poniedziałek, 26 grudnia 2016

A w mych żyłach smuży się czysta coka cola

- Zobacz, mój pieprzyk robi
się coraz większy...
- może to ty robisz się  coraz
mniejszy. kurczysz się ze starości.
- Dzięki, pomogło

(My)

Lenn jest ceniona w nowej pracy, ostatnio naprawiła faks, który stał zepsuty od pięciu lat. pół Akademii jest w szoku ( reszta się boi i układa w pokoju socjalnym stos z kartonów po insulinie ).. Słuchałem ostatnio przy świątecznym stole jak dwie szare eminencje tej szacownej instytucji, ważyły lennonkowe losy i myślę, że już nie musi się obawiać że kiedykolwiek będzie musiała oddać swoje stanowisko, kobiecie, którą teoretycznie zastępuje.
Ostatnio wysłano nas z maszyną byśmy doskrobali niemytą od 10 lat podłogę Wojewódzkiego Związku Pszczelarzy. To tam na górce ponad centrum gdzie był kiedyś urząd zdzierców podatkowych. Przyznam, że skamieniały cukier który równą warstwą utrwalił ślady pokoleń miodożerców ustanowił nam nowy wymiar naszego osobistego Stalingradu, natomiast sporo złośliwej radości przysporzyło nam czyszczenie wylanych lastryko wewnętrznych bebechów budynku, gdzie miejscowi, skarlali mieszkańcy odrywali z chrzęstem od podłogi przedpotopowe wycieraczki, ujawniając białe plamy i rechotali, że ma być o tak czysto. Po czym śmiejąc się w głos znikali w ciemnościach. Byłem tego dnia  naprawdę w przekornym nastroju i im to lastryko naprawdę wyskrobałem do białości, a potem staliśmy z Boh i patrzyliśmy chichocząc pod nosem jak autochtoni zataczają się i odbijają od ścian oślepieni.
Biskupia Górka o świcie jest przepiękna. to jedna z tych dzielnic, korą władza ludowa, jako zbyt burżuazyjną, skazała na zagładę przez zapomnienie. Niczego tam nie remontowano, jak coś się rozpadało i zbyt nachylało nad ulicą to burzono. Za to co zostało do dzisiaj jest pięknie obdarte i stężałe w brunatny kryształ nostalgii, czas przeszły zalega po kątach wraz z kurzem porzuconych wspomnień i popiołem wojen. Z czasem mało co mnie wzrusza, ale gdy tak stałem na górze i patrzyłem jak róż i czerwień wchodzącego słońca wlewa się między stare ściany, skrzy się po zmatowiałych szybach, jak rozlewa się oleiście po wyślizganym bruku, to znów poczułem się przez sekundę młody, samotny i wspaniały jak anioł zagłady dopijający ostatnie krople słonecznego wina ponad płonącą Atlantydą... czy coś.
Byliśmy na "Łotrze". Z pewnością wielu ludzi się ze mną nie zgodzi, ale dla mnie to najlepszy odcinek od czasów starej trylogii. Wymęczona Szponiasta przysnęła na końcówce. Powiedziałem jej że wszyscy zginęli, zawsze jej tak mówię jak zaśnie na filmie. Więc ciii, nic jej nie mówcie niech ma dziewczyna niespodziankę.
A poza tym święta panie. mamy choinkę na baterie. dużo łazimy i przeraźliwie dużo jemy. Dziś po południu jedziemy zobaczyć iluminację Parku Oliwskiego, podobno w tym roku zrobili coś wyjątkowego.

Boha użarł pies sąsiadki:
- a szczepiony ten pies?
- Szczepiony, sąsiedzie, szczepiony.
- Ale i tak go spalę...

