Wizerunek Giertycha odkryty
na tarczach strzeleckich UOPu
(Nowy Pompon)
Na Kocim Moście z sfinxoburgera
wypadł mi kawałek mięsa. Rzuciły się na niego gołębie i natychmiast pożarły.
Wyobraziłem sobie jak jakaś chuderlawa babcia, suchotniczka karmi ptaszęta w
parku, a tu nagłe nadlatują gołębie, ujmują ją w szpony i unoszą na jakiś
przystępny dach w celach konsumpcyjnych. To pewnie Czernobyl albo jakiś regres
ewolucyjny. Jakby nie patrzeć ptaki pochodzą w prostej linii od dinozaurów.
Pewnie zagrała im krew przodków. A na razie Tau widziała gołębia ogryzającego
kość. Ciekawe czyją...
W sobotę byliśmy w Teatrze na
plaży, na przedstawieniu opartym na blogu Dr Lecter. Był tłum . Postawionym
piwem zapijałem postawione bezy, i gapiłem się na kolorowych ludzi kłębiących
się wokół. Dopieszczone lasencje snuły się pośród smug feromonów i rozdawały
zdumione półuśmiechy facetom ,którzy najwyraźniej wierzyli w własne słowa.
Wszyscy starali się być obyci i kulturalni. Gryzmoliłem w notesie, a za oknami
fale wtapiały się w pędzie w piasek.
Legenda głosi , że te fale nie
zatrzymują się , ale biegną dalej lądem szukając nowych mórz i oceanów.
Przedstawienie było niezłe, mocne
i przyjemne jak zapach ciętej stali. Mnie może aż tak nie walnęło, ale ja ten
cholerny blog przeczytałem od deski do deski i swoje zebrałem już przed
ekranem. Trochę wesoło, głównie smutno, ktoś się popłakał, ktoś kasłał, wszyscy
wokół go znienawidzili...
Pędziłem potem przez zamarznięty
Sopot na wschód, w kierunku Brzeżna i myślałem o tej dziewiątej fali, co to
podobno jest najdłuższa i o ciszy.
Pod Dom Prasy wpadł Plagiat, żeby
opowiedzieć jak to jest być informatykiem bez dostępu do sieci. W herbaciarni
Panna Pazurek (przedtem nazywałem ją paznokietek, ale to nie oddawało skali
zjawiska )wspomniała, swoją trudną pracę domową z polskiego. Pewien że nic mi
nie grozi stwierdziłem szarmancko, że gdyby przyniosła to bym pomógł. Nim się
zorientowałem byliśmy umówieni u mnie na 5.
Tego dnia los plątał się wokół
mnie jak pajęczyna. Nad herbatą opowiadałem o Raczku i jego mrocznej
magnificencji Lordzie Belialu, godzinę później spotkałem ich koło dworca, choć
przedtem nie widziałem ich od lat. Po tym wsiadając do tramwaju odczułem dziwną
pewność, że koło Akademii Medycznej wsiądzie Panna Pazurek. Teoretycznie miała
dać znać , dojeżdżając na mój kraniec świata , żebym odebrał ją z przystanku i
zaprowadził do rodzinnego leża. Jednak tak jak przewidywałem , gdy koło
Akademii otworzyły się drzwi, wpadła przez nie rozwichrzona Pazurek niesiona na
skrzydłach przypadku.
Praca domowa okazała się dziełem
psychopaty. Siedzieliśmy nad nią ze 3 h, porównując wiersz Barańczaka z
fragmentem tekstu „Tao Kubusia Puchatka”, z wszelkimi tego konsekwencjami. Z
przykrością stwierdzam , że odzwyczaiłem się od myślenia. Przez ostatni rok
bardziej koncentrowałem się na czuciu, a moja neurologika osiadła na jakiejś
mrocznej mieliźnie i zaczęła murszeć. Gdy tak siedziałem nad tym całym papierem
i szukałem powiązań , wręcz czułem jak gdzieś pod zakurzonym sklepieniem mojej
czaszki rusza ze zgrzytem pordzewiała maszyneria. Mam szczerą nadzieję , że tej
pracy nikt nie będzie sprawdzał.
A poza tym Panna Pazurek
przyglądała mi się , co w koncentracji średnio pomagało, bo jest miłą , małą
blondyneczką o ładnych ustach. Radio grało cicho, świeczka nie chciała się
palić, a kawa a’la kiszczaqe smakowała.
Przy okazji zdziwiłem się
solidnie, ponieważ okazało się , że są na tym świecie ludzie , którzy mają
wobec mojej osoby poważne plany.
Jej zapach unosił się w powietrzu
jeszcze długo po jej wyjściu.