czwartek, 31 maja 2007

Cheerleaderka bohaterka

Oglądamy "Herosów"
Ja - A ty kochanie jaką
masz moc?
P - Mam moc nad tobą...

(My)

Narysowałem w notesie taki rysunek: Ogromna, kamienna piramida z gigantycznym okiem opada przechylona na miasto. Widać że spada pod kątem. Widać startujące z ziemi pociski, a niebo jest poszatkowane smugami kondensacyjnymi atakujących myśliwców. Wszędzie widać łańcuszki eksplozji. Piramida jest spękana i wyszczerbiona, płonie. Unoszą się nad nią smugi dymów dziesiątek pożarów.
Rysunek nie jest jakiś specjalnie udany, ale zawiera w sobie ciekawe pytanie. Człowiek jest zbudowany tak, by za wszelką cenę doskonalić siebie i swój gatunek. To sens naszego istnienia. Jako gatunek nie jesteśmy zdolni do poddania się.
Co by się stało, gdyby pewnego ranka, akurat w porze śniadania, papież zostałby poinformowany przez Boga, że świat przestanie istnieć do jutra do 19 i wszyscy się mają na to przygotować? Oczywiście pomijamy tu sposoby najprostsze i najbardziej ekonomiczne, jak np krótkie zwiększenie aktywności słońca i wysłanie dawki promieniowania, która w ciągu ośmiu minut wysterylizowałaby Ziemię z wszelkich form życia. Nie zapominamy, że, jak wykazują źródła, nasz Stwórca nie jest pozbawiony wyczucia dramatyzmu.
Czy nie skończyłoby się to przypadkiem na aniołach płonących na tle podziurawionego nieba. Rzekach krwi spływających po kryształowych schodach w cieniu powieszonych apostołów?
Nieważne jak beznadziejna byłaby to walka, nie sądzę by zwierze w nas, byłoby w stanie tak po prostu się poddać.



wtorek, 29 maja 2007

Para – woda w natchnieniu


Macie coś, co nazywacie... nudą.
To najrzadszy talent we wszech-
świecie.

(Pratchett)

