sobota, 30 października 2004

... jedynym napędem myśl jest powodem...


W czasie Zimnej Wojny amerykanie przez cały czas utrzymywali w powietrzu 25 B- 52 Stratofortess. Samoloty leciały do określonego punktu, gdzie otrzymywały drogą radiową rozkaz powrotu i zawracały, mijając się w drodze powrotnej ze zmiennikiem, i tak cały czas przez kilkadziesiąt lat. Z kolei sowieci w swojej doktrynie obronnej przewidywali natychmiastowy nuklearny odwet w wypadku gdyby samoloty przekroczyły „punkt bez powrotu”.
Zawsze mnie zastanawiało, co by się stało gdyby np. w amerykańskim centrum łączności zabrakło nagle prądu.
Wczoraj idąc z Awari brzegiem morza opowiadałem jej jak w poniedziałek musiałem ominąć park w Glattkau, bo kręcili tam „Wróżby kumaka”. Ona skręciła do domu a ja w minutę później wypadłem zza winkla wprost na sztuczny cmentarz. Na polance pośród drzew ustawiono sztuczny mur i sztuczną bramę, pośród sztucznych nagrobków przechadzali się ludzie jak turyści w środku snu. Zastukałem w jedną z płyt nagrobnych, wyglądających jak marmur. Odpowiedział mi głuchy odgłos płyty pilśniowej. Ciekawe czy w poniedziałek ktoś postawi tu prawdziwe świeczki.
Rano SMSowała Bajka, że znalazła liść i kocha mosty. Muszę jej kiedyś pokazać trasę Weissera i 7 zerwanych mostów. Porwałem pod pachę Awari i dokonaliśmy rajdu po antykwariatach Whitetown. Po drodze prezentowałem jej jak działa „Mechanika przypadku w moim przypadku”, czyli jak intensywnie splata wokół mnie swe nici los. Nad pysznościami w Stefance spreparowaliśmy dwie kartki. Jedną do Magnolii w Bremen, drugą do dzikiej niewiasty, dla której świat stał się ostatnio trochę za ciasny i niedopasowany. Może nie trzeba było prać?
A dzisiaj mój dom rodzinny znów wyciągnął leniwie wielotonową mackę i napierdalał mnie po grzbiecie aż trzeszczało. Od poniedziałku straciłem 6 kilo, jeszcze 8.
W radiu podali właśnie, że policja złapała dziesięcioletniego chłopca jak wiózł samochodem swojego pijanego ojca.

piątek, 29 października 2004

Przepełnia


W parku Yellowstone jest leśnik którego 7 razy uderzył piorun. Ostatnim razem gość nawet nie wyszedł z domu, wyjrzał tylko ostrożnie przez drzwi. Tylko wychylił się spod okapu i JEB!!!
Podobno Bóg ma specyficzne poczucie humoru i niezwykłe wyczucie czasu.
Wczoraj gdy wracałem przez ciemność i spadające liście z pełnego wiatrów nieba spadł gołąb. Upadł z metr przede mną. Skrzydła miał rozłożone do lotu, nie było krwi, tylko krople deszczu na błyszczących piórach. Stanąłem nad nim i patrzyłem przez chwilę. Potem dałem nad nim kroka i odszedłem w ciemność.

czwartek, 28 października 2004

Gdzie autorzy słowników sprawdzają poprawność słów?


Wszyscy jesteśmy uwarunkowani społecznie w sposób, którego nie zauważamy. Czytałem ostatnio coś o szpitalach i nagle uświadomiłem sobie, że jest we mnie przekonanie, że moja starość i śmierć będą związane ze służbą zdrowia. Co więcej stwierdziłem, że jestem pewien, że z czasem trafią tam absolutnie wszyscy. To jest już podświadome, „ my wiemy”, że każdy zachoruje, będzie brał leki i umrze pod kroplówką. Wszyscy boimy się, że umrzemy wśród zapachu Lizolu. I to jest normalne. Ale to nie jest normalne. Przez tysiące lat tylko niewielka grupa ludzi mogła pozwolić sobie na opiekę lekarza. Reszta żyła swoim rytmem i po swojemu umierała. Ludzie żyli i nie wierzyli w choroby. Bali się zarazy, choroby były częścią życia a starość czymś zwyczajnym, czego nie trzeba było leczyć. Dziś wszyscy „wszyscy wiemy”, że będziemy chorzy, wręcz zdajemy się tego wyczekiwać. Zastanawiam się czy to przekonanie jest konieczne czy zaprogramowane, bo przecież przez ogromną większość czasu większość z nas jest zdrowa i na pewno istnieją ludzie, którzy umierają po prostu ze starości. Myślę, że wmówiono nam chorobę. Na większość dolegliwości nie zwrócilibyśmy uwagi, ba! sporej części dolegliwości w obecnych warunkach, w ogóle byśmy nie mieli, gdybyśmy się ich specjalnie nie doszukiwali. Jesteśmy gatunkiem hipochondryków.
Za godzinę wychodzę demolować mieszkanie Void. Nie licząc się z niebezpieczeństwem pozwolono wkroczyć mi tam z narzędziami...Buhahahaha!!! O ludzka naiwności ...
Świat spowija gęsta mgła, przez którą wędrują cienie drzew i budynków. Kulczyk zachorował i poleciał leczyć się do Stanów. Teraz Giertych potrzebowałby wizy, aby go dopaść. Lenn i Marzan obiecują mi rytualne morderstwo za to co tu o nich wypisuję. Dobra, komu w drogę...idę przyszykować robocze ciuchy...

wtorek, 26 października 2004

Nie będzie bohaterem ten kto myśli o konsekwencjach


Jakby się tak zastanowić to jesteśmy jednym, wielkim układem pokarmowym, z dość przypadkowo doczepionym mózgiem. Ręce, nogi, oczy właściwie wszystko co mamy służy lokalizacji i zdobywaniu pokarmu. Jedyna pocieszenie jest takie, że całe to oślizgłe badziewie działa na rzecz mózgu. Głoduję trzeci dzień. W sumie ze złośliwości. Muszę drastycznie schudnąć w krótkim czasie, żeby powkurwiać ojca. Niektórzy palą, inni piją, ja gdy się denerwuję - żrę. Ostatnio byłem bardzo zdenerwowany.
Głód wyczynia niesamowite rzeczy z moim ciałem. Nie zdajecie sobie sprawy ile energii wymaga trawienie. Jestem wyładowany energią po brzegi, jakbym był na spidzie. Widzę wyraźniej, czuję się lżejszy i jakby dłuższy. Poruszam się płynniej. Jestem pewniejszy siebie i ciągle w lekkiej euforii. Uśmiecham się do świata po swojemu a on się trzęsie. Czuję się jak drapieżnik.
Do tego węch. Jakiś czas temu fatalnie połamano mi nos i na co dzień nic przez niego nie czuję. Teraz potrafię wyczuć piekarnię z 2 kilometrów. Pławię się w nowym zmyśle, rozkoszuję się nim. Kawałeczek świata, który dotąd nie istniał.
Pogoda jest miękka i leciutko przymglona. Przyroda umiera z klasą, skrząc się w słońcu kolorami. Suną po niebie ciemne krążowniki chmur, deszcz ukazuje wszystkie formy, liście rozbijają się o mnie. To moja ulubiona pora roku.
Ze wszystkich sił staram się nie dorosnąć, ciągle dziwić się. Nie myśleć i nie działać automatycznie. Ludzie dorośli pogrążają się w rutynie i przestają zauważać upływ czasu. Aż jest za późno, a oni są za starzy na cokolwiek. Żyję szybciej niż inni, szybciej się spalam, ale nie pozwalam sobie na nieuwagę. Każdy dzień będzie zapamiętany.
Ludzie pogrążeni w rutynie samotnieją. Nie mają czasu na przyjaźnie i znajomości. Odnajdują swoją drogę i odchodzą do własnych, małych światów. Oni odchodzą po kolei a ja zostaję. Samotnieję można by rzec wtórnie. Lenn była dla mnie czymś większym niż kochanką czy siostrą, jej odejście w codzienność było dla mnie silnym wstrząsem. Teraz czuję, że się szklę. Coś wewnątrz mnie staje się zimne, gładkie i śliskie. Wyrzynają się ostre kanty. Wczoraj zgnoiłem jakiegoś gościa tylko dlatego, że ton jego głosu gryzł mi się z nastrojem. Moja złość jest lodowata i precyzyjna. Jak w Kill Billu, zadaję kilka dokładnych szybkich ciosów. Gościu wstaje, przechodzi trzy kroki i pęka mu serce.
Jutro zapewne moja melancholia rozbije się o kokosankę u Awari. Tymczasem wiatr od morza styka okiennicami „Kornera”. Rozbrzmiewają głosy, stuki szklanek i bili na stole. Ola 3szklaneczki rozpala w kominku, w tym mrocznym świetle wygląda jak anioł w złym humorze.