*

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Dawno nie czułem zapachu piękna

Człowiek, którego błędy naprawiane
są przez dekadę jest godzien podziwu

(Oppenheimer)

Wracamy z Boh z firmowej wigilii. Idę do kierowcy kupić bilet, typ gmera w zakamarkach kokpitu, a ja leniwie oglądam deskę rozdzielczą. zegar, zegar, pentagram, 3 szóstki.... Wracam do Boh i mówię, że jedziemy autobusem szatana a kierowca ma upodobanie do niezwykłych naklejek.
Ja - Ciekawe kto to?
Boh - I dokąd nas wiezie?
Ja - No jak to? Do Brzeźna....rzeźna...rzeźna...
TA DA DA DAM
Mono panicznie boi się rekinów. Powtarzam: Panicznie. Co prawda ostatnio jakoś rzadziej nas odwiedza (Żelki, które kupiliśmy na spotkanie z nią i Areckim skamieniały i skruszyły się niczym pastelowe pozostałości jakiej cierpiącej na cukrzycę cywilizacji), ale wpadliśmy na wspaniały i prostoduszny w swym okrucieństwie  pomysł. W Rumunii Poza Horyzontem zbudowali Aqua park w którym główną atrakcją jest zjeżdżalnia przechodząca przez akwarium z rekinami. Weźmiemy dziewczynę, nakarmimy do upęku tortem a potem zepchniemy zjeżdżalnią. Oczywiście na dole będzie stała kamera byśmy nie przeoczyli co wyleci.
Z Wiadomości z frontu zmagań z upływem czasu:
Ostatnio wpadł nam do magazynu tir i zwalił 15 ton soli drogowej, rozwoziliśmy ją potem po różnych mrocznych i wilgotnych miejscach od Stogów po Rumię, robiąc sobie przerwy na odśnieżanie i sypanie tegoż roztworu w zimnych godzinach przed świtem. Oczywiście Il Duce dał nam tradycyjne błogosławieństwo brzmiące: Jedźcie i sobie zróbcie. Osobiście wolałbym listę obiektów, jakieś wytyczne, kody, klucze czy numery do dziewczyn ...ale nie, bo, co mnie osobiście zawsze wzrusza do krwawych łez, "On Nam Ufa".
Ukoronowaniem było mycie maszyną przychodni na Morenie. Kobieta, którą mieliśmy przyuczyć, rzuciła tylko okiem na cieknące, bulgoczące i ogólnie duszące się własną mocą, niebieskie  monstrum i odmówiła współpracy. Cóż, popatrzyliśmy jak z tętentem znika za rogiem, i umyliśmy okolicę samodzielnie. Zabraliśmy potem  sprzęt a następnie dostałem serię smsów, w jednym w jednym krótkim zdaniu szef zmieścił dwa razy Qrwa. Byłem pod wrażeniem, choć wydaje się że mam tu do czynienia z jakimiś problemami z komunikacją.
Wymienialiśmy też ostatnio opony w naszym bolidzie. Wylądowaliśmy w Mechanicznej Wyspie przy jednej z posiniałych żył Brzeźna. Boh poszedł negocjować z morlokami w środku a ja snułem się niezobowiązująco po parkingu. Idę sobie, patrzę a na parkingu pośród samochodów przycupnął sobie z lekka zerodowany hertzer. Dla niewtajemniczonych: to takie małe nazistowskie pseudo działo samobieżne, które przy odrobinie psychopatycznej inwencji upchnęlibyście w kuchni... Bo fajnie byłoby mieć coś takiego w kuchni...
Osobiście byłem trochę zaskoczony, ale znajomi którym o tym opowiedziałem stwierdzili, że "On tam stał zawsze". Cóż poczułem się odrobinę niedoinformowany, chociaż wizja stojącego pośród piaszczystych łąk, osamotnionego narzędzia mordu podczas gdy wokół w przyspieszonym tempie rośnie Miasto, migają wschody słońca i przesuwają się lodowce poruszyło we mnie jakąś ciepła, tłustawą strunę.  

Zaszyfrowaną wiadomość odkodowano, kiedy
promy zdążyły już wylądować. "Trzymajcie się z
dala! Roboty oszalały!" brzmiała. Grupa Dahla
stwierdziła to na krótko przed odkodowaniem
wiadomości, gdy jedna z maszyn posiekała
szeregowiec Lopez na plasterki. odległe krzyki,
dochodzące z głębi stacji, świadczyły o tym, że
również druga grupa przechodziła bolesny
proces poznawczy.

(Scalzi)

*



środa, 23 listopada 2016

Szklanym wzrokiem w dal wpatrzony niczym demon rozmarzony

- O tu masz coś twardego
- To żebra
- Aaa tu są.

