czwartek, 30 września 2004

Wieczność jest naprawdę nudna, zwłaszcza pod koniec


...i tylko Arabowie nie mogli wyjść z osłupienia spowodowanego faktem, że ośmielono się wypowiedzieć im świętą wojnę , a chrześcijańscy terroryści okazali się skuteczniejsi w podkładaniu bomb.

historia wg Kiszczaka AD 2016

Dla waszej informacji, napalm można przygotować w 20 minut z substancji dostępnych w każdej szanującej się kuchni. Żeby było śmieszniej warto też w tym celu mieć kota.
Po 11 września Kostek ogłosił w sieci nabór wysokich, błękitnookich blondynów. Zobowiązał się do dostarczenia boeninga wypełnionego paliwem i koordynatów Mekki. Większość ludzi go zjechała, ale kilku się zgłosiło.
Nie mam dziś za wiele do powiedzenia. Jest ciepło i wilgotno, miasto otula mgła, nadając miękkość kształtom. Kończy się miesiąc wrzesień i zaczyna październik, dla mnie miesiąc rocznic.
Moja matka znalazła blog, wydrukowała parę notek i pokazała w domu. Myślę, że na dłuższą metę nie jest to najlepszy pomysł, przynajmniej dopóki nie będę gdzieś daleko.
Jest to jakiś rodzaj katastrofy, takie moje, małe WTC, które otrząsa z mrzonek i przywraca do rzeczywistości. Nawet względna anonimowość zapewnia bezpieczeństwo, bo nawet gdy ktoś cię nienawidzi to z reguły nie chce mu się ciebie szukać.

11

otwieram nieistniejące okno
na 96 piętrze
World Trade Center
widok na boeningi
zapiera dech w piersiach
na śmierć
w niepamięć osuwa się biurko
a wiatrem ulatują
uwolnione papiery
z tyłu szybem leci
winda pełna ludzi
wszystko umiera
ludzie spadają jak łzy
przez deszcz garniturów i
żakietów macham do kamer
za daleko by rozróżnić
twarz pozostaje gest
legary topią się
ugina się niebo
podłoga pod moimi nogami
zaczyna się przemieszczać
odległy horyzont
wszystko
płynie w powietrzu
oparty czołem o szybę
widzę pędzącą ku mnie
ziemię
to takie piękne...

wtorek, 28 września 2004

bardzo, bardzo donnerwetter

Piąta rano to ulubiona pora samobójców
o tej porze nikomu nie chce się żyć

Dzisiaj będzie o wczoraj...
Dużo pracowałem i wydawałem bez radości pieniądze na potrzebne rzeczy. Czasem naprawdę ciężko jest być teoretycznie bezrobotnym. Do tego mocno męczy mnie wymuszona obietnicą uczciwość. Skuteczne czynienie zła daje satysfakcję i gwarantuje wysokie poczucie własnej wartości. Kiedyś jednak doszedłem do wniosku, że jestem jednak coś winien społeczeństwu na którym żeruję.
Przed chwilą wszedł mój starszy i nastąpiła intensywna wymiana opinii. Znowu dowiedziałem się, że mam wypierdalać z domu .
Na chwilę przed wieczorem o Brzeżno uderzyło słońce, wcisnęło się pomiędzy szare płyty paździerzowe nieba i ziemi, wszystko aż drgnęło pod naporem światła. A mój pokój zalało płynne złoto. Każdy jeden przedmiot na chwilę stał się piękny. Pomyślałem, że gdzieś tam daleko jest ten szczęśliwy świat nad którym świeci słońce, a nam dane jest ujrzeć przez chwilę jego blask przez jakąś podniebną dziurkę od klucza.
Parę dni temu po piętnastu latach rozważań, ustaliłem w końcu mój pogląd na aborcję. Przedtem byłem ciągle rozerwany pomiędzy argumenty logiczne i emocjonalne, logika walczyła z moralnością. To dla mnie ważny przełom, przedtem starałem się unikać tego tematu, by nie wydać się niekonsekwentny. Od razu podzieliłem się moim sukcesem z Lenn, byłem z siebie naprawdę dumny.
Ojciec nadal przetacza się przez dom, a ja podgrzewam co jakiś czas atmosferę zadając uprzejmie pytania typu: Wybacz, ale czy ten wrzask ci w czymś pomaga? Czy wydaje ci się, że dzięki niemu jesteś lepiej rozumiany, a przynajmniej lepiej słyszalny? Albo pod koniec kolejnej tyrady, gdy już wyleje do końca pretensje i patrzy na mnie, oczekując ukorzenia, bicia w piersi i podziwu dla bezwzględnej mądrości wieku, ja patrzę na niego z mglistym uśmiechem i pytam zachęcająco: No i ?
Nic to, jak mawiał pan Michał. Leżę sobie zwisając ze stołu. Przez słuchawki płynie ścieżka z Requiem for the dream. Umieram w sobie cicho i jestem zmęczony, naprawdę zmęczony...niech mi ktoś przyniesie herbaty...

Na koniec i was uszczęśliwię:
400 razy brudniejsza
od przeciętnej deski klozetowej
jest klawiatura komputera.

A więc myjcie przed włożeniem do ust,
cokolwiek to jest...

sobota, 25 września 2004

pierwsze słowa mojego ojca po powrocie z dwutygodniowej podróży "aleś ty się spasł"


bursztyn w gablocie
znaleziony w błocie
gdzieś na bezkresnych równinach
przez przemytników namiętności
którzy do życia potrzebują tylko haszyszu dni umarłych
przekwitłych kwiatów równin i pożółkłej trawy
chmury na horyzoncie
głaszczą gwiazdy
chłostą ulewy
opiewanej w ptasich legendach
gdzieś pod dachami światów
wszystkich światów do jakich docierają
murszejące kogi kupców rzeczywistości
widmowa galera
pełna tajwańskiej elektroniki
pędzi z wiatrem by podbić Inków
ale rozbije się o stalowy kadłub Nautyliusa
Kapitan Nemo uśmiecha się pod nosem
odpalając pociski balistyczne
które zetrą z powierzchni ziemi Dżakartę
i setki dżonek na redzie Singapuru
gdzieś tam przy dnie
syreny niosą trumnę z Leninem
pogrążonym w syberyjskim śnie
o krajobrazie okratowanym
antenami baz ostatecznych
śpiących pod lodem niczym krakeny
dosiadając demona gnam przez senne odbicia
nie to demonica
i to ona mnie dosiada
prężąc spocone piersi
będziemy pierwsi
na granicie skarpy
gdzieś nad Arabią Saudyjską
w izraelskim myśliwcu
polując na kaczki
i piekąc ziemniaki w ognisku

Aj waj


Piątkowy wieczór. Stoję za nią całując ją w szyję. Powoli rozpinam jej bluzkę szepcząc jej do ucha: dziś będziesz moją księżniczką, dziwką i kochanką. Obejmuję nad tobą władzę, biorę w posiadanie absolutnie i do końca. I obiecuję ci, że gdy skończę będziesz chciała więcej...

Tak cicho
Twój splot słoneczny
Przesłania mi pół nieba
Jak podziemny krążownik
Suniesz nade mną
Przez chwilę przez twój pępek
Prześwituje księżyc

Ciężko myślę kulą ziemi
Kontynenty drżą rozkosznie
Morze dociera wszędzie
Uderzam pięścią w ściany
Twego pożądania
Wszystkie są ślepe

Gubimy chwile w końcu
Łatwo rozrzucić słowa
Łatwo tracić coś
Co z pozoru nic nie kosztuje
Pamięć szarpie wiatr
Naszych oddechów
Istnieje tylko tu i teraz

Niczym smuga dymu
Łapiesz cienie w światło
Gładka jak lustro
Poruszasz długimi palcami
Najgłębsze struny
Moich pragnień

Twoje usta jak czerwone
Miękko rozchylone skrzydła
Ciepły oddech marszczy ciszę
I głos pełen drżącego głodu
którym możesz złożyć
Wszystkie obietnice świata

Rozbierz się dla mnie
Zsuń z ramion pasma autostrad
Zsuń z piersi koronki
Chmur zrzuć z siebie
Noc zmieść
Się tańcząc w kręgu
Usypanym z moich ramion.

W seksie nie chodzi o seks, w seksie chodzi o władzę. Faceci wielokroć słabiej odczuwają seks fizycznie. Przyjemność czerpią z kontroli nad kobietą, podnieca ich jej uległość i reakcje na każdy najlżejszy dotyk.
Osobiście nigdy nie miałem specjalnej przyjemności z seksu. Zawsze byłem zbyt skoncentrowany na dawaniu przyjemności niż na jej odczuwaniu. Myślę, że byłaby ze mnie niezła kurwa.
Wierzę jednak, że spotkam kiedyś kobietę, której zaufam na tyle, że wszystko inne straci na znaczeniu. Nie będę musiał niczego udawać. Będę mógł być sobą, a nie jakimś archetypicznym kochankiem z taniej powieści.

czwartek, 23 września 2004

Kosmiczny Holender


Nadeszło przesilenie. Przybyło z zachodnim wiatrem i szarą ścianą deszczu. O 4 nad ranem siedziałem na parapecie słuchając spadających kropel. Powietrze pachniało ziemią i śmiercią liści. Asfalt lśnił jak naoliwiona skóra.
Zawsze na początku jesieni ogarnia mnie melancholia, wszystko mnie boli. Stare rany, pamiątki od dzielnicy i 7 latach tułaczki po budowach. To zabawne, ale lubię ten ból, kojarzy mi się z nieubłagalnością upływu czasu, który istnieje tak naprawdę tylko w ten sposób, że pozostawia w nas swoje ślady.
Będę teraz więcej wzdychał i wspominał, częściej łaził na koniec świata i gapił się w rozświetlone okna stojąc na ciemnej ulicy.
Cóż to za zadziwiający świat. Cały wtorek wydawało mi się, że jest niedziela. Myślałem, że ludzie mają wolne a sklepy zamkną po 18. Niepomiernie zadziwiał mnie każdy przejaw wtorkowatości.
Po niebie płynęły czerwone chmury, a akurat dziś oglądałem Hellboya. Jest tam taka scena: ruiny wieżowców wśród czerwonej mgły, z nieba zwieszają się macki a wiatr rozpłaszcza na kawałku muru gazetę z wielkim tytułem APOCALIPSE na pierwszej stronie.
A poza tym mieliśmy tu trzęsienie ziemi, coś koło 5 stopni Richtera. Osobiście sądziłem, że to tir przejechał, Awari myślała, że to basy, ale wskazałem jej dygoczącą lampkę i wodę w akwarium. Epicentrum było koło Kaliningradu. Zastanawiałem się czy to nie Ruskim pieprznął „Piotr Wielki”, ale wtedy byłby błysk na niebie. Podekscytowanej mamie Awari zasugerowałem, że to na pewno koniec świata. Dodałem oczywiście, że zawsze na to czekałem, po to się urodziłem, a teraz zamierzam dotrwać do samego końca siedząc w pierwszym rzędzie. Skwitowała moją życiową ambicję życiowym „eee tam”, chlip. Nikt mnie nie rozumie.
Mój starszy siedział w firmie, w Sztumie. Nagle budynek jęknął, ściana się odchyliła i wygięły plastikowe okna. Ojciec skoczył w róg, myślał, że w piwnicy wybuchł kocioł i wszystko się wali.
Z kolei znajoma znajomej poszła na grób męża, postawiła świeczkę a ta zaczęła drżeć. Kobita myślała, że płyta się otwiera...
...słowem świat się nie skończył, nadal tu jestem. Piętnastometrowe fale nie przewalają się przez Brzeżno. Jest północ, z otchłani prehistorii disco porykuje Papa Dance.

MonaLiso byłaś mi
Myślałem tylko o tobie
Rysowałem serca dwa
Pytałaś po co to robię

...po co to robię? Następny kawałek „Kamikaze”, jakże adekwatnie...

wtorek, 21 września 2004

daleko jeszcze...?


Jest taka kaszubska legenda o ziemi rodzącej kamienie. Co roku po zaoraniu pól kamienie zbiera się i zrzuca na stertę. Po roku znowu są nowe, a sterty kamieni rosną od dziesięcioleci. Pomorze to ostatni bastion lodowców. Cały ten kraj nadal nosi ślady bitwy sprzed 10 000 lat.
Jeziora rynnowe są wąskie i długie, wiją się gwałtownie pośród wzgórz o niesamowitych kształtach. Wrzynają się głęboko w ziemię, jak przedpotopowe ślady gigantycznych pazurów. Domy i gospodarstwa wpasowane w okolicę, mroczne lasy i stare drogi brukowane otoczakami, którymi wędruje się bez końca przez tą cichą krainę baśni. Wszystko wydaje się tu być na swoim miejscu.
W końcu wszedłem na Wieżycę. Wieża bujała się delikatnie na wietrze, był słoneczny ranek i świat odrealniła lekka mgiełka. Znalezienie się w tym miejscu jest w moim zeszycie życzeń, Po powrocie do domu mogę je z niego wykreślić. Niezwykła rzecz taki zeszyt, bo ilu ludzi jest nieszczęśliwych, mimo że ich marzenia się spełniają, nie zauważają tego, nie pamiętają tego co kiedyś chcieli. Na spełnienie marzeń trzeba czasu, a oni nie pamiętają już o tych dawnych, tylko wciąż te nowe i wydaje im się, że niczego nie osiągnęli. A przecież nasza moc rośnie, to co było kiedyś niemożliwe, dziś jest tylko trudne, a za rok, dwa jest zwyczajne. Prawda jest banalna : wszystko ma swój czas.
Niedzielna wycieczka była wspaniała, dawno nie było mi tak dobrze. Oczywiście każdy raj ma swojego węża, nasz ma kilkanaście lat i paszcza nie zamyka mu się mimo upływu godzin i kilometrów. Na szczęście Phantom znalazł wyjście z sytuacji, zanim zamordowaliśmy gnojka. Zwiększył tempo marszu, aż małe bydlę straciło dech i zostało trochę z tyłu. W samą porę bo Awari zaczęły już pękać naczynka krwionośne pod kontaktami a z gardła dobywać mordercze dźwięki.
Na sam koniec wpadliśmy biegiem na przystanek autobusowy w Kościerzynie, dzięki czemu mogliśmy wrócić do domu w ekscytującym towarzystwie kierowcy - psychopaty. Zapachniało Lynch’em i zagubioną autostradą. Noc, wąska, zużyta droga i autobus rozwijający prędkość światła. Drzewa na poboczach zlewały się w jedną, jasną linię, wóz przechylał się miękko na boki a kierowca bombowca ziewał rozkosznie a szeroko.
U nas zaś padał deszcz, dom czekał z rozwartymi paszczękami a ojciec krążył za drzwiami jak sęp i zastanawiał się co chcieć. Nie czekałem, zapadłem w sen.

sobota, 18 września 2004

A co będzie jak słoneczko zajdzie za daleko


Po czym poznasz matkę?
Czy twoja rodzina cierpiała
z powodu miar i wag?
Z czym je się zemstę ?
Czy bywa w puszkach?
Czy jutro się spóźni?
Czy Bogu trudno było stworzyć?
Czy owłosienie zatruwa ci życie?
Czy już jedenasta?

Odwrócona

Od tygodnia perswaduję sobie i powtarzam jak mantrę: Kiszczaku. kup spodnie i buty, buty i spodnie, nie kupuj książek. Idzie zima, przez podeszwy czujesz grunt, na spodniach naszywasz czwartą warstwę łat, buty ciągną wodę nawet gdy jest sucho, twoje wrodzone zdolności krawieckie zachwyciłyby dr Frankensteina. Więc nie kupuj książek . Nie wydawaj jak co miesiąc 7 stów na papier, tylko kup solidny dżins, bo idzie zima, północny wicher wtargnie przez dziury w poszyciu i zmrozi ci nabiał...
...Taaak, spodni i butów nadal nie mam, ale nie kupiłem też książek. Widzę tu pewien postęp.
...Podobno człowieka wygnano z raju - pierwotnego stanu harmonii z przyrodą. Zjadł jabłko z drzewa wiadomości dobrego i złego, i zyskał umysł. Zaczął rozumieć i przez to nie ma już powrotu. Ogniste miecze neuronów, myśli - krzyczące cheruby nie pozwalają nam wrócić do szczęśliwej zwierzęcości...niby to wiem, a potem włączam TV i widzę Giertycha...
W nocy łaziłem po rusztowaniu, które spowiło budynek Zbrojowni. Piwną od Motławy wiał, ocierając leniwie grzbiet o bazylikę, lekki wietrzyk, lekki ale lodowaty. Gdy wgramoliłem się po ciemku na 4 piętro (piwsko rozłączyło mi lęk wysokości), rozsiadłem się na podeście i piłem za zdrowie bruków w dole. Niebo było takie jak lubię: jesienne i poszarpane. Miasto podświetliło chmury, a w czarnych wyrwach kłębił się czarny aksamit, nakrapiany lśniącymi zimno punkcikami gwiazd. Śmieliśmy się z tego z Bogiem. Życie to jednak dobry dowcip...
...no bo dziś spotkałem starą znajomą. Elegancka, wysoka, uśmiechnięta, z dzieckiem na ręku. A ja pomyślałem, że ono mogło być moje.

czwartek, 16 września 2004

...ruf miś am...


- dzień dobry, czy to pralnia?
- chujalnia nie pralnia, ministerstwo kultury kutasie jebany...

