sobota, 6 września 2008

...i żadnych batoników przetrwania


- Kochanie zrobię u nas w domu takie
  wielkie okno w pajęczynkę i będziesz
  się za nim rozbierać co wieczór, a ja
  będę na zewnątrz czaił się z lornetką....
- ...a ty będziesz je mył.

(My)

Powoli wygrzebuję się z choróbska. Cieknę jeszcze trochę i muli mnie nieco, ale w końcu zaczynam jaśniej myśleć. Kurcze tydzień wycięty z życiorysu, zostały mi trzy złote i lista spraw do załatwienia. Tymczasem mój nieoceniony ziomek Seba telegrafuje z dalekich mórz, że najprawdopodobniej ma ebole, bo jakoś tak dziwnie się czuje, odkąd wrócił na statek. Gość należy do tego samego kółka hipochondryków co ja, nie przejąłem się więc za bardzo. Ale jakby na redzie stanął statek z Sebą pocącym się krwawym potem i z podejrzanie chlupoczącą wątrobą to dam wam znać... zapewne z Rumuni.
Urodziny Pazurkowatej udały się nawet, choć Tjall, który wychynął na nich nagle z niebytu, był wyraźnie zdegustowany niską zawartością absorbowanych procentów. Wszyscy się spóźnili i Szponiasta przez ponad godzinę walczyła o integralność wyraźnie źle znoszącego temperaturę pokojową śmietanowca. Poprawiała obsuwające się elementy subtelnym paluszkiem. Jeżeli więc nikt nie przyjdzie w niedzielę do herbaciarni, bo wszyscy chlapiąc fizjologią i dygocząc będą pełznąć przez świat gorączkowych majaków, wcale się nie zdziwię.
No dobra dość tych epidemiologicznych tematów. Gdy zgubiliśmy wczoraj część towarzystwa reszta udała się pod dowództwem Marzana w kierunku mrocznych zakamarków naszej metropolii, gdzie w podziemiach zlokalizowana została Degustatornia piwa. Raj, zero dymu, kilkadziesiąt rodzajów napoju bogów i możliwość nieograniczonej grabieży „wafelków’. Muszę tam wrócić i koniecznie spróbować piwa miodowego.

Brat  mi  przysłał tę koszulkę
z Anglii. Oryginalna. Podobno
królowa do niej machała...

(Krzyś)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz