wtorek, 28 lutego 2006

Krótko spomiędzy granulek śniegu


Ja - Od tych ćwiczeń będziesz rozciągnięta i
spowijesz mnie jak wąż. Moja ty anakondo!
Pazurek - Będę jak wąż, będę trzymała w
zębach jabłko, a ty będziesz je jeść...

Na krawędzi dnia, na krawędzi snu, przegrana w nierównej walce. Na krawędzi dnia, na krawędzi snu, ja klęczę a wokół tańczy czas, mój największy wróg, mój najlepszy przyjaciel...
...myślę Closterkellerem, spać mi się chce obłędnie, temperatura znowu spada na łeb, błyski słońca i soczysty świeży błękit przesłaniany jest co minut kilkanaście przez kolejną falę opadu, który zmienia okna w śnieżące ekrany. W oczach mam Syberię, w głowie mam Czarnobyl, poza tym powinienem się ogolić.
Przeczytałbym chętnie coś Poświatowskiej, Radoczyńskiej, czy Janko. W każdym razie coś babskiego, słodko-gorzkiego, ale muszę zaraz ruszać w świat, by pracować na długi i marzenia. Czeka mnie też telefon do Warszawy, by powiadomić dziewczynę o chorych kościach, że wolne i dzikie miasto Gdańsk czyni zbiórkę na jej rzecz i spytać co woli: kaszę, pieluchy czy czekoladę. Muszę też pobawić się w mediatora, pośród ludzi, którzy krzywdzą się tylko dlatego, że są ze sobą zbyt blisko. Gdy jesteśmy zbyt blisko to każdy mimowolny ruch kogoś uderzy, przygniecie, urazi, gdy jesteśmy zbyt blisko robi się zbyt ciasno i gorąco, a każdy oddech jest nieświeży. I tak muszę pokazać im, że rzeczywistość to nie ściana, że każdy duży problem składa się z sumy drobnych problemów, które można rozwiązać po kolei...

Krew jak coca cola
Ekran decyduje o rozkładzie dnia
Nie wierzysz?
Sprawdź w telegazecie
Dziecko składa z klocków pistolet
I pyta:
Tato, zabijemy mamusię?
W filmach umiera się czysto
Chirurgicznie
Widz trwa w narkozie
Solidnie znieczulony
Wychodzi na ulicę
Przecież nic nie jest prawdziwe
Nad niebo wschodzi
Hamburger wszechmogący
Na bruku rozpryskuje się
Pierwsza kropla
Czosnkowego sosu

*

sobota, 25 lutego 2006

Czarujący uwodziciel pozna miłośniczkę iluzji


„Bohater książki, młody lekarz psychiatra, rozpoczynający pracę w szpitalu dla umysłowo chorych, zakochuje się bez pamięci w Ince, pracującej tam jako psycholog. Jest to miłość bezkrytyczna, zmysłowa, szaleńcza, tym bardziej dziwna, że dotyczy ona człowieka, który z racji swojego zawodu powinien cechować się rozwagą, W główny wątek erotyczny, naszpikowany mocno scenami miłosnymi, włączają się pacjenci, ludzie z różnymi przypadłościami, którzy obsesyjnie obserwują rozwój romansu. Owa ingerencja pacjentów doprowadza do wielu dramatycznych oraz tragicznych zdarzeń.”
Czyż nie brzmi to wspaniale? Szczególnie to o dramatycznych a także tragicznych ingerencjach pacjentów. Od razu ujrzałem dwa ciała splecione w miłosnych stękach za parawanikiem. Facet jest na wierzchu, nagle oboje czują, że COŚ jest nie tak, że NIE SĄ JUŻ SAMI. Oglądają się, a tu świr Leon wpuszcza właśnie panu między wypięte pośladki wielką oślizgłą stonogę.
Opis z tylnej okładki romansidła, które wpadło nam ostatnio w ręce. Z pewnością jest to zajmująca, mrożąca krew w żyłach lektura. Jeśli znajdę w sobie dość siły i determinacji to może ją napocznę...
W czwartek matka wyssała mi dżem z pączków.
W piątek zamordowano w Brzeźnie kolejne z tych starych, wielkich drzew, co to nie wiedzieć czemu kojarzą się z Tolkienem, a których pnie obejmują wspólnie całe rodziny w ciepłe letnie popołudnia. To drzewo miało ze 150 lat, przetrwało 4 państwa i 5 systemów politycznych, nie przetrwało dziwnego polskiego połączenie głupoty i poczucia porządku. Dziwne jak przy nas wszystko potrafi skarleć, niskie drzewa, niskie budynki, płaskie dachy. No dobra, raz na 15 lat któreś z tych drzew padało, wyrzucając w powietrze korzeniami jakiś garaż albo pół budynku, ale osobiście nie wierzę by nie było jakiegoś sposobu zapobieżenia takiemu wypadkowi.
W piątek dostałem też podróżnego smsa od mojej Pani, „że nadjeżdża, jest głodna i mam się przygotować.” Przepraszam, do czego? Wątpliwości na szczęście nie trwały długo, mimo że mój Kot to rasowy drapieżnik, to jednak w piątki po chrześcijańsku nie je mięsa. „Uratowany” pomyślałem i pognałem do kuchni smażyć warzywa z papryką.