sobota, 23 października 2004

Minister zdrowia ostrzega. Kiszczak powoduje raka i choroby mózgu.


- Uspokój się Kiszczuś, nie wściekaj się. Negatywne uczucia są w tobie...
- To niech spierdalają!

Mam pod dachem ekosystem. Od południa stado srok. Startują znad wykusza, i siedząc na okolicznych płotach przemawiają do siebie jak małe, pierzaste karabiny maszynowe. Od zachodu i północy gnieździ się kilka par gołębi. Zaś nad moim pokoju rozpanoszyły się kawki, które przeprowadzają najwyraźniej jakieś szeroko pojęte zmiany, bo cała okolica jest usłana strzępkami ocieplenia i wełną mineralną. Gołębie za to robią to co potrafią najlepiej. Gruchają w rezonansowym pudle strychu i srają przechodniom na głowy. Niezaprzeczalnym faktem pozostaje, że przez 7 lat bytności pod dachem nie trafiły żadnego z domowników, być może więc rozpoznają swoich. Kawki odprawiają czasem tańce godowe na blasze nad moim oknem. czym zasłużyły już sobie na kilka soczystych epitetów i szturchanie nartą. Bywa że wstaję rano i szukam na golasa gaci, ogniskuję wzrok a tu na drucie za oknem siedzi 9 kawek i w skupieniu się przygląda. O przepraszam bardzo kochane ptaszyska, ale to nie jest żaden robak.
Od wschodu dachem rządzi kuna. Kuna o dziwo nie idzie na łatwiznę i nie chodzi na obiad do sąsiadów, ale co wieczór schodzi po rynnie od strony balkonu i udaje się na osiedle w swych kunich, zapewne krwawych interesach. Rano zaś świeża i niewinna zdarza się na ślepej drabinie za oknem kuchni spoglądając znacząco na ciętą wędlinę.
W ogródku są dzikie koty, szczury i jeże. Jeże są wszędzie. Gdy idzie się przez miasto o 3 nad ranem to wydaje się, że ulice się ruszają. Bo faktycznie się ruszają. Jeże bujając się i fukając unoszą noc na kolczastych grzbietach. Zazwyczaj samotne , ale zdarzają się i w stadach po kilkanaście. Mamy tu też kota - demona, ogromnego albinosa o różowych oczach. Kładzie się na środku ulicy i patrzy uważnie jak to kot w jakąś niewidoczną, zapasową rzeczywistość. Psy a czasem i ludzie skręcają na jego widok.
Ok, skoro uraczyłem was już okolicznościami przyrody to czas się trochę potłumaczyć. Piszę ostatnio rzadziej i bardziej chaotycznie, ponieważ korzystam z cudzych kompów i muszę dostosowywać się do ludzi.
Do niedawna miałem 4 bezpieczne porty. Pierwszy był u Lenn ale przeprowadziła się do męża na najdalszy kraniec pryszcza sterczącego z najbardziej zapadłego końca dupy wszechświata. Myśl że musiałbym się tam tłuc środkami 1,5 h, przez las i hen poza trójmiejską obwodnicę, przejmuje me serce mieszczucha atawistyczną grozą. Mieszkają tak daleko, że dojazd do nich to już wyprawa. Teoretycznie stare łącze pozostało pośród wzgórz Niedźwiednika, ale oddzielenie Ciapka od klawiatury jest porównywalne z usuwaniem twarzołapa z Obcego. U Zwierzów coś zassało system i teraz dopiero się odtwarzają, niestety z pomocą Linuksa, którego moja znajomość jest tylko trochę mniejsza od znajomości fizyki kwantowej. U Void jestem jeszcze niezasiedziały i niepewny. Dopiero instaluję się w przestrzeni ludzkich umysłów. Poza tym Void ma morderczą myszkę, ukręcacza palców z kulką, która doprowadza mnie do histerii. Jedynym stałym punktem pozostaje siedziba rodu Awari, ale przecież nie mogę tam siedzieć wiecznie, bo ci ludzie w końcu mnie znienawidzą, albo co gorsza się przyzwyczają.
Wybaczcie więc drobne problemy z odbiorem, zapewniam, że nie wiąże się to z brakiem chęci, niemocą twórczą czy chorobą psychiczną (brokuły! wszędzie brokuły!!!). Jestem znany z tego, że trwam do końca, a zwykle nawet trochę za. Będą mnie czytać jeszcze wasze dzieci.

piątek, 22 października 2004

W połowie drogi do wszędzie


Komp Awari stwierdził, że nie ma napędu dyskietek. Trudno było z nim dyskutować. Kot wymościł się i zasnął w mojej katanie. Oglądaliśmy killabilla. Urzeka mnie ten film. Jest tak niesłychanie plastyczny, że można go zatrzymywać w dowolnym momencie i gapić się na pojedynczą klatkę jak na obraz. Nawet głupia scena wyjazdu z garażu ma swoistą symetrię i grę barw. Poza tym ja po prostu kocham uprzejmych morderców. Phantom ma wyłączony telefon, na dniach wybiera się rowerem do Afryki, mniej więcej w kierunku Jeziora Wiktorii. Nie wiadomo jeszcze czy będzie jechał stąd czy ze Stambułu, do tego niewiadomą pozostaje Sudan. Poradziłem mu żeby jeździł między kulami. Sam nie wiem co jest większym wyczynem, to że tam jedzie czy to, że jedzie tam na rowerze z Auchanu za 3 stówy. Pożarliśmy z Awari do końca wczorajsze dumle. Jej sąsiadka ma na sprzedaż mieszkanie za 260 tys. Grałem w lotto i jeszcze nie sprawdziłem wyników. Napisałem do Pip o krwawych aniołach na niebie. Awari zaproponowała wyjazd do Bajki na Mokotowskie Pola. Stwierdziła tylko asekuracyjnie, że nie zamierza mnie potem nieść do pociągu. SAM SIĘ ZANIOSĘ! karwatwa...Dzisiaj padało, było szaro i jesiennie. Akceptuję to z przyjemnością . Lenn nie odezwała się od ślubu. Podniosła się mgła rozmazując światła. Wędrowało się przez wieczór jak przez bajkę. Kończy się czwartek, nie wiem kiedy te słowa wsiąkną ci w tęczówki. Mój pokój pachnie wanilią.

sobota, 16 października 2004

Ajem e polisz bojfriend


Wszystko przez to, że Trola nie było w domu Trol to taki ładny, wiecznie pijany chłopiec. Grał niegdyś w Oblivionie i Insanity. Kiedyś w Kwadracie podchodzi do niego kobieta, wprost ze snów, jakie zwykle trafiają się o 3 nad ranem po podwójnej pizzy z serem i tymi małymi, poskręcanymi robaczkami, śmierdzącymi śledziem. Blond włosy do pasa, rasowa linia, gładkie krzywizny i błyszczący lakier, wargi jakby całowała się z żelazkiem, mini do pępka i dekolt, w który wzrok wpada i grzechocząc znika w otchłani. Pogładziła go dłonią po policzku i mówi „jesteś mężczyzną moich marzeń, całe życie czekałam na ciebie”. Po czym wywlekła go za ramonezkę poza horyzont zdarzeń. Pozostaliśmy osłupiali, łkając w duchu i przysięgający sobie po cichu, że też nauczymy się grać na basie.
Kiedyś wpadliśmy do niego z psem. Był w szeroko pojętym negliżu, musieliśmy więc czekać. My musieliśmy, ale nie Disiu. Szmyrk, szmyrk nóżka do góry i lu na ścianę. Wchodzi Trol, patrzy z filozoficznym namysłem na ścianę i mówi „ej, powiedz, że on tu napluł”.
Poza tym Trol Igor to jedyny osobnik na świecie, który otworzył mi drzwi ubrany tylko w fartuch swojej rodzicielki. Nadmienić należy, że fartuch posiadał kaptur.
No a teraz go nie było. Był piątek, było wcześnie. Ja po tygodniu zapalenia okostnej i świeżo po traumatycznym przeżyciu, jakim była likwidacja babcinych porzeczek, które od 2 lat nie miały liści, nie wspominając o owocach, ale za to miały kolce. Kurde, mógłbym przysiąc, że porzeczki nie mają kolców. Te miały.
Postanowiliśmy się napić, operację tę przeprowadziliśmy sprawnie i konsekwentnie, aż do chwili gdy naszym oczom ukazało się dno. Byliśmy wystarczająco pijani by podjąć jakąś zuchwałą acz nieskoordynowaną akcję. Co też uczyniliśmy.
17 to dość wczesna godzina w burdelu. Wtoczyliśmy się na piętro, do kuchni dziewczyn, głośno oznajmiając nasze przybycie i niosąc ochroniarza. Dziewoje w luźnych szlafroczkach, za to jeszcze bez makijażu zakręciły się wokół nas radośnie. Pracuje tam moja kumpela z dawnej klasy i siostra Kamila 3szlugi. Rozsiedliśmy się jak paniska, na stole pojawiły się ciastka i herbatka. Zażądano od nas plotek i męskiego czaru... nagle rozległo się pukanie do drzwi. Na scenę wkroczyli dwaj panowie policjanci. Jeden zebrał pokłosie dowodów i zaczął nas energicznie spisywać, pewnie dawno nie trafiło mu się tyle ofiar na raz. Drugi zmierzył mnie wzrokiem. Niezorientowanym podpowiem, że podobna sytuacja zdarzyła się po raz drugi. W tym samym pokoju, przy tym samym stole, nawet przy tych samych filiżankach. Tym razem jednak do głowy mi nawet nie przyszło ruszyć się z miejsca. Po pierwsze miałem Milę na kolanach, a po drugie już dawno zabili to cholerne okno gwoździami.
- Znowu na herbatkę? - spytał pan władza z głęboką niewiarą w głosie.
- Nie inaczej - odpowiedziałem poprawiając na kolanach słodki ciężar.
No bo co właściwie mogłem powiedzieć? Co może robić w burdelu facet z rozchichotaną panną na kolanach, w stanie wyraźnie wskazującym na rozchełstanie i filiżanką w ręku.
A wy jak myślicie?

czwartek, 14 października 2004

Cień w dolinie mgieł


Potrzebna nam wiara w rzeczy, które nie są prawdziwe.
W jaki inny sposób mogłyby się stać?
Pratchett


Ciapek opiekał moje płyty sącząc rowki płynny metal. Wszedłem do pokoju po Lennonce. Pusta żałość. Zapach jeszcze wisi w powietrzu, ale zniknęły książki i płyty. Goła ściana z fototapetą na której podpisywaliśmy się wszyscy pod życiem przez te lata. Został stolik i opuszczone lustro. Drzwi szafek kryją brak ubrań. Razem ze mną do pokoju weszła Puma, kocica Lenn z cystą po podłogę. Usiadła na chwilę przy mojej nodze po czym poszła powąchać miejsce po łóżku. Na parapecie, słuchawką do dołu martwy telefon, przez który gadaliśmy godzinami. Trzeba będzie wykreślić ten numer z notesu. Powrót drogą w dół przez las i Osiedle Młodych w dolinie, potem wzdłuż nasypu i zerwanych mostów. Bez dawnej przyjemności. Czułem się jakbym zostawił pół duszy. Nie wiem czy jeszcze kiedyś tam wrócę.
Pogrążyłem się w oparach czarnych myśli, nasiąkając early grey i Kornem. W nocy przyśniła mi się Bajka wirująca w chmurze jasnych włosów. A potem przyszedł Tomcat i powiedział, że czas iść. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Tomcat ma w płucach dwa kanały wypalone przez korniki kul i od 3 lat spoczywa pod sypkim gruntem Łostowic.
Zbudziłem się siłą woli, wyrwałem się na powierzchnię .
W tym roku z miejskich cmentarzy wykradziono już 12 ciał. Ja karzę się skremować i nasypać moim wrogom do zupy, albo jeszcze lepiej, rozsypać na podłodze haremu.
Nim nastała dziewiąta przyszła Ola od szklaneczek i powiedziała, że dałaby się przelecieć za kanapkę z tuńczykiem...