Po czym poznacie Kiszczaka? Gdy gaśnie prąd Kiszczak nie sprawdza korków, ani nie patrzy czy świeci się u sąsiadów. Kiszczak bierze komórkę i sprawdza czy działa, bo to mógł być przecież impuls elektromagnetyczny...
Istnieje w Parku Brzeźnieńskim taka aleja, która prostą kreską przebija go na wylot. Wchodząc do parku widzimy na jej końcu linię łączącą błękit nieba z błękitem morza. Idąc wieczorem od morza widzimy czerwone oko (Pewnie Saurona) większej latarni morskiej, która co 6 sekund spowija przejście w niesamowitą czerwoną poświatę. Stały tam kiedyś drewniane budynki, teraz jednak alejka wylewa się pofalowanym asfaltem prosto w piasek plaży.
Idąc rano do roboty, zboczyłem nieco z trasy by popatrzeć stamtąd w przestrzeń. Pomyślałem przez moment o tym jak sąsiedztwo takiego widoku może wpływać na ludzi: myślą szerzej? Mniej się boją? Nie głosują na PiSS?...
Niedaleko wypatrzyłem dwie dziewczyny. Powędrowałem kawałek parkiem na betonowy ogryzek po molu i stanąłem tam, żeby na nie popatrzeć. Widać przyniósł je tu jakiś przypadek, bo nie miały strojów i opalały się w samych dżinsach i stanikach. Upał narastał a one nigdzie się nie spieszyły, może były na wagarach, a może chciały opalić się spokojnie zanim dotrą do nas hordy turystów.
Jedna z nich wstała, pochodziła po piasku, dotknęła stopą wody. Giętka zdrowa młodości, o jędrnej, gładkiej skórze poruszająca się odrobinę niezgrabnie jak młody źrebak.
Wydało mi się to sztuczne, nałożone. Tak jakby ciało wiedziało swoje, ale umysł je pętał linkami myśli i kompleksów. Kiedyś Czarna Perła znana też jako Nina napisała mi: Jedyne, co cię może powstrzymać to ty sam. I tak jest, niesamowite ile wysiłku wkładamy na co dzień by spętać własny potencjał tym, co mamy w głowie.
Nieopodal na piasku spoczywała prześliczna blondynka w białym stroju. Leżała na brzuchu czytając. Można by ją taką wykuć w marmurze i zachować przez tysiąclecia jak rzeźby Etrusków.
Ostatnio bardzo dużo myślę o czasie.
Późnym popołudniem, gdy wracałem ciężko przypieczony, stwierdziłem, że nie mam ochoty iść do domu, znów więc wylądowałem na plaży. Morze paruje. Wzgórza po drugiej stronie zatoki unoszą się we mgle, gdzieś, daleko na redzie majaczą niczym duchy pordzewiałe cielska tankowców. Na plaży mnóstwo ludzi, ale nie tłum, zachowują się też inaczej niż turyści, coś jakby przebywali w przedłużeniu własnego pokoju. Było w tym wszystkim dużo blasku i spokoju.
Przysiadłem w cieniu czytając książkę, w której za pomoc polskiego lotnictwa Węgrom, Niemcy i Francja najeżdżają Polskę, a nam pochód pancernych zagonów Leopardów i LeClerków na Gdańsk, pomagają powstrzymać Anglicy i Amerykanie, jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości to tytuł brzmi „Kocioł”.
Jakaś dziewczyna w niebieskim stroju siedziała na plecach chłopaka i robiła mu masaż, zresztą różnie to było, bo raz na wierzchu była ona raz on. W pewnym momencie wstała i ze śmiechem wytrząsnęła z majteczek z kilo piachu. Dzieciarnia kąpała się z krzykiem w morzu, a potem ganiała się po wydmach, gdzie zmieniała ciuchy na suche. Co ciekawe, to dziewczyny bardziej polowały na chłopaków i skradały się po krzakach komentując od czasu do czasu szczegóły anatomiczne kolegów z bezczelną bezpośredniością.
Z portu wyszedł wielki, biały liniowiec o ostrym dziobie, jak plaża długa i szeroka ludzie stali i patrzyli.
Przy samej linii wody siedziała gruba kobieta z trzema podbródkami, a wokół niej ganiała mała dziewczynka z niebieskim wiaderkiem i przezroczystych od wody majteczkach. Mimo wieku mała miała zaczątki ładnej figury i poruszała się, hm, z klasą. Nawet jeśli wyrośnie na paszczura szpetnego jak noc, to i tak jej sposób poruszania się będzie przyciągał rzesze facetów. W pewnym momencie stanęła w pozie, którą za parę lat nie da się nazwać inaczej jak prowokacyjną, i oblała się wodą z wiaderka patrząc jak spływa jej po piersiach i brzuchu. Wszystko to na tle jasności i z błyskami słonecznego światła uwięzionego pośród kropel. Naprawdę szkoda, że w dzisiejszych spaczonych czasach nie można tego nazwać pięknym, bez narażenia się na zarzut pedofilii.

Jestem jak gwiazda
Zimna samotność – jasny punkt w ciemności
Taką mnie znają
Nie czują mego ciepła
Są za daleko
Gdy słyszę twe kroki w mroku
Gdy idziesz do bram mego lodowego pałacu
Tak się boję
Jestem jak gwiazda
Spalam wszystko co się do mnie zbliży
Wszystko czego dotknę nawet siebie
Zmieniam powoli w popiół
Odejdź zanim cię zniszczę
Wróć! Tak mi zimno

(Uznański)

Słyszeliście piosenkę „Migocz, migocz gwiazdko mała...”. Co za moc! Co za cudowna moc! Potraficie miliony trylionów ton ognistej masy, palenisko o ogromnej mocy zmienić w piosenkę dla dzieci. Budujecie maleńkie światy, maleńkie opowieści, maleńkie muszle, w których chronicie swoje umysły, które trzymają nieskończoność na uwięzi i dlatego budzicie się co rano bez krzyku na ustach!

(Pratchett)

*

czwartek, 24 maja 2007

Zmierzch maszyn


- Przecież też jesteś potworem!!!
- Tak, ale innego gatunku

Gdzieś w pozaginanej czasoprzestrzeni mojego pokoju spoczywa spisany na siedemnastu kartkach pomysł na opowieść. Pośród linijek mojego nieodczytywalnego pisma kryje się świat po wojnie, pozbawiony wody i wypalany bezlitosnymi promieniami słońca. Pośród ruin, przecinając granice nieistniejących państw, po dnach wyschniętych oceanów gnają maszyny bojowe wielkości miast. Zasiedlają je uciekinierzy, albo zdziczałe załogi, inne krążą puste od setek lat wypełniając zadania przydzielone przez nieistniejących przywódców i toczą potworne pojedynki na odległość tysięcy kilometrów.
Pierwszy tom miał się nazywać, jakże oryginalnie "Świt maszyn", drugi, jeszcze lepiej, "Zmierzch maszyn", trzeci "Północ". Akcja miała trwać przez 600 lat w czasie których klimat wraca do normy i ponownie spada deszcz. W ostatnim tomie śledzilibyśmy losy ludzi, którzy przetrwali "regres" w maszynach i teraz ponownie uczą się życia pod niebem. Krążą pośród nowych lasów zapominając powoli, że te puste, znieruchomiałe sterty żelastwa, spoczywając w bagnach, w przybierających powoli morskich zatokach i przysypane stokami wzgórz, były dziełem ich rąk.
To nie miała być opowieść o ludziach, ale właśnie o tych maszynach. O tym, że bez nich jesteśmy chodzącymi wśród liści zwierzętami.
Tau będąc ostatnio w Warszawie została porwana przez Zwierza na noc muzeów, do Muzeum Wojska Polskiego. Opowiadała o ciemnym niebie i oddzielającym się od niego konturze lasu. Wszędzie płonęły ogniska, wydobywając z ciemności masywne kształty dział i cielska czołgów. Mówiła, że wyglądały jak w filmach Myazakiego, potężne, niezniszczalne i porzucone w ciemnościach.
Kształty wielkich mechanizmów przywoływane na chwilę do istnienia jaśniejszym rozbłyskiem ognia, czy wyłuskane z cienia snopem elektrycznego światła.
Ciemności przecinały reflektory krążących motorów z naczepami, na tle fioletowego nieba wyodrębniała się stalowa sieć czaszy radaru, przemykali ludzie w mundurach, pachniała grochówka i bób.
Tau śmiała się, że stały rzędem czołgi, a przed każdym była tabliczka informacyjna. W jednym miejscu czołg odjechał, ale tabliczka została a za nią stanął ambulans... Czołg ciężki...
A u nas? Cóż u nas, siedzieliśmy wczoraj bandą w herbaciarni i przepływaliśmy swobodnie od tematu do tematu. Herbaciarz stojący w drzwiach z wózkiem patrzył na nas z nienawiścią, bo blokowaliśmy krzesłami przejście. A my rozważaliśmy wszelkie implikacje niespodziewanego braku Red Bulla, co położyło się cieniem na egzystencji Avatara. Awari znowu była padnięta i zła, naprawdę muszę się wyprowadzić od rodziny, bo skończę jak ona. Zastanawialiśmy się czy miniparówki "Smerfy" produkuje masarnia Gargamel...
Poznaliśmy nowego amanta Void, błędnego rycerza. Nie wiem czemu ale skojarzył mi się z Don Kichotem. Z chwilą, gdy zdejmowano wielką, lśniącą zbroję a spod niej ukazywała się postać wysokiego, kościstego starca. Gość jest sympatyczny i z tego, co słyszałem rzeczywiście należy do rycerskiego bractwa, ale ksywka Don chyba do niego przylgnie.

Mówiła cicho i potulnie, niczym
mysz wytrenowana w szkole dla
gryzoni- skrytobójców.

(Pratchett)


*

wtorek, 22 maja 2007

Czerwony kwiat kasztanu


Lubili stosować zasadę jeden przeciw
wszystkim, ponieważ nie wymaga
starannego celowania.