Szlag mi trafił maszynkę do włosów. Tu nadmienić należy, że cały rejon mojej jakże rozwiniętej żuchwy i cześć twarzoczaszki pokrywa włos gęsty a skłębiony. Trzymam go w określonych ryzach za pomocą tępej maszynki, klasy Gillette. Tam jednak gdzie pozwalam mu rozrastać się swobodnie, co ma nadać niewątpliwej męskości moim rysom, potrzeba okresowego strzyżenia. I tu jest problem, bo aktualnie nie mam czym się ostrzyc. W końcu w akcie desperacji sięgnąłem po nożyczki, ale to była bardzo "nierówna" walka. Teraz stosuję taktykę zaprzeczenia i ignoruję zdziwione spojrzenia na ulicy.
Doszło zaproszenie na ślub Lenn. Zastanawiam się ilu normalnych facetów ląduje na ślubie u swojej byłej. Jakby co, w ramach zemsty nawalę się i zarzygam jej jakąś ciotkę.
Przez słuchawki cieknie mi wprost do mózgu "strange love" Depeszów. Podkręcam na całą parę, miałem kiedyś przy tej piosence wizję...
...piętnastometrowe fale zalewają miasto. Ludzie biegną ulicami, ci którzy wiedzą gdzie iść kryją się w kościołach. Ciężkie odrzwia zatrzaskują się za nimi. Uderzają błyskawice, wyje szalony wiatr. Na dachach kościołów miliony dachówek zaczynają wibrować i powoli przemieszczać się. Przyspieszają, pną się w górę wież, rozpinają nagle w powietrzu tworząc ogromne żagle. Flotylla gotyckich okrętów o szarpanych wiatrem rdzawych żaglach, prowadzonych przez ślepy galeon Bazyliki Mariackiej, tnie fale, znacząc powierzchnię oceanu białymi kilwaterami. Punkt widzenia oddala się błyskawicznie w górę. Białe ślady na zielonoszarej tafli bez horyzontów. Potem wszystko znika...

Akwizytor puka do drzwi
Otwiera mu 12 letni chłopiec.
z kącika ust zwisa mu papieros, w ręku trzyma butelkę piwa. Z tyłu na stole śpi naga prostytutka.
- Czy mamusia albo tatuś są w domu? - pyta zszokowany sprzedawca
- a jak ci się, kurwa wydaje?

wtorek, 14 września 2004

...


Alexander znieruchomiał, a w jego oczach rozbłysło nagłe zrozumienie. Tak właśnie musiało być - Harrington straciła Troubadura i leciała z przyspieszeniem wynoszącym ledwie dwa i pół kilometra na sekundę kwadrat, co oznaczało znaczne uszkodzenia okrętu. Mogła mieć całkowicie zniszczoną łączność, nie tylko sensory grawitacyjne...
Odwrócił się do swojego szefa sztabu i spytał:
- Kiedy znajdziemy się w maksymalnym zasięgu rakiet, Byron ?
- Za trzydzieści dziewięć minut sześć sekund , sir.
- A kiedy kursy Saladina i Fearless się zetkną?
- Za dziewiętnaście minut, sir - odparł zwięźle Hunter i Alexander zacisnął zęby.
Ból był tym większy, że nastąpił po pierwszej, odruchowej radości. Dwadzieścia minut - mniej niż nic w skali galaktyki, a w tej sytuacji różnica o podstawowym znaczeniu. Te dwadzieścia minut oznaczało bowiem, że jednak nie zdążyli na czas. Albo inaczej - zdążyli, by uratować planetę Grayson, ale przybyli zbyt późno dla załogi HMS Fearless, której ostatnią walkę i śmierć będą mogli jedynie bezczynnie obserwować.

Umilkły ostatnie akordy „Salutu dla wiosny” i Honor odetchnęła głęboko. Wyprostowała się w fotelu i spojrzała na Cardonesa.
- Ile zostało do przechwycenia, Rafe? - spytała spokojnie.
- Osiemnaście minut Skipper...sześć i pół do wejścia w maksymalny zasięg rakiet.
- Doskonale - Położyła ręce precyzyjnie na poręczach fotela i poleciła - Stan gotowości dla obrony przeciwrakietowej.

- Kapitanie Edwards!
- Słucham, milordzie? - Głos kapitana Relianta był stłumiony. Ostatni akt niedawnej tragedii obserwował na ekranie taktycznym, zaciskając bezsilnie pięści.
- Zwrot wszystkich jednostek o 90 stopni na prawą burtę. Proszę wystrzelić natychmiast pełną salwę burtową w Saladina.
- Ale...- bąknął zaskoczony Edwards, nim ugryzł się w język.
- Proszę wykonać natychmiast, kapitanie Edwards!
- Aye, aye, sir!
Bryan Hunter spojrzał spod oka na admirała, odchrząknął i powiedział cicho:
- Sir, odległość wynosi ponad sto milionów kilometrów. Nie zdołamy trafić go...
- Znam odległość od Saladina, Brian - Alexander nie podniósł głowy znad ekrany taktycznego fotela - ale to wszystko co możemy zrobić. Może Harrington zauważy rakiety na radarze... jeśli jeszcze ma jakiś radar. Saladin też może mieć poważnie uszkodzone sensory i nie próbuje uciec, bo nikt na jego pokładzie również nie wie, że tu jesteśmy. Jeśli się dowie, może zrezygnować z walki. Może zresztą jakimś cudem go trafimy, jeśli nie zmieni kursu!
W końcu uniósł głowę i szef sztabu poznał po jego oczach, że chwyta się rozpaczliwie cienia nadziei…
- To wszystko co możemy zrobić - powtórzył Alexander zrezygnowany.
Krążowniki Osiemnastej Flotylli zwróciły się burtami do przeciwnika i wystrzeliły salwy burtowe, przechodząc natychmiast na ogień ciągły, wystrzeliwując łącznie trzy salwy w ciągu minuty.

