sobota, 26 lutego 2005

Madafaka


O 2 nad ranem ścinałem sobie włosy nad miską. Znowu spałem 2 godziny. Dziś imieniny ojca, impreza, stado wygłodzonych gości. Ojciec w sklepach, matka w gipsie, zgadnijcie kto to wszystko ma przygotować. Do tego piach w oczy, wszystko przeciwko mnie. Nic nie chce działać za pierwszym razem, sześć potraw kipi na raz, a jebany discman ciągle przerywa. Teraz zalać pieprzone nóżki, w gulaszu za mało papryki. Święci pańscy!!! Jeszcze muszę wstawić zupę grzybową. Ktoś chętny do krojenia pieczarek? Matka z bladym uśmiechem macha kikutem. Jasne, że to była ironia , do cholery! Decydenci obdarzają mnie cennymi komentarzami i wspominają mimochodem , że coś jeszcze trzeba zrobić, na przykład rozstawić dodatkowy stół. Między odkurzaniem a pójściem do piekarni trzeba jeszcze umyć łazienkę. Szlag! Kurestwo i pomór bogów! Na zewnątrz szaleje jebana śnieżyca...
kurwa
Niech mnie ktoś uśpi.

czwartek, 24 lutego 2005

Gwiazda


Czytałem kiedyś opowiadanie w którym ziemski statek dociera do miejsca gdzie była Gwiazda Betlejemska. Jest tam jedna wypalona planeta, która kiedyś musiała krążyć na samej granicy systemu, na tej planecie ludzie odnajdują nadtopioną budowlę. W środku jest testament dawnych mieszkańców układu. Zapisy , przedmioty, dzieła sztuki. Zdawali sobię sprawę , że ich słońce zmienia się w Nową, ale nie byli w stanie uciec. zgromadzili więc wszystkie swoje dzieła i osiągnięcia w arce, mając nadzieję ,że kiedyś przybędzie ktoś , kto będzie ich pamiętał.Nie wiedzieli czy nie są sami we wszechświecie , ale mieli nadzieją ,że ich istnienie, ich historia nie były na darmo, i pojawi się ktoś , kto samym aktem pamiętania o nich nada sens ich istnieniu.
Kieliszek najprawdziwszej śliwowicy, 57%. Kieliszek jest wysoki, śliwowica grzeje jak samo piekło. Jeden kieliszek, jeden łyk. Na dobrą drogę dla Beksińskiego . Stawiamy kieliszki do góry dnem. Ogień trzaska na kominku, deszcz za oknem zmywa śnieg i ślady.
3szklaneczki puszcza nasze płyty. Xymox Medusa, Kult i Dżem. Opieramn się o blat i chowam twarz w dłoniach. Pod palcami czuję puls uderzający w skroniach . To nie krew , to spiż. Komu bije dzwon?
Sławek marzł przed Aktorammi, nie miał kasy. Ja w sumie też. Herbata okazała się nagle droższa o złotówkę( jebany vat) i kobita patrząc przez chwilę na chałdy niklu i miedzi , które wydobywałem z kieszeni i różnych mrocznych i wilgotnych zakamarków, zdecydowała się postawić nam herbatę.
Poszedłem potem z Marzanami do Nory , gdzie przy tanim piwie gadaliśmy o Oświeceniu, religii, Stanach Zjednoczonych i genezie nazizmu. Brzeżno zaś stanęło przede mną potworem i śliwowicą.
Wracając o 2 myślałem o Lennonce wyśpiewującej kilka godzin wcześniej Deszczową Piosenkę. W domu rozebrałem w końcu choinkę.

wtorek, 22 lutego 2005

Tao pana gołębia


Wizerunek Giertycha odkryty
na tarczach strzeleckich UOPu
(Nowy Pompon)

Na Kocim Moście z sfinxoburgera wypadł mi kawałek mięsa. Rzuciły się na niego gołębie i natychmiast pożarły. Wyobraziłem sobie jak jakaś chuderlawa babcia, suchotniczka karmi ptaszęta w parku, a tu nagłe nadlatują gołębie, ujmują ją w szpony i unoszą na jakiś przystępny dach w celach konsumpcyjnych. To pewnie Czernobyl albo jakiś regres ewolucyjny. Jakby nie patrzeć ptaki pochodzą w prostej linii od dinozaurów. Pewnie zagrała im krew przodków. A na razie Tau widziała gołębia ogryzającego kość. Ciekawe czyją...
W sobotę byliśmy w Teatrze na plaży, na przedstawieniu opartym na blogu Dr Lecter. Był tłum . Postawionym piwem zapijałem postawione bezy, i gapiłem się na kolorowych ludzi kłębiących się wokół. Dopieszczone lasencje snuły się pośród smug feromonów i rozdawały zdumione półuśmiechy facetom ,którzy najwyraźniej wierzyli w własne słowa. Wszyscy starali się być obyci i kulturalni. Gryzmoliłem w notesie, a za oknami fale wtapiały się w pędzie w piasek.
Legenda głosi , że te fale nie zatrzymują się , ale biegną dalej lądem szukając nowych mórz i oceanów.
Przedstawienie było niezłe, mocne i przyjemne jak zapach ciętej stali. Mnie może aż tak nie walnęło, ale ja ten cholerny blog przeczytałem od deski do deski i swoje zebrałem już przed ekranem. Trochę wesoło, głównie smutno, ktoś się popłakał, ktoś kasłał, wszyscy wokół go znienawidzili...
Pędziłem potem przez zamarznięty Sopot na wschód, w kierunku Brzeżna i myślałem o tej dziewiątej fali, co to podobno jest najdłuższa i o ciszy.
Pod Dom Prasy wpadł Plagiat, żeby opowiedzieć jak to jest być informatykiem bez dostępu do sieci. W herbaciarni Panna Pazurek (przedtem nazywałem ją paznokietek, ale to nie oddawało skali zjawiska )wspomniała, swoją trudną pracę domową z polskiego. Pewien że nic mi nie grozi stwierdziłem szarmancko, że gdyby przyniosła to bym pomógł. Nim się zorientowałem byliśmy umówieni u mnie na 5.
Tego dnia los plątał się wokół mnie jak pajęczyna. Nad herbatą opowiadałem o Raczku i jego mrocznej magnificencji Lordzie Belialu, godzinę później spotkałem ich koło dworca, choć przedtem nie widziałem ich od lat. Po tym wsiadając do tramwaju odczułem dziwną pewność, że koło Akademii Medycznej wsiądzie Panna Pazurek. Teoretycznie miała dać znać , dojeżdżając na mój kraniec świata , żebym odebrał ją z przystanku i zaprowadził do rodzinnego leża. Jednak tak jak przewidywałem , gdy koło Akademii otworzyły się drzwi, wpadła przez nie rozwichrzona Pazurek niesiona na skrzydłach przypadku.
Praca domowa okazała się dziełem psychopaty. Siedzieliśmy nad nią ze 3 h, porównując wiersz Barańczaka z fragmentem tekstu „Tao Kubusia Puchatka”, z wszelkimi tego konsekwencjami. Z przykrością stwierdzam , że odzwyczaiłem się od myślenia. Przez ostatni rok bardziej koncentrowałem się na czuciu, a moja neurologika osiadła na jakiejś mrocznej mieliźnie i zaczęła murszeć. Gdy tak siedziałem nad tym całym papierem i szukałem powiązań , wręcz czułem jak gdzieś pod zakurzonym sklepieniem mojej czaszki rusza ze zgrzytem pordzewiała maszyneria. Mam szczerą nadzieję , że tej pracy nikt nie będzie sprawdzał.
A poza tym Panna Pazurek przyglądała mi się , co w koncentracji średnio pomagało, bo jest miłą , małą blondyneczką o ładnych ustach. Radio grało cicho, świeczka nie chciała się palić, a kawa a’la kiszczaqe smakowała.
Przy okazji zdziwiłem się solidnie, ponieważ okazało się , że są na tym świecie ludzie , którzy mają wobec mojej osoby poważne plany.
Jej zapach unosił się w powietrzu jeszcze długo po jej wyjściu.

sobota, 19 lutego 2005

Grrrr


Właśnie tak , szarooka Magnolio, dusząca zapewne w tej chwili, jakiegoś lubieżnego dziadka w przerębli, z słuchawek spływa niczym melasa Rammstein, w mojej głowie kotłują się różne pomysłowe sposoby anihilacji onetu, a pogoda ma pomroczność jasną. Dokładniej, gdy już wszystko wyschnie, spada śnieg, gdy się już trochę nadtopi i pokryje cieniutką , szklistą warstewką , zamarza. Jak wiatr zawieje nie trzeba nawet przebierać nogami. Ostatnio dręczy mnie myśl by zrezygnować z całego tego jodu w powietrzu i wyemigrować na południe.
Wracałem od Zwierzów po 10 h netu. Rozmyślałem akurat o czarnym kocie , który dopiero co przebiegł mi drogę, gdy mój błędnik poinformował mnie , że moje ciało nie zajmuje już w przestrzeni pozycji pionowej, za to gwałtownie przybiera horyzontalną. Z boku musiało to wyglądać przezabawnie , i kiedyś pewnie będę się z tego śmiał.
Przez jakiś czas zastanawiałem się czy zgodnie z „prawem serii” nie złamałem ręki, ale właśnie nią piszę więc nie jest chyba tak źle.
Tutaj wszyscy mają depresję. Void nie przebiła się przez bliskich i dalekich znajomych królika i nie dostała rezydentury. Teraz szuka pracy, jest zła i się nad nami znęca. Awari przechodzi atak egocentryzmu i ciągle mówi : Ja .Ja i Ja, z lekką nutką pretensji, bo za nią nie powtarzamy. Lenn przesuwa meble, Zwierz jest ociężały ,Awatar patrzy z wyrzutem, a ja snuję się rozdrażniony po mieście , bo ciągle muszę kombinować kasę i właściwie do niczego poza tym nie mogę się zmusić. Do tego muszę obsługiwać moją owiniętą w beton matkę. Chyba tylko ona jest szczęśliwa w tym jądrze ciemności , bo może siedzieć w domu i decydować czy się uwędzi czy zamarynuje.
Ogólnie wszyscy tu dyszymy nienawiścią i strzykamy juchą , więc ciesz się , że cię tu nie ma .
Ja czytam mądre książki i pielęgnuję moją hipochondrię. Jutro jedziemy do Sopotu na przedstawienie , oparte na blogu „dr lecter. blog.pl”. Jak nam się nie spodoba zamordujemy autorkę.

czwartek, 17 lutego 2005

Rzeczywistość jest wiarą


U Zwierzów stoi kocia kuweta, wokół wędrują sterty piasku i leżą grabki...grabki?
Historia to nie opis rozwoju technologii, nie spis dat czy śmieszne ciuchy w szklanych gablotach, historia to zmiany sposobu myślenia.
W czasie wojny domowej w Hiszpani, 30 sierpnia 1936 roku , samotny samolot zrzucił kilka bomb na Madryt. Było paru poszkodowanych, nikt nie zginął. Jednak wiadomość , że gęsto zaludnione miasto zaatakowano z powietrza wstrząsnęła światem do głębi. Media na całym świecie dawały wyraz oburzeniu i powszechnej grozie. W 9 lat póżniej zbombardowano Hiroszyme.
Katastrofa Columbi nie zrobiła takiego wrażenia jak Chalanger, żadne kolejne WTC nie przemówi do nas tak mocno.
Oglądamy wieczorne wiadomości jedząc kolację. Przełykamy patrząc na ludzkie zwłoki i nie robi to na nas większego wrażenia. To liczby, to telewizja. Wszystko się odrealnia , nie żyjemy na tej samej planecie co Irakijczycy czy Hutu.
Z drugiej strony kochamy cudze życia. Czytamy książki i czasopisma, oglądamy filmy, śledzimy cudze życiorysy, przeglądamy blogi. Czemu? Czy w ten sposób jest nas więcej, czujemy się mniej samotni. Cieszymy się , że innym jest gorzej, dzięki czemu nasz los wydaje się nam lepszy. Może to po prostu prostsze niż samodzielne życie.
Są ludzie którzy nigdy nie stają się częścią świata, po prostu przez jakiś czas noszą go w sobie. Może to właśnie ich szukamy, rozpaczliwie wierząc że jest coś więcej niż rzeczywistość. Może za ich pośrednictwem próbujemy dostrzec niedostrzegalne.

...co to za krzyk? Mew, czy młodych kotów? Wiem to płacze dziecko , kiedy umiera, aby odrodzić się jako dorosły...
(Wolverton)

wtorek, 15 lutego 2005

Jesteśmy bohaterami przyszłych bajek


There is a lady sweet and kind
Was never face so pleased my mind
I did but see her passing by
And yet i love her til i die

Wczoraj dostałem walentynkę. Co więcej dostałem ją na moje konto - widmo. Szybko odkryłem któż to wykazał się takim bezwzględnym okrucieństwem i natychmiast podjąłem akcję odwetową. A co ! Wet za wet! Króliczek za różyczkę!
Starsi wrócili z urlopu. Byli w górach i jeździli na nartach. Od razu z pociągu pojechali na pogotowie, w celu zagipsowania mojej matki i jej chrupiącego barku. Właśnie robię jej herbatę a ona leży kurczowo ściskając harleqina i jęczy jak jej ciężko. Jasne że ciężko, owinęli ją jak baleron. Wygląda jakby była w potrójnej ciąży, a ze środka brzucha sterczy jej unieruchomiona ręka i wygląda jak mały obcy.
To nie koniec atrakcji, na drugi dzień po powrocie, starszy podjechał do przychodni zarejestrować matkę. Wyszedł po 2 minutach , a tu wóz otwarty, nie na radia a co gorsza walizki. W walizce nie było nic drogiego, była za to praca dokumenty,karty, i książeczka czekowa . Słowem 3 miesiące nadrabiania strat. Gdy wrócił , głos mu się łamał.
Przeczekałem spokojnie opierdol, nakarmiłem matkę i wyszedłem. Wykonałem parę telefonów, wpadłem do kilku starych znajomych i puściłem w obieg informację ,że to mojego ojca „zrobiono”, a uczciwego „znalazcę” czeka nagroda. Potem sprawdziłem kilka miejsc gdzie wiara zrzuca „odrzuty”, rzeczy nie do sprzedania albo zbyt charakterystyczne. Dość niezwykły widok, głównie dlatego , że leży tam przede wszystkim zawartość babskich torebek. Przedmioty zwykle ważne dla kobiet, hołubione i pilnowane, takie , które sprawdza się , czy się je wzięło. Zimowe powietrze jest tam ciężkie od zapachu kosmetyków a ziemia pokryta jest kolorowym szkłem i plastikiem. Wiatr nosi podpaski i chusteczki, fruwają wokół i trzepoczą na gałęziach. Poczułem się jak w raju fizjologii.
W sumie ten widok był pierwszą rzeczą tego dnia , która rzeczywiście mnie zmartwiła.Taki smutek na widok tylu porzuconych, ukochanych niegdyś rzeczy. Dałem sobie spokój i ruszyłem w miasto.
Gdy wróciłem wieczorem, okazało się że ojciec odzyskał walizkę. Chłopaki zadzwonili i umówili się na spotkanie w jakimś kantorze w Nowym Porcie. Oddali walizkę z papierami i dokumenty za 1,5 stówy „znaleźnego”, chcieli więcej , ale ojciec się targował. Cóż najwyraźniej wiadomość się rozeszła a moje nazwisko jeszcze nie przepadło z ludzkiej pamięci.
Kończę muszę umyć matce ręce i zająć się obiadem. Kurde! dostała zwolnienie na 4 tygodnie...

Matka - aaaaa!!! jak ja teraz będę sikać!
Ja - Nie chcę wiedzieć...

sobota, 12 lutego 2005

W 80 światów dookoła dnia


Pojęcie czasoprzestrzeni:
Będziesz kopał stąd do wieczora
(made by życie)

Jakiś czas temu w towarzystwie wina rodzynkowego, soku z marakui i spirytusu 97% z Bałtyjska, dyskutowaliśmy ostro o moralnym i metafizycznym wymiarze teleportacji. Obecnie wiadomo już , że przy teleportacji nie przenosiłoby się właściwych cząstek danej osoby czy rzeczy, a raczej zczytywałoby się jej stan atomowy , dezintegrowało i przesyłało by się jako informację. Gdzieś tam komputer odczytywałby ją i odtwarzał z dostępnych mu atomów. Potrzeba do tego masę energii i gigantycznej mocy obliczeniowej , bo przecież oprócz warunków fizycznych trzeba też przecież odtworzyć stan atomowy myśli i wspomnień. I tu dochodzimy do sedna, jeżeli przesyłanie właściwych cząstek jest nieopłacalne i wdrożono by drugą metodę i przesyłano samą informację , to de facto , zabijałoby się człowieka, przesyłałoby zapis i tworzyłoby się gdzie indziej nowego. Czyli inaczej wlazłoby się buciorami w gestię Boga, roznosiłoby się mu błoto po dywanie i tłukło talerze. Czy to byłoby zabójstwo, czy tworzonoby nowego człowieka , czy byłby to ten sam człowiek, co w wypadku duplikacji itd. Wyobraźcie sobie ten problem w polskim sejmie.
A! Czy ktoś ma może namiary na twórców poczty onet.pl? Chciałbym złożyć im gorące wyrazy wdzięczności z pomocą pocisku typu ARAM. Będzie to ostatnia rzecz jaka wpadnie im do głowy, choć z pewnością nie mniej błyskotliwa i niszcząca niż wszystkie poprzednie.
Wczoraj tleniona znajoma 3szklaneczek wyciągała mi z oka rzęsę za pomocą bardzo długiego i pięknie polakierowanego paznokcia. Prawdziwy Porsche wśród paznokci. Wrażenie niesamowite , gdy coś takiego dotyka powierzchni otwartego oka. Widzi się pełen refleksów, czerwony horyzont jakiegoś obcego świata, który nagle wlewa się w oczodół . Otarła mi łzę chusteczką chigieniczną.
A tak poza tym , podobno obalono teorię o cykliczności wszechświata. Wszechświat nigdy się nie skurczy, jego rozszerzanie się powoduje namnarzanie się różnych form materii, które z kolei dodatkowo go rozpychają. Niepojęte perpetum mobile, wszechświat który wybucha bez końca. Oznacza to że wszechświat nie jest jakimś tworem , który przez wieczność rodzi się i zapada w sobie, on nagle powstał z niczego i ciągle rośnie, a w jego wnętrzu ciągle powstaje coś nowego. Unieszczęśliwia to naukowców , ponieważ stawia niewygodne pytania , w tym to najważniejsze , o początek. Co jest przyczyną wszystkiego.
O Boże , co ja robię na tej planecie?! - myślę sobie zmywając tusz do powiek z umywalki...

czwartek, 10 lutego 2005

Kubuś Puchatek też była kobietą!


- Słyszałem że cały księżyc jest z sera.
- Aaaale tam muszą mieć gigantyczne myszy.
- Co ty! By go dawno zeżarły.
- To ser pleśniowy, on odrasta

(Sławek i Jaro)

Czytam "Podróże z Herodotem", "Pornograf" McGahera i "Literaturę młodej polski" od Lenn. Piję Gunpouder Mint z czekoladą .Myślę o inwazji na serwisy poetyckie RP i o kształtnych piersiach Void.
Z odchłani przeszłości wychyneli nagle Mixer i Kerry. Mixer zaskoczył mnie w Niedzielę pod Domem Prasy. Pociąg mu się wykoleił pod Tczewem to wpadł. Wyskoczył zza pomnika owinięty w polar i tym swoim namiętnym głosem wycedził : Witaj ostatni duchu umarłej Gratki. W nieuchronnym kontekście urodzin poczułem się tak jakby zaraz zza pomnika mieli wynieść mój katafalk. Kerry zaś nawiedził moją księgę gości, i teraz korzystając z autorskiej swoboby odpowiem na nurtujące go pytanie: Nie tylko nadal kafelkuję ten świat,ale dzielę go też murami i pokrywam nową farbą, a ponad wszystko wstawiam okna do innych światów na wypadek , gdyby ten okazał się za ciasny.
W herbaciarni pojawił się Krzysiek z mapą i Maeve w czerwieni.Pod koniec maja szykuje się wypad na południe. Była Void z popiskującą Avatar. Avatar popiskuje , bo wie , że w ten sposób wywołuje u mnie wyrzuty sumienia...zaraz , co ja plotę , przecież ja nie mam sumienia.
Dosiadł się do nas Herbaciarz i zaczęła się dyskusja o polskiej służbie zdrowia.Nigdy nie dam się zawieżć do polskiego szpitala. Wystarczyłaby już sama opowieść o typie , który 5 lat chodził z igłą w osierdziu. Zauważyli ją na zdjęciu, gdy organizm zaczął ją już asymilować i zastanawiali się czy wspominać o tym pacjętowi.Herbatka za to była pyszna a świat na zewnątrz przepięknial i lodowaciał .
Korzystając z nieobecności rodziny udostępniłem Awari miją megawannę. Łazienka to jedyny sukces remontowych machinacji i eksplodującej inwencji mojego ojca. Została zaprojektowana przez Elżbietę Piątkowską Ratajczak, kobietę która projektowała centra handlowe Wielki Młyn i Halę Domienikańską ,oraz swego czasu podrzuciła nam dwa złowrogie dalmatyńczyki, które przez szereg lat trzęsły dzielnicą. Łazienka jest perłowo biała , ma lustra na wszystkich ścianach i witraż z żaglowcem. To tu powstało kilka pomysłów do opowieści Awari o Lustrzakach. Jest tu też podgrzewana podłoga i wspomniana wanna , do której można skakać na główkę.I właśnie ten raj zaanektowała sobie Awari w celu doświadczenia wielu(wyuzdanych zapewne)przyjemności.
Na urodziny dostałem książeczki, 2 kilo czekolady(dane w takiej paczce , że wyglądało jak flaszka) i włochate kapcie z pazurami,którymi stresuję upośledzonego umysłowo psa mojej babci.
A właśnie, sensacja! Pies mojej babki okazał się psicą. Stwierdził to jeden z lokatorów. Nadal zastanawiam się co ten zwyrol chciał zrobić biednemu zwierzęciu. Może bym mu pomógł.
I na koniec,ni z gruszki ,ni z pietruszki: nie wiem jak wy , ale ja popłynąłbym z Miriam . Jeżeli już zacząłem grę i mam w ręku karty , to nawet jeśli są gówniane , nie rzucam ich na blat i nie obrażam się na świat , że nie jest fair. Gdybym to ja stał tam przed kamerami ,to bym się śmiał. Nie miałbym miny jak debil , przypominający sobie te wszystkie pocałunki z języczkiem przed kamerami. Ja bym się śmiał, wrednie to skomentował, a potem popłynąłbym w rejs. Bo życie jest jedno i trzeba brać to co daje . W sumie , ile razy w życiu można mieć okazję by popłynąć w rejs luksusowym jachtem , z pięknym transeksualistą na pokładzie?
Popłynąłbym z ciekawości. Popłynąłbym po to, aby Miriam nie poczuła się odtrącona. Popłynąłbym bo wierzę w konsekwencje i konieczność zakończenia rozpoczętych spraw.
A może po prostu dlatego , że wierzę w siebie.

wtorek, 8 lutego 2005

Wróżby pijaka


kopać czy nie kopać?
czym jest światło?
Kim jest bóg kretów?
bogiem światła czy ciemności?

(Marzan)

W sobotę o świcie starsi pojechali sobie w świat. Sprzątałem na dole , gdy zza drzwi bujając się z lekka wynurzył się, ubrany w same slipki, Kaszub. W jego bełkotliwej wypowiedzi wychwyciłem kilkakrotnie „ chodź na piwo”, to poszedłem. Zasiedliśmy w zadymionym pokoju w towarzystwie matowo odbijających światło produktów browaru Tychy. Piliśmy, ja z reguły milczałem , a on odpłynął daleko do tyłu i snuł kulawe opowieści . Opowiadał że jako nastoletni chłopak trafił do oddziałów UB, że był rozkaz, że był strzelcem , że przecież przysięgali na Boga . I odstrzelił człowieka , że strzelec celuje i jak coś drgnie strzela. I on strzelał . I nikt nie miał pretensji, pochwałę dostał , ale budzi się po nocach. I że pałował kobietę , i padła. A on rzucił pałę i zaczął reanimować , bo byłby trup na rękach , a on widział jej oczy. Potem był w wojsku kucharzem . We Włoszech w restauracji zażądał schabowego po polsku. Wpada do kuchni a tam tego schabowego robi jego koleżanka. I ratował tonącą kobietę. Skoczył z wysoka , walnął plecami i złamał obojczyk. Dał jej w pysk bo wciągała go pod wodę , wyciągnął. Ona spytała go o nazwisko a on ją zbluzgał.
Zasnął w fotelu. Popatrzyłem przez chwilę w migający bez dźwięku ekran telewizora, dopiłem i wyszedłem cicho zamykając drzwi.

W ostatnim miejscu naszych spotkań
chodzimy po omacku razem
i unikamy słów
tu zgromadzeni na tym brzegu wezbranej rzeki...

Oto tak kończy się świat
oto tak kończy się świat
oto tak kończy się świat
nie z hukiem , tylko ze skowytem.

(T.S.Eliot)

sobota, 5 lutego 2005

Here I'm


Lament

sześć kilometrów długości
dwa kilometry średnicy
u szerszego końca
prędkość 170 /s
tytanowy korpus z uranowym rdzeniem
takiego dźwięku nie słyszano od czasu
triceratopsa
niebo zawrzało od jęku
ziemia drżała długo
na Izrael opadł śnieg
zmieszany z popiołem

tak Bóg płakał nad Sodomą i Gomorą

Znowu oglądałem Blue Submarine no 6. Znowu mam błękit w głowie, przez myśli przepływają mi chmury a pod sklepieniem czaszki odbijają się jeszcze mrukliwe echa eksplozji. Istnieją rzeczy , które nie nudzą się nigdy.
Za kilka dni stuknie mi kolejna data. 12 lat do czterdziestki. Kiedyś obiecałem Void , że do 40 nie dożyję, że spłonę. Przy prędkości z jaką żyję jest to całkiem możliwe. Ostatnio zaczyna mi brakować czasu na sen.

Mamo! Mamo! Oni chcą żebym zniszczył świat!
A ja nie wiem który...

Ostatnio nie piszę do ludzi. Podglądam tylko zza winkla. Nie piszę do Bajki, ani do Awari. Do nikogo nie piszę. Czuję się za mało inteligentny. Nie mam w sobie radości. Nie chcę zarazić innych.Więc nie zostawiam po sobie nic pośród tych kilkuset żyć , które odnalazłem. Ciągle odkrywam nowe. Taki ze mnie cichy kolekcjoner życiorysów . No i jest jeszcze Czarodziejka, której uśmiech jest jak to ostatnie , świecące ziarenko piasku w Neverending story. Od niego może się zacząć wszystko.

aż w końcu
zbudują ten komputer

który będzie cię
kochał

(Oli Wehr)

czwartek, 3 lutego 2005

Prosty plan zostawia dużo miejsca na improwizację


- Coś taki zdechły?
- Wiele dzisiaj przeszedłem

Roznosiłem dziś ulotki, było ich jakieś 3 kilo. Przeszedłem miasto od krańca do krańca, musnąłem Sopot i pognałem z powrotem. Płynąc krwioobiegiem miasta , niczym tłusta krwinka opadałem powoli ku centrum.
Zachaczyłem o Reala i pogadałem z Elą, wygląda ostatnio jak śmierć w białym golfie i jedzie do Poznania. Jeśli więc ktoś mieszka w Poznaniu i czuje się nietego to zalecam ewakuację.
Podkładałem te świstki w przeróżnych miejscach , wrzucałem do skrzynek na listy i wręczałem ludziom z nieznoszącym sprzeciwu uśmiechem, typu "kup pan cegłę". Wiatr będzie je pewnie roznosił miesiącami.
Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie pofatygował się na ul. Polanki i nie wcisnął ulotki Wałęsie. Trzy mu wcisnąłem ,taki jestem hojny. Zastanawiałem się czy którejś nie okrasić jakimś błyskotliwym komentarzem, ale stwierdziłem , że jakby co to siedzieć poszłaby Awarii, która nieopatrznie mnie z tą makulaturą wyekspediowała.
Zapoznałem się z różnymi rodzajami skrzynek na listy, w tym także z typem "nieotwieralne" i "Wiszę tu sobie tak dla picu" , oraz z różnymi rodzajami psów. Są więc psy histeryczne, gardłujące, stękające, parskające, ryczące i kłapiące z zasadzki. Wszystkie one chcą człowieka zabić i pożreć, ale każdy na swój sposób.
Ulotki skończyłem rozdawać w momencie gdy stwierdziłem , że bełkoczę . Powlokłem się do knajpy i zamówiłem herbatę.Walnąłem się na ławie, obolałe nogi oparłem wysoko na balustradzie i zapadłem w letarg. Barman się mnie nie doczekał , wniósł mi więc herbatę na górę i niczego nie skomentował . Zdaje się , że się już przyzwyczaił...
Ze wszystkich stron świata spełzli ludzie, oprócz Magnoli , która skrzypiała jak stara szafa i Awari , która siedziała w pracy i pewnie zgryzała właśnie kostki, zastanawiając się co też zrobiłem z ulotkami (ognisko) . Lenn opowiadała o dziwnych snach z bieżnikowaną kupą w kredensie i o butach z płyt winylowych, Tau snuła dreszczowce rodem z instytutu mikrobiologii.Void nie chciała powiedzieć na co zwraca uwagę u mężczyzn, a Robak siedzieł tylko i słuchał.Powoli powracałem do świata żywych,
Już dawno nie byłem w tak krótkim czasie w tylu miejscach i tyle na raz nie widziałem. Teraz idę rozładować zmywarkę.

wtorek, 1 lutego 2005

Płynny grafit


Spłaciłem kanarów, którzy zaczęli już zamieszczać w korespondencji do mnie wzmianki o sądzie i jakieś niejasne groźby (...nieoznakowany , czarny autobus, marki ikarus. Ofiarę rozjechano wielokrotnie...). Deszcz spłukał śnieg. Z północy uderzył wiatr i zerwał z nieba kieckę chmur. Wszystko zalał błękit. Boże ileż kolorów!!!
Morze było szalone i tak granatowe , ze aż czarne. Plaża zryta i dziurawa, na końcu świata sztorm poprzetaczał piędziesięciokilowe kamloty. Niesamowite ilości wyrzuconego przez fale plastiku, z przewagą korków i różnych zatyczek. Wygląda to jakby morze postanowiło oddać nam z powrotem cały ten brud. Fale uderzały w skarpę, wiatr porywał ich grzywy i niósł przez powietrze. W minutę dziesięć byłem mokry do gaci. Do domu wróciłem szczęśliwy i szczękający zębami.
Magnolia znowu rusza w świat. Tym razem będzie kierowcą w Brnie. Ma tam wozić bogatych starców, podobno także z ichniego parlamentu. Wraca dopiero w czerwcu...czytasz Phantom? W czerwcu.
W niedzielę obżerając się czekoladami i pijąc herbatę bananową stłoczyliśmy się u Void, by obejrzeć rozszerzoną wersję „Władcy Pierścienic 3”. Trochę ponad 4 h. Miodzio! Wersja kinowa wydawała mi się kretyńska, ale to właśnie dlatego, że aż tyle wycięto.
Jest wieczór, zapieprzałem dzisiaj ostro i rzygać mi się chce ze zmęczenia. Ja tak właśnie mam wysokie rachunki przychodzą zawsze stadami, tak że trzeba znaleźć nagle 5 - 6 stów znikąd. Wszystko śmierdzi mi teraz farbą.
Myślę o najbliższej mi osobie, która ruszyła własną ścieżką i teraz oddala się ode mnie z każdą sekundą . Jutro będę pisał do niej list, flaki przewracają mi się ze zdenerwowania. Łatwo skończyć miłość, milion pisarzy opisało to w pięciu milionach książek, ale gdy sypie się prawdziwa przyjaźń trzeba tworzyć własne teorie.
Na niebie nie ma chmur, już od dawna niebo nie było takie czarne.

K - Ej, no przecież nie zawsze byłeś ubrany na czarno...
Ja- Zawsze. Nawet cholerny becik był czarny jak grzech, a pod nim kłębiły się w mroku czarne jak noc pieluszki.
K - Stary, ta kolorowa kurtka może uratować ci kiedyś życie.
Ja- Jasne! Zrobię wszystko by nie umrzeć w czymś takim.