Lubicie przejeżdżające gdzieś w oddali pociągi? Ja uwielbiam. Ten moment, gdy wieczór przechodzi w noc, ty stoisz pośród wzgórz i ciemnych plam lasów, pachnie trawa, grają świerszcze a ty zmęczony po całym dniu wędrówki w upale wkraczasz w ten stan półrealnej, rozmarzonej nostalgii. I wtedy gdzieś daleko za wzgórzami przejeżdża terkocząc pociąg i porywa cię ze sobą gdzieś daleko, poza wszystko.
Stałem kiedyś późnym wieczorem na moście Piłsudskiego w Toruniu. Pode mną toczyła ciężko swe wody czarna Wisła. Z lewej rozświetlone miasto rozbrzmiewało młodością, a ja stałem tam i nie miałem dokąd wracać.
Stałem więc na środku mostu patrząc przed siebie, i w tedy pośród nocy z miasta wyjechał pociąg. Daleki stukot stali o stal, rzędy migających świateł odbijających się w drżącej powierzchni wody. Stojąc w tej ciemności i patrząc na ten pociąg, w którym jest światło, w którym jest ciepło, który jedzie gdzieś, zatęskniłem tak strasznie, że niemal zgięło mnie z bólu. Zatęskniłem za czymś, czymś nieokreślonym. Tęskniłem za tym zawsze, ale w tamtej chwili to coś wydostało się na zewnątrz i zawyło do bezgwiezdnego nieba.
Siedziałem dzisiaj całą noc, było ciepło, gdzieś od portu dobiegały pohukiwania kołujących po bocznicach lokomotyw. Miałem wczoraj ciężki dzień a dzisiaj kolejny ciężki ranek. W życiu mojego starszego pojawiły się dość radykalne zmiany a on w takich sytuacjach reaguje agresją, do tego dostał znowu szału remontowego i wszystko robione jest naraz. Hydraulicy potykają się o elektryka przenoszącego liczniki od lokatorów, którzy wykazali się rachunkową kreatywnością oraz posiadaniem specjalistycznych magnesów. Pani architektka mija się na klatce z typami od płotu...
I ja stoję na rozdrożu. Tak jest zawsze, gdy podejmuje się życiowe decyzje, gdy człowiek determinuje się cały do ich wykonania i wszystko wydaje się jasne, wtedy wszechświat poddaje go próbie. Mam moi mili do wyboru trzy opcje: wynająć od babki mieszkanie od zaraz i zarzynać się, co miesiąc na rachunki, ale być wolnym szczęśliwym i oddzielonym, wynająć od babki pokój (znacznie taniej), ale musiałbym wytaszczać się stamtąd z klamotami na każde wakacje, gdy przyjeżdżają wczasowicze i, no właśnie, zostać w domu.
Starszy dostał awans do głównej placówki swojej firmy, która znajduje się w miejscu praktycznie pozbawionym rozsądnych połączeń ze światem. Będzie w domu tylko na weekendy, a więc główny powód, dla którego chcę się wyprowadzić rozwiązałby się sam. Czuję, że jestem kuszony.

*

sobota, 19 maja 2007

Miedziane plomby


Żeby się cofnąć w czasie, musisz
wsiąść do naszej windy i zjechać
na –1. Wysiadasz a tam wisi
wielka mapa PRLu

(Lady Pazurek)

