niedziela, 28 grudnia 2008

Czy aby zastrzelić mima potrzebny jest tłumik?


...bo  Kaczyński  nadal nie potrafi
zrozumieć,  że  nie  jest  po  to, by
oceniać Wałęsę czy Jaruzelskiego,
on jest po to by ich reprezentować

Jutro nastąpi ostatni akt przeprowadzki. Wyniosę szczątki doczesne szafy i zacznę remont starego pokoju. Babcia jeszcze nie wie, że wkrótce potknie się w ciemnościach o narwala pośród szaf, a moi starsi nie podejrzewają nawet, że już za chwilę będą ścierać ze wszystkiego cekolowy kurz. Ja po prostu uwielbiam szerzyć dobro i ogólne zaangażowanie.
Zaraz ruszam do epicentrum, Szponiasta jest nadal chora, jadę więc bez połówki i czuję się trochę kulawo. Jako cel życiowy na dzień dzisiejszy wyznaczam sobie poszukiwanie deski do chleba, anteny do tv i dziurkacza do papieru. Okazało się, że właśnie te przedmioty wygrały w konkursie rzeczy absolutnie, najbardziej niezbędnych. Jutro za to muszę kupić jakieś farby. Zastanawiam się, czy nie uszczęśliwię starszych pięknym odcieniem sraczkowatego, albo żarowiasto zielonym, świecącym w ciemnościach, ewentualnie intensywną, krwawą czerwienią. Na pewno by się ucieszyli.

Wydaje  ci  się, że  jesteś
najjaśniejszą kwarcówką
w tym solarium?

(Juno)

*

piątek, 26 grudnia 2008

Czy można płakać pod wodą?


Co najmniej 140 ciał zmarłych
tragicznie wspinaczy spoczywa
na zboczach Mount Everestu

Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że nie dźwignę kartonu kaset magnetofonowych to bym go wyśmiał i nazwał bęcwałem o żółtym mózgu. Tymczasem zapakowałem wszystkie taśmy jakie znalazłem w pokoju po usunięciu mebli do kartonu po telewizorze, ogółem jakieś 800 sztuk i dźwignąłem... Dźwignąłem, wydałem dźwięk, odstawiłem, i z pokorą przełożyłem połowę do kartonu po odkurzaczu. Tak moi drodzy, w starym pokoju pozostała obecnie jedynie zdekompletowana szafa, którą usiłowaliśmy, bez powodzenia przewlec z Danem, pościel i sfatygowane łóżko, które ewakuując się ostatecznie z dziką radością obleję benzyną i podpalę, za te wszystkie zaostrzone sprężyny pomiędzy żebrami o poranku. Nowe lokum jest gotowe, umeblowane, ułożone i czeka na pierwszych gości, którzy dokonają pierwszych zniszczeń w czasie sylwestra.
Powiesiłem sobie w drzwiach nawet znalezioną na miejscu główkę Mikołaja z gęstą brodą. Jest dość mała i wygląda jakby wyrwano ją z kotła Pigmejom. Cały czas zastanawiam się czy części brody nie farbnąć na czerwono, wyglądałoby jakbym upolował i spreparował Mikołaja a następnie powiesił ku przestrodze Dziadkowi Mrozowi.
Co tam jeszcze, aaa, były niedawno podwójne urodziny Lenn i Avatara. Avatar zażyczyła sobie w prezencie bombki choinkowe, wszyscy przynieśli, ale niektórzy bardziej, albowiem Dannonki spędziły upojny wieczór na drobnych przeróbkach kilku kupnych bombek. Była więc np: bombka wyglądająca jak mała, rozwścieczona główka z paszczą pełną zębów i skrzydełkami po bokach, była tez taka duża, biała z wystającymi wulkanami, wielką różą i stojącym nad nią papierowym Małym Księciem, czy też maj fejwryt, bombka oblepiona futrem z wiszącymi łapkami i ogonkiem, wyglądająca jak pół obciętego kota.

Poza tym wszyscy jesteśmy chorzy, bo po Mieście rozniosła się ostatnio jakaś zaraza. W czasie gorączkowych majaków śniło mi się ostatnio, że gwałcę wampiry, opracowałem przy tym jakiś skomplikowany system, żeby mogły ssać nie ssąc, jeśli wiecie co mam na myśli...
Do tego święta, u mnie w domu tradycyjnie na krawędzi wymiany ciosów nuklearnych. Dziś wybieram się do przyszłych teściów. W sylwestra zaś z ekipą tradycyjnie udamy się na plażę obserwować fajerwerki we mgle i dokonać równie tradycyjnego rzutu Lennonką. Choć w tym roku, wyjątkowo ze względu na jej stan błogosławiony a wzdęty, ktoś będzie musiał ją łapać w locie.

Co robi Szkot po postawieniu
wszystkim kolejki? Budzi się
z krzykiem na ustach...

(CKM)

*

piątek, 19 grudnia 2008

Czy bałwan ma kręgosłup?


Jak ty pięknie czipsy przeżuwasz...

(Krzysztof do Mevy)

Wszystko mnie boli. Przenosiłem swój dobytek przez tydzień, aż ostatecznie udało mi się przenieść wszystko po ostatnią, zatęchłą broszurkę jehowych. Teraz udam się do wanny, zaleję wrzątkiem i przez dwie godziny nie będę robił nic, tylko leżał i puszczał bąbelki.
Potem wyjdę miękki i pomarszczony i zacznę ten cały burdel układać...
Babka chodzi nad tymi parującymi stertami i buja się jak stary żyd. „Aj jaj ileż tego jest”.  Zastosowałem w przeprowadzce sprawdzoną Metodę Krasnoludzką z „Hobbita”. Najpierw weszło dwóch krasnoludów i zaczęło opowiadać, potem następnych dwóch i w tym momencie opowiadający wspomniał o następnych dwóch, i tak, aż w środku była cała czternastka. Ja też zacząłem od kubków a kończę na brontozaurze pośród szaf.
No, wczoraj miałem już nawet pierwszych gości. Pomogli mi znieść lodówkę po wąskich, krętych schodach i pomyć szafki w kuchni...

Dwie młode dreslejdis w tramwaju:
- To jaki to jest w końcu kolor?
- Flamandzki róż metaliczny...

(Avatar)

*

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Błękitna noc


Dan-Weźmiemy gumki recepturki
       i przetniemy je na pół
Lenn-Wzdłóż czy wszeż?

Mam nowe klucze z gejowskim bryloczkiem i urojoną przepuklinę. Taaak, zacząłem przeprowadzkę i tacham teraz na grzbiecie cały mój majątek, składający się głównie z papieru w przeróżnych formach i stanach skupienia. Jak już wszystko przeniosę to zabiorę się za sprzątanie, bo ostatnia lokatorka miała wyraźną awersję do chemicznych środków czyszczących i używała czystej wody (Jak się wylała). Tak więc obecnie wkraczam ostrożnie na teren mroczny i skażony niczym Czernobyl. Czuję się z lekka jak stalker z Braci Strugackich, trafiam czasem nawet na różne artefakty.
I tyle na dzisiaj. Siedzę właśnie na Niedźwiedniku. W przedpokoju czai się wypchany plecak, a na zewnątrz wilgoć zmienia się właśnie w lód. Tak więc będę za chwile zapewne mknął po stoku niczym Małysz, a na końcu może nawet polecę jeśli trafi się jakiś krawężnik.

sobota, 13 grudnia 2008

Każdy jest starszy o 9 miesięcy


„Prawie” liczy się tylko
przy rzucie granatem...

Przeciekam na złączach. Wszystko dzieje się na raz: Nawał pracy pośród tego oślizgłego gluta bezśnieżnego grudnia, projekty rodzące się i upadające, wtręty dyletantów i rodziny, fale depresji walące równym rytmem o brzeg i niepewność zmian doprowadzająca do szaleństwa. Do tego jeszcze odpaliłem sobie w nocy obydwa „Ostatnie brzegi’. Chcę umrzeć.
Frustracja wywołuje agresję, diabeł ładuje jej akumulatory tysiącem rozkosznych drobiazgów. Waliłbym pięściami w mur, gdyby nie to że będą mi jeszcze potrzebne. Nawet pisanie nie pomaga, to co zżera mnie od środka nie maleje.
Stada stalowych wilków gnają nocnymi ulicami. Ich metalowe boki ocierają się ze zgrzytem o rogi budynków, krzesząc białe chmury zerwanego tynku. Każdy kto znajdzie się na ich drodze zasila policyjne listy zaginionych. Węszą złe myśli i namawiają ludzi do samobójstwa, by potem u bram piekła, ułożywszy sobie spokojnie łup pomiędzy przednimi łapami, wyrywać smakowite ochłapy. Cóż może być lepszego od jędrnego ciała nastolatki. W jej oczach wciąż widać świadomość i nieme przerażenie, gdy bestie rozrywają jej piersi i brzuch rozgryzają z trzaskiem kości twarzy, wychłeptują wciąż żywy mózg, wysysają duszę wraz ze szpikiem. Cóż może być smaczniejszego niż przesiąknięty czosnkiem i alkoholem wisielec z parku czy soczysty yappie, z kulą w czaszce.
Za każdym razem gdy wpadają na mnie w ciemności, hamują, skrobiąc pazurami po bruku. Otaczają czujnym kręgiem, wciągają w nozdrza smród Brzeźna. Potem zaś biegną dalej odwracając się ze wzgardą.
Mała, dziewczynka w białej sukience, stoi u wylotu ulicy. W jej ogromnych oczach widać czerń i wirujące gwiazdy. Patrzy na mnie smutno, odwraca się, odchodzi.
Jestem sam w ciemnościach. Opuszki palców mam starte do krwi od wymacywania sobie drogi przez mrok. Czasem trafiam za róg, wprost w ruch uliczny i światła sodowych latarni. Jest jeszcze gorzej.

Jesteśmy  ostatnimi  ludźmi,
którzy widzieli San Francisco

(Ostatni Brzeg)

*

wtorek, 9 grudnia 2008

Graniczne stany anioła i bestii


Statki z Krain Fantazji przybijają do ziemskich portów zawsze wczesnym świtem. Zapach mojego plecaka nieodmiennie wywołuje ruje u kotów. Nie znoszę ich, więc one z reguły mnie uwielbiają, ktoś mi kiedyś tłumaczył, że bestie posiadają wykrywacz takich ludzi w płacie czołowym, tuż obok sektora odpowiedzialnego za wykrywanie alergików.
Łeb boli mnie tak potwornie, że walczę z nieprzemożoną chęcią by walić nim o ścianę i skowyczeć. Jeżeli Bóg istnieje i rzeczywiście mnie kocha, to uczyni mi tę łaskę i po śmierci rozpuści mnie w niebycie, tak żebym nie musiał już niczego czuć, niczego postrzegać, czy być czegokolwiek świadomym. Liczę na tę jego litość.
Pogoda jest obmierzła. Jesień już umarła i za oknami leży jej wyschnięty trup. Zima nie przyszła i wszystko co żyje męczy się w zawieszeniu. Muszę zaraz wyjść, a nie chce mi się. Tak dobrze mi się leży pod tym workiem wypełnionym lodem. Rano naprawiałem parapety kobicie, która waży 160 kilo i cierpi na nieuleczalną manię mycia okiem. Byłem u niej po raz czwarty. Poprzednio byłem tam w okolicach Wielkanocy, a poprzednio też przed Bożym Narodzeniem itd... Tym razem władowałem pod parapety po solidnym kątowniku. Jeśli teraz ten majdan znowu się urwie to z połową ściany.
A co ze statkami? Ano nic. Jak wiadomo statki z Krain Fantazji wyruszają w rejs powrotny do domu zawsze o zmierzchu. Do zmierzchu już niedaleko. Jest szansa.

Powiedziałem narkotykom
stanowcze: NIE! Ale one
nie posłuchały...

(Z muru)

*

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Leżących wiatr omija


- A ty Kiszczak kim byś był
 we Władcy Pierścieni?
- Królem Rohanu
- Ale on przecież zginął.
- Ale jak...