wdycham rozkoszny zapach herbaty
narkoman rzeczywistości
mam umysł pełen
zeschniętych liści
obiecuję ci spokój
i miłość
wiesz nałogowcy
zawsze wiele obiecują
muszę hołdować tradycji
to właśnie ty
jesteś moją szczepionką
na codzienność
wysysam cię z przyjemnością
nie respektując twoich praw
jestem typowym mężczyzną
mój język zostawia na żyletce
krwawy ślad
teraz krwawimy oboje
oboje mamy jakąś wymówkę
popełniamy wszystkie
typowe błędy nie
rozumiemy się za grosz
ranimy się
by udowodnić sobie
siłę naszych uczuć
twój zapach unosi się ciągle
w pustym korytarzu
mojej czaszki
wiatr niesie liście
oczy wypełnia deszcz

wtorek, 12 października 2004

Chciałbyś umrzeć na jeden dzień?


...Tańczył jak czarownica pomiędzy kroplami deszczu
i nie był zmoczony.
- Był człowiekiem?
- Na ogół.

Ślub był idealny. No ale w końcu Lennonka jest jedną z tych osób, które potrafią oblec w rzeczywistość swoje marzenia. Wszystko był takie jak powinno.
Św. Mikołaj to najstarszy kościół miasta, jest duży. Był pełen. Młodzi byli piękni i dość przerażeni. Ojciec Jacek, domienikanin, luźny i zabawny. Było dużo muzyki: trąbka, organy i echa tańczące po nawie. Ksiądz mówił, że cały świat cieszy się wraz z Bogiem z nowej pary, a deszcz bębniący wielkimi kroplami o bruki na zewnątrz, to łaska boża schodząca z nieba na ziemię. Gdy gnałem do tramwaju zstąpiło na mnie całe mnóstwo Laski bożej. Na wesele moment się spóźniłem, ale dzięki temu miałem swoje wielkie wejście. Mokry, nastroszony i drapieżny, cały na czarno z krwistą smugą krawatu, przemknąłem kocim krokiem za plecami gości. Płynnym ruchem przechwyciłem kieliszek szampana i dołączyłem do toastu. Noc okazała się niezwykle przyjemna. Poznałem wszystkie możliwe wersje „Dragosteia din tei”. Obżarłem się po białka oczu, a do sklepienia czaszki dopełniłem życiodajnymi produktami destylacji. Mimo zaciekłego oporu zostałem powleczony na parkiet i tańczyłem z mamą Lenn. Wyjaśniałem jej, że to że mówię do niej ciągle „pani” jest u mnie wyjątkiem nie normą. Na mój szacunek trzeba sobie zasłużyć. Z reguły do każdego zwracam się na „ty”.
Nad ranem młodzi wybierali się do apartamentu na górze. Goście opuszczali pobojowisko a ja rozmawiałem z piękną świadkową w burgundach o religii i marzeniach. Doma pojawiłem się ok 5, wymachując raźno zdobyczną flaszką wina.
W tym tygodniu spałem trochę ponad 11 godzin. Jedyną noc, którą miałem nadzieję przespać, spędziłem w absorbującym towarzystwie zapalenia okostnej. Jestem odrobinę odrealniony i mocniej na wszystko reaguję.
Fugowałem ostatnio ganek znajomej, zrobiony zapewne przez osobnika, który szlachetną sztukę kafelkarską poznał najwyraźniej za pośrednictwem kultowego serialu „sąsiedzi”. Wchodzę na herbatę i mówię: widziałaś kiedyś program „usterka”? Ten ganek mógłby być jego głównym bohaterem.
Mam też ostatnio wątpliwą przyjemność bycia świadkiem pozwiązkowej gangreny Magnolii i Phantoma. Ph osiadł na mieliźnie i najwyraźniej się rozpada z każdą nadchodzącą falą. Magnolia ucieka za horyzont. Dokładnie na stypendium do Bremen. Ph miał wiele kobiet, zawsze zachowywał pozory: kwiaty, upominki, odpowiednie wypowiedzi w ustalonych momentach. Wydaje mi się, że gdy w końcu znalazł tą odpowiednią kobietę, po prostu zaniechał tego wszystkiego, by zaznaczyć sobie jej wyjątkowość. Ale z zewnątrz wyglądało to na zwykłe olewactwo i brak szacunku.
To stypendium to jej życiowa szansa, ale dla mnie jej wyjazd to bolesna strata. Nie ma nic cenniejszego od przyjaźni, nawet miłość, bo jest podszyta pożądaniem i zwierzęcą chęcią przedłużenia gatunku. Przyjaźń jest totalnie ludzka. Odległość to bezwzględny morderca uczuć.
Kurcze, bardziej od pisania listów nienawidzę tylko ich wysyłania.