Ostatnio dokopaliśmy się do niewypałów. Wyglądało to jak stanowisko działka przeciwlotniczego, mnóstwo rozrzuconych łusek i ze 3 czy 4 zetlałe skrzynki amunicji, do tego trochę nierozpoznawalnego żelastwa. Stoimy wokół dzierżąc wykrywacze i spijając puszkowane “szczęście budowlańca”, Borys i Dragunov palą “Męskie”, śmierdzące jak pożar schroniska dla zwierząt i ciskają, co czas jakiś radioaktywne niedopałki w skorodowane pociski...
Seba – To co, dzwonimy po saperów?
Drag – Ocipiałeś, wiesz ile to mosiądzu?
Podobno, gdy babcia Dragunova, kobieta filigranowa i niemal przezroczysta, zapytała zza drzwi: co tam tak tłuczesz wnusiu? To odkrzyknął, że naprawia sanki, po czym poprawił chwyt na młocie i przecinaku i wrócił do radosnego wybebeszania osiemnastu kilo sześćdziesięcioletniej amunicji, którą dowlekliśmy w plecakach do jego noro-kanciapy. Najfajniej było, gdy z całym tym majdanem jechaliśmy w pełnym ruchu ulicznym sebomobilem, wymieniając lekkie uwagi typu: lepiej tym tak ni trząś, chyba słyszałem jakiś syk, albo: bierz ten zakręt większym łukiem..
Tymczasem nie słyszałem żadnej eksplozji tudzież wschodni wiatr nie przyniósł mi wraz z tłustym dymem zatomizowanych szczątków Draga przypuszczam więc, że po pracowitym obdzieraniu i spłaszczaniu łusek, gość szczęśliwie je sprzedał i jest obecnie człowiekiem majętnym, co należy niezwłocznie wykorzystać.
Ale nie tu, nie this night jak to charczał Leonardo D pobielałymi wargami, gdy w tle pogrążała się w północnym Atlantyku wielka nitowana trumna. Dziś idę z moją Lady i lotną eskadrą na koncert muzyki włoskiej w wrzeszczańskim kościele, tym samym, w którym chrzcili Grassa i Marzana a mały Oskar wkładał w ręce Chrystusa dwie drewniane pałeczki i metalowy bębenek.
Na razie jednak trwa pracująca sobota. Śmierdzę mleczkiem do armatury, octem, płynem do szyb i tłuszczem z kotletów. Ojciec, mój rodziciel, który: Niech żyje, jest żywieniowym nazistą i kotlety mielone muszą być dla niego z cielęciny, ewentualnie jakiegoś chudego ptoka. Boże! Jak ja tęsknię za prawdziwym wieprzowym kotletem... chyba czas wybrać się do Mławy, raju tłustych rozkoszy i zsiadłego mleka.

Ona - O jeszcze mnie bije! Wkrótce
dostanę biciopleksji!
On - Czego?
Ona - Nieważne, i tak nie zrozumiesz

(My)

*

czwartek, 17 maja 2007

Białe sukienki jak skrzydła na wietrze


Otwórz błękitne oczy dziewczynko. Tu wianek, tu pan Bóg a tu biała hostia.

Trawy ugięły się i roztańczyły,
powiew rozsypał im włosy. Nie
wiedzieli, że to nie wiatr, ale
podmuch tysięcy skrzydeł nad-
latujących aniołów.

(Ja i Uznański)

Wyglądałem naprawdę nieźle, jak uprzejmy Szatan z promocyjną ofertą, nadal jednak nie rozumiem, czemu niektórzy rodzice prosili mnie bym stawał do zdjęć obok ich pociech. Może nigdy nie widzieli jeszcze potwora w bezpośrednim sąsiedztwie kościoła i chcieli mieć na zdjęciu jak dymi.
Jedyny bezpośredni kontakt, jaki miałem dotąd z pierwszą komunią to: Dzień, w którym pojawiły się zegarki. Nagle, ni stąd ni zowąd pół klasy miało na przegubach te egzotyczne, tajwańskie, elektroniczne odrośla, które pikały o pełnej godzinie, ale nigdy równocześnie, doprowadzając wesołym pandemonium nauczycieli do białej gorączki.
Teraz stałem obok Pazurkowatej i jej rodziny, patrząc na te przedziwne operacje przeprowadzane nad grupą zestresowanej dzieciarni.
Gdy przechodzili środkiem nawy Mała rzuciła półgębkiem: Idzie ksiądz i komuniści...
Jasne światło padało przez kolorowe szkło, wprost na puste, śnieżnobiałe ściany, tego wyraźnie poniemieckiego kościoła. Ksiądz raczył nas płytką socjotechniką i katolicko-kanibalistycznymi wstawkami, uśmiechałem się za każdym razem, gdy wspomniał o baranku grzejącym się w boskim świetle, co od razu kojarzyło mi się z ostatnią reklamą Harnasia i grzejącą się owieczką. Wierni ze skupieniem robili zdjęcia i kolektywnie, dyskretnie otrzepywali kolana powstając z klęczek. Obserwowałem jak napinają im się ramiona na moment przed tym jak będą musieli uklęknąć, albo przekazać sobie znak pokoju.
Później wylądowaliśmy w ośrodku harcerskim w Jaśkowej Dolinie. Miejsce jak z dziecięcych marzeń wyspie rozbitków czy ostatniej osadzie po nuklearnej hekatombie. Pełne cieni, czarów i zakamarków.
Długie stoły ustawiono pod stojącymi w podkowę namiotami, pośrodku płonęło ognisko. Stoły uginały się od pyszności, las spływał ze stoków wzgórz, na których kuliły się domki o spadzistych dachach. Co jakiś czas przychodziła ulewa bębniąc o dachy namiotów, a zaraz potem ostre słońce zmieniające na naszych oczach wodę w parę, cieniste zakątki, kręte schody, ukryte, tajemnicze altany, dzieciaki ganiające po mokrej trawie. Szum i zapach lasu, pod intensywnie błękitnym niebem, po którym dziko pędziły poszarpane chmury.

Jeśli Bóg jest to nie wśród zimnych, pobielonych ścian, ale w miejscach takich jak to.

Po tej bitwie Archanioł Gabriel
musiał odesłać wielu kalekich
aniołów, którzy nadawali się już
tylko do tego, by zostać stróżami
ludzi

(Ja i Uznański)


*

czwartek, 10 maja 2007

Cóż lepszego może zrobić kobieta, by odwdzięczyć się mężczyźnie, niż dać mu wielką armię?


- A nasza podróż poślubna?
- Zjazd na sankach z K-9.
- Wtedy będzie to podróż
nie tylko poślubna, ale
i ostatnia.

(My)

Inscenizuję sam siebie. Upinam pośród nici złotego światła i zielonych liści. Cieszę się otwierając oczy, potem dogania mnie wielość rzeczy i zaczyna się tryb maszyny, zamiennie z trybem rozpaczy. Ostatnio jestem szczęśliwy tylko wtedy, gdy wykonuje skok w bok od życia. Gdy robię coś zbędnego, sprzecznego, zupełnie bez sensu. Potem wracam i czuję niesmak z powodu straconego czasu i jałowości tego szczęścia.
Jestem częścią zapasową do innego świata. Jestem w światowej rezerwie "na wszelki wypadek". Nie pasuję do tej codzienności
Często marzę by nie myśleć, nie być świadomym wszystkiego na raz. Marzę by być takim jak większość z was, zdolnym do zajmowania umysłu jedną rzeczą, jedną czynnością. Zazdroszczę wam tej umysłowej zbroi, która chroni was przed zalewem miliardów postrzeganych szczegółów.
Wszyscy powtarzają mi, że wyspokojniałem i znormalniałem. Nienawidzę się za to i mam ochotę zrobić coś wariackiego i podłego by zmyć im z ust te baranie uśmieszki. Mam ochotę sprawić ból sobie i innym.




*

wtorek, 8 maja 2007

Krawędź, oto dobre miejsce na rozmyślania


W połowie XV wieku w ostatnim
grenlandzkim kościele odbył się
ostatni ślub.