Sfora z którą pijam wykopała gdzieś ostatnio pięciometrową lufę działa. Z braku miejsca wtachali ją, kosząc zakręty, na trzecie piętro w bloku i upchnęli na sztorc w pokoju Bladego Stefana, opierając czubek w lewym, górnym rogu i zostawiając nad łóżkiem taki prześwit, że Stefek może się co prawda w łóżku położyć, ale z naciągnięciem kołdry może mieć już pewne problemy. Gdy pierwszy raz ujrzałem owo misterium grozy, zapytałem przytomnie: A co jeśli w tej całej rdzy siedzi jeszcze pocisk? Seba odparł, że pomyśleli o wszystkim i lufa jest wycelowana w kibel nader nieprzyjemnych sąsiadów Stefana, którzy z nieznanych nam bliżej przyczyn nazywają naszego zacnego towarzysz lumpem i pijakiem. Tak więc jeśli ktoś z was mieszka na czwartym piętrze i ma na dole upierdliwego lumpa i pijaka imieniem Stefan to osobiście radzę: Załatwiajcie się bardzo, bardzo ostrożnie i delikatnie spuszczajcie wodę.
A tak poza tym zabrałem Szponiastą na gdański festiwal czekolady. Delektowaliśmy się widokiem czekoladowych rzeźb i smakiem rozlicznych darmówek. Zapach przylgnął do mnie taki, że w tramwaju ludzie uśmiechali się błogo w moim towarzystwie. Dziś rano za to w ramach kontrastu wyciągałem spod zdjętej wanny, wprost z kanalizacji 236 skamieniałe gumy do żucia. Wiem ile bo potem policzyliśmy z właścicielką mieszkania oraz jej gumożerną latoroślą znaną szerzej jako Bartosz.
Podjąłem też ostatnio wiekopomną decyzję o zmianie okularów na kontakty. Stało się tak oczywiście dlatego, że nadwyrężone wspólnym wysiłkiem Lenn i Phantoma stare patrzałki rozpadły mi się całkowicie i definitywnie. Od paru dni chodzę więc bez okularów zadziwiony szeroką perspektywą, nie ograniczoną horyzontem oprawek. Moje oczy zaś usiłując złapać ostrość wyglądają tak lśniąco i tajemniczo, że oglądają się za mną na ulicy panny.
Oczywiście gdy już podjąłem decyzje zgłosił się mój starszy z propozycją, że mi nowe okulary kupi na święta... Jeżeli świat jest oparty na jakiejś zasadzie to jest to z pewnością ironia...
I tyle. Kończę, bo siedzę u Awarii i chcę zanim wróci wykasować jej z kompa wszystkie zdjęcia Rammsteina. Ciau

Dziewice jako jedyne nadają się
do  niektórych  rodzajów magii,
posiadają jednak pewne wady,
poza oczywistymi

(Chalker)

*

piątek, 5 grudnia 2008

Jurasic Pork


Gdybyście naprawdę mnie kochali
wszyscy zabilibyście się

(Pająk Jeruselem)

Zakrzewska ociera się o mnie swoim ciepłym i wilgotnym wzgórkiem w ciasnym korytarzyku Kasjopei, i mruczy coś o zimnie na zewnątrz i cieple „w środku”. Oświadczam jej nieco bełkotliwie, że jestem już wystarczająco gorący i idę wytarzać się w śniegu. Ona otwiera szeroko te swoje modre oczy i mówi, że przecież nie ma śniegu. Odpowiadam: Nie szkodzi, pójdę poszukać...
Czy gdybym uzależnił się od narkotyków to miałbym jakiś cel w życiu?
Ciekawe cóż się takiego stało z nami - legendami. Czy Agentka nadal łapie we włosy wiatr wichrowych wzgórz? Czy Kerry Silver Mountain King spotkał swoją Eneę w ciemnych zaułkach, pośród nabrzmiałych swą ważnością kamienic Krakowa? Ciekawe, czy dotknęła palcem jego ust, rozmazując mu na nich kroplę swej inteligentnej krwi. Czy Raczek nadal jest boski, czy Merigold maluje wyobraźnią po szkle, czy Mars – Zielony ma piczę w poprzek?
Te i inne pytania i odpowiedzi na nie w wiecznej sprzedaży na Targu Wyobraźni. Paradoksalnie będzie mi brakowało małego mieszkanka Lenn, wysoko ponad Biskupią Górką, a jeszcze bardziej wieczornych wędrówek do niej.
Na moje strony na Webshocie ostatnio włazi nawet 90 osób tygodniowo. Muszę tam zajrzeć, żeby sprawdzić czy któryś rysunek nie zmutował w hardpornograficzny grejpfrut audiowizualnego grzechu. Podłoga w herbaciarni wybrzuszyła się na pół metra do góry w miejscu gdzie dziś będą urodziny Awarji. Czy to jakiś znak?
Wychodzę. Oddycham. Zakrzewska staje w drzwiach z Kumpelą. W Kucykach i w mini do pępka. Odpalają długie papierosy. Krzyczą za mną: Czy wiem po co się myje szklanki? – żeby zmieściło się więcej herbaty. Kraczemy razem, to ten rodzaj śmiechu w którym więcej jest kwasu niż zasady.

Chciałbym być Barbie,
ta kurwa ma wszystko

(Ze zderzaka)

*

wtorek, 2 grudnia 2008

Ostatnia zwrotka


Wilgoć. Szarość nieba, szarość kamienia. Pacyny rdzy oddzielające się warstwa po warstwie z wręg sterczących ku niebu niczym żebra przedpotopowej bestii. Kwadraty płyt poszycia, pochylone, sczerniałe, powyginane od dawno wygasłego żaru. Z każdym kolejnym sztormem pozostaje ich coraz mniej. Wystrzępione monowłókna, osypujące się rurki węglowe. Mrok we wnętrzu setek bulajów, czeluście obnażonych pokładów, powietrze tańczące w cembrowinach luf ogromnych dział. Nad przechylonymi nadbudówkami zapada powoli noc.
Nie powiewa żadna flaga, kroki nie rozbrzmiewają w stalowych jaskiniach korytarzy. W ciemnościach spowijających mostek, słabym rubinem żarzy się jedynie ekran radaru. Przemykający promień wyciąga z nicości echa milionów spiętrzonych czaszek, żeber i piszczeli.
Mewy o skrzydłach z postrzępionych gazet szybują z wietrze,. Panuje ogromna cisza, słychać tylko niemrawy plusk fali. Na ubitym piasku plaży nie widać śladów ludzkich stóp.

*

środa, 26 listopada 2008

My Polacy kąpiemy się w żelazie


To błąd w Tao. Chiński mur
nie tylko bronił ale i więził.
Nie może być wolnym ktoś
kto wyrzeka się działania.

(Moore)

Mój ojciec przywiózł ze sobą w piątkowy wieczór śnieg. Całą noc z nieba padał lód dzwoniąc w blaszane parapety. Nad ranem przyszły burze. Flesze błyskawic wypełniły biały pył wewnętrznym światłem.
Potem wszystko stopiło się i zamarzło i znowu stopiło i znowu zamarzło i tak aż do teraz. Marzy mi się prawdziwa zima, prawdziwy śnieg. Nie było go u nas od lat. W snach wędruję białymi tunelami ulic. Biel tłumi dźwięki a powietrze jest przejrzyste. Po przebudzeniu zaś oscyluję pomiędzy zeszkleniem świata a stanem permanentnej breji.
Najchudsza z Herbaciarek, ta co twierdzi, niesłusznie, że ma kościsty tyłek, podgrzewa co jakiś czas elektryczny czajnik, by potem grzać się dociskając go sobie do brzucha. Widok jest rozczulający, gdy tak siedzi maksymalnie owinięta wokół ciepła.
Przeprowadzam się na dniach. Jestem zdenerwowany. Wciąż mam za mało kasy. Bletsien! Co ja pieprzę?! Przecież zawsze jest za mało kasy. Wzbogacam się intelektualnie oglądając Resident Evil, Piąty element i Lejdis. Ten ostatni oddaje niemalże chaos napędzający płeć przeciwną.
Moi starsi parę lat temu płynąc po Jangcy robili zdjęcia bawiącym się nieopodal statku rzecznym delfinom. Dzisiaj gatunek ten nie istnieje. W jakimże niesamowitym wszechświecie istniejemy. Wydaje nam się, że istnieje jakaś stałość, jakaś normalność. Hołdujemy jej, wierzymy w nią. Jesteśmy najbardziej niesamowitym z gatunków. Gatunkiem, który w samym środku eksplozji potrafił wynaleźć nudę.

Seks oralny, jak to robić? Jeśli mamy
suchość w ustach, gdyż zwykle pijemy
wino na randce, dobrze mieć wodę. W
trakcie oddychać przez nos. Nie trzeba
połykać, ale warto, bo to dla niego naj-
bardziej spektakularny afrodyzjak. Poza
tym ma dużo mikroelementów, witami-
nę C, cynk, endorfiny działające przeciw-
depresyjnie. Ma tylko 5 kalorii, czyli tyle
co 2 Tik-Taki.

(Polityka)

Chyba zacznę sprzedawać to w tubkach)

*

piątek, 21 listopada 2008

Le petit asholl


- Poproszę księgę skarg i zażaleń
- Nie mamy, ale dla pani możemy
 zamówić.

(Dialogi empikowe)

Ktoś ostatnio opowiadał w herbaciarni jak u znajomych mąż asystował przy porodzie. Gdy na koniec doszło do szycia, mąż rzucił lekarzowi przez ramię, że „może by tak dodać jeszcze ze dwa szwy”...
Nie dzieliłem się z wami zdaje się wrażeniami z Festiwalu Najgorszych Filmów Świata. Otóż dokładnie w chwili gdy wygasły światła, niczym westchnienie pradawnego oceanu ozwał się gremialny odgłos otwieranych puszek, a zaraz po nim ogólny śmiech tych wszystkich, którym się wydawało, że będą tacy dyskretni. Gumowe potwory w rolach gumowych potworów okazały się wybitne, a Giron walczący z Gamerą, tak jak to stwierdził prelegent przed seansem, miał rzeczywiście wygląd jedyny w swoim rodzaju. Całość okraszały kultowe teksty w rodzaju: Doskonale, a teraz wyjedzmy im mózgi by przyswoić ich wiedzę...
Wczoraj za to, oglądaliśmy u Sióstr rozszerzoną wersję Hancoka z wytryskiem dziurawiącym dach oraz przyniesiony przez Lenn „Crank”, z tym gościem z „Transportera”, któremu zaaplikowano truciznę spowalniającą akcję serca, więc aby przeżyć musi dostarczać sobie wodospady adrenaliny. Film zadżebisty, a końcowa scena z telefonem rozgrzewa pompkę do czerwoności swą cudowną absurdalnością. Jeśli dostanę jakiegoś nieuleczalnego paskudztwa z radością sam to powtórzę.
Dziś natomiast Miasto tkwi w dolinie pomiędzy chmurami. Mamy chmury płynące z prawej i z lewej, ale samo Miasto sunie pod błękitnym niebem, w złotym splendorze rozwiewanej powoli wiatrem jesieni. W nocy za to ciągle pada, powietrze robi się przejrzyste, światła odbijają się w mokrych asfaltach i bruku. Deszczowa woda podtapia ulice i czarne fale, wzbudzane przejazdem samochodów, biją w plaże zabłocone chodników. W powietrzu czuć już śnieg i robi się strasznie dużo miejsca na wyobraźnię.

W naszym mixerze
zmiksujesz nawet
szynę kolejową...

(Mój starszy porażony reklamą)

*

środa, 19 listopada 2008

Królowa jest tylko jedna


- Czy macie jakieś ciekawe książki
 o encefalografii mózgu?
- Nie, same nieciekawe...

(Dialogi empikowe)

Amerykańska astronautka jest pierwszą kobietą, która zgubiła torebkę w kosmosie. Już się zaczyna. Ciekawe czy w środku były kluczyki od wahadłowca?
Ciśnienie tańczy sobie radośnie. Skacze w górę i w dół, a ja jem już chyba więcej Ibupromu niż chleba. Zrobiło się też zimno, a wczoraj wieczorem opadły na ziemie pierwsze nieśmiałe płatki śniegu, by po chwili stopić się ze wstydu. Zbieram intensywnie kasę na przeprowadzkę, przez to brakuje mi wiecznie na wszystko. Dziś będę płacił w herbaciarni w dwudziesto groszówkach.
Dzięki Texxowi odkryliśmy, że odbywa się jeszcze Temple of Ghots, najbliższe jest 12 grudnia w Uchu. W stanie ogólnie wskazującym acz radosnym ustaliliśmy gremialnie, że wybierzemy się tam mrocznym stadem. Muszę tylko namówić Marzana, by zgodził się przyjąć potem imprezę do siebie. No i oczywiście skołować Szponiastej jakąś długą czarną kiecę i koronki... Nie ma ktoś czarnych firanek?
W nocy śniła mi się Matka Boska, taka jak stoją zazwyczaj w przydrożnych kapliczkach. Rozłożone ku dołowi ręce, błękitna szata, aureola z gwiazdkami. Tylko, że ta moja ze snu miała czerwone, gorejące oczy, których spojrzenie czuło się po wewnętrznej stronie skóry.
Zaczęli robić główny dach Św. Katarzyny, a ja postanowiłem skonsumować w końcu owoc granatu. Zostałem zaskoczony ogólnie rzecz biorąc przez strukturę wewnętrzną owocu, oraz ilość soku. Ostatecznie postanowiłem się nie przejmować i pod koniec wyglądałem jakbym kogoś zagryzł.