Saladin wystrzelił pierwszą salwę, ale zmasakrowane sensory HMS Fearless dostrzegły rakiety dopiero wtedy, gdy te znalazły się w odległości pół miliona kilometrów, co dało Cardonesowi i Wollcot ledwie siedem sekund na zniszczenie ich, czyli zbyt mało czasu na użycie przeciwrakiet. Po drugim spotkaniu nauczyli się jednak znacznie więcej o możliwościach rakiet Saladina niż porucznik Ash o ich możliwościach obronnych i odpowiednio przeprogramowali ECM-y pokładowe i boje. W efekcie trzy czwarte straciło namiar i poleciało w różnych kierunkach, nie wyrządzając żadnych szkód. Komputerowo sterowane sprzężone działka laserowe zajęły się pozostałymi i z pierwszej salwy ani jedna nie dotarła do celu.
Ale za nią leciały następne i to lawinowo, gdyż Saladin przeszedł na ogień ciągły. Większość rakiet eksplodowała rozbijając się na ekranie, lecz wiele przelatywało nad lub pod nim. Przeciwrakiety i działka niszczyły większość z nich, ale nie były w stanie unieszkodliwić wszystkich i alarmy uszkodzeniowe ponownie rozbrzmiały, gdy kolejne przedziały traciły hermetyczność, ginęli dalsi ludzie, a następne stanowiska ogniowe przestawały istnieć.
Mimo to Fearless parł wyznaczonym kursem, a na jego mostku panowała cisza. Honor Harrington siedziała wyprostowana i nieruchoma w fotelu kapitańskim niczym w oku cyklonu i wpatrywała się w ekran taktyczny, na którym powoli przeskakiwały sekundy.
Do momentu przechwycenia pozostało siedem minut.

Simonds już nawet nie klął, obserwując z niedowierzaniem ekran taktyczny. Fearless ciągle się zbliżał mimo lawiny ognia. Krążownik liniowy klasy Saladin, Thunder of God wystrzeliwał siedemdziesiąt dwie rakiety na minutę i stany magazynów artyleryjskich topniały w oczach. A przeciwnik nie odpowiedział choćby jedną rakietą, za to parł stałym kursem przez morze ognia i widok ten pomimo wściekłości i zmęczenia pierwszy raz napełnił serce Simondsa strachem. Trafiał - wiedział o tym z meldunków Asha - i wywoływał spore zniszczenie. A Fearless trwał dalej, niczym przeznaczenie, którego nawet śmierć nie zdoła powstrzymać.
Obserwując pozostający za nim ślad wyciekającej z rozprutego kadłuba atmosfery, przypominający smugę krwi, próbował zrozumieć jego dowódcę i nie mógł. Harrington była poganką, bezbożnikiem i kobietą. Co dawało jej taką siłę woli i upór, że gardziła śmiercią?!

- Przechwycenie za pięć minut, skipper.
- Rozumiem - W chłodnym sopranie nie było śladu żadnych uczuć.
Znajdowali się pod ostrzałem od sześciu minut i zostali trafieni dziewięć razy, z czego dwa poważnie. A ogień Saladina będzie stawał się tym skuteczniejszy, im mniejsza będzie dzieląca okręty odległość.

Potężna salwa mknęła przez przestrzeń - osiemdziesiąt cztery rakiety wystrzelone przez cztery krążowniki liniowe, poruszające się z prędkością prawie trzydziestu tysięcy kilometrów na sekundę. Za nią mknęła druga, a za nią jeszcze jedna, ale miały do pokonania niesamowicie dużą odległość.
Ich napędy przestały działać po trzech minutach, gdy znajdowały się o dwanaście koma trzy miliona kilometrów, lecąc z prędkością prawie stu sześciu kilometrów na sekundę. Teraz poruszały się torem balistycznym, niewidoczne dla nikogo, także dla sensorów HMS Reliant. Hamish Alexander mógł jedynie obserwować pusty ekran i czekać, czując, że zamiast żołądka ma kawał lodowatego metalu.
Od wystrzelenia rakiet minęło 13 minut - nawet przy tej prędkości będą potrzebowały jeszcze czterech minut, by znaleźć się w pobliżu celu, a przy takiej odległości szanse trafienia malały z każdą mijającą sekundą.

Krążownikiem wstrząsnęły dwa kolejne trafienia w lewą burtę , tak bliskie w czasie że zlały się w jedno.
- Wyrzutnia numer 6 i laser numer 8 zniszczone ma’am - zameldował komandor Brenthworth - Doktor Montoya informuje, że przedział 240 został rozpruty i zdehermetyzowany.
- Proszę potwierdzić - powiedziała spokojnie i zamknęła na moment zdrowe oko; przedział 240 został zamieniony na tymczasowy szpital, gdy ranni przestali mieścić się w izbie chorych.
Miała nadzieję, że większość uratują kokony środowiskowe, ale wiedziała, że oszukuje sama siebie - z przebywających tam rannych szanse ocalenia mieli naprawdę nieliczni.
Fearless szarpnął się ponownie i na mostek spłynęły kolejne meldunki o zniszczeniach i stratach, ale czas płynął nieustannie i to było jedyne pocieszenie. Zostały jeszcze cztery minuty, kiedy musiała być ruchomym celem. Potem jeśli jej okręt będzie jeszcze istniał, odpowie wreszcie ogniem.

Przechwycenie za trzy minuty pięć sekund - oznajmił chrapliwie Ash.
Simonds skinął głową i chwycił poręcze fotela. Koniec świata miał się za chwilę zacząć.

- Rakiety powinny się znaleźć w odległości bezpośredniego ataku ...teraz - oświadczył nieswoim głosem kapitan Hunter.

Alarm zbliżeniowy zawył na pulpicie porucznika Asha w momencie, w którym na ekranie radaru pojawiło się mrowie czerwonych punktów zbliżających się z dużą prędkością. Ash wytrzeszczył oczy - zbliżały się niewiarygodnie szybko, i nie miało prawa ich tam być.
A były. Przebyły ponad sto milionów kilometrów, podczas gdy Thunder of God cały czas leciał im na spotkanie. Brak napędów pomógł im w ukryciu się przed działającymi jeszcze sensorami krążownika liniowego, a radar tak małe obiekty był w stanie wykryć z odległości nieco większej niż pół miliona kilometrów, co przy prędkości jaką leciały, dawało załodze zaledwie pięć sekund na reakcję,
- Rakiety w namiarze 352! - krzyknął i Simonds podskoczył.
Spojrzał na swój ekran radarowy i zamarł.
Jedynie pięć rakiet znajdowało się na tyle blisko by móc zagrozić Thunder of God. Żadna nie miała napędu na poprawki kursu, ale krążownik od ponad 2 godzin leciał prostym, stałym kursem, nie wykonując żadnych manewrów, toteż pociski przeleciały przed jego dziobem i skręciły na tyle, na ile pozwoliły im strumieniowe silniczki manewrowe. Nie był to duży skręt, lecz dziób okrętu osłaniał tylko pancerz. Wszystkie rakiety eksplodowały równocześnie i znaczna część promieni laserowych z ich głowic trafiła w cel.
Thunder of God prawie stanął dęba, gdy kilkanaście laserów trafiło w lewą burtę i dziób, prując pancerz, otwierając przedział za przedziałem i niszcząc wszystko, co napotkały na swojej drodze. Część dziobowa praktycznie przestała istnieć, a Simonda stał się prawi przezroczysty ze strachu, gdy dostrzegł na ekranie, że w ślad za pierwszą nadlatuje druga salwa.
- Prawo na burt ! - ryknął
Sternik posłuchał rozkazu, natychmiast kładąc okręt w ciasny skręt, by bezbronny i poharatany dziób przestał stanowić idealny cel dla rakiet, i Simonds poczuł ulgę.
A potem zrozumiał, co zrobił.
- Anuluję ten rozkaz ! - zawył - Powrót na poprzedni kurs!

- Robi zwrot! - krzyknął uradowany i zaskoczony równocześnie Rafe Cordones.
Honor podskoczyła na fotelu . To co widziała, było niemożliwe, bowiem nie istniał żaden powód, by...
- Obrót na lewą burtę! - rozkazała - Wszystkie działa ognia!

- Ognia z dziobowych dział! - krzyknął zdesperowany Simonds.
Thunder of God zbyt wolno reagował na stery, co pogarszało tylko skutki błędu Simondsa. Powinien był nakazać dokończenie pełnego zwrotu i obrót, by chronić nadwątloną osłonę lewej burty i ustawić się ekranem do nadlatujących rakiet i prawą burtą do przeciwnika. Otrzymujący sprzeczne rozkazy sternik próbował wrócić na pierwotny kurs, ale nie zrobił obrotu, przez co okręt przez kilka sekund był zwrócony dziobem do HMS Fearless.
Z dziobowego uzbrojenia Thunder of God niewiele zostało, ale dwa grzbietowe lasery, umieszczone na górnej powierzchni kadłuba strzelały z pełną szybkością do celu, który znalazł się bezpośrednio przed dziobem. Pierwsze strzały trafiły w ekran, ale Fearless już się obracał, by stanąć burtą do przeciwnika, i następne promienie laserowe przeniknęły przez osłonę, zniszczyły pancerz burtowy, który z tej odległości nie stanowił żadnej przeszkody, i rozpruły kadłub, z którego zaczęło wylatywać powietrze i rozmaite szczątki.
W następnej sekundzie to, co pozostało z uzbrojenia burtowego ciężkiego krążownika, odpowiedziało ogniem, cztery działa laserowe i trzy grasery wystrzeliły pierwszą salwę i natychmiast przeszły na ogień ciągły.
A dziobu krążownika liniowego nie chroniła żadna osłona.
Matthew Simonds miał ułamek sekundy, by zdać sobie sprawę, że zawiódł swego Boga, nim HMS Fearless zmienił jego okręt w oślepiającą kulę ognia, gdy któryś z promieni laserowych trafił w reaktor.

David Weber
„Honor Harrington”

sobota, 11 września 2004

...i wtedy agent Mulder w nas uwierzył...


Wczoraj podczas sieciowej sesji zostałem doszczętnie wylizany przez kota Zwierzów. Chciałem się walnąć na chwilę na kanapie. Rozciągnąłem się rozkosznie na miękkim kocyku, a tu coś puchatego wlazło mi na głowę. Wymościwszy się na karku, kociak ujął delikatnie w łapy moje ucho...i zaczęło się. Arrgh! Wiecie jaki kot ma szorstki język? Gdy zabrakło mu ucha zabrał się za policzek. Czuję się teraz jakbym jednostronnie ogolił się pumeksem.
Ostatnio ciągle i za dużo czytam. To niedobrze. Od tego robi się człowiekowi zmysł krytyczny. Rodzi się gust i pycha, bo zaczyna czuć się lepszym od bezimiennych rzesz trawiących w spokoju Chmielewską, Miłosza czy też nie czytających zgoła nic. A ja chciałbym zwyczajnie cieszyć się z lekturą.
W nocy napisała do mnie Awari z głębin studni samotności. Magik Butterfly daje nogę z Masłowskacity i w tym tygodniu nici z inwazji. Nowy pies mojej babki zakochał się w mojej kostce i rzeźbi tam fantazyjny tatuaż. Takie maleńkie, a bydle ma ząbki jak igiełki. Czuję się jakbym obcował z organiczną piłą .
Jak zwykle jestem niedospany, pół nocy czytałem „wysokie obcasy”. Po piętnastym felietonie pani Dunin, zaczęła docierać do mnie nieuchronna prawda: feministka, szowinista - jeden pies. Oboje to naziści duszy. Najlepszą formą tolerancji wobec podziałów jest obojętność na nie. Najlepiej się nad tym nie zastanawiać, tylko ignorować różnice.

piątek, 10 września 2004

Ja mam kieszenie pełne czereśni...