Zrobimy ci dobrze
-zgłoś się telefonicznie!
(fundacja dobroczynna)

*

czwartek, 23 lutego 2006

Rumbarumbarum


Cztery doby non stop bolała mnie głowa. Zaowocowało to niespodziewanie nadrobieniem rozlicznych zaległości, załatwieniem spraw nierozwiązalnych i nieprawdopodobnym wręczy wysypem twórczości drobnej i inwencji.
Na granicy Brzeźna i Letniewa, gorącej granicy, dodam dla jasności, pod wieżą ciśnień, padła jakaś mała firemka. Trudno powiedzieć, co się z tymi ludźmi stało, choć na oko miejsce przypomina z lekka złodziejską dziuplę. Po kolana można brodzić w samochodowych częściach. Od tygodnia mniej więcej trwa rozgrabianie. Było tam wszystko, łącznie z meblami. Teraz nie ma już okien, części dachu, zdjęto podwieszane sufity a ze ścian powyrywano kable. Zaczynają też znikać ściany działowe. Wygląda jakby obie złodziejskie dzielnice rozbierały to miejsce na wyścigi.
Osobiście przyniosłem stamtąd mojej matce jakieś 10 kilo romansideł. Najwyraźniej miejscowi łupieżcy uważają się za ludzi poważnych i podobnych rzeczy nie biorą do ręki.
Wczoraj pognaliśmy z Małą na wieczorek poetycko-małżeński Marzanów, na Strychu w Gdyni. Wieczorek miał rozczulający tytuł "1+1=1". Było fajnie, miłe wnętrze, grzejący kominek, full znajomych, Lennonka wyrażająca głośno zaniepokojoną opinię, że przez ten mikrofon to na pewno słychać jej oddech. Napomknęła o tym kilka razy, aż w końcu mikrofon się zepsuł i było po problemie. Marzan jest właśnie w ostatnim stadium jakiegoś choróbska, wycharczał więc swe wiersze, co w połączeniem z agonią mikrofonu dało efekty doprawdy niezwykłe. Potem swe wiersze czytała młodzież z widowni. Jak wszystkie wiersze młodzieży była to poezja ponura i depresyjna, nadużywająca słów typu: koniec, nic i bezsens.
Potem zasiedliśmy wspólnie przy stole, rozgadałem się z Asia OdZemst o wymierającym, trójmiejskim półświatku. Asia szybko się rozkręciła i kurwy i pierdolenia wypełniły gęsto powietrze, zaczęliśmy rozprawiać o złodziejstwie i narkomani, niedawnej zagładzie gdańskiego bajzlu, o sodzie oczyszczonej, którą jakiś skrzywiony dowcipniś puścił na rynek zamiast białej pani, o licznych znajomych, którzy w ciągu ostatnich trzech lat przeszli na drugą stronę lustra.
Opowiadałem, jak parę lat temu w krematorium Akademii palono komisyjnie papierki z kwasem. Facet ładował je szuflą do pieca, a na okolicznych wzgórzach stała ferajna i usiłowała wąchać dym.
Obok nas siedziała jakaś brunetka, mimoza ze swoim wykrawatowanym połówkiem, niby konwersowali z Marzanem, ale widziałem, że panna strzela na nas, brutalnych niziniwców, kątem oka, a z każdym, kolejnym, wypowiedzianym przez nas zdaniem oczy robią jej się większe i okrągłe jak spodki.
Pojawił się Tadziu Dąbrowski, który stoczył ostatnio udaną walkę o kulturalne wyróżnienia pomorskie, Sztormami zwane. Pokonał go tylko Chwin.
Otrzymałem propozycje czytania wierszy w Malborku, dla chorych na HIV. Podobno nawet płacą...o rany czyżby do tego dalekiego od wszystkiego kraju, dotarła w końcu cywilizacja?
Wracaliśmy z Asia, która dzieliła się z nami refleksjami ciężkiego życia studiującej masażystki. Podobno pisze pracę licencjacką o ludziach uzależnionych od narkotyków, ja swoją pisałem o złodziejach samochodów. To nawet zabawne, my opisujemy historie z życia wzięte, cytujemy znajomych zza rogu a pan profesor z panem doktorem zachwycają się skalą naszej pracy badawczej i głębokością penetracji środowiska.
Dostałem propozycję pracy streetwalkera. Zastanawiam się, praca ciekawa, choć okrutna, kiedyś pojawiałem się dorywczo jako wolontariusz w Monarze, więc wiem, czym to pachnie (Bezdomnym po zimie).
Na koniec zaś Mój Drapieżca Ukochany kręcił nosem na piwo w moich pocałunkach.