(My)

Wczoraj u progu północy rozbierałem się do snu. W pokoju było ciemno, światło wpadało z korytarza podświetlając mój kontur.Spojrzałem przez okno a tam za płotem w otwartych drzwiach stała lokatorka sąsiadów. Dziewczę zdrowe z grzywą czarnych kręconych włosów, cyc jak miech, udo jak moje dwa, ale wszystko harmonijnie rozłożone i aktualnie obleczone w czarne koronkowe body. Równoczesny moment obopólnego spostrzeżenia i obserwacji, w ciemności rozżarzył się węgielek papierosa, gdy płynnie przestąpiła z nogi na nogę a światło prześlizgnęło się po skórze jak  w erotycznym majaku Chandlera. Bezszelestny rozbłysk legendy pin up na sekundę przed snem.
Ze wstydem przyznaję, że przez sekundę pomyślałem o zrobieniu zdjęcia. Ot tempora o mores, czyste przestępstwo na cudowności czasu przeszłego niedokonanego. Magia utrwalona szybko się utlenia.
Do Wenecji wjeżdża się długaśną groblą, którą Mussolini usypał wskroś laguny. Trafia się na dworzec z którego łodzie i statki rozwożą ludzi ku starówce. Staliśmy tam w złocie słonecznego poranka czekając na transport. Odwróciłem się plecami do przeszłości, oparłem nogę na zerodowanym gzymsie i zapatrzyłem w widnokrąg stałego lądu. To wręcz niesamowite cały brzeg od horyzontu po horyzont pokrywają stalową siecią rafinerie, fabryki i magazyny, stal i zawilgocony beton napierają industrialnym grzybem na zanieczyszczone wody laguny. Zachwyciłem się myślą jak to musi wyglądać nocą. milion świateł, aktyniczne rozbłyski spawarek i eksplodujące w powietrzu korony ognia nad kominami rafinerii.
Trwa przedłużone jesień, co prawda raz już odśnieżaliśmy, ale to były obiekty na Matarni a to się nie liczy bo w tamtej okolicy żyje zmutowany klimat. Żyjemy w świecie wilgoci ozdobionej niekończącym się ornamentem upadłych liści. Ktoś mi ostatnio wciskał, ze życie zaczyna się po 40, a ja mu na to, że czterdziestka to chwila gdy liść odrywa się od gałęzi, jeszcze leci, jeszcze wiruje, jeszcze zmienia kolory leząc wśród trawy, ale to wszystko nie zmienia faktu, że jest już gnijącym trupem po terminie przydatności. Na szczęście zawsze kochałem się w upadkach, są moim fetyszem, miłością i wysublimowanym, hobby. Mam przeczucie, że czeka mnie jazda mojego życia.
Szkoda że w dół.
Ostatnio szef ewakuował Pola, z jednego z tych dalekich obiektów, kryjących się na brzegu pryszcza wegetującego na samym skraju dupy wszechświata, czyli mniej więcej za Chwarznem. Umieszczono kolesia na żaglach na Zaspie, operację określono jako "black" a świadków zapewne uśmiercono, zalano betonem i obsadzono grządkami z patisonem. Nie byłbym oczywiście sobą, gdybym nie podrążyl. Okazało się że miejscowa administratorka była dla kolesia najwyraźniej zbyt miła, czy co tam, w efekcie zaczęła otrzymywać nocami gorące, ociekającą prostolinijną, tak rzecz ujmijmy, i rozdyszaną namiętnością. Szef ukrócił niestety rozwijający się romans, choć słyszałem, że administratorka dopytuje się o losy naszego Don Juana a może nawet i tęskni. Choć chyba nie na tyle by poprosic o zwrot rzeczonego.

Biorąc mikrofon w rękę staje się
jedną z fal radiowych, a światło, które
ma w środku zaczyna się jasno palić.
Jego duch wylewa się na drogę grzmotów
i mija napalmowe wybrzeże. miesza się z
ozonem i zmienia w najwyższego kapłana
prawdy dusz i świętego szumu na 60 Hz

(Shepard)

*

piątek, 21 października 2016

Nie przejmuj się starością. Dalej będziesz robił głupoty, tylko wolniej

Sprzed 6 roku życia zachowujemy jedynie
fragmenty wspomnień. Wymykają się nam
one, ponieważ świadomość, która je zrodziła
jest zbyt obca dla dorosłego umysłu

(Stirling)

Nie uważacie, że odkąd stolicę umiejscowiono w Warszawie Polska ma pecha?
Schnę i pozwalam by wypełniła mnie muzyka. Bit wali w mą skórę jak w bęben. Czuję się niezręcznie pośród od dawna nie odwiedzanych liter. Napięte frazy trzeszczą w ciemności mojego umysłu.
Na zewnątrz tort ułożony z szarości. Warstwy mgły, depresji i deszczu przykryte od góry sinym lukrem chmur. Taplam się w tej wilgoci, licząc czas tygodniami, brnę przez błota jesieni, oblepiony strzępkami umierającej trawy i korą, oglądając wieczorem serial o kolesiach w drogich garniturach.
Ze dwa tygodnie temu umarł po długiej chorobie Wujcio Szponiastej. 63 lata w stanie kapłańskim, 57 jako kapłan. Mszę prowadził biskup, baronowie kleru wymieniali się na mównicy, wszyscy go bardzo cenili, za mądrość, dobro, misje w ZSSR, nikt jakoś jednak nie opowiadał o tym jak to było gdy był zbyt chory by schodzić na posiłki, a żadem z zakonnych braci nie pofatygował się by głodnego nakarmić.
Msza w tym maleńkim kościółku ze zdmuchniętą przez wojnę kopuła, tuż obok dworca, Elżbiecie zdaje się. Świat dobijał się hałasem ze wszystkich stron. Strona rodziny była zajęta, usiedliśmy więc za grupą księży i zakonnic. Siedzimy sobie a tu nadchodzi więcej zakonnic i jeszcze więcej zakonnic, a potem jeszcze trochę. Myślałem, że ubraliśmy się na czarno, ale w tym czarnym oceanie byliśmy co najwyżej niezobowiązująco popielaci. Gdy dotarliśmy na Srebrzysko i wspinaliśmy wśród wirujących liści po stoku doliny, to był to chyba najczarniejszy kondukt żałobny w historii tego miejsca.
Tymczasem życie toczy się dalej. PiSSlam jątrzy się gnijącą raną na porcelanowej cerze Najjaśniejszej. Bezrozumna tłuszcza wielbi go wznosząc toasty sfinansowane przez 500+. Moja kochana, rodzinna babcia mówi mi ciągle, że jak nie będziemy mieć ze Szponiastą dzieci to się rozwiodę i znajdę kogoś innego. Ciekawe czy już ma kandydatkę? Ciekawe czy równie subtelną i przepojoną empatią jak ona.  Załatwiliśmy Lenn robotę w budżetówce i teraz śmieję się, że Pazurzastej przyrosła kolejna macka z tych co to zapewnią jej kiedyś absolutną i niepodzielną władzę nad polską służbą zdrowia i podpiętym pod czułym na zaniki napięcia, respiratorem Kaczyńskim. No i babce uciekł pies psychopata. Powiedziałbym, żebyście uważali na kostki wychodząc z domu, ale niestety po 3 dniach się znalazł. Podobno biegał z obłędem w oczach w okolicach pętli Brzeźna, a teraz czeka na odbiór w schronisku. Mamy mieszane uczucia, nawet babcia. Bez bicia przyznaję, że milczący ogół naszego klanu, przyjął zniknięcie potwora z ulgą (toasty, uściski, pełen histerycznej ulgi chichot), nawet babcia snuła plany, że jak ktoś ze zwierzątkiem się zgłosi to mu powie, że może je zachować, a potem to już jego problem. Niestety wszystko wskazuje na to, że bestia powróci i sami będziemy musieli dyskretnie zalać ją w betonem.


Hipokryzja jest hołdem płaconym
cnocie przez występek

(Stirling)

*










poniedziałek, 26 września 2016

Rozliczanka

Ok, a teraz bądź grzeczny dla ludzi
którzy będą na ciebie patrzeć z
przerażeniem

(Hearne)

Miałem wielkie plany. Notka co tydzień, opis podróży po Italii, każdy dzień opisany osobno. Miażdżące opisy, fantazyjne onomatopeje i wytryski humoru