- Czy macie coś odpowiedniego
 dla dwuletniej dziewczynki?
- Nigdy nie byłem dwuletnią
 dziewczynką, ale zawołam
 kogoś kto był. Kamil!

(Dialogi empikowe)

*

niedziela, 16 listopada 2008

Obudź mnie, gdybyśmy mieli umrzeć


- Zostaniesz tu
- Dlaczego ja?
- Bo jesteś niezawodny

Byliśmy niedawno u Krzyśków na gofrach. Gofry tradycyjnie robione są tam w piwnicy. Krzysztof jako mistrz ceremonii dokonuje wtajemniczenia nowych akolitów. Smaruje z pietyzmem tłuszczem gofrownicę, leje ciasto a następnie woła ofiarę i zamykając klapę mówi: trzymaj tę wajchę, cokolwiek by się działo... i ucieka. Chwilę później gofrownica zaczyna się trząść i z sykiem rzyga parą na boki i charka dookoła surowym ciastem.
Nadciąga wieczór. Wchodzimy ze Szponiastą do Samu. Drżącymi z lekkiego delirium dłońmi wyciągam kasę by zakupić w monopolowym Ibuprom, a tu jakiś typ o zagubionym wzroku patrzy na mnie z rozpaczą i pyta: Panie a teraz to jest wieczór czy ranek?
Gość wydostał się niespodziewanie z etylenowych oparów na powierzchnię rzeczywistości, zobaczył na budziku szóstą i myślał, że to już czas do roboty. Gdy udzieliliśmy mu niezbędnych informacji, zapakował wprost do torby 6 Voltów i udał się uspokojony i pogodny w kierunku bliżej nieokreślonemu miejscu konsumpcji. A my kłusem dopadłszy przystanku pomknęliśmy przez noc listopadową w kierunku centrum, gdzie mieliśmy rozwijać się kulturalnie podczas seansu filmowego w Domu Harcerza, o wiele mówiącym tytule „Zabójcze ryjówki”. Kasy otwierali za 15, byliśmy za 25 i już nie było biletów. Pogrążeni więc w żalu i rozpaczy zakupiliśmy bilety na niedzielny pokaz filmu „Gamera kontra cośtam” i poszliśmy na poszukiwanie jakiegoś przyjaznego lokalu. Ostatecznie zaanektowaliśmy piętro u Aktorów i piliśmy stadnie a wesoło aż po ostatni tramwaj.

*

środa, 12 listopada 2008

Chatka kopulatka


- Kto by chciał zabić karła?
- Na przykład mój ojciec,
dał mnie do straży przedniej
- Zrobiłbym to samo, mały
człowieczek z wielką tarczą.
Doprowadzisz ich łuczników
do szału.

(Martin)

Marzan pisze, że śpi pod otwartym, górskim niebem. Prawdziwy z niego Dziki Człowiek Gór. Czasem odnoszę wrażenie, że rozwód to najlepsze, co spotkało go w życiu.
Wczoraj Miastem szła parada. Ludzie jeszcze się nie przyzwyczaili. Parada dość nieporadna, dezorientujące przerwy i denerwujące przestoje. Parada z samej idei to zabawa dwustronna, widzowie cieszą się i bawią z paradującymi, tymczasem widownia stała w milczeniu, jak na jakimś freek show. Ludzie stali, patrzyli, czasem ktoś zrobił zdjęcie. Myślę jednak, że na stulecie niepodległości będziemy już nieco innym narodem, pod warunkiem oczywiście, że nadal będziemy niepodlegli.
Tymczasem mieliśmy Sobieskiego z Marysieńką w otoczeniu husarii, amerykańskich marines i Piłsudskiego w otoczeniu Hallerczyków. Sunęły stare samochody i ryczały Harleye. Na hondzie siedziała szprycha w skórach a spelującą literki harcerską gówniarzerię prowadziła drobna harcereczka o tak fenomenalnym biuście, że jeszcze strzelają mi ścięgi w karku. Na wyciągnięcie ręki od nas przeszedł Adamowicz, z drugiej strony pełzł Głodź może to i dobrze bo mógłbym napluć na buty temu złodziejowi parków. Równym krokiem dudnił oddział partyzancki i reprezentacyjne jednostki Wojska Polskiego.
Krążyliśmy potem z Krzyśkami w ostrym słońcu uwieczniając cyfrowo wysokie detale kamienic. Pokazałem im szczyty rynien w kształcie żuka i żaby na Powroźniczej. Okazało się, że dalej jest jeszcze śmieszniej, bo ktoś zrobił szczyty wyglądające jak zegar z kukułką czy głowa słonia.
Potem weszliśmy sobie na przedproże ratusza, akurat w momencie, gdy na Długą wkroczyła parada. Stałem tam tak sobie dociskając do boku Lady Pazurek i przyjmowałem defiladę na moją cześć. Krzychu zrobił mi niezłe zdjęcie od tyłu, jak stoję unosząc rękę na tle gęstego tłumu. Taki ze mnie przypadkowy Duce.
Później była szarlotka z domową bitą śmietaną w posiadłości mojej Lady, Appelseed 2 u sióstr i jakaś kreskówka o rudej która biegała z pochwą by włożyć do niej magiczny miecz.

Jęzory płomieni strzeliły w niebo
by polizać brzuch nocy

(Martin)

*

czwartek, 6 listopada 2008

Płoń w środku, niech blask twoich oczu ogrzeje powietrze


- Przyprowadziłeś tu złodzieja?
- W zbyt przejrzystej wodzie
  nie ma ryb...

 (TV)

Skłębiony błękit przelewa się z góry przez szarość. W Stanach mają czarnego prezydenta, my mamy ciemnego. Samoloty spadają znów w dół na płatki lotnisk. Umarli wstają nocami by nucić cicho znane standardy pośród rzeźbionych kamieni lapidarium.
Miękko opada szery śnieg popiołu ze spalonych skrzydeł, gdy przenikam przez brukowane uliczki przy Polibudzie. Istnienie w tym miejscu i czasie nie ma głębszego sensu, patrzę przez chwile w rozmigotane okno Dana. Oddycham nocą. Noc przynosi mi zawsze ulgę, to zdaje się jeden z objawów depresji.
Tymczasem mam spalone oczy, białe strupy kruszą mi się ze zmarszczek. Poparzenia mają jednak charakter wewnętrzny. Tłumię w sobie chęć odwetu, wrodzoną radość z czynienia prostego zła. To naprawdę przygnębiające, że będąc dobrym czuję się niezrealizowany.
Każdy ma jakiś cel dla którego istnieje, może niektórzy powinni być źli, przecież dobro bez zła nie miałoby sensu, nie istniałoby. Postępując uczciwie i akceptowalnie czuję się dogłębnie nieszczęśliwy a jestem zbyt niecierpliwy by wdrożyć się w rolę tła.
Męczy mnie właściwe zachowanie, dbam o przyjaciół, co jest nawykiem z czasów Gratki, ale prawda jest taka, że z natury jestem samotnym wilkiem i czasem duszę się gorącą rządzą by ich krzywdzić. Sprawiam więc wrażenie wyzerowanego, powstrzymuję agresję i złośliwość, przez co brak mi już siły na zaangażowanie i radość. Czasem myślę, że warto byłoby wszystko spalić, ci którzy zostaliby przy mnie otrzepując się z popiołu byliby tymi, którzy potrafią kochać mnie takiego jakim jestem.

*

sobota, 1 listopada 2008

Strach w oczach przeznaczenia


Powtórzcie na jutro
ciosy mieczem - będzie
test z patroszenia

(Ci koszmarrrni Celtowie)

Zastawiony stół na imieninach taty Szponiastej. Klopsiki w pieczarkach i panga w galarecie. Ruszając w trasę musiałem wziąć pod uwagę oficjalność imprezy i przewidywaną po niej tułaczkę. Wychodząc obrałem się z koszuli i nasunąłem na siebie mój miękki, upstrzony powypalanymi dziurami golf. Odprowadzałem przez noc Avatara. Oboje w długich czarnych płaszczach z połami powiewającymi wokół nóg, wyglądaliśmy jak para żydów z jakiejś gotyckiej diaspory.
Potem zmienna trajektoria przez nocną sieć miasta. Nim nastała trzecia spenetrowałem, bawiąc się w chowanego z ochroną, wymarłe skrzydło stoczni, odlałem się na koło transportera opancerzonego przy Muzeum Solidarności i rozgadałem o ezoteryce i kryształach z prostytutkami przy dworcu. Strach pomyśleć co niektóre chowają w stanikach.
Obudziłem się skostniały w śpiworze na szczycie bastionu Żbik. Długo patrzyłem na leżące w dole pośród złotej mgiełki Miasto. Popatrzyłem też na piętrzący się za liniami fos blok Lennonki, zastanawiając się, czy nie wprosić się na śniadanie.
O dwunastej bujającego się nad czekoladą z miętą w herbaciarni dopadły mnie Dannonki (Dan&Lenn). O 16 zaś wpakowałem się w Olivie do kolejki jadącej do Gottenhaven. Marzan zrobił żurek i podał go w talerzach, w których monsieur Palikot z pewnością zdołałby zaserwować świński łeb. Słuchaliśmy jazzu i monologu Konja o kocie Antku i spuszczaniu się na twarz kurwiszonowi z Army of Lovers.
Potem był Blues Club, dobre piwo w dobrym miejscu i koncert Haydamaków w Uchu, który podgrzał krew i wypełnił duszę łomotem. Muszę przyznać, że pierwszy raz w życiu widziałem rokową solówkę na akordeon.
Potem zaś zaśpiewały pod sceną dziewczyny i zrobiły to tak, że wspomnienie o tym zatrzymam zasuszone pomiędzy kartami mojej pamięci na zawsze.
Tuż przed koncertem skonfliktowałem się z Castro, kolesiem Marzana, przywlókł ze sobą jakąś pannę ze Śląska i najwyraźniej chciał przed nią dobrze wypaść... wypaść w każdym razie. Kłótnia była przedziwna, ponieważ ani jej specjalnie nie prowokowałem ani nie kontynuowałem. Odniosłem wrażenie, że Castro toczy monolog w swojej głowie, wypowiadając na głos swoje kwestie. Jechał mi sienkiewiczowską staropolszczyzną, splagiatowaną zresztą żywcem z trylogii. Chyba najbardziej zirytował się, gdy orzekł, że „jesteś chamem”, a ja ochoczo to potwierdziłem, uprzejmie się przy tym kłaniając. Na koniec stwierdziłem, że jego zachowanie wydaje się być nieadekwatne do sytuacji, wtedy zerwał się, chwycił niewiastę pod pachę i zrejterował w jakiś ciemny kąt. Wszystko to odbyło się dość szybko i niespodziewanie. Zostaliśmy z M zdziwieni nieco przy stole i zaczęliśmy się wspólnymi siłami zastanawiać, czy aby się nie przejąć. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że to nie pierwszy taki przypadek w karierze tego osobnika, a wydarzenie miało charakter humorystyczny, ponieważ nieczęsto zdarza się zaobserwować połączenie furiata i safanduły. Jedyne co nie jest śmieszne to to, że gość uczy historii w szkole i strach pomyśleć co taki mały, apodyktyczny prymityw może zrobić tym wszystkim, chłonnym umysłom.
Do domu dotarłem ostatecznie w poniedziałek po południu, przemoknięty i z lekka dygoczący. Mówię wam mało kiedy spanie we własnym łóżku i najzwyklejsza w świecie herbata smakowała tak dobrze.