Wieczność
To takie śmieszne słowo
Zwykłe sylaby zamykają w sobie
Te wszystkie gwiazdy
Czas i przestrzeń tkwią
Między samogłoskami
Wystarczy je przekreślić
Mamy jednak z Bogiem wiele wspólnego
Chwytne palce na obraz i podobieństwo
Noc nakreśla czarnym tuszem

*

wtorek, 21 lutego 2006

To wszystko co jest pod naszymi stopami


Miasto drgnęło, ruszyło. Hiszpanie wykupują ziemię, ze wszystkich stron świata spełzają firmy. Wszędzie pachnie surową cegłą, wydłużają nam się autostrady, linie tramwajowe i molo w Brzeźnie o połowę. A każdy, kto chce wbić choćby łopatę w naszą ziemię musi wezwać archeologów i poczekać rok. Bo to miasto jest takie, że wystarczy pokopać na własnym podwórku by znaleźć stary karabin, srebrne łyżeczki lub trupa z klamrą SS u pasa. Czasem też coś tak niesamowitego jak średniowieczne okulary przeciwsłoneczne czy warkocz dziewczynki sprzed kilkuset lat.
Niedawno, w jednej z rozkopanych latryn znaleziono przewiązane wstążką pudełko z łyka, z kamykiem w środku. Odłożono je na półkę w magazynie i dopiero studentka z Kaszub powiedziała, że jest to „życzenie”. Do dziś istnieje na Kaszubach zwyczaj, że panna młoda przed zamążpójściem zamyka w kamyku swoje życzenie, i przechowuje go, aby się spełniło. Znaleźć czyjeś marzenie sprzed 500 lat to rzecz wyjątkowa, trudno wyobrazić sobie coś bardziej intymnego.
Tymczasem Seba wędruje po dzikim lasku za strzelnicą. Pojawia się tam, co parę dni. Wędruje równym krokiem po mokrej ziemi i kurczących się łachach śniegu i niczym grzyby zbiera pornografię.
Ten lasek, mimo że dziki, nigdy nie jest odludny. Nocą zmieniają tam formę kradzione samochody. Młodzież tam pije, złomiarze siedzą przy ogniskach, czasem pod krzakiem znaleźć można kogoś śpiącego. Stoją też tam samochody o zaparowanych szybach a z gałęzi zwisają pełne prezerwatywy. Rosną dzwonki i jeżyny, a Seba zbiera pornografię by wpuścić ją w obieg wtórny małolatów, gdzieś w cieniu betonowych podwórek.
Wczoraj koło Polibudy spotkałem Lauera. Przywitałem go oczywiście pytaniem o moje 3 stówy, z którymi tak naprawdę pożegnałem się już dawno, bo żeby je odzyskać musiałbym chyba typa sprzedać na organy, postanowiłem go za to przynajmniej podręczyć. On oczywiście szedł właśnie do matki coś pożyczyć i opowiadał mi o swojej żonie, która sięga mu do ramienia i waży 103 kilo.
U Avatara w szkole uczennica ugryzła w rękę inną uczennicę, nauczyciel na to z niewzruszonym spokojem: Czy mam zaostrzyć osikowy kołek?

