Około
5000 osób obserwowało
ostatnio
powietrzną bitwę Ziemian
Staliśmy
na plaży. Wyszliśmy tu na chwilę by zwolnić nieco w pędzie dnia.
Było jeszcze lato, było jeszcze ciepło. W ciemności szemrały
rozmowy, ludzie siedzieli na piasku i odstawiali puste butelki na
murek. Nagle przez niebo przebiegły błyskawice. Cały horyzont
ponad Gottenhaven i WhiteTown zmienił się w świetlisty,
elektryczny kręgosłup żarzący się ponad puchatymi grzbietami
wzgórz. Wszystko to bez dźwięku, wyłuskując z mroku zaskoczone w
pół ruchu sylwetki. „Jest jeszcze daleko” powiedziałem tuląc
żonę w ramionach i nie czując jak gdzieś w górze, w równej
pokrywie chmur zachodzą różnice potencjałów. Dopiero oniryczny
biały promień wznoszący z niedalekiej plaży w Glattkau gejzer
rozżarzonego piasku uświadomił nam prędkość zachodzących
zmian. Nim weszliśmy w rozświetloną granicę Miasta niebo ryczało
nad nami jak piekło pełne odrzutowców. Nim dotarliśmy do domu
byliśmy całkiem mokrzy.
Wciąż
piszę jeszcze tutaj, w oczekiwaniu na nadchodzącą przyszłość,
choć podskórnie aktywny i w pełni świadomy skali zdrady blog.pl.
W końcu po to założyłem blog na blog.pl , by nie zakładać go na
onecie, Polsacie serwisów blogowych, który praktycznie od zawsze
był synonimem niedorobionej sztampy, ordynarnej masówki i
prymitywnego chamstwa. I oto zostałem sprzedany, a to co tu
tworzyłem, okaleczone. Takich rzeczy się nie zapomina.
Pozbyłem
się stert ciuchów zalegających geologicznymi warstwami parter
kwatery głównej. Pamiętny „Dzień Latających Staników”
odcisnął mi się w pamięci widokiem mieszkania wypełnionego
biegającymi, półnagimi, rozchichotanymi laskami, Areckim
czytającym pośród nich ze stoickim spokojem książkę oraz Gaby
która po wstępnej sesji grabieży i zniszczenia pożarła mi całą
paprykę.
Potem
była słynna parapetówa u Lenn, która zamieszkała przegniłym
jądrze ciemności NewPort, gdzie wc czai się w ciemnościach na
zewnątrz, a grzyb pod płytą gips – karton śpiewa wilgotne
kołysanki. Otwarta ceglasta otchłań mrocznego podwórka
wystrzępionego brakiem pierzei uniesionych wojną domów. Wspaniałe
industrialne pogorzelisko prostych marzeń, zdziczałe ogródki i
kamienne aniołóy na obdartych z tynku fasadach. Bardzo mi się
podobało. Szczególnie ta kuchnia sąsiadująca bezpośrednio przez
drzwi ze światem.
Wraz
z uchodzącym latem na północ przybyła też Tau zwana Stworem, by
stoczyć beznadziejny pojedynek woli. Zawlekliśmy ją do Duszka –
meliny z duszą gdzie w cuchnących mułem podziemiach omawialiśmy
ogólną kondycję świata oraz porównywaliśmy nasze odchylenia
psychiczne. Szponiasta jako jedyna względnie normalna nie udzielała
się zbytnio.
Straceńcza
misja Tau pozostawiła cienki osad smutku, który zalaliśmy zaraz
szejkiem z KFC, po czym gremialnie rozchorowaliśmy się na gardło.
A
tak poza tym? Umieram z bólu. Mój kręgosłup wyraził szczerą
opinię na temat tych wszystkich lat pracy fizycznej. Codziennie rano
klęczę przez godzinę przy łóżku, żeby móc wstać. Ból stał
się moim bogiem a moje ciało narzędziem tortur. Codziennie
zasypaim ze strachem, że za granicą nocy czeka już na mnie
ociekający napalmem i dyszący witriolem potwór, czeka by wejść
we mnie i wymościć się w mojej tkance, opatulić czule strunami
nerwów. Co noc modlę się by się nie obudzić…
Niestety
nie ma tak łatwo. Lekarz, apteka, zimny prysznic, praca. Jestem
teraz jak rekin, nie mogę się zatrzymać. Najbardziej boli gdy
siedzę.
Będę
chwalił Pana pięcioma zmysłami
każdym
splotem wersów z niedomkniętych ust
będę
nosił ciał, aż ze mnie zostanie
garść
lekkiego prochu przemieniona w kurz
(Wencel)
*