- Jesteś potworem?
- Nie
- Wszystkie potwory
tak mówią.
(Gaiman)
Jest już ciemno. Kucam na
poszarpanym fundamencie. Betonowy prostokąt wycięty pośród wysokiej trawy i
lepkiego błota. Śnieg stopniał, ale w powietrzu znów czuć jego zapach. Ćmię
papierosa i na końcu kija wyciągam z mokrej ziemi archaiczną szyjkę od pękatej
butelki Piwa Gdańskiego.
Z tymi papierosami to śmieszna
rzecz. Gdy zapaliłem pierwszego nic nie poczułem. Moja matka pali tyle, że w
sumie jestem palaczem od urodzenia. Nie robi mi to koło pióra, nie sprawia też
specjalnej przyjemności. Czasem jednak, dwa, trzy razy w roku zapalam papierosa
i wciągam dym. Myślę wtedy specyficznie.
Czasem też rzucam granatem.
W tle szumi morze. W górze
zbierają się podniebne floty by zbombardować miasto milionami białych,
nietrwałych ulotek. 10 miliardów imion Boga topiących się szybciej niż jesteś w
stanie przeczytać. Bawią mnie ludzie twierdzący, że nie ma Boga bo nie ma po
nim żadnych śladów. Przecież to jest właśnie Wolna Wola. Mogą wierzyć lub nie
to zależy od nich, do Boga należy wyciąganie konsekwencji. Gdybym był
wszechmocny i wszechwiedzący i postanowił usunąć po sobie wszelkie ślady, to
nie wyobrażam sobie by mogło po mnie pozostać cokolwiek. Jeśliby było trzeba
zmieniłbym parę praw fizyki albo przedział postrzegania ludzkich zmysłów. W
końcu przedmioty znajdowane w pokładach węgla, a datowane przed potopem mają
strukturę wskazującą na inny skład atmosfery...
Tymczasem dotykam zmarzniętego
betonu, stała tu kiedyś knajpa, w której wyłudzaliśmy od pijaczków forsę,
frytki czy zapałki, by rozpalić gdzieś „ognicho”. Paliliśmy wtedy ogień dla
samego faktu spalania, robienia czegoś zakazanego. Rzucam szkłem w ciemność,
zaciągam się dymem, mam dziś ochotę na jakąś brudną bajkę.
Stare, brudne bajki roją się od
martwych bohaterów. Którzy lęgną się na ich martwej strukturze jak larwy.
Studenci na zakręcie, wyskoczyli zza jednego pociągu by wpaść pod drugi, Sue
Kwiat paproci, wyniesiona przez zimne fale i rozpoznana dzięki zalaminowanym
dokumentom. Szery która przespała się z Mixerem, bo myślała, że to Trol, Wolf
wrzucający do przedziału gaz łzawiący. Rak trzymany za nogi, gdy srał z okna
pociągu i krzyczący: Jeszcze chwila, widzę stację...
Dawno, dawno temu była sobie
czarna Natalia, o czarnych włosach, migdałowych oczach i wschodzie we krwi.
Ubierała się w jednoczęściową, długą, rozkosznie przylegającą do ciała suknię,
odsłaniającą plecy, a na plecach miała wytatuowane dwa skrzydła. Gdy poruszała
łopatkami zdawały się poruszać.
Kiedyś doprowadziłem ją na swoje
kolana i utknąłem. Lubię sobie powtarzać, że byłem wtedy „Za Porządny”, ale
prawda jest taka, że byłem wtedy martwy i święcie wierzący: Że już nigdy
więcej.
Żyłem odruchami.
I kiedyś, gdy kluczyliśmy pośród
morenowych wzgórz, Jaśkowej Doliny, usiłując zgubić pościg, spośród zielonych
liści wyskoczyła Natalia z rozwianym włosem, w pancernych rękawicach i z
wielkim, tępym, dwuręcznym mieczem w rękach. Nikt nas już potem nie gonił.
Ona sama jest nawiedzonym domem,
nie włada sobą. Czasem przybywają
przodkowie i wyglądają na świat
po-
przez okna jej oczu. To bardzo
przerażające.
(Angela Carter. The Lady of the
house of love)
*