Czy zechcesz mnie smakować
Gdy wieczór zastuka w ramę
Łóżka, a ma ciało odciśnie się
Białym pływem w pościeli

Wtedy złączymy się w
Dzikim nocnym tańcu
Wtedy poszybujemy
Gdzie będziemy chcieli

(Essi Daven)

*

sobota, 18 lutego 2006

Dont pay the przewoźnik


W nocy pukanie do drzwi. Facet
otwiera, a tu nic. Patrzy w dół, a
tu taka malutka śmierć. - Co zno-
wu po kanarka? - pyta. - Nie -
odpowiada śmierć - Tym razem
to impotencja.

Dziś cierpię na niedobór mózgu, nie będzie więc przerażających opowieści z życia wziętych (akurat), ani smętnej egzystencjonalnej poezji, tworzonej z reguły z mieszanki przypadkowych słów, niewyżycia seksualnego i złego biomedu. Dziś będą historyjki o zwierzętach.
W szkole Panny Pazurek jest wystawka ścienna zatytułowana ”Mój Przyjaciel zwierz”. (Ciekawe, co na to Zwierz?). Tam nasze słodkie, psychopatyczne, wychowane na Cartoon Network pociechy zamieszczają opisy swych, że tak ośmielę się napisać, braci mniejszych.
Małej szczególnie rzucił się w oczy jeden wpis: Mój przyjaciel królik nazywa się Zuzia. Zuzia jest samcem. Dużo je i wytwarza dużo bobków. Gryzie kable. Obok zaś, żeby nie było żadnych wątpliwości, umieszczono rysunek pomarańczowego królika, patrzącego z wściekłością w oczach.
Void z kolei opowiadała, że miała kiedyś kota, który jak coś zbroił to udawał, że to nie on. Za nim do końca rozległ się łomot i trzask padających przedmiotów on leciał już w kierunku swojego miejsca przed kominkiem, już w powietrzu przyjmując pozycje jakby siedział. Potem tylko patrzył tymi ślipiami na ciebie jak na wariata, jakby pytał: Mła?
Void miała też psa, który cichcem wiał z domu. żeby go nie było widać, czołgał się pod oknem, ale zapominał o ogonie. I tak Pani Majka siedzi sobie, kontemplując oczywistość za oknem a tu przez kadr przepływa dyskretnie, skradający się ogon.
Na koniec będzie o moich śp. dalmatyńczykach. Miały one przeróżne i często niezwykle interesujące, ze strategicznego punktu widzenia, pomysły na życie pełne ekscytacji oraz zapewnienie sobie ogólnego szacunku okolicznej fauny i flory, dam tu jeden zabawny przykładzik: Znacie te małe szczekliwe pieski, które potrafią doprowadzić człowieka do szału, a histerią i zażartością dorównują swoim moherowym właścicielkom. Otóż moje bydlęta szybko doszły do wniosku, że stwór taki, mimo że irytujący a do tego tak zachęcająco mały, jest praktycznie nietykalny, z powodu kroczącej obok właścicielki, wyposażonej z reguły w laskę, parasolkę, czy też inny nieprzyjemnie twardy przedmiot. Podkradały się więc do obiektu od tyłu, tak by być poza zasięgiem wzroku właścicielki, następnie chwytały obiekt zębami za grzbiet i wynosiły w najbliższe, gęste, a często i kolczaste krzaki. Tam poza wszelkim zasięgiem i z daleka od nachalnego świata, rozkoszowały się nim w spokoju i bez pośpiechu. Uzbrojone babcie rzucały się oczywiście na właściciela.
I tyle. Kończę, bo znowu dużo mi się napisało, a u Zwierzów, gdzie notkę będę wrzucał, nie ma Worda i tekst wejdzie bez polskich znaków. Dzięki temu spędzę nad nim jeszcze 20 upojnych minut poprawiając wszystko ręcznie.

Mrówkojady są praprzyczyną wszystkiego (łącznie
z jakami). Ich bieg obraca Ziemią. One są ponad
wszystkim.

Maeve

*

czwartek, 16 lutego 2006

Biały welon, gwiezdny tren


Grałem rewolwerowcem. Wszyscy
myśleli, że jest najszybszy.
A on nie był najszybszy, on
miał najlepszy pancerz.
(Dan)

Bóg stworzył kobietę z żebra mężczyzny. Nie powinno więc dziwić, że kobieta chce być zawsze jak najbliżej jego serca. Tymczasem jest nam ciepło, a herbata pachnie urodzinowym rumem. Przytulam moją Pociechę. Na ekranie powstają i padają imperia, a Awatar czyta mi o znaczeniu mojego imienia. W moim imieniu jak w moim życiu, albo niebosiężne szczyty albo margines i zaułki.
W TV Mieliśmy orędzie, w którym nasz baryłkowaty prezydio wykwakał, że nie robi "nic". Jak to miło, że nas o tym poinformował. Siedział przy tym sztywno jakby kij połknął, rączki trzymał przed sobą. Widać, że pochodzi z prawdziwej, polskiej rodziny: ręce na kołderkę! I wstydź się!.
Dziś rano widziałem też jakiegoś kretyna, który gadał takie farmazony, że musiał być, co najmniej ministrem. Przedstawił telewidzom swoje rozumienie terminu "wolność słowa". Chciałem rzucić go glanem, ale Tau skwitowała: Nie odważysz się. Jesteś na moim terytorium, gdzie żyje mój kot...
Dan opowiadał wczoraj nad szklanicą wiśniówki, jak jakaś panna na zjazd rycerski zabrała klatkę z chomikiem. Chomik zwał się Bubu i już drugiego dnia chciał pożreć człowieka, a mianowicie jakiegoś typa, który włożył paluch do klatki ze słowami: ti ti chomićku. Po chwili zaś wrzeszczał bluzgając posoką i wymachując uczepioną palca bestią. Jak widać przed chomikiem nie chroni nawet zbroja. Wkrótce też narodził się kult Bubu. Wszyscy tam głodowali dojadając suchary (wiadomo cały budżet idzie w procenty) tylko Bubu dostawał urozmaiconą i bogatą w minerały karmę, zaczęli więc urządzać ofiarne dokarmianie Bubu. Kult obumarł, gdy Bubu okazała się kobietą.

A oto jest świeże pranie, a
tu, w nim, jest koci dołek.

(Tau)

*

poniedziałek, 13 lutego 2006

Pomroczki


Further than Guess can gallop
Further than Riddle ride -
Oh for a Disc to the Distance
Between Ourslaves and the Dead

(Emily Dickson, 1864)

Karen Joy Fowler w swojej baśni o Sarah Canary, napisała kiedyś: Wyobraźmy sobie, że jesteśmy stworzeniami rządzonymi przez przeznaczenie. Słuchamy opowieści, nie pamiętając, że słuchanie też jest opowieścią. Sami jesteśmy zasłyszanymi opowieściami. I tylko my możemy je słyszeć.
Bez naszego słuchania wszystkie historie są tą samą opowieścią. Wszystkie mówią nam, że nic nie musi się zdarzyć. Nic nie musi. Nic.
Nic nam nie mówią. Śnimy swoje nieważne sny, śnimy, że właśnie nam się śni, gdy tymczasem dzieje się wielki i znaczący sen. Czasem wśród nas przechadza się Śpiąca Królewna. Jest jak lunatyczka, błąkając się bez celu. Nie krzywdząc nikogo i nad nikim się nie litując. Wokół niej dzieją się rzeczy straszne i wspaniałe. Zauważamy symetrię powtórzenia, i wydaje nam się, że to model naszego życia. Ale model tkwi w widzeniu, a nie w snach.
Nikt nie śmie obudzić Śpiącej Królewny. Bo my przecież tylko jej się śnimy.
Zjeżdżałem wczoraj ruchomymi schodami, w dół od PKSu. Obok mnie, śpiewając głośno o miłości dającej skrzydła, balansując przeszedł jakiś typ w wojskowej kurtce z wielkim kapturem naciągniętym na głowę. Zatrzymał się przy małej blondyneczce stojącej ze dwa metry przede mną, nachylił się powoli i pocałował ją, długo i mocno. A potem poszedł dalej śpiewając.
Zapanował pewien bezruch, jakby ten gość był jedyną żywą i świadomą istotą w galerii ruchomych posągów. Szedł wśród ludzi jak mag, który rzucił zaklęcie na bal i teraz krąży pośród znieruchomiałych tancerzy, stroi sobie żarty i rozdaje prztyczki w nos. Jego zachowanie było tak nietypowe, że ludzie nie wiedząc jak zareagować, zachowywali się tak jakby nic nie zauważyli.
Tylko pocałowana dziewczyna, jak zbudzona ze snu, obejrzała się, najwyraźniej wyczuwając mój wzrok i uśmiechnęła się z mieszanką rozmarzenia i zakłopotania. Jakby zastanawiając się czy dobrze zrobiła nie krzycząc, czy nie odpychając gościa. Zakłopotana tym, że w tym zwyczajnym świecie została nagle oświetlona, wydarta z tła zwykłości, tym, że stała się nagle niezwykła.

To distant to arrest the feet
That walk this plank of balm
Before them lies escapeless sea -
The way is closed they come

(Emily Dickson, 1873)

*

czwartek, 9 lutego 2006

Kiedy się idzie bez celu odległość można liczyć tylko krokami


Phantom sfajczył sobie monitor.
Sięgam po książkę - opowiada -
i strącam szklankę z wodą. Nie,
to nie był "Potop". A na to z
boku Sławek - To była "Zbrodnia
i kara".

A skoro przy komputerach jesteśmy. Wysłałem pocztą pantoflową pytanie do Ciapka, jaki ja właściwie komp od niego kupiłem. Tą samą pocztą otrzymałem odpowiedź, że nie ma pojęcia... Ja nie wiem, co kupiłem od człowieka, który nie wie, co mi sprzedał...AAAAA! Mam komputer widmo!
Wczoraj zestresowany wylądowałem w herbaciarni. Potrzebowałem laptopa i sieci, nie było. Nie było też światła a ze ścian zniknęły obrazy, gdy tak siedziałem zdruzgotany, czekając na gości, zabrakło wody... Ktoś tam na górze najwyraźniej mnie kocha.
Dziś o świcie obudziły mnie smsy. Dłuższą chwilę zastanawiałem się któż mógłby być tak bezmiernie odważny by nie bacząc na własne bezpieczeństwo i nietykalność osobistą wysłać mi smsa o tak barbarzyńskiej porze.
Awarii? Nieee, ona pisze zwykle o 1, zawsze, gdy zaczynam wchodzić w fazę REM. Maleństwo? Nieee, ona trafia zawsze, gdy po ciemku i na golasa podążam w kierunku łoża, tak, że obijając się i potrącając różne łatwo tłukące się przedmioty, szukam po ciemku okularów.
W końcu dopełzłem do telefonu, zapatrzyłem się na ekran kaprawymi, opuchniętymi jak arbuzy, ślepiami, a tam pisze "Siostra". Dla nieświadomych, Mała ma siostrę, która studiuje w Kortowie weterynarię. Robi straszliwe rzeczy martwym zwierzętom i obcuje z preparatami w ciemnych i oślizgłych zakamarkach. Tak, osoba, która grzebie w mózgu żaby by poobserwować jak podryguje jej nóżka, byłaby zdolna do podobnego okrucieństwa...
Urodziny się udały, woda wróciła na czas, Herbaciarz niczym miejscowy bóg, przywrócił światło. Zapełniliśmy licznie okolicę i absorbowaliśmy kalorie masowo i w różnorodnych formach.
Okazaliśmy się nawet pożyteczni, Awari dostała wolną rękę w przygotowaniu dekoracji walentynkowych w herbaciarni. Krzysiek życzliwie jej doradził by zakupiła 30 kilo serc u rzeźnika i podwiesiła pod sufitem.
Do domu odwiozła mnie swoim monstertrackiem Aube, nie zdążyłem na dobre usiąść i przeliczyć łupów, a tu dzwonek do drzwi. Otwieram a tam kwiat brzeźnieńskiej szumowiny, kaprawe ślipia i zakazane mordy, czyli moi najlepsi dzielnicowi znajomi. Patrzą na mnie intensywnie, a ja już wiem, co zaraz usłyszę: Masz urodziny...
Urodziny??? pytam z bezgłębną niewinnością w głosie i szeroko otwartymi niewinnymi oczętami. Błysk szkła w ciemnościach i nagle ta znajoma nalepka - Jagermaister - a musicie wiedzieć, drodzy czytelnicy, że Jagermaister to taka brzeźnieńska tradycja. Wiadomo, że gdy na imprezie pojawi się Jagermaister to dzieją się straszne rzeczy, z gatunku tych, które potem klany opowiadają sobie przy ognisku i malują ochrą na ścianach jaskiń.
Potem w urywkach pamiętam park, plażę, wodę, dużo wody, wspinanie się na słup energetyczny i na koniec jak chichocząc szatańsko układałem w moim nowym klaserze monety. Potem był już tylko sms, a w nim "Wszystkiego najlepszego"...Dziękuję.