Filimonow jest cudownie miękki,
Wspaniale pracuje udami

(relacja z olimpiady)

*

środa, 29 października 2008

Najpiękniejsza nieskończoność


Szyby  lśnią  jakby we wnętrzno-
ściach bloków wschodził księżyc

(Soszyński)

Po koncercie Hajdamaków, koło sceny zebrały się dziewczyny, które szalały z nami przed chwilą na, parkiecie i zaczęły śpiewać. Po ukraińsku, na głosy, pięknie. Coś niesamowitego. Śpiewały aż wywabiły ponownie zespół zza kulis. Chłopaki wmieszały się w nasz tłumek i zaczęli wtórować dziewczynom. Zabrzmiała harmoszka, perkusista wskoczył za bębny. Akordeoniarz uściskał się z Marzanem. Dziewczyny były młode i piękne, M zapatrzył się w niziutką Czarną Iskrę, ja łapałem  powłóczyste spojrzenia Jasnowłosej, która zasiała niepokój w moim sercu. „Dziewczyny były niesamowite” stwierdziłem wędrując potem z M wyludnionymi ulicami Gottenhaven, „Delicje” poparł mnie rozmarzony.
Miałem dzisiaj pisać o mojej weekendowej, trzydobowej eskapadzie, ale dam sobie na razie spokój. Za dużo tego, za dużo tego we mnie. Kipi to wszystko i buzuje, przewala się gorący chaosem emocji. Muszę poczekać choć chwilę by ostygło. Zakrzepło w jakiś wyartykuowalny porządek.
Nic mi dzisiaj nie wychodzi. Jestem wkurwiony i rzucam rzeczami, kopię komputer, a należy tu dodać, że cholernik stoi ponad moim stołem, wymaga więc to pewnego kunsztu i ekspresji. Na zewnątrz jest obłędnie szaro a z nieba pada gówno. Zaraz muszę tam wyjść, może moja nienawiść jest na tyle silna i zakrzywi tor lotu tych jebany kropel.
Do trzeciej nad ranem czytałem najnowszą Honor Harrington. Już tak mam, każdą kolejną Honor czytam jednym ciągiem, od początku do końca. Wstałem o 7 i pomagałem typowi instalować łazienkę i skręcać meble trochę mi z tego kapnęło. Pójdę więc gdzieś i wydam wszystko na rum, kobiety i jeszcze jeden tom Honor bo jakiś pieprzony geniusz marketingu wydał dwa tomy na raz nie licząc się z potęgą budżetu takich żuczków jak ja.

Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy
I ciemną słodycz kobiecego ciała,
Jak też wódkę mrożoną, śledzie w oliwie,
Zapach cynamonu i goździków.
Jakiż więc ze mnie prorok?

(Miłosz)

*

sobota, 25 października 2008

In the name of Gdanzingers


Trzeba nie mieć nic
By móc mieć wszystko

Nie chciało mi się. Nie miałem ochoty na żadne wycieczki, wracając z roboty wpadłem tylko na Długą by pogapić się jak światło zachodzącego słońca wydobywa fakturę ścian i bawi się z rzeźbami. Na Długiej spotkałem oczywiście Texxa, który zmierzał na wyprawę. Uznałem to za znak i poszedłem z nim.
Po drodze zgarnęliśmy Lady Pazurek znad obiadu.
Od bocznej bramki Parku Olivskiego do granicy lasu zebraliśmy piętnaście osób i cztery psy. Robiło się ciemno.
Wprost z rozświetlonych ulic wkroczyliśmy w mrok dolin. Część ekipy miała czołówki i latarki, część nie, szliśmy więc pośród tańczących smug światła, na wpół widząc, na wpół wierząc w drogę pod nogami. W górze lodowaciły się gwiazdy a my stanęliśmy na łące w środku doliny, patrząc na rozświetlone w oddali wieże katedry. Ktoś postawił tu domek i stół, postaliśmy tu przez moment w imieniu palaczy, na zdjęciach smużyła się rozświetlona fleszami para i dym.
Gruntowe drogi pośród ciemności, drżące odbicia rozświetlonych okien młynów i starych willi w rozedrganych powierzchniach stawów. W końcu wejście na przełaj po grubej warstwie liści na wzgórze Konik.
Dość ostre podejście i niestabilny grunt rozproszyły nas na sporej powierzchni. Sprawy nie ułatwiała sieć starych okopów i transzei, którymi zryte jest wzniesienie. To tutaj niemiecka jednostka powstrzymała toczące się dolinami rosyjskie natarcie. Zniszczono 28 rosyjskich czołgów, atak ugrzązł i do Miasta Armia Czerwona wdarła się dopiero przez WhiteTown. Jednostka za to zwycięstwo otrzymała numer dwudziesty ósmy.
Szczyt niewielki, w dole pośród drzew rozżarzona koronka Olivy. Podobno widok otwiera się tylko na jesieni i na wiosnę. W ciemności nie widać granicy gruntu ścisnęliśmy się tam wszyscy. Potrafię zrozumieć tych Niemców. Za plecami nie mieli już nic, tylko Dom. Miasto świetnie widoczne i leżące bezbronne u ich stóp. Wystarczy zejść ze stoku by wbiec na ulicę. Byli o nie wręcz oparte plecami. Nie mogli się cofnąć i nie cofnęli się.
Pod szczytem wzgórza jest ukryta skrzynka dla wtajemniczonych, Phantom i jeszcze jeden koleś namierzali ją za pomocą GPSów, potem nakłuwało się grunt długimi, metalowymi igłami. Krzynkę ukryły takie łaziki jak my, każdy zostawia w środku coś od siebie i wpisuje się do książeczki.
Zejście po ciemku było jeszcze bardziej hardkorowe niż wejście. Ekipa rozstrzeliła  się ostatecznie i ludzie się pogubili. Toczyliśmy  się na całej długości stoku, wokół krążyła sfora psów, niczym jakiś lotny oddział zwiadowczy. Smugi latarek, trzask łamanych gałęzi, wojskowe ciuchy, nawoływania. Czułem się jakbyśmy dokonywali jakiegoś desantu na suburbia, zrzuceni z nocnego nieba na stoki wzgórz.
W końcu udało nam się zebrać przy wejściu do małej przepompowni. Kwadrat ciemności, obramowany betonem, wystający jak hobbicia norka z pośród liści i krzewów.
Sforsowaliśmy strumień płynący w głębokim jarze, potem drugi po kłodzie, czepiając się siatek płotu zoo. W tym miejscu łączą się strumień z Doliny Czystej Wody ze Strumieniem Prochowym. Za płotem zaś czerni się przesadzista bryła młyna prochowego.
Wejście do miast po czymś takim jest zawsze  niezwykle przyjemne. Powrót do domu, wejście w strefę świateł i dźwięków, ruchu i ludzi.

Sunie przez  mgliste oceany
czasu obarczony ładunkiem
czasu i przestrzeni

(Asqith)

*

środa, 22 października 2008

My kiszczaki jesteśmy wieczne i niebezpieczne


Nie chcę się chwalić, ale już dwa razy
napadłem na bank... nasienia

(RMF Maxx)

Zaczęło się od tego, że staliśmy na moście czekając na Awarię. Zimny wiatr niósł rzadkie krople deszczu, noc powoli rozwijała forpoczty wieczoru nad Gottenhaven, w oddali czerniły się dwie wieże połyskując tu i ówdzie złowrogo czerwonymi światełkami. Kiedy już przemarzliśmy ostatecznie i przekleliśmy naszą naiwną a upartą wiarę w przewagę nadziei nad doświadczeniem obrzucając rzeczoną okolicznościowymi inwektywami, udaliśmy się do domu Marzana. Marzan zaś świeżo przekroczywszy trzecią dychę i opuściwszy ostatecznie grono syczących dwudziestek, powitał nas w drzwiach z uśmiechem człowieka, który do trzeciej nad ranem wyrabiał domowy smalec, bo nie docenił powagi zadania jakim okazało się pocięcie tej całej słoniny w cholerną, drobną kosteczkę.
Oczywiście, tradycyjnie zapomnieliśmy numeru i piętra, zatrzymywaliśmy więc windę na wszystkich po kolei. M zaszalał, stół uginał się pod ciężarem potraw, z których większość wykonał własnoręcznie i żeby było bardziej przerażająco z reguły pierwszy raz. Smalczyk okazał się przepyszny, sałatki znikały błyskawicznie, wina, miody i piwa zdrowo grzały a wódka wypełniała oktanami krew. Tylko tuszki śledziowe jakoś nie schodziły, solenizant nie pomógł im zresztą zbytnio z namysłem chrupiąc ogony.
Wokół stołu tradycyjnie zebrały się osobliwości, jedne milczące cały wieczór, inne strzelające na prawo i lewo alkoholową inwencją. Szczególnie zabawny okazał się Arrogant, tłumaczący raz po raz, przez pół nocy Marzanowi, że muzyka której ten słucha "jest chujowa". Następnie dobrał się do kompa i puścił własną. Moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem M i w jego oczach ujrzałem, że tak jak i mi banan usiłuje wpełznąć na stoicko nieruchomą twarz. Muzyczka rzeczywiście okazała się milusia i słodkopierdząca, akurat pod kotleta, albo jako melodyjka w windzie. Gość był zresztą ogólnie bardzo mądry i kulturalny, dopóki on mówił. Gdy ktoś odpowiadał albo wyrażał własne zdanie, kwitował: wybacz, ale pierdolisz...Wybaczyłem.
W pewnym momencie pozostawiwszy niewiasty podryfowaliśmy do Anawa. Mrok, metal, gotyckie piękności w koronkach i wyświetlane na prześcieradłach ostre teledyski z pannami masującymi sobie obfite biusty i namydlone piczki. Taki właśnie Mordor kocham i szanuję. Smaczku dodaje fakt, że w tym przybytku istot mroku o pomalowanych na czarno ścianach byliśmy jedynym, kompletnym stolikiem okularników. Byłem już lekko zwarzony, jako że w gorącej atmosferze piwsko wchodziło jak woda, udałem się na poszukiwanie kibelka, zamiast tego oczywiści wylądowałem na jakimś ciemnym podwórku podlewając Opla Passata. Wracając stwierdziłem, że drzwi odmykają się tylko od zewnątrz, niemal więc doprowadziłem do zawału jakąś wychodzącą parkę, gdy wyskoczyłem z wnęki, w której czekając na taką okazję się przyczaiłem.
Wracają pozbyliśmy się jakiegoś łazika który się do nas uczynnie przyssał.
Dyskusje i wódka trwały do czwartej rano.
Ranek zaś okazał się oczywiście potworny. W drodze do herbaciarni stałem w kolejce łykając tabletki, i zastanawiając się czego granicę przekroczę pierwszy, bólu czy toksyczności.
Marzan podobnych dylematów nie miał, od razu strzelił klina, następnie nałożył na głowę świeżo zdobyty farmerski kapelusz, pod pachę chwycił gar smalcu i pojechał kontynuować imprezę do Wrzeszcza.
Dzwonił do mnie potem, bujając się na barierce u Maira i snuł straszliwe opowieści dopóki starczyło mu karty.

*

piątek, 17 października 2008

Lęk to brak wiary


- Jak wykazuje nam doświadczenie
  wszystko się kiedyś kończy...
- Dokładnie, i życie, i śmierć

(Z serii wkurzanie agnostyków nad piwem)

Seba przywiózł mi z rejsu skrzynkę spleśniałych fig. Patrzę, oglądam, w końcu mówię: No dobra masz mnie. O co chodzi? Mam się nimi obłożyć i natrzeć żeby mieć cerę jak Natalie Portman? A on na to: Eee nie, po prostu: zalało nam dwie ładownie, a ja chciałem żebyś wiedział, że coś ci przywiozłem... No chyba że tak.
Wczoraj wędrowaliśmy ze Szponiastą ciemnymi ulicami Wrzeszcza. Stary Wrzeszcz jest bajkowy. Plecami opiera się o zalesioną morenę, z cienistych wąwozów, w których trafić można na ruiny osiemnastowiecznych parków, czy potknąć się o omszała macewę, wypada się wprost w kręte uliczki obrośnięte ze wszystkich stron wielkimi, starymi domami, które wyglądają jak odrapane pałace z horrorów.
Tego miejsca nie dosięgły bomby. Tutaj czuć naleciałość, czas kryje się w zakamarkach, w labiryntach ogrodów i podwórek, czai się w cieniu tajemniczych murków.
W ciemności przemykaliśmy pod drzewami, gapiąc się w rozświetlone okna. Okna są jak książki, albo filmy. Taki uliczny You Tube. Tam ściana pełna plakatów, obok dzieciak rzucający zeszytem, kawałek dalej dziewczyna siedząca na parapecie i patrząca nieruchomo w mrok.
Na tle jasnego nieba ostro odcinające się wieżyczki i sterczyny. Wykusze i balkoniki, i księżyc w pełni wędrujący nad tym wszystkim, i my przecinający plamy księżycowego światła, padającego spośród poruszanych wiatrem liści.
Przemykające na miękkich łapach, niedostrzegalne w ciemności dwa zwierzęta mroku o srebrzystej sierści.

Jeśli nie wiesz dokąd iść
sama droga cię poprowadzi

(Twardowski)

*

czwartek, 16 października 2008

Wunerrhelle sternnacht


Nie roztkliwiał się nad sobą
zbytnio, niemniej potrzebował
swojej codziennej dawki czy-
stej wódki by przytępić nieco
ostre kanty mroku

Łzy z wapiennym pyłem ze szlifowanych ścian i rozlewanych wylewek wypaliły mi dziury w skórze pod oczami.
Amerykanie zamierzają kręcić „Funkiego Kovala”, a Szponiasta z Biegnącą Anną chcą mieć podwójny ślub. Słuchanie wynurzeń o tym byłoby nawet zabawne, gdyby nie moja przewidywana rola w samym epicentrum tego piekła.
W nocy, w ciemnościach suną ponad miastem klucze ptaków. Światła latarń odcinają ulice od nieba, zmieniają je w jasne korytarze. Ptaków nie widać. Słychać je tylko. Pozostaje jedynie przeczucie sunących na południe formacji. Masowa ewakuacja z krainy umierających liści.
Niebo pokrywa się bielmem. Turyści zakopują się w ziemi, wciskają w szpary pomiędzy cegłami. Powrócą ze słońcem. Jeśli wzejdzie. Teraz nadchodzi czas cichych miesięcy i lśniących jak łuska bruków.
Wzdłuż rzeki z ziemi wypełzają dziesiątki nowych budynków. Wyglądają jak wynurzające się z grobów szare cielska zombie jakiś przedpotopowych bestii.
Anioły krążą ponad końcem świata, w pastelowym blasku uciekającego za horyzont ciepła. Rozkwita żółcią i czerwienią jesienna apokalipsa. W tym przyziemskim świetle wyglądają jak zwykłe mewy.

- Dlaczego masz takie brudne ręce
- Bo myłem twarz

(Groński)

*

piątek, 10 października 2008

Najpierw był korzeń, potem kamień


- Zrobimy Danowi czerwoną noc i
przyszyjemy go do amerykanki...
- Jasne, a on nie da po sobie nic
poznać, tylko wstanie i pójdzie
z tą amerykanką w góry.

(Krzych i Ja)

Prawda jest okruchem lodu, jak mawiała Essi Daven. Rano śniła mi się Yennefer vel Taala z dawnych gratkowych czasów, stała w sali konferencyjnej Dziennika Bałtyckiego w całej glorii swoich rozkosznych krągłości, podała mi czystą kartkę papieru i powiedziała Nie śpij.
Gardło boli mnie drugi tydzień. Dochodzę do fazy, gdy zaczynam rozglądać się za kandydatem na krwawą ofiarę do przebłagania bogów. Są chętni? Prawie nie będzie bolało, mam obsydianowy nóż.
Ostatnio zawędrowaliśmy z Najbardziej Szponiastą Ze Wszystkich Pazurkowatych na szczyt szczytów Gradowej Góry. Pogapiliśmy się lekko cielęcym wzrokiem na czerwone morze dachów w dole i uczyniwszy zadość klasycznemu romantyzmowi udaliśmy się wzdłuż linii podniebnej fortyfikacji. Ostatnio ciągle tu coś robili, przenosili ziemię tam i z powrotem, wyciągali z wykopów działa przeciwlotnicze z pociskami w lufach, te rzeczy. Teraz jest tu pięknie odnowiony fragment powstającego Hevelinum. Odbudowali skarpy strzeleckie i odnowili poterny, czy jak to się tam nazywa. Powyciągali spod ziemi całe mnóstwo ukrytych dotąd fortyfikacji. Włazimy do pierwszego z brzegu schronu. Rozjaśnia się światło z ciemności wynurzają się tablice i gabloty ekspozycji „Człowiek i pocisk” i nagle JEB!!! Ryk salwy armatniej, fanfary i mówiący lektor. Ktokolwiek to zaprojektował miał brzeźnieńskie poczucie humoru. No chyba że mają jakąś kasę z ubezpieczeń zwiedzających.
W każdym kolejnym schronie inna ekspozycja: wojny napoleońskie, okupacja pruska, na końcu zagłuszanie Wolnej Europy. Stały tu kiedyś zagłuszarki. W tle, za placem niesamowity widok remontowanych fortów, z których zdjęto całą ziemną otulinę.
Co tam jeszcze... aaa miałem tu napisać coś o Harrym. No to piszę. Tymczasem tylko tyle ale zapewniam cię, że gdy uzyskam dostęp do jakiś potwornych i niewątpliwie kompromitujących materiałów na twój temat poświęcę ci znacznie więcej czasu. Tymczasem możesz przekazać Lennonce ode mnie przyjacielskiego kuksańca kasą fiskalną za te nocne smsy, z których każdy miał tą samą treść, ale do którego i tak musiałem za każdym razem wywlekać osobno z ciepłego łóżka, moje udręczone chorobą ciało.

- Dziwnie smakuje
- Bo to pasztet ze szczura.
- Jak to?
- No szczur wywlekał wątrobę
z kadzi. Włączyła się maszyna
do mielenia, a on nie chciał
puścić..
- Chcesz trochę?

(Zapisane w stanie upojnym nie wiem gdzie)

*

niedziela, 5 października 2008

Byłem w Toruniu. Widziałem Maybacha


Przestrzegają ściśle zasad etykiety
wyjdziesz  z przyjęcia trzeźwy,
głodny i wkurwiony...

(Chyba BASH)

Facet z kasy przy wejściu do ruin zamku krzyżackiego w Toruniu obrzucił spojrzeniem Awarię, Szponiastą i mnie, i dał nam bilet rodzinny. Nie mogłem się potem powstrzymać, żeby do Pazurkowatej nie powiedzieć od czasu do czasu: córciu.
Lubię łazić po uliczkach Torunia i gapić się na domy. Na te osiadłe w czasie bryły cegieł, które w swoją nieprzerwaną podróż przez lata zabierają szczegóły i ślady przemijających pokoleń. Patrząc na dziewiętnastowieczne sztukaterie, balustradki, gzymsy widzę to co straciliśmy u nas w Mieście, w czasach pożogi.
Nasza „starówka” jest znacznie większa ale anonimowa. Historia spłonęła do ziemi i teraz zobaczyć ją można tylko w archeologicznych wykopach. Sześćdziesięcioletnie kamienice wyglądają jak bloki. Komunizm i bieda nie sprzyjały inwencji. W Toruniu czuć że wędruje się wewnątrz żywego organizmu. W Toruniu wieczorem ulice są pełne, a ludzie przesiadują nad rzeką.
Z początkowego, dziewięciowego składu w T ostatecznie wylądowaliśmy w trójkę. Zaczęliśmy od zapomnianych i zarośniętych zwykle ruin Zamku Dybowskiego, akurat był tam festyn i wokół kłębił się tłum rozwrzeszczanych bachorów. Były wszędzie, na łąkach, w lesie, w ruinach, ich głosy dochodziły zdaje się nawet spod ziemi. Dziewczyny dokonały strategicznego odwrotu w takim tempie, że nie zdołałem się załapać na darmową grochówkę. Awaria przy okazji o mało co nie straciła swojego, przyplecakowego misia Oktawia, na którego zagiąłem parol, i którego od lat prześladuję. Gdyby Oktawio zginął byłoby na mnie, a Awaria nigdy by mi nie wybaczyła...
Tradycyjnie podpisałem się na moście, jedliśmy pizzę z octem i, a jakże, gofry. Żabki nie pluły a słońce zachodziło pastelowo nad Wisłą. Najbardziej wzruszył mnie pomnik z psem Fafikiem wciąż czekającym na Pana Filutka.
Wyjechaliśmy rano, wróciliśmy wieczorem. Wychodząc z dworca na Miasto czułem się jakbym nie był tu tydzień.

Szponiasta jest na archeologii,
Avatar dostała się na biotech-
nologię. Są kuzynkami.
Nabijamy się, że gdy będą się
spotykać to będzie:
- Siostro
- Siostro
- Archeo
- Genetix

*

piątek, 3 października 2008

Forma woskowa z oka


...nigdy nie widziałem tylnej
ściany mojego domu. Podobno
jest tam okno...

(Dan w trakcie sprzątania podwórka)

Tora tora tora. Nadlatuję od strony słońca. Mój cień mknie po drogach, stokach wzgórz i zaskoczonych twarzach. Blachy poszycia łapią refleksy światła, drży mocą każdy nit. Niosę moc w sobie, niosę oczyszczenie gdzieś pośród srebrzystych węzłów mych jelit i napiętych mięśni. Srebrzysty krzyż na tle szachownicy ludzkich aspiracji. Sen wszystkich bombowców świata.
Ranek jest przepiękny. Słońce uderza w świat spiętrzoną falą. Naciska ściany i okna. Czuję dotyk słonecznego blasku na skórze. Czuję że gdybym rozpostarł ręce mógłby mnie pchnąć do tyłu.
Trzech znajomych gejów porwało Awarię. Zawlekli ją do sklepu z ciuchami i bezwzględnie zabronili wybierać cokolwiek. Następnie zainstalowali ją w przebieralni i donosili tylko ciuchy. W efekcie Awaria po raz pierwszy od 5 czy 6 lat przypomina kobietę. Kurde, ma nawet torebkę! Jak to stwierdziła Avatar geje to najlepsze przyjaciółki.
Lenn zrobiła kotleciki z ryby i je je, je i je. Dan się śmieje, że to dopiero musiał być filet. „Ten mintaj przewracał małe łódki”...
Z kolei ostatnio czekam na Pazurkowatą. Ta przychodzi, wręcza mi jakieś podejrzanie tłuste zawiniątko i mówi: Nie przyszedł Mahomet do drożdżówki, więc drożdżówka przyszła do Mahometa. Rany! Wyobraźcie sobie: siedzi Mahomet na pustyni, rozmawia z Bogiem, pości a tu nagle zza zakrętu wychodzi sobie drożdżówka...

...ja jestem jak pies goniący za
samochodami. Co ja bym zro-
bił gdybym  któryś  w  końcu
złapał?

(Joker)

*

poniedziałek, 29 września 2008

Stwory futrzaste i różowe


Miło popatrzeć jak Kiszczak rozmawia
przez telefon z Pazurkowatą. Od razu
porasta różowym futerkiem

(Tau)

Nie piszę ostatnio za często, ale to dlatego, że nie ma za bardzo o czym. Przeprowadzam akurat dwie większe życiowe akcję i można powiedzieć, że jestem dość skoncentrowany i wyciszony. Wszystko dociera do mnie przez grubą szybę, niewiele przeżywam.
Szponiasta też nie jest w dobrej formie, za chwilę zaczyna zajęcia, a to do tego jeszcze rok licencjatu więc ma stresa, którym dzieli się ze mną hojnie i wylewnie, tak, że nawet to co miało być romantycznym dniem we dwoje, przy filmach i żarełku zmienia się w atomowy tor przeszkód.
Świat wokół za to jest piękny chociaż moczopędny. Mieliśmy nawet trzy Dani ładnej pogody. Dużo kolorów i te, no, ciepło. Zdjąłem nawet wierzchni sweter. Jedliśmy nocną pizzę u Lennonki i zapijaliśmy winem sławiącym na cały świat gruziński monopol siarkowy. Podejrzewaliśmy nawet, że złożony bukiet tego trunku pochodzi od pierwszych rosyjskich czołgów, które przemknęły przez halę rozlewni w pogoni za bohaterską, choć nieuchwytną armią gruzińską. Oglądaliśmy dwa przedziwne filmy, jakiś naprawdę intrygujący horror z Lordi, który dzieje się w szpitalu w którym zatrzymał się czas... O rany, czy wy zdajecie sobie sprawę co się dzieje w szpitalu w którym zatrzymał się czas?! Przecież szpital to straszne miejsce. Szczególnie w Polsce. Tam ludzie umierają. Co ja mówię, padają jak muchy. Drugim filmem była „Kraina traw”, whoa! Dalej nie wiem co o nim myśleć, ale że się o nim myśli to pewne.
A tak poza tym Lenn wkroczyła na drogę mamutów i ponownie podąża odwiecznym szlakiem tych wielkich stworów. Dan się tylko uśmiecha jakby czekała nas jakaś paskudna niespodzianka.

Iza na głodzie nie może
Czeka na ciepły kebab
Krzysztof ją gładzi po udzie
Niech się naje do syta

(nie mogłem się powstrzymać)

*

środa, 24 września 2008

...z mojej zamrażarki wychodzą Tripody. Tylko dlaczego mówią po czesku?...


Ja - Kopnij go!
Krzyś - No masz, kopnij mnie...
Meave - Ale czemu podajesz
jej moją nogę?

Mała, biała billa odbijająca się po sali. Mały Moby Dick schwytany na harpun przez jakiegoś tczewskiego Ahaba. Nieprzebrane akry jedzenia. Tańce wśród brokatowych spiral i niejeden miejscowy Fred Aster żłobiący obcasami partnerek rysy na suficie. Księżyc Oko Bestii wynurzający się spośród postrzępionych chmur nad nocnym parkingiem. W okolicy były równocześnie trzy wesela i goście mijali się pośród zimnych ciał samochodów jak zaślubinowe widma. Rozmowy z przyszłą teściową o wierze.
Dwie ciocie działające razem jako spójny żywioł.
Nocne jazdy samochodem po osiedlowych chodnikach w poszukiwaniu zagubionego internatu. „Wyobraź sobie’’...- mówię do Piotra- „...jesteś portierem na nocnej zmianie, patrzysz, a tu za płotem po chodniku przejeżdża sobie samochód”. Dojeżdżamy a tu w drzwiach stoi roześmiany portier i pyta: „To wy jechaliście po chodniku?’’. Młodzi odjechali spod kościoła wielkim, czarnym Hummerem z rejestracją „Koniec wolności’’, Szponiasta miała na włosach brokatowego motylka, a jej siostra, Biegnąca Anna, przebierała się na forum ogólnym, a każde jej żebro było nowym horyzontem zza którego słoneczny blask spływał na kolejne równiny skóry.
Poza tym dużo neogotyku, złota cisza na dworcu w Tczewie, tak cicha i niedzielna, że aż bolało serce. W pociągu mały york i dziewczyna o stalowych oczach, tak smutna, że aż chciało się ją przytulić.
Dom zimny, wilgotny i zły, więcej w nim jesieni niż na zewnątrz. Po kątach odbijają się echa złości, a kwiaty leżą nie podlewane od tygodnia. Nienawidzę tego grobowca. Nienawidzę świadomości, że nie mam gdzie wracać.
Wczoraj zabrałem Pazurkowatą na jej obiecany, urodzinowy babski seans. „Mamma mia” całkiem przyjemne, a nawet zabawne, tylko na Bogów Eterni... śpiewający Brosman!
W nocy wyszedł Potwór Zza Oczu i leżałem pojękując z workiem lodu na twarzy gdzieś do trzeciej nad ranem. Dziś poruszam się bardzo, bardzo ostrożnie

Przeszłość jest historią,
przyszłość tajemnicą, a
teraźniejszość darem.
Ciesz się nim.

(Kung Fu Panda)

*

piątek, 19 września 2008

Nawrócenie to akt łaski


Będzie  mi  zimno, i przemarzną
mi paluszki, a potem odpadną, i
wtedy  nie  będę  już  Pazurek
tylko Kikutek...

Spotkaliśmy ostatnią Małą , Słodką Pooh. Jak na rasowego gracza RPG przystało miała na uszach wielkie kolczyki zrobione z dwóch, przejrzystych kostek dwudziestek. Pooh obecnie zbliża się kształtem do formy doskonałej, ale stanowczo twierdzi “że nie, nie jest w ciąży. Jest po prostu tłusta”...
Znosiliśmy z Danem szafkę z Niedźwiednika. Do połowy lasu towarzyszyła nam Lenn z Ciapkiem, co było nie lada wyczynem, bo jej dzicza fobia powoduje, że do lasu trzeba ją wlec niemal traktorem. Było nam to bardzo na rękę, bo jak stwierdził Dan, jakby co Lenn zacznie uciekać a wtedy wszystkie dziki pobiegną za nią. Z nieznanych przyczyn, wkrótce po tej uwadze Lenn wycofała się ku betonowym rubieżom, pytając jakby nigdy nic Ciapuna, czy nie wziąłby jej na plecy.
Przejście z szafką przez pół miasta okazało się w ogóle doświadczeniem fascynującym, szczególnie że po drodze były dwa lasy, jedna duża łąka, dwa mosty z pełnym asortymentem schodów, ruchliwe ulice z błyskawicznie zmieniającymi się światłami, co ma z pewnością związek z prospołeczną polityką miasta eksterminacji emerytów… Na koniec oczywiście Brzeźno z potworami i ogłupiałym psem zaczepnym mojej babki. Miałem do tego jeszcze trzydziestokilowy plecak pełen gazet, parę rzeczy boli mnie do dzisiaj.
Tydzień w ogóle był ciężki. W poniedziałek dopadła mnie ogólna wpłata na ubezpieczenia, potem dwa razy dentysta. Kobita użyła wiertła wielkości, która dotychczas kojarzyła mi się z wiertarką udarową. Do tego w sobotę jadę na ślub kuzynki Szponiastej do Tczewa. Gdzie mam być oglądany przez Szponiastą rodzinę. Cały tydzień ganiałem za forsą i obecnie jestem nieco zdechły.
Choć przyznaję ze wstydem, że odbiłem sobie nieco tę frustrację, irytując Lady Pazurek wizjami, jak to ja zaprezentuję się na tym ślubie. Ukoronowaniem zdaje się było, gdy stwierdziłem, że do pełnego gajera ubiorę płetwy do nurkowania. Ludzie nie będą mówili: to ten co nie potrafi ubrać się do okazji, ale „Który to chłopak Oli? – Ten w Płetwach”...Wyobraźcie sobie: kościół, cisza i nagle wchodzę SZLAP! SZLAP! SZLAP! Dziwne, Pazurzastej jakoś to nie rozbawiło.

Lenn opowiada o szaleństwie
swojego kota...
Ja-To miało być szaleństwo?
Gdyby wziął spawarkę i palił
rury gazowe, to byłoby szale-
ństwo...
Dan chrapliwym głosem-Patrz
jak się żarzą...

*

czwartek, 11 września 2008

Ty masz andropauze a ja nie


Luke - a twój stary ubiera się
na czarno i ma świszczący
oddech!
Vader - Raczej twój...

(żebym to ja wiedział)

Dzisiaj będzie ogólnie o przemieszczaniu...
Idę ja sobie wzdłuż Galerii Bałtyckiej, a tu te płyty z piaskowca, co to Galeria jest nimi pokryta, na wysokości gruntu , pomiażdzone, połamane i ogólnie sprofanowane w napadzie jakiegoś bliżej nieokreślonego szału. Myślę: Może samochód pieprznął. Idę dalej, drugi filar potrzaskany, choć trochę jakby mniej, Idę znowu a tu płyta złamana po prostu na pół, za to na pęknięciu widać wyraźny odcisk adiasa. "Tutaj to odkrył" myślę sobie i popadam w zadumę nad kondycją podludzką.
Statek, którym płynie mój drogi, zainfekowany przyjaciel Seba, minął właśnie Przylądek Dobrej Nadziei. Z upływem czasu maile od rzeczonego przyjaciela stają się coraz bardziej bełkotliwe i zastanawiam się, czy jeśli to rzeczywiście ebola, to nie jest właśnie najwyższy czas by się pakować. Tau zauważyła przytomnie, że może po prostu aby przeztrwać psychicznie na tej apoteozie korozji, zdrowo łoją. Ale ja osobiście uważam, że po 2 miesiącach rajsu, to tych 14 desperatów nie tylko oczyściło pokład z wszelkich pochodnych alkoholu, ale pewnie nawet wylizało smar z kręcących się kółek zębatych.
Na ale wracając do przemieszczania się. Idę ja sobie dziś przez Brzeźno. W górze burczy burza, a ja niosę w plecaku 12 kilo mosiądzu, a na ramieniu 26 kilo drutu zbrojeniowego i tak sobie myślę, że gdyby tak jeszcze zaczęło padać, a po drodze znalazłoby się jakieś wzniesienie to bym pewnie na nie wlazł i powrzeszczał zgodnie z pratchettowską sugestią że: Wszyscy bogowie to bękarty...
Cóż mam dziś nastrój do eksperymantów. Na szczęście Awaria z Rogatą organizują dziś prawie że nocny spacer wzgóżami, wiele się więc może jeszcze wydarzyć.

- Cześć, potrzebuję generatora
  liczb losowych...
- 14

(Tau, zapewne z basha)

*

wtorek, 9 września 2008

Na dnie sarkofagu noc


Bóg nie istnieje, ponieważ nie ma
czegoś takiego co określa się tym
pojęciem, Bóg  istnieje  ponieważ
wiem, że moja miłość do niego nie
jest złudzeniem. Ateizm oczyszcza,
trzeba przez niego przejść by zoba-
czyć nieskończoną odległość między
rzeczywistością przyrodzoną a nad-
przyrodzoną,   wyzbyć   się   pychy
„posiadacza prawdy” Wiara zaczyna
się dopiero po przejściu przez
sprzeczność

(Simone Weil)

Co robią ci ludzie na wzgórzu? Echo niesie się pośród ścian. Ta noc nie ma końca. Zlizuję pot z górnej wargi. Komu bije dzwon?
Nadciąga burza na żaglach ze spienionego mroku. Nad Brzeźnem jęzor tęczy. Czerwony jak płomień rozświetla od spodu chmury. Blask wlewa mi się przez oczy, zalewa ciemne zakamarki. Bestie uciekają z piskiem.
Marzan niczym forpoczta życia, wypełza na brzeg ociekając słoną wodą, wprost do wnętrza betonowej skrzynki śniadaniowej gigantów. Goni duchy starych torped, wspomnienia poczerniałych wnętrz, nie wiedząc, kto nagle otworzy wieczko by sięgnąć po kanapkę z człowiekiem. Samotność krystalizuje się w nim kawalerskim bohaterstwem i tanecznym krokiem na szklanej krawędzi.
Astral i Layla biorą ślub. 20, 15.00, Kościół w. Ignacego Loyoli, ul. Brzegi 49. Czujcie się zaproszeni.
Okazało się, że Borys nie lubi marcepanu, bo jego zapach kojarzy mu się z żelatyną wybuchową. Znając jego żonę, przez niektórych zwaną Piątym Jeźdźcem, to wziął ten tekst nie z praktyki, ale z jakiejś kiepskiej literatury.
Polscy naukowcy stwierdzili, że do końca wieku Bałtyk nie podniesie się więcej niż o dwa metry. Odetchnąłem z ulgą, Brzeźno wciąż będzie żeglowało nad sadzawki dnem, goodbye Glattkau, NewPort i Dolne Miasto. Jeżeli dożyję to z pewnością z nostalgią będę obserwował jak gasną kolejne światła WhiteTown. Rosyjskie czołgi porosną mchem. Elfy pożeglują na zachód.

W  szpitalu  dojrzała  w  niej  potrzeba
chrztu.  Kapelan  Wolnych  Francuzów
po  parokrotnych  rozmowach odmówił.
- Dla  niego  Simone  nie była w zgodzie
z  całością  katolickiej  dogmatyki. Zroz-
paczona  na  kilka  dni  przed  śmiercią
poprosiła   przyjaciółkę - katoliczkę,  by
ochrzciła  ją wodą  z  kranu – jak wiemy
taki chrzest, w podobnych okolicznościach
jest ważny. Wbrew legendzie Simone Weil
umarła ochrzczona

(Bieńkowska)

sobota, 6 września 2008

...i żadnych batoników przetrwania


- Kochanie zrobię u nas w domu takie
  wielkie okno w pajęczynkę i będziesz
  się za nim rozbierać co wieczór, a ja
  będę na zewnątrz czaił się z lornetką....
- ...a ty będziesz je mył.