Rześko dopala się końcówka lata. Siedząc w słonecznych plamach, za Whitetown kończyłem jakąś japońską opowieść. Tekst się nagle skończył, a ja pozostałem z niepewnością co było prawdą a co nie. W domu czekał smutny list od idealnej kobiety, najwyraźniej bycie idealnym nie daje jednak szczęścia. Zaproszę ją do Nas i upoję karmelową herbatą.
Na Mariackiej rozmawiałem z pięknymi kobietami z Zielonej Galerii. Mówiły o najprzystojniejszych mężczyznach. Galeria z bursztynem to dobre miejsce do rozpoznawania ludzkich charakterów. Więc nie Włosi, bo leniwi i zbyt otwarci, nie Francuzi bo skąpi, itd. Wyszło, że najlepsi są Rumuni...cholera świat się przewraca. Dziewczyny rozsnuły się w marzeniach, gdzie chciałyby mieszkać. Nazwy padały naprawdę egzotyczne, skończyły na Australii. "A gdzie ty chciałbyś mieszkać", spytała mnie jedna. "Tu, na Mariackiej" odpowiedziałem. Jakiż ja jestem prozaiczny, nawet pokazałem im, w którym domu. Lubię podróżować, lubię czasem pobyć trochę gdzieś daleko, ale ta ulica z gankami i wiecznym, błękitnym cieniem jest moim prywatnym pępkiem świata.
Byłem u Lennonki. Ogólny popłoch i lekki powiew nierealności. Rodzina zaangażowana w tworzenie zaproszeń na ślub, z tym, że każdy ma własną ich wizję. Do tego Lenn dopiero co miała egzamin, a teraz praktyki w szkole, gdzie każdy z trzydziestu zgromadzonych na sali potworów jest od niej wyższy co najmniej o głowę. Wziąłem od niej z 30 kilo gazet i zawlokłem je do domu. Staram się dużo i różnorodnie czytać, żeby nie zgłupieć. Człowiek kończy studia i drewnieje. Praca odczłowiecza a bezrobocie zezwierzęca. Bronię się więc twardo za szykanami z liter.
A teraz ,teraz niebo jest błękitne , świeci słońce a jesień wędruje wzdłuż zatoki na miękkich, kocich łapach.
Uwielbiam jesień, gdy nadchodzi czuję się jakbym trafił w końcu do domu.

...i przyszły koty.
spojrzały na mnie z wyrzutem.
"gdzie ona jest?"
"Umarła"
"Będziesz dalej sadził kocimiętkę?"
"Tylko tyle was obchodzi?"
"jesteśmy kotami..."

czwartek, 9 września 2004

Brunatna Rapsodia


Długo zastanawiałem się czy dać tą notkę. Radziłem się przyjaciół, wyszło na to, że skoro już założyłem bloga i miał być on w miarę szczery to nie powinienem fałszować swojego obrazu w tak ważnej sprawie i napisać to co myślę bez względu na konsekwencje. Wiele osób uzna mnie za skrzywionego, głupiego czy nawet niemoralnego, ale ja po prostu nie potrafię żałować tych dzieciaków z Osetii. Dla mnie nie jest to rzeź czy tragedia, dla mnie to akt sprawiedliwości. Jak mam ich opłakiwać gdy nikt nie opłakuje dzieci czeczeńskich. Tych 250 000 wymordowanych mężczyzn, kobiet i dzieci. Jak mam postawić w oknie świeczkę dla dzieciaków, których ojcowie unicestwili połowę, powtarzam połowę całego narodu czeczeńskiego. To tak, jakby ktoś wlazł do nas i wyrżnął 20 milionów ludzi. Dla mnie sytuacja jest jasna. Przez 200 lat Polacy byli Czeczenami Europy. Byliśmy równie bezwzględni i zdesperowani. To czasy były inne. Nie potrafię potępić ludzi, którym pomordowano rodziny, zgwałcono żony i córki i spalono domy. Oni nie mają już niczego oprócz zemsty. Rosja to imperium, nic nie zmieni podejścia Rosjan do reszty świata. Rosjanie stoją w miejscu gdy nie mają siły iść dalej, gdy tylko poczują się pewnie - atakują. Nie minie 50 lat jak znowu zastukają nam do drzwi. Ostatnio Lenn i Marzan kupowali obrączki, wrednie zażartowałem, że powinny być ładne, bo będą służyły jeszcze Rosjanom, którzy ściągną je z ich martwych dłoni. Ale to nie było śmieszne już w chwili wypowiedzenia. Rosja to rak, można go wycinać, ale zawsze wraca, jest złośliwy i ma przerzuty.
Wierzę w równowagę, wierzę że wszystko ma sens. Jeżeli Rosjanie pojmą nauczkę to dzięki śmierci tych dzieci nikt więcej nie zginie. Ale dla mnie to mrzonka, Rosja nie potrafi się cofać , będzie dalej szła w bagno. Wojna się skończy z śmiercią ostatniego Czeczeńca a czym bliżej końca będzie tym więcej ofiar będzie pochłaniać. A potem kto? Gruzja? Ukraina? My?
Nie mogę się doczekać chwili, gdy w ręce Czeczeńców dostanie się broń nuklearna.

Kobieta jest jak Czeczenia
Romans już upadł
Ale spróbuj się z niego wycofać...
Będziesz zakładnikiem
Swojej przeszłości.
Ona da ci Dagestan
Bądź mądrzejszy
Nie rób rajdu na Budinnowsk
Gdy ona się zechce wycofać
Jeśli kocha wróci
Jeśli nie, jesteś wolny.

Marzan 2000

poniedziałek, 6 września 2004

Dożynki


Na kolejowych rubieżach mojego miasta jest sobie ulica Klonowicza. Zarośnięta domkami i plątaniną chaszczy, jest długa, prosta i brukowana. Do niedawna brukowana niemieckimi grobami.
Ostatnio mamy u nas szał zacierania śladów. Likwiduje się dowody historii pod hasłem uczłowieczania i cywilizacji. Wyrywa się z murów i ulic kamienie pokryte niemieckim pismem. Czarny bazalt, biały marmur czy łaciaty granit. Gdzieś tam robią lapidaria, gdzie będzie je można oglądać jak na wystawie. A przecież te kamienie były ważne, mówiły o tamtym świecie, o nas, o czasie. Były najlepszym pomnikiem bo nie wymagały żadnego komentarza.
Podobno było wstyd, bo przyjeżdżały się tam fotografować niemieckie wycieczki. a my nie jeździmy pod Kraków robić sobie zdjęcia na alei z żydowskich Stelli? Czy nie zamordowaliśmy tego miasta?
Niszczymy dowody, wyrywamy ostatnie strzępy z żywej tkanki miasta. Łatamy dziury po pociskach i wynosimy na złom stare tablice. Nasze miasto ma 50-cio letnią historię . Przed rokiem 1945 nie było tu nic. Nikt tu nie wyburzył 90% starówki, nikt nie zgwałcił 40 000 kobiet, nie rozstrzeliwał rannych skaczących z okien płonącej polibudy, ani nie spalił żywcem 3000 kobiet i dzieci w kościele św. Jana. Nikt nie potopił tysięcy ludzi w schronach, nikt nie pozmieniał kościołów w burdele i nie zastanawiał się nad ponownym uruchomieniem Lager Stutthof, w celu rozwiązania kwestii niemieckiej.
My wielcy, wiecznie pokrzywdzeni Polacy. Naród wybrany i błogosławiony. Obsiedliśmy ten wielki, stary szkielet i jak ścierwojady obżeramy z niego ostatnie kawałki mięsa. Gdy skończymy wszystko będzie takie ładne i bezpieczne. Gdy zniknie ostatni kamień, pozostanie nam ta wieczna i niezachwiana pewność, że zawsze jesteśmy w porządku.

sobota, 4 września 2004

Zamki pośród chmur

Nawet najczarniejsza chmura
ma srebrne brzegi

stare chińskie przysłowie

We wtorek miałem 4 najgorsze godziny tego roku. Pozostała mi z tego kropla krwi odciśnięta na stronie w notesie. Moje notesy to nie zwykły papier, to twarde dyski mojej pamięci. Jeśli w życiu nie uda mi się napisać nic sensownego, to przynajmniej je opublikuję. A że zapisuję tam dosłownie wszystko, szereg moich znajomych wertuje właśnie książki telefoniczne w poszukiwaniu hasła "snajperzy"
Dziękuję wszystkim, którzy mi pomogli. Już jestem cały, radosny i pełen zwykłych, niszczycielskich planów przejęcia dominacji nad światem.
Muszę, muszę wydostać się z domu na wolność. Umówiłem się z babką, że wynajmę od niej mały pokój, gdy wyprowadzi się z niego Kaszub. Właśnie planuję sposób w jaki Kaszub się wyprowadzi, on oczywiście jeszcze o tym nie wie... Trochę szkoda, jest w gruncie rzeczy nieszkodliwy, ale nie ma litości w walce o byt. Albo pożresz Kaszuba, albo on ciebie. Ha!
Zamiast spać oglądałem znowu Kruka i Ostatni lot Ozyrysa. Prawie 7 h siedziałem na sieci. Teraz mam gwiazdy nad głową, oczy jak żarówy i ciągłe wrażenie, że w kąciku oka miga mi kursor.
Z radia leci "Lady Lucifer" Primal Scream, ślęczę mad projektami graficznymi do mojej rodzącej się w bólach strony. Z tego miejsca rzecz cała wydaje się monstrualna i nie do zrealizowania. Rodziny nie ma, syzyfowa praca wrze. Noc gasi kolejne światła, chyba jestem szczęśliwy.

czwartek, 2 września 2004

dfrtjyo'


...to nie ja, to kot przebiegł po klawiaturze. Od paru godzin tułam się po sieci. Przestaję widzieć, przestaję czuć, zaczynam mieć wizje...słyszę głosssy.

...drżę samotny w racicach przeznaczenia...

wszystko jest rakotwórcze

środa, 1 września 2004

Zmęczenie materiału


Rozwiały się nadzieje na mieszkanie, nie mogę nawet niczego wynająć, bo kto zdrowy na umyśle, wziąłby lokatora z pół toną książek. Perspektywa wydobycia się z domu utrzymywała mnie przez ostatnie miesiące na chodzie. Działałem na kredyt, na oktanach nadziei, a teraz gdy obrana droga urwała się nagle, tkwię zawieszony w powietrzu. Nic mi się już nie chce.
Mój dom rodzinny jest jak wampir, spija życiowe siły, pozbawia mnie oddechu, impregnuje siwizną włosy. W domu nie rysuję, nie piszę, nie słucham nawet muzyki przez słuchawki, bo gdy nie słyszę co się wokół mnie dzieje łatwiej wystawiam się na atak. Mój dom mnie paraliżuje, a przecież tyle mam do zrobienia.
Do tego życie. Przyjaciele i znajomi odchodzą. Jesteśmy już po terminie dorosłości. Ludzie idą do pracy, znajdują sobie partnerów i odchodzą w codzienność. Oddalają się od siebie, niezauważalnie, ale stale, aż pewnego dnia rozglądają się wokół siebie nieprzytomnie, i nawet nie wiedzą czego im brakuje.
To nie są czasy dla przeterminowanych dzieci. Ale, w sumie, czy kiedykolwiek były? Twórczość to rodzaj niedostosowania do życia.
Siedzę na plaży na granicy miast. Jest tu takie drzewo na którym lubię przesiadywać. Niedaleko stąd Kwiat Paproci weszła do morza, by pójść przed siebie i nie oglądać się. Miała 18 lat i burzę irlandzkich włosów. Zalaminowała dowód osobisty, zostawiła plecak na piasku. Pisała do mnie w listach, że warto żyć i pisać.
Oparłem się brodą na ostrzu noża. Mój nóż wydaje się maleńki, o wąskim ostrzu, łatwo ukryć go w ręku. Ludzie śmieją się z mojego noża, zapominając, że nieistotna jest wielkość, ale to jak tnie.
Życie jest czasem udręką. To może głupio zabrzmi, ale śmierć nie jest w moim stylu.