*

wtorek, 7 lutego 2006

Zapach wiatru


Chuck Noris dokonał niemożliwego...
dogonił Tatu.

9 na 10 wypowiedzianych zdań, może być trywialne. Sienkiewicz na półce z Sapkowskim. Żeby dobrze pisać, trzeba być przeklętym. Żeby być zapamiętanym, trzeba umrzeć. Jest 19 minut po północy a ja czytam list otwarty, wypisany markerem na puszcze po Tyskim. Znajomi są najwyraźniej zainteresowani, gdzie się do cholery podziewam i gdzie piję, bo że piję to musi być pewne.
W tym właśnie momencie dostaję smsa od mojego Złowrogiego Maleństwa, z którego się dowiaduję, że mile ją zaskoczyłem telefonem. Kurcze zupełnie jakbym siedział w jakiejś kamiennej wieży na skrzyżowaniu światów i z każdego okna miał widok na inne niebo. Na stole leży list od Bajki, nakolanne kulfony pisane w przerwie między kuchnią a dzieckiem. Na zewnątrz śnieg opada jak popiół. Otworzyłem drzwi na balkon, żeby powąchać wiatr.
Starsi wyjechali 4 dni temu. Odpoczywam. Cieszę się ciszą. Robię rzeczy, na które nigdy nie było czasu. Słucham muzyki i oglądam telewizję po nocach. Czuję jak rozluźnia mi się mięsień po mięśniu, organ po organie. Wytwarza się we mnie spokojna pustka, oko cyklonu, w którą niewiadomo skąd zaczyna wsączać się energia. Przez te parę dni zrobiłem więcej niż przez ostatnie dwa miesiące. Czuję, że znów jestem w stanie pisać wiersze.
To niesamowite jak najbliżsi mogą wysysać energię, jak potrafią przytłaczać do ziemi samą swoją obecnością, sparaliżować wszelką inwencję, wymawiając pogardliwie słowo „poeta”. To wprost niesamowite jak potrafimy się przyzwyczaić do zła, jak przestajemy je odczuwać. Traktujemy je zwyczajnie, uważamy bycie nieszczęśliwym za stan normalny, i dopiero, gdy ciężar znika czujemy nagle ogrom otaczających nas możliwości.

Moje palce dotykają wolności.
Jak można przekrzyczeć kratę?