(My)

Powoli wygrzebuję się z choróbska. Cieknę jeszcze trochę i muli mnie nieco, ale w końcu zaczynam jaśniej myśleć. Kurcze tydzień wycięty z życiorysu, zostały mi trzy złote i lista spraw do załatwienia. Tymczasem mój nieoceniony ziomek Seba telegrafuje z dalekich mórz, że najprawdopodobniej ma ebole, bo jakoś tak dziwnie się czuje, odkąd wrócił na statek. Gość należy do tego samego kółka hipochondryków co ja, nie przejąłem się więc za bardzo. Ale jakby na redzie stanął statek z Sebą pocącym się krwawym potem i z podejrzanie chlupoczącą wątrobą to dam wam znać... zapewne z Rumuni.
Urodziny Pazurkowatej udały się nawet, choć Tjall, który wychynął na nich nagle z niebytu, był wyraźnie zdegustowany niską zawartością absorbowanych procentów. Wszyscy się spóźnili i Szponiasta przez ponad godzinę walczyła o integralność wyraźnie źle znoszącego temperaturę pokojową śmietanowca. Poprawiała obsuwające się elementy subtelnym paluszkiem. Jeżeli więc nikt nie przyjdzie w niedzielę do herbaciarni, bo wszyscy chlapiąc fizjologią i dygocząc będą pełznąć przez świat gorączkowych majaków, wcale się nie zdziwię.
No dobra dość tych epidemiologicznych tematów. Gdy zgubiliśmy wczoraj część towarzystwa reszta udała się pod dowództwem Marzana w kierunku mrocznych zakamarków naszej metropolii, gdzie w podziemiach zlokalizowana została Degustatornia piwa. Raj, zero dymu, kilkadziesiąt rodzajów napoju bogów i możliwość nieograniczonej grabieży „wafelków’. Muszę tam wrócić i koniecznie spróbować piwa miodowego.

Brat  mi  przysłał tę koszulkę
z Anglii. Oryginalna. Podobno
królowa do niej machała...

(Krzyś)

*

czwartek, 4 września 2008

Make love not work


Tam  jest  strumyk. W strumyku
misie łowią rybki i je rozszarpują.
Tu  misiu  będzie  łowił  rybki dla
kota a kot je będzie rozszarpywał.
A jak nie będzie rybek to kot roz-
szarpie misia. Nie ma rybek nie
ma misia...

(Lady Pazurek)

Przed wyjazdem Krzyś dzwonił po schroniskach, koleją rzeczy dotarł na liście do punktu "Zygmuntówka". Dzwoni a tam koleś pyta: A czy naprawdę musicie przyjerzdżać do mnie?".Podobno na sieci o Złym Zygmuncie i jego schronisku zebrało sie już wystarczająco materiału na niezłą literaturę. W każdym razie gdy staczaliśmy się ze szczytu Babiej Góry, zabrakło nam wody i część ekipy postanowiła w celu uzupełnienia rzeczonej do Zygmunta zajrzeć. Zygmunt akurat krążył ponuro z wielką spalinową kosiarą po okolicznych łąkach. Ostatecznie wody dał, ale już na pytanie Dana o kolę odpowiedział wyłącznie pełnym nienawiści spojrzeniem. Potem gdy już wyszli z domu obok wyskoczył jakiś typ i zapytał czy Zygmunt ich obsłużył...
Awarii za to śniły się koszmary. W jednym z nich grałem z Krzyśkiem w bilard bez kijów. podnosiliśmy po prostu stoły, tak, żeby bile staczały się w otworki. Awarja usiłowała wytłumaczyć nam, że to nie tak, w końcu poszła po kije. Gdy wróciła stwierdziła, że wyszliśmy i znikamy jej gdzieś hen na szlaku, postanowiła nas gonić i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie te pieprzone kamienie...
Ja z kolei awansowałem na wujka. Góralka miała dwójkę dzieci. Paroletnia córa stała w furtce i informowała wszystkich przechodzących: A my mamy sześciu gości, w tym wujka w okularach. Zgadnijcie o kogo chodziło...W każdym razie towarzystwo miało niezłą zwałę z moich konwersacji z młodą damą, tudzież w chwilach, takich jak nasz powrót z trasy. Wchodzimy, Mała siedzi w drzwiach i mówi: Cześć, cześć, cześć, cześć, cześć wujku.
Poza tym Krzysiu stwierdził, że to ja jestem tym tańczącym w magicznych vansach bohaterem teledysku "You can dance". Odkrył to w pizzeri, na tyle głośno, że obejrzeło się pół lokalu. Przez moment bałem się, że zaczną schodzić się po autografy. Awaria zdaje się w swej nieprzebranej złośliwości i z wrodzonym brakiem współczucia umieściła na swoim blogu wraży teledysk. Jestem pewien, że dobry Bóg nie pozwoli na takie uciskanie maluczkich i jeszcze w tym tygodniu jej nazwisko zostanie odkryte na liście Wildsztajna.
Dobra starczy na razie tych opowiastek z południa. szczególnie, że po powrocie dostałem takiego doła, że się rozchorowałem i klawiatura z lekka pływa mi przed oczyma. Szponiasta tez ma już pierwsze objawy, a że dziś ma być jej spóźniona impreza urodzinowa, to aby nie być osamotnionym i nieszczęśliwym, przed przyjściem gości obliżemy wszystkie szklanki.

Awaria-
Chyba mam gorączkę, Krzysiu
mógłbyś sprawdzić?
Krzysiu-
Ale ja umiem sprawdzać
temperaturę wyłącznie za
pomocą palca...

poniedziałek, 1 września 2008

Kolorowanka


Modliłem się byś nie umarł na
księżycu, abym co noc nie mu-
siał oglądać twojego grobu.

(Simmons)

To co piszę jest opowieścią, a nie wytworem literackich ambicji. Piszę bo muszę. Piszę mimo że ludzie dla których opowiadać zacząłem te historie od dawna już ich nie czytają, a z mojego imienia nie pozostał dla nich nawet popiół na ustach.
Nie poszukujcie tu prawdy, być może wszystko co tu napisałem to bajka, kłamstwo, ułuda. Nie oczekujcie ode mnie jakiejkolwiek wiarygodności, sensu, moralności czy też zasad dobrego wychowania. Ja przecież mogę nawet nie istnieć, będąc efektem pracy umysłu jakiegoś nieznanego narratora...
W czwartek w trzydziestostopniowym upale przylepiającym asfalt do podeszw, wędrowaliśmy w dół ku Suchej Beskidzkiej. Opaleni, chudsi, z paskami plecaków wrzynającymi się w ramiona, robiliśmy sobie zdjęcia w drzwiach karczmy "Rzym", w której to niegdyś piekło miało z imć Twardowskim swoje sprawy. Jedliśmy kebaby, które robił ktoś, kto kebaby znał zapewne ze słyszenia i postanowił skonstruować je przy pomocy trzech dostępnych elementów, w tym pora.
Idąc przez miasto patrzyliśmy na szlak wspinający się po stoku ponad zabudowaniami, którym niecały tydzień wcześniej wyruszaliśmy na wyprawę.
Było dużo piękna i wysiłku, było dużo powietrza, w płucach i przestrzeni. Był niespodziewnie wysoki szczyt Babiej Góry, na który trzeba się było wspiąc po łańcuchach i klamrach. Były lasy i gwiazdki mchu, rosa i ścieżki tnące stoki zarosłe paprocią. Różnokolorowe kałuże i pizzeria w Zawoji, która okazała się najdłuższą w Polsce, bo osiemnastokilometrową wsią. teledyski z polskiej VIVY przyciszane na czas przejścia pogrzebu. Były pierogi w schronisku i skrzydło rozbitego na Policy pasażerskiego samolotu. Drogi, którymi wędrowali Wyszyński i Wojtyła. Garście jagód i jeżyn wpychane do ust, woda ze studni i Zły Zygmunt ze swoim schroniskiem. Był gar bigosu od góralki, który podgrzewaliśmy w misce z wrzątkiem i wszechobecne przystrzyrzone trawniki, cholera, nawet przydrożne rowy były wykoszone. Był wilk śledzący Rogatą i zachód słońca nad unieruchonionym pająkiem wyciągu. Ciężkie jak kule armatnie kremówki w Wadowicach i placki ziemniaczne z gulaszem w klasztorze w Kalwarii Zebrzydowskiej. Było piwo, przyjaciele, pasztoty.
W końcu była Lady Pazurek, pachnąca i obecna przez całe 8 dni. Ostatecznie byłem też i ja, drugoplanowy bohater, statystujący na krawędzi skały przez krótki moment tej opowieści.

Krzysiek- Sprawdziłem w sieci, Iza
              jest warta 62 wielbłądy...
Iza - 63, Krzysztof!!!

*

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

Kroniki brzeźnieńskie


Antyki to pozostałości historii
które przypadkiem ocalały
z wraków czasu

(Bacon)

Zdarza mi się usiąść nad brzegiem zapomnianego morza. Rzucam wtedy kamieniami w zmurszałą czaszkę smoka, zagrzebaną do połowy w miałkim pyle. I patrzę na duchy fal rozlewające się w milczeniu po plaży, w złotym blasku zachodzącego słońca.
Pośród fal stoją kobiety o złotej skórze i złotych oczach. Niektóre trzymają na ramionach wysmukłe dzbany, niektóre śmieją się przechadzają, pryskają na siebie wodą, poprawiają we włosach koraliki z kryształu i szkła. Ta scena wypełnia mnie złotym blaskiem po brzegi. Powietrze jest złote, złote są odległe grzbiety wzgórz w złotej mgiełce. Uśmiecham się do siebie.
Są we mnie rozległe lądy nie tknięte myślą człowieka, są lasy w których Marzan jest partyzantem bez skazy, gdzie nie muszę wiecznie, świadomie usuwać z niego piętna zdrajcy własnego kraju. Są tam polany, na których można odnaleźć tych wszystkich, którzy zostali po drodze, ci pomiędzy którymi stanął ongiś gniew pozostawiając na zawsze niepozałatwiane sprawy.
Można odnaleźć tam ścieżki gdzie nadal biegną przede mną moje psy, a ja w zmęczeniu po całym dniu budowy, pośród słonecznych plam i zapachu igliwia znowu uświadamiam sobie, że jestem szczęśliwy.
Jeżeli istnieje niebo, to jest to miejsce gdzieś w nas, które łączy się z innymi miejscami. Strefa gdzie stykają się światy tak, że można zajrzeć do cudzych marzeń. To miejsce w którym nie ma przemijania. Rzeczy trwają tam w swojej najlepszej chwili, w apogeum.
Dziewczyny trwają w wiecznej równowadze między świeżością a dojrzałością, bohaterzy nie są zmęczeni, Tomcat śmieje się zaraźliwie bez śladu dziur po kulach, Lenn nosi wyszywane w kwiaty spodnie i mówi ludziom, że musiała znać ich w poprzednim życiu. Nie działają latarnie uliczne. Kasztanowców nie zżera robactwo. Na granicy Brzeźna stoją pociągi z czołgami, jakbyśmy wyruszali podbijać świat.
Włosy pachną solą i dymem, ludzie nie boją się śpiewać, a pośród piasku plaży palą się znicze, nie gasnąc.

*

niedziela, 17 sierpnia 2008

Ulewa


Jest wieczór. Bliżej tej nieuchwytnej granicy oznaczającej noc. Wszystko za oknem jest błękitne. Od dwu dni bez przerwy pada deszcz. Dobrze się przy tym śpi.
Starsi powrócili z Paryża. Nad Warszawą szalały burze i samolot musiał zastępczo lądować w Mieście Miast. Gdy starszy dzwonił by mnie o tym powiadomić w tle było słychać odgłosy ogólnego entuzjazmu. Nie śmiała się tylko jedna kobita, która musiała wrócić do Wawy po wóz.
Krople uderzają o parapet. Jemy francuskie sery i pasztet z gęsich wątróbek, który cudownie smakuje z winem. Ojciec rozlewa do kieliszków kalwados, gdy się go pije i odchyla głowę do tyłu, zapach uderza w nozdrza wprost do mózgu. W TV leci “Pod słońcem Toskanii”.
Nie zapaliły się uliczne latarnie. Lubię tę ciemność. Starszy zasnął w Moulin Rouge. Zgasło ostatnio na trochę kilka programów TV i wszyscy zastanawiają się czy to trąba powietrzna czy ruski.

