sobota, 10 grudnia 2022

Załamania krawędzi

 A ci, którzy tańczyli zostali uznani

 za szalonych, przez tych, którzy

 nie słyszeli muzyki


{Nietzsche}


Przerwa w opadzie, mam budzik nastawiony na 3, ale zapewne tylko wstanę i wyjrzę za okno. Dziś nie spadną gwiazdy ani śnieg. Potem opadnę w kolejkę snów. W pracy zaczynam uchodzić za szaleńca, rozdaję igły opinii, które nie chcą już spoczywać w wrośniętych w kościec futerałach grzeczności. Ludzie okazali się najbardziej zawodnym elementem rzeczywistości, dziurami w osnowie przez które dochodzi światło i głosy z innego miejsca, nazwijmy je wspólną płaszczyzną myśli i idei. Zaglądam tam przez te dziury i coraz bardziej jestem przekonany, że to nie bajka dla mnie. Nie ma we mnie potrzeby dostosowania ani akceptacji przez gatunek, którego zachowanie i egzystencja opiera się w większości na wytrenowanej automatyce i systemowych błędach. Nie chce mi się reagować na interpretację  mnie w obcych umysłach. Czasem owocuje to totalną wymianą ognia, ostatnio ostrzeliwałem się jak Bismarck, na dwa fronty, w samochodzie gdzieś u stóp Moreny, na krawędzi lasów Migowa.

 Jestem sam w domu, czekam na opad, wyjechał nawet pies. Zimy mają smak soli, słucham jak Sannah marzy o stadionie i czytam hurtem heksalogię Jadowskiej. Chciałbym rzucić pracę, by odzyskać czas i odczuwanie magii tętniącej pod brukami Miasta. Zmęczenie i ból odbiera mi wszystko czym jestem. Kiedyś Kerry King spytał mnie czym jest wolność. Dziś odpowiem, choć tytan ten padł już tak dawno, że wiatr rozwiał nawet azbestowy pył, jaki wzniecił ten upadek. Wolność to odrzucenie bezpiecznej rutyny, rozpięcie pasów i zamknięcie oczu, życie z dnia na dzień bez podstaw i zabezpieczeń, wolność to życie na krawędzi zniszczenia, to pęd w kuli ognia przez niebo, na sekundę przed wypaleniem. By opaść miękkim, gorzkim popiołem na twarze wpatrzonych w gwiazdy zakochanych i marzycieli

Źyj co dzień jakbyś miał żyć wiecznie,

pomylisz się tylko raz  

*

czwartek, 30 czerwca 2022

Talia znaczonych barw

 Oto nasz świat. Drobna kulka

zawieszona na promieniach słońca

(Sagan)


Na zewnątrz powoli sunie burza. Odległe gromy rozbrzmiewają gdzieś pod powierzchnią świata. Spokojnie wyciągam drzazgi z rąk, słuchając Luca Evansa śpiewającego, że miłość to pole bitwy. Kiedyś właśnie tak chciałem wyglądać i taki mieć głos. Dziś wygląd staje się dla mnie czymś abstrakcyjnym. Nie patrzę w lustra, nadmiar tego co w środku zasnuwa płynną watą to co na zewnątrz. Zazwyczaj definiuję się jako myśl.

Fala upałów jest czymś zupełnie innym, gdy pracujesz pod otwartym niebawem, to pojedynek woli, czy wytrzymasz, czy to zniesiesz gdy świat powoli oddziela twoje ciało od kości. 

Byliśmy ostatnio w Przywidzu, to moja przystań dobrego samopoczucia. Jeżdżę tam, żeby się nie ruszać i patrzeć jak woda odbija światło. Obecny wyjazd minął pod znakiem "Przemijania", gadaliśmy z Krzyśkiem, sącząc różne roztwory, o przeszłości, o ubytku objętościowym dni i sekund. Lasy i wzgórza opływały nas spokojnie, a my siedzieliśmy, gadaliśmy i patrzyliśmy jak świat przemija w własnym tempie.

Cudownie jest się starzeć. Czuć jak centrum wszechświata pokrywa się powoli z naszym centrum. Galaktyki w moich żyłach, cień mgławic pod powiekami. Gigantyczna czarna dziura ziejąca nieukojoną żarłocznością w miejscu serca.

Wpadł też ostatnio Marzan, zapraszałem na ciepłą wódkę, ale było zimne piwo, dużo zimnego piwa. Zapoznałem, go z Umierającą Ziemią Vanca i Opowieściami z Siekierezady pisanymi gdzieś tam daleko, w mojej ukochanej Cisnej, przez ostatniego bodaj Mad Maxa polskiej literatury. Skończyliśmy słuchając do nocy z Tuba ukraińskich i rosyjskich punkowych kawałków, które nawet gdy są wesołe, to śpiewane są z krawędzi grobu. Wczoraj upał, praca i alkohol, złożyły wota w umęczonej świątyni mojego ciała i posłały mnie na kilkanaście godzin w krainę snu. Było tak cudownie bezmyślnie, że nie żal mi utraconego na nic czasu.

A dziś jest ostatni dzień istnienia Samu w Brzeżnie. Jest to miejsce, które znałem całe życie. Robiłem tam pierwsze zakupy i stałem pod nim w śniegu, przez całą noc w kolejce po kawę. Szło się całą rodziną, rozstawiając strategicznie w kolejce, bo był limit na osobę. Tam też widziałem jak zmieniał się świat. Twaróg, serki  homogenizowane i lody kalipso zmieniały się w ocet i skamieniałe pierniczki katarzynki. Potem Ptyś i Irysy z makiem, a potem eksplozja lat 90, kiedy wszystko wypełniły kolory i niepowstrzymany nadmiar, który pokochałem.

Zamknięcie Samu kończy pewną epokę, moją. Ostatnio wszystko zaczęło się zmieniać, osiedla wkraczają na ostatnie brzeźnieńkie dzikie pola, rozwijają się drogi. Grodzona jest martwa linia kolejowa, która nie jest już martwa. Wszystko zostaje usystematyzowane i ostatecznie zamknięta, a ja tkwię między stronami, nie mając dokąd pójść. To ostatni rozdział mojej opowieści. Wygląda na to, że go przetrwam. Trzeba będzie zacząć pisać coś nowego. 


Czyż z reguły tak nie jest, że zabija

 nas to co najbardziej kochamy?

( Wyimaginowania rozmowa z Lennonką, podczas jakiegoś spaceru)

*