(Kwiat Paproci)

*

niedziela, 5 lutego 2006

Fortuna i chwała


Chwała samotnym wilkom
Za trwanie
Nie ich winą jest
że zostały odrzucone
Przez stado
Lecz najbardziej samotny
Jest przewodnik stada
On sam wybrał
Swój los

(Makonde)

Za 4 dni kończę 29 lat. Czuję się bezużyteczny. Legendarność pokryła się kurzem. Krąg znajomych skurczył się, tak, że teraz można dotknąć wszystkich, wyciągając ręce. Setki ludzi, których znałem, z którymi łączyły mnie przecież rzeczy wyjątkowe, zrobiło krok w tył i zniknęło w ciemności. Życie jak wiatr odziera nas ze wszystkiego. Zostawiając wyszlifowane to, co najtwardsze, pierwotne, najbardziej metalowe. Dawne tajemnice tracą znaczenie.
Na zewnątrz padający śnieg załamuje ostre promienie zimowego słońca. Górą suną na zachód postrzępione chmury, zajęte swoimi sprawami, ja wiem, może ciesząc się już na jakiś porządny sztorm nad północnym Atlantykiem.
Ostatnie, co mnie naprawdę podnieciło to gra ze Sławkiem w Europa Uniwersalis, gdzie rozciągnęliśmy Polskę od Hanoweru po Armenię i usunęliśmy Zabory do lamusa historii. Dziś harowałem cały dzień. Skombinowałem kasę na urodzinową imprezę w środę. Teraz czekam na Pazurkowatą. Czekam minuta po minucie.

Odchodzę od zmysłów
Toruję dalszą drogę
Na czerwonym się przetaczam

(Mixer)

*

czwartek, 2 lutego 2006

Atomówki nad Hiroszimą


- Rozdzielmy się!
- Ok, w ten sposób dokonamy
więcej zniszczeń

Oglądaliśmy u Void Wojnę Światów w wersji skróconej. To znaczy przewijaliśmy głębię psychologiczną, koncentrując się na scenach rzezi. Oczywiście jako istoty złe i amoralne komentowaliśmy radośnie starcie american dream z mars dream, czy innym Arkturem. Doszliśmy też do budującego wniosku, że w wojnie z Polską obcy nie mieliby żadnych szans. Złomiarze by im na to nie pozwolili.
Oto nieżyczliwa, nam obca istota przybywa na Ziemię dosiadając piorunów, wcieka przez osadowe warstwy wprost do przytulnego wnętrza tripoda, przekręca kluczyk w stacyjce i... Nóżki! Gdzie są nasze nóżki!!!
A za rogiem pan Zdzisiu obciąga alpagę i jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Świat ostatnio zachorował. Otaczają mnie chorzy ludzie. Maleństwo mi kaszle pomiędzy pocałunkami, Void mętnie wygląda spod koca a Zwierz otwiera mi w piżamie. Wysiaduję w domach gdzie chorują całe rodziny...i nic. Dziś Zwierz doszedł do oczywistego, acz niepokojącego wniosku, że to zapewne ja roznoszę zarazę, a w zamian za to zaraza mnie nie rusza. Licho wie, może w jakimś pijanym widzie podpisałem jakiś cyrograf. "dzień dobry Mr. Kiszczak, nazywam się Ebola, możemy sobie pomóc"...
Marzan udziela mojej pani korepetycji z historii, ciekawe jaką minę mieliby jej starsi, gdyby dowiedzieli się, że ten niepozorny chudzielec, spijający ich specjalną herbacianą mieszankę, to znany poeta i krytyk literacki. A M to gość, który ze zwykłego niesłodzenia herbaty potrafi zrobić niezłą opowieść.
Wczorajszy dzień bardzo konstruktywnie, poświęciłem na robienie kolejnej "Bramy". Bramy to mój, absolutnie bezsensowny, bezużyteczny i niezwykle absorbujący pomysł autorski. Mam opasłe segregatory, do których wklejam setki i tysiące zdjęć, grafik i obrazów. Tak jak w notesach notuję obraz świata filtrowany przez mój umysł, tak tam zamrażam jego obraz rzeczywisty, wklejając zdjęcia z pism, gazet, katalogów czy reklam.
Tymczasem mijają godziny i dni. Wieje wiatr, śnieg się topi. Wracam do domu a tam tylko pośród białego kłębu dymu moja muter szlocha oglądając "Listonosza z Costnerem"

*