Zauważyliście może jak skomplikowane nazwy mają miasta i osady na Ziemiach Odzyskanych? Taki Tczew, Pruszcz albo inny Kamień, Kołobrzeg czy Gdańsk. Nazwy pełne polskich znaków i zmiękczeń, zdolne doprowadzić do szału średnio rozwiniętego Niemca. Kiedyś pośród morderczych a przepastnych meandrów brzeźnieńskiego parku, zapijając krowę Baczyńskiego piwem klasy Specjal, rechotaliśmy rozgłośnie wyobrażając sobie jakąś powojenną radę d/s nazewnictwa, wyjących ze śmiechu urzędasów i rzucających zdania typu: No Helmut powiedz: Pruszcz Gdański...
Pogoda jest zadżebista, dokładnie taka, jaką lubię: słońce i błękit, wiatr zimny i ale nie lodowaty. Pędzące po szalonym niebie poszarpane krążowniki chmur, szarość i deszcz pojawiające się niespodziewanie zza krawędzi bloków. W taką pogodę potrafię wyjść i iść godzinami tylko po to by tam być.
Ostatnio na zjeździe amerykańskich fizyków jakiś profesor stwierdził, że rozwiązaniem problemu efektu cieplarnianego byłaby niewielka wojna nuklearna pomiędzy niektórymi krajami trzeciego świata. Nie wiem, to zapewne coś w mojej spaczonej naturze powoduje, że podobne pomysły wypełniają ciepłem moje serce a na usta wypływa błogi uśmiech. Od razu przypomina mi się scena w deszczu na dachu kościoła, gdy zły i długowłosy wyciąga zbroczone krwią ostrze z boku Erica Dravena i mówi coś w stylu: jeśli to cię pocieszy, to przywołałeś dawno niewidziany uśmiech na mojej twarzy...
Oczywiście typ zginął zaraz śmiercią krwawą i widowiskową, nie zmienia to jednak faktu, że ja stojąc w deszczu na jakimś dachu i wyciągając ostrze z czyjegoś boku nie powiedziałbym czegoś podobnego.
Ostatecznie mógłbym też zacytować nieśmiertelną kwestię Punishera, z czasów, gdy każdy superbohater kaczając wroga miał obowiązek walnąć jakimś fajnym tekstem: Powiedziałbym coś fajnego – tu wszechstronna seria z Automatu – ale nic nie przychodzi mi do głowy...

Cóż za ironia losu – rzekł Archanioł
opuszczając miecz – że ostatniej
bramy piekła broni człowiek

(Uznański, prawie)

*

sobota, 5 maja 2007

Ranek zjawi się szybciej jeśli nie bedziesz na niego czekać


Ja chciałam powiedzieć, że mam
nos jak hamulec od karuzeli i
gdy palę papierosy pod prysznicem
to raczej nie gasną...

(You Tube)

Najpiękniejsze wieczory są wiosną. Niebo i morze są dzikie, wiatr niesie zmiany, ludzie szaleją sami w sobie, siedzą na plaży parami w watahach po kilkadziesiąt osób. W zmierzchu przepalają się z drugiej strony punkciki ognisk, nocą słychać śpiewy.
Ostatnio wyszedłem na plażę, stałem pośród setek ludzi w spokojnym strumieniu zmieniających się barw. Było bardzo cicho. Miasto milczało, w ciszy słychać było tylko tysiące, przyciszonych ludzkich głosów, jakby w ogromnej, pastelowej sali amfiteatru.
Wszyscy staliśmy patrząc jak stado rozświetlonych holowników wyprowadza z portu coś ogromnego, wyższego niż najwyższe dźwigi. Wyglądało jakby ciągnęły za sobą całe, rozświetlone miasto. Stałem tam długo po tym jak po niebie rozsypały się gwiazdy, a pomrukujący potwór odpłynął w kierunku dalekiego Willhelmshaven.
Awari wróciła z Berlina, po zalewie treści na jej blogu widzę, że tradycyjnie ma dużo do opowiadania. Mi starsi wracają dzisiaj z Litwy. Ciekawe czy pamiętali o koszulce? Podobno było tam zimno jak cholera, a ja przywitam ich opalony jak szatan.

- Dziś w Muzeum Archeologicznym
usiłowałam cały dzień zabić
muchę.
- I jak poszło?
- Żyje...

(My)

*

czwartek, 3 maja 2007

Wolność pyłu


- A co masz z religii?
- Trzy 6 babciu

(Raczkowski)

U Zwierzów dogorywają pozostałości wczorajszej imprezy, puste miski, puste butelki po Cin Cin i Wizjonerzy w łóżku. Przy kompie długowłosi się sam Mixer Książe Ciemności, po podłodze wędruje Paskuda, wizjonerski grzywacz chiński. Drżący jakby miał się rozpaść, podobno nastąpiło już kilka incydentów z kotem Zwierzów. Bydlęta zamierały natychmiast trzymając się nieruchomo w miejscu za pomocą wzroku.
Tradycyjnie zapytałem o losy Goszkiej, siostry Wizji, a mojej pierwszej, fatalnej miłości. Podobno zmierza od gotyckiej czerni ku oceanowi pluszowego różu.
Zwierzu opowiadał, że w Stanach wykupili całą zalesioną górę na testowanie największych silników. Bydlaków po 55 ton ciągu. No i podobno na tej górze są jelonki. Nie takie jak u nas, głupsze i z dziwnym nawykiem ścigania ludzi... To podobno wcale nie jest śmieszne, gdy goni cię pięć jelonków... Niemniej nie potrafię się nie śmiać.
No więc co czas jakiś, jakiś jelonek, z których każdy na tej górze już jest głuchy, przejdzie sobie przez stanowisko testowe i wtedy chłopaki mają mięso na grilla, pocięte i wstępnie upieczone.
Opowiadał też, że jest test z ptakiem, wstrzeliwuje się w turbinę kurczaka ze specjalnego "działa do kurczaków" (jakże bym chciał takie mieć) W tym momencie Tau nieśmiało zapytała czy dałoby się wystrzeliwać z niego kaczki...
Podobno słychać tylko dźwięk i płomień wylotowy staje się na chwilę jaśniejszy. Taki silnik jest w stanie wciągnąć człowieka z odległości 5 - 7 metrów. Od razu zaczęły się oczywiście żarty typu: Niech pan tu stanie panie prezydencie...
Rany jak ja kocham wielokropki.
Długi weekend wypełnił mi się treścią po brzegi. Wczoraj nocowała u mnie Pazurkowata. Oglądaliśmy jakiś chory film, w którym gościa ścigały po mieście tysiące panien młodych. Wyobraźcie sobie te setki sukien ślubnych przelewających się przez wzgórza i wyskakujące z przecznic.
Babka korzysta z mojej obecności i wynajduje mi ciągle zajęcia. Ostatnio jak wracała z psem zauważyła na śmietniku, na odległych rubieżach Brzeźna, jakiś zabytkowy stolik i dywan. Gdy się tam pojawiliśmy po stoliku nie było już śladu, rozłożyłem dywan by babka mogła ocenić łup, i w tej samej chwili zahamowały obok z piskiem opon dwa wozy. Z pojazdów wyskoczyła jakaś babka i dwóch facetów. Z obłędem w oczach zlustrowali nas, dywan i odległy horyzont, po czym wyraźnie oklapli podążyli do wehikułów.
Kurcze, co to był za stolik?

Dan - Wędrowaliście przez lasy, góry,
nieprzebyte przepaście, tam zgu-
biliście trochę złota...
Ja - To wracamy tam i szukamy...
Dan - Ale to nieprzebyta przepaść, na
dole jest mgła a w niej jakieś
straszne głosy coś wołają...
Pazurkowata - Dziękujemy, dziękujemy!

(Sesja)

*

wtorek, 1 maja 2007

Orzeł opowiedział następującą historię:


Na początku świat składał się z czterech elementów: ognia, ziemi, wody i powietrza.
Ogień wystrzelił w górę, szukając miejsc położonych wyżej, lecz umarł.
Ziemia nigdy niczego nie szukała. Ziemia była nieruchoma, zmieniała ją tylko działalność ognia, wiatru i wody.
Woda zstąpiła z chmur, szukając miejsc położonych najniżej, aż spoczęła w ziemi.
Wiatr wędrował z miejsca na miejsce, odpoczywając krótko tu i ówdzie, poruszając się niczym Stwórca, zauważany jedynie poprzez szelest liści, falę na wodzie czy dotknięcie skóry..
Stwórca obdarzył wiatr istotami potrafiącymi latać, wodę – potrafiącymi pływać, ziemię – chodzić; ogień natomiast obdarzył ludźmi. Są oni jedynymi istotami, które kochają ogień.
Podobnie jak ptak nie opuści nieba, ryba wody a jeleń ziemi – ludzie nie odejdą od ognia, który przyciąga ich wszystkich.
Jako że wszystkie stworzenia przyciąga dom.
Nie ma kotwicy, która powstrzymałaby ich oczy przed spoglądaniem w ognisko. Albo na zachodzące słońce. Który człowiek przeżyje zimę nie rozpalając płomienia? Który pragnie spać w dzień? Prawda jest taka, że jesteście ludźmi ognia.

(O’Leary)

A z rzeczy bardziej prozaicznych a dla mnie dziwnie typowych: Udało mi się zaciąć w szyję dywanem...

*