*

czwartek, 14 sierpnia 2008

on les aura


przeciwnik   runął  na   ziemię
przypuszczalnie   zaskoczony
faktem, że atakuje go namiot

(Leiber)

Ratuję spod kosiarki dużego ślimaka.Te mniejsze nie wzbudzają jakoś sentymentu, ale duży ślimak? Może to szacunek dla wieku i doświadczenia. SZkoda wymazać dla zwykłej wygody coś co tyle trwało by tak urosnąć.
Krzysiek opowiadał jak jego pies zjadł kiedyś niebieską farbę polerską i zostawiał w całej okolicy niebieskie klocki. To jest dopiero schizo, wraca człowiek z lekka napruty, a tu na chodniku leży sobie jakby nigdy nic niebieski stolec. Od razu rodzi się pytanie, kto i po co go pomalował...
Marzan z kolei opowiadał o swoich, mrożących krew w żyłach (dosłownie) przeżyciach w czasie Marszu Śledzia. Przy końcu trasy trzeba było przebyć kilometrowy , portowy przekop w mierzei. Ciągnął ich przez niego na linie holownik. 40 minut przez metrowe fale. M miał całą rękę siną od zaciskania na linie. Wyciągneli go na ponton białego i dygoczącego 500 metrów od brzegu. Mówi, że przez zatokę idzie się jak przez głęboki śnieg.
Z kolei moja prywatna babka, gdy sprzątaliśmy kwatery lokatorów, odkryła w szafie "coś". Było to gumowe, cieliste z wstawkami różu. Grzebiąc w "tym" paluchemspytała mnie "co to jest?". Rzuciłem okiem i mówię: to jest gumowa lala, a ty właśnie jej grzebiesz w...
W tv ukazał się za to nasz kochany, niedorozwinięty umysłowo Lech nad Lechy, rządzący krajem posiadającym trzydniowe zapasy amunicji i samoloty, które same spadają na cel, mało co nie wypowiedział wojny Rosji.
Patrzyłem na tą parszywą, nalaną mordę i słuchałem jak ten niedorobiony imbecyl z podwójnego wytrysku, z dziką satysfakcją w świńskich ślepkach stwierdził: że może pan Sikorski w Gruzji czegoś się od niego nauczył... Oby nie. Debilizm jest na szczęście dziedziczny, a nieumiejętność oceny konsekwencji i skrajna nieodpowiedzialność na poziomie sześciolatka, chyba już Sikorskiemu nie grozi.  

- Tu nie ma alkoholu...
- Może zostawili coś na czarną godzinę?
- Tu każda godzina była czarna

(Szmidt)

*

wtorek, 12 sierpnia 2008

Chaaarrrllliiieeee


„Jestem najlepsza i najpiękniejsza”
Ja wiem mamo, że to grzech pychy,
ale jak powiem inaczej to będzie
grzech kłamstwa...

(Gdybyśmy byli wszyscy jak Doda
to Polska ciągnęłaby się dzisiaj po
Kamczatkę)

Zgrzyt wielkiej maszyny stworzenia na małym, świetlistym ziarenku odrobiny szaleństwa.
W mózgu wierci intensywny zapaszek benzynowych marzeń. Życie niektórych to wieczne oczekiwanie na kogoś z zapalniczką.
Ludzie o płonących głowach żyją krótko, ale ileż blasku roztaczają wokół. Świecą wśród mroku jak latarnie, do których wszyscy pełzniemy by się ogrzać.
Ostatnio tłumaczyłem Na Rogu, znajomemu stadu potworów, że mamy deficyt takich ludzi, dlatego tworzymy gwiazdy, sztuczne bożyszcza tłumów. Których jedyną zasługą jest często tylko to, że są i dają choć na moment złudzenie ciepła.
Szponiasta mknęła przez rozgwieżdżoną pustkę by dotrzeć do Miasta Miast o świcie. Otworzyły się drzwi, mała postać obleczona bufiasto kurtkami, torbami i plecakami, zaczęła ostrożnie schodzić po metalowej drabince. Moment ostateczny, ostatni schodek, stopa zawisła  nad powierzchnią gruntu (świat zamiera w oczekiwaniu), i jest! Pierwszy krok. „To mały krok człowieka lecz ogromny ludzkości”. W górze lśni ogromna tarcza zegara. Postać za pomocą powolnych, sześciometrowych skoków udaje się w kierunku wejścia do tunelu. Lądowanie stało się faktem.
Ostatnio jaja sobie robiłem z końca świata. Odpalam tv, a tu pociąg panterzym skokiem dostaje się na wiadukt, w Chinach ludzie biegną w powietrzu, Czerwona Orda wkracza do Gruzji a Amerykanie mówią, że nie będą się przyglądać. Cóż oni zawsze tak mówią, ale w tych okolicznościach zapachniało tak jakoś wzbogaconym uranem.
Specjalnie poczekałem do północy, żeby się przekonać czy nie dotrze do nas fala sejsmiczna z Wawy, a zaraz potem niebo w górze nie rozjarzy się majestatycznym blaskiem atomowej jutrzenki. Fajnie mieszkać w miejscu na które jakby co ma spaść 5 do 6 trzydziestokilotonówek. Do tego jeszcze po jednej na Tczew i Hell. Ta ostatnia możliwość związana jest też z czterdziestometrową morską falą, która troskliwie otuliłaby miejscowe pogorzelisko pośród morenowych wzgórz.
A skoro już i przy tym jesteśmy, to był u mnie grill. Zmasakrowaliśmy ze trzy kilo kiełbasy, nagadaliśmy się i oglądaliśmy nocą film o szopach...

Jest głęboka, ciemna noc
Siedzę w łóżku
A obok śpi ona
I tak spokojnie oddycha
Dobiega mnie jakaś muzyka

(Radio)

*

piątek, 8 sierpnia 2008

Szansa na blask


Szampana łyk i gną  się nóżki,
świat wiruje w koło więc, uważaj
lepiej na paluszki co w rajtuzki
pchają się. Bo bardzo różnie z
cnotą  bywa, gdy  urywa  ci się
film. Amor w objęcia cię porywa
na oczy spływa siwy dym.

(Wulgarna Zdzicha i Dr Albonanista)

Na murze kościoła przy Monciaku w WhiteTown są rozwieszeni poeci, każdy ze swoim wierszem u szyi. Stałem tam sobie ostatnio, pozwalając opływać się tłumowi, i gapiąc się w dzikie ślepia, czającej się wśród światłocieni Lennonki i w młodopolski rys Marzana. Jakoś tak wyszło, że ich zdjęcia rozmieścili na dwóch przeciwległych końcach Alei Poetów.
Upał, wyssany z sił po robocie mijałem kolejne ludzkie ekspozycje w lekkim poczuciu nierealności. Jakaś stepująca para jak wyjęta z lat dwudziestych, dziewczyny ubrane tylko w frendzle, bachory taranujące piwne ogródki na tych "stojących dwukółkach"
Plaże zasiedlone gęsto. Nawet te co zdawały się być odwiecznie zdziczałe. Po bulwarze krążą panny w bikini, nawet te co nie powinny. W nadmorskim lasku orgia nagich tyłków i jedzących szyszki psów.
W sobotę Marzan idzie w Marszu Śledzia przez zatokę. Kupił obowiązkową kamizelkę ratunkową i gwizdek. Twierdzi, że jeśli będzie tonął to przynajmniej wszyscy usłyszą jego świszczący, ostatni oddech. Skombinowałem dla niego plakat z Mao i ten przedwijenny, na którym szponiasta ręka ze swastyką sięga po polskie fabryki, a żołnierz II Najjaśniejszej dżga ją bagnetem krzycząc WARA! W sobotę robię imprezę powitalną dla Szponiastej, choć na razie nie wiadomo, czy sama zainteresowana na nią zdąrzy, bo na sam koniec radośnie im tam coś jeszcze dołożyli.
A tak poza tym dziś jest 08 08 08 i w radiu obiecali koniec świata. Kończę więc i pędzę kupić popcorn.

*  

wtorek, 5 sierpnia 2008

Bo nigdy znaczy wcale


Jeśli nie możesz ich pokonać
zaskocz ich

(Prawo Trumana)

Moje poczucie swojskości chyba znowu ewoluowało, bo ostatnio kojarzy mi się z żółtym kręgiem światła lampki na moim odrapanym stole i wytrwałym chrupaniem kornika w oknie. Drań wierci już pracowicie 4 lata. Był zalewany octem, topiony w benzenie i czopowany superglue. Najwyraźniej jednak jest równie wredny i pomysłowy jak ja i wyprofilował sobie jakieś syfony bezpieczeństwa. Nic to, kiedyś na pewno wyjdzie na zewnątrz, a wtedy ja już będę na niego czekał... HAHAHA!,,,no chyba, że zawróci, demit!
Ostatnie dni spędziłem upojnie remontując katakumby pod sklepem Roberta na Chełmie. I z całą odpowiedzialnością na jaką mnie stać, mogę stwierdzić, że byłem w piekle, a w każdym razie gdzieś blisko. Nie dość, że było gorąco , powietrze nasycone do granic skupienia smrodem farby olejnej i grzyba, to jeszcze wokół stały piwa. Dziesiątki, setki, w wierzach po sufit... a ja nie mogłem żadnego tknąć.
Na koniec zaś roboty, za moją uczciwość i policzenie po znajomości o 3 stówy mniej niż powinienem, Robciu podliczył mnie za wodę mineralną, którą wypiłem podczas pracy. Kurwa! Doprawdy coś strasznego i tłustego cisnęło mi się na usta. Następnym razem dopiszę mu do rachunku nieco własnego, wrodzonego skurwysyństwa.
Co poza tym? Dziewczyny z herbaciarni pasjami grają w chińczyka, obrzucając nieżyczliwym spojrzeniem znad planszy co bardziej natarczywych klientów. Lenn natomiast zasiadając ostatnio przy herbacianym stoliku stwierdziła, że ma ochotę poskakać przy muzyce. "Mówisz - masz" jak to powiada Lady Pazurek, gdy tylko wyszła, natknęła się za rogiem na koncert Lao Che i zawracała nas telefonem ze wszystkich stron świata jak prezydent USA myśliwce w ID-4.
Koncert zresztą wyszedł im świetny, choć pośród nastoletnich podrygujących, czułem się nieco jak spleśniały grzyb, i tak jakoś czułem, że moje podrygiwanie było inne od ich podrygiwania.
Miasto nasiąknięte kilkoma dodatkowymi milionami osób. Idąc na centrum kierowałem do Old Town jakiś leciwych, brytyjskich rowerzystów, którzy stali właśnie u stóp Mostu Granicznego i właśnie szykowali się by wjechać do Letniewa. Wysłałem ich dłuższą drogą przez Kochanowskiego, ale tak przynajmniej mieli szansę przeżycia. Za to już w centrum jakimś szwabom wypełniającym po brzegi odrapane Uno wskazywałem autobahn nach Brzeźno, czy może Brosen.
Do powrotu Szponiastej zostały 4 dni. Coś narasta mi szumem w głowie.

Jestem sobie tarantulą
oczekuję, że mnie polubią
i przytulą...

(TV)

środa, 30 lipca 2008

Gdy wilkom śnią się zęby


Samotność czeka na raj,
cierpliwie w przedsionku
i czesze włosy przed lu-
strem, dłougie  proste
włosy.

(Wiedemann)

Piękna pogoda wszystko schnie. Śnią mi się przerdzewiałe wraki statków leżące na pustyni. Leżę w ich cieniu i odczytuję sanskryt chmur.
Jarmark w tym roku jest jakiś taki słabszy i biedniejszy. Widomy znak dotyku władz, pewnie ustalili jakieś regulacje no i nie ma trzech-czwartych interesujących stoisk, które jeszcze dało się znaleźć w zeszłym roku. Zastanawiam się czy w dobie obciążeń budżetowych spowodowanych przez Euro, nie jest to jakiś widowiskowy sposób na finansowe samobójstwo władz Miasta. Może są już tak znużeni rządzeniem, że podświadomie prowokują jakegoś solidnego, społecznego kopa w dupę.
A może to po prostu dlatego, że był wtorek a artyleria wyjedzie dopiero w łikend.
Jutro zaczynam kolejną robotę. Remont piwnic. Kraina gdzybów i starych, metalowych regałów o morderczych skłonnościach. Znów przez dwa dni nie będę widział słońca. W niedzielę być może wybiorę się z Gwardią Phantoma 35 kilo wzdłóż Wisły. Marsz pośród szumiących traw porastających wały bywa czymś niesamowitym.
Odliczam dni do powrotu Szponiastej. Każdy kolejny dzień przybliża koniec tych moich "100 lat samotności".
Ze znajomymi odwiedzam różne zadziwiające miejsca i konsumuję w wilgotnych głębiach aromatyczne owoce z dna baniaka z winem. Myślę o niebieskich migdałach i za mało cierpię żeby dobrze pisać.
A tak poza tym dowiedziałem się gdzie mieszka Jacek Kurski i aktualnie jestem bardzo zajęty wyrobem napalmu.

Herr Majer
niczym poeta romantyczny
w rozchełstanej, białej koszuli
z bokobrodami

lodówka mruczy
swoje murmurando

biedna kuchnia
w fazie larwalnej
mały kot, małe dziecko
i żona nosząca
w sobie rys konkretu

pijemy piwo

za oknem przesuwa się świat
tramwaje się przesuwają
mija czas

piwo gasi ból mięśni
ból duszy
i łagodzi chropowaty
upływ minut

gdzieś w środku
rodzi się muzyka

*