czwartek, 7 października 2004

Gdzie jest płomień kiedy wybucha?


...nie mam pomysłu, nie mam chęci, chce mi się spać. Więcej już chyba pić nie będę...ale mniej też nie. Wczoraj Phantom narzekał, ale stawiał masowo takie małe kolorowe drinki, ja już po dwóch piwach przyjąłem w siebie tą mieszankę, ale sam nie wiem co było bardziej toksyczne, alkohol czy słowa. Magnolia wróciła z Niemiec i uzgodnili, że nie są już razem. Phantom stawiał nawet dziewczynom z sąsiedniego stolika. Chwyciłem za końcówkę i wezwałem Magnolię w celu wyjaśnienia sytuacji, przyniosła mi czekoladę wielkości dachówki, ale dopiero po tym jak zrobiła sobie pasemka.
Do tego dostałem buzi od Void, w sam środek czoła i propozycję, wyfugowania kafelek u jej progu. Zawsze coś. Spotkałem też przeszłość, w postaci Eli, która była niegdyś biernym elementem paru tragedii z moją włącznie.
Tylko Awari wiedziała co jest dla mnie najlepsze i dała mi przesłodzoną, herbatę karmelową, po niej nawet deszcz zmienił kolor.

Na bramce: obrazek psa i napis, nawet jeżeli on cię nie zagryzie ja cię zastrzelę.

wtorek, 5 października 2004

Są rzeczy których nie ma.


