Drogę przebiegł mi czarny kot i to tak, że nie było co się
łudzić, jak zwykle, że nie był całkiem czarny albo szedł po prostu załatwiając
swoje sprawy. Nie, ten był czarny jak grzech i czaił się za drzewem, tak by
przebiec truchcikiem tuż przede mną. Potem jeszcze bezczelnie odwrócił się, że
tak powiem, przez ramię, zerknął na mnie i zamiauczał.
W trzy minuty potem schodząc z Mostu Głupoty trafiłem na
dresiarza dobrotliwie bijącego dwóch rowerzystów.
Gnojki minęli mnie na moście i tarabaniąc się na dół jeden z
nich przyładował sprzętem w dresa, a tu sobota-wieczór, białe spodnie i plany
kopulacyjno-towarzyskie. Kopał kolesia i nawalał pięścią, mocno ale z takim
lekkim pobłażaniem, zupełnie bez agresji. Gdy typ zachwiał się na krawędzi
murku, podtrzymał go i pełnym troski głosem ostrzegł: uważaj bo spadniesz.
Potem kontynuował lekcję pytając o pieniądze i telefon, następnie wspiął się z
rowerem i spuścił go z góry krzycząc “łap”.
Następnie wskoczyłem w kępę drzew, z której wszelkie łaziki
korzystają w celach fizjologicznych. Włażę, kroczę w skupieniu pośród produktów
przemiany materii, rozpinam spodnie, wywalam pytona... Patrzę a tu z 20 centów
przede mną kuca panna, w celach wiadomych, tak że miała moje przyległości
akurat na wysokości zadania. Dzięki Bogom oboje obdarzeni byliśmy poczuciem
humoru i nikt nikomu niczego nie odgryzł.
Za zakrętem za to czaił się koncert organizowany przez
Polibudę na Juwenalia. Musiałem obejść imprezę tyłem za basenem. Tak się akurat
składało, że szedł tam sobie patrol policji. A że szli niewiele wolniej ode
mnie, to gdy rozstąpili się by mnie przepuścić, przez moment szliśmy sobie
równym rządkiem jak na patrolu. Nie muszę dodawać, że jako rasowy ulicznik
miałem w tym towarzystwie zjeżone nawet takie włosy o jakich nie miałem
pojęcia.
Na końcu parku siedziały za to jakieś panny, które widząc,
że obcinam je wzrokiem zaczęły wydawać zachęcające odgłosy:
- Ej masz piwo?!
- Wypiłem
- A kasę?
- Wydałem
- A telefon?
- Przepiłem
A to wszystko dopiero wieczór.
Ekipa zebrała się w herbaciarni. Najpierw pocwałowaliśmy do
Zielonej Bramy, gdzie wystawiany jest Duda Gracz. Czadzik, bardzo obleśnie i po
polsku. Awarji się nie podobało, nam bardzo. Z wybiciem 21 pojawiły się
tańczące niewiasty oraz wychynął z pomroki dziejów Herr Kosiorek, niegdysiejszy
klasowy Jonasz. W korytarzu Lenn odnalazła się jeszcze z Babuszką, którą
niegdyś uwielbiałem irytować nawiązując do jej kresowej urody.
Potem ściegami uliczek dotarliśmy do Żurawia. Zgubiliśmy po
drodze Awarję, której tradycyjnie “Się Nie Chciało” i pod prąd rzeki
wparowaliśmy na Dolne Miasto do Centrum Sztuki Współczesnej “Łaźnia”. Tak,
byliśmy nocą na Dolnym Mieście. Nie, wróciliśmy wszyscy.
W Łaźni pośród innych ekspozycji zdjęcia niesamowicie
zaprojektowanych cmentarzy w Katyniu i Miednoje, zadziwiające maszyny i rzeźby.
Sala pełna pustych bud i nasuwające się niepokojące pytania: Gdzie są te
wszystkie psy. Poza tym niesamowite, nieoświetlone zakamary starego budynku,
mroczne schody i sterczące znienacka metalowe elementy. Przed wejściem zaś w
migoczącym świetle światełek jakaś postać owinięta folią na fotelu
ginekologicznym. Postaliśmy chwilę zastanawiając się głośno, czy w ramach
happeningu postać nagle nie zapłonie i zawróciliśmy w kierunku światła i
centrum miasta. Po drodze przechodziliśmy pod Oddychającym Mostem. Jest tak
zrobiony, że gdy coś po nim przejeżdża powstaje DŹWIĘK. Coś jak bicie ogromnego
serca. Dolne Miasto, podmostowa pustynia i ten dźwięk, a te bydlęta w tym
właśnie momencie przypominają mi “Projekt Monster”.
W końcu Dwór Artusa. W środku bankiet, opowieści i przepych
dawnego Miejskiego parlamentu. Krążyliśmy zadzierając głowy, pogłaskałem po
wystawionym tyłku Dyla Sowizdrzała. Gdy wyszliśmy na zewnątrz czekał na nas
zapach pierwszych kropel deszczu.
Potem już tylko wina u Lennonki, talerz serów i pomidory.
Teledyski Lady Punk i pokaz rozciągliwości zaserwowany przez dziewczyny. Lenn
zrobiła ten numer z kolanami koło uszu, Szponiasta prezentowała szpagaty bez
rozgrzewki. My z Danem prezentowaliśmy pociąg do wina i fety.
Nocny pęd do domu. Drzwi zamknięte na zły zamek i przespanie
dwóch ostatnich godzin do świtu na stercie gazet ułożonej na klatce. Ziemia
spija ciepło i jest twarda. Dzień, który nadszedł był czysty i pełen energii.
Poczułem, że żyję.
*