Jeżeli pyta się faceta o jego ideał kobiety , wyrecytuje jakiś banał i rzuci cyferkami z życiorysu Pameli Anderson. Prawda jest zabawna, podobają nam się dziewczyny, których raczej nie zobaczy się w reklamie. Piękne kobiety są dla mężczyzn pozbawionych wyobraźni.
Void jest piękna, ale nie w telewizyjnym sensie. Jej miły wygląd, ostry jak lancet umysł i to światło pod skórą sprawiają, że jest jak ciepły , perłowy marmur. Przy prawdziwym pięknie można się grzać jak przy płomieniu.
Dom Void jest domem kobiet. Mieszkają tam we cztery z psicą, kotem wielkości spaniela, szczurem i rybkami. Jak na razie nikt nikogo nie zjadł. Dom Void stoi w jednej z zapomnianych dzielnic. Pośród XIX wiecznych kamienic wiatr unosi tajemnice, księżyc odbija się od kopułek i rzeźbień, kładzie miękko pośród dachówek i bruków. W rozłożystych cieniach kasztanowców siedzą koty obserwując z namysłem przechodniów. Pod domem Void krzyżują się linie energetyczne, każdy kto tam przychodzi czuje się dobrze i zawsze wraca. Void ma siostrę zwaną Awatarem. Void ubiera się na biało, Awatar na czarno. Różnią się też wszystkim poza tym, nawet wzrostem i sposobem mówienia. W pokoju przedzielonym szafą, w którym mieszkają siostry, była kiedyś kaplica Masonów. Pod białą farbą ukryta jest czarna. Loża była na Polibudzie.
Pod domem jest piwnica o wielu drzwiach i kamiennej posadzce, z której na wysokość metra sterczą masywne fundamenty kamienic sprzed kilkuset lat.
W piwniczce jest ściana z przegródkami, w których śpią butelki. W cieniu stoją pękate gąsiory. W tej piwniczce jest wino.
Void pociągnęła parę razy z gumowego węża, krwisty płyn pociurkał na sito, przykryte kawałkiem materiału i zaczął ściekać do wiadra. Plastikowe wiadro napełniało się winem, które Awari za pomocą czerpaka i lejka przelewała do butelek, ja wciskałem korki, Void zalewała je woskiem. Na surowych ścianach wiszą lampy, lampki kolejowe, przykurzone lampy naftowe. Na środku ściany butelek wkomponowany jest stary kredens z szklanymi drzwiczkami, a za nimi specjalne butelki, ze specjalnymi winami. To o kolorze miodu smakowało marzeniem.
Szklane kielichy, opowieści o trupie SS-manki znalezionej tuż po wojnie w miejscu gdzie teraz stoją nasze stopy i o Niemcu, który przyjechał kiedyś obejrzeć swój stary dom.
Potem na górze zamordowaliśmy flipsy i porwaliśmy stare Fantastyki. Ja zabrałem obraz, Void treść. Odchodząc, stanąłem za furtką, patrząc w perspektywę ulicy. Siedzący na gzymsie kot, puścił do mnie oko, a ja pomyślałem, że właśnie dla takich chwil się żyje. Dla takich wieczorów, dla takich ludzi i takiego wina.
W tramwaju parsknąłem śmiechem w nos jakiejś dreslady, bo pomyślałem sobie jak to opowiem ludziom, że przebywałem w jednym pomieszczeniu z wiadrem wina.
A poza tym, nie zaproszono mnie na wieczorek panieński Lennonki. Zgłosiłem pretensje, argumentując, że też mam biust. Nie pomogło nawet gdy zasugerowałem, że się ogolę. Lenn dostała w prezencie różne potrzebne rzeczy: satynowe ciuszki, świeczki o interesujących kształtach czy puchate kajdanki. Nocą dziewczyny wdrapały się na szczyt szczytów Gradowej Góry i rzucały tymi białymi kulkami w okna gwiazdom.

sobota, 2 października 2004

Diamentowe tsunami


Dawno temu gdy stałem w tym miejscu miałem marzenie. Zawsze była noc, a ja stałem na tym betonowym ogryzku, jaki pozostał po odparowanym przez sowieckie bombowce, starym molu. Czarne fale pędziły ku mnie z mroku jak rozcapierzone dłonie, powoli traciły impet i zwijały się w sobie w spienionych implozjach. A ja przez granice światów widziałem jak pod ciemną powierzchnią pojawia się złoty blask. Narasta, aż ponad fale wynurza się złota kobieta. Jej ciało, ubranie, miodowe włosy lśnią nasyconym światłem jak żar. Jej oczy są światłem. Patrzy wprost w tą wygłodzoną otchłań, którą noszę w głowie. Uśmiecha się drapieżnie, wyciąga rękę i kładzie mi ją na powiekach. Zamyka mi oczy. Opuszki jej palców są jak dwie ciepłe monety. To były czasy, gdy nie pozwalałem się dotknąć nikomu. Wyćwiczony przez miejscową szkołę podstawową morderców, reagowałem szybciej niż myślałem. Jak karaluch który już ucieka a jeszcze nie wie czemu. Jeżeli ktoś dotknął mnie niespodziewanie, odskakiwałem i natychmiast wyprowadzałem cios. Jeszcze wiele lat później odruchowo odsuwałem się od wyciągniętej ręki. Znowu tu jestem. Piszę w świetle księżyca, oparty o zimną metalową barierkę. Przede mną czarne morze szumi coś sobie pod nosem. Niebo jest takie postrzępione jak na moich rysunkach. Jestem tu tylko jeszcze jednym cieniem, mrok okrywa moją twarz ochronnym płaszczykiem i czuję się szczęśliwy. Kocham to co jest i co wieczór przed snem dziękuję za to co mam. Miasto pędzi przez jesień, z pewną taką nieśmiałością u ust pojawia się para. Herbata smakuje coraz lepiej. Na początku października, minister rolnictwa odznaczy mojego starszego krzyżem zasługi. No, teraz się dopiero dobiorą do niego pozostałe szczury. Z mojego punktu widzenia świat jest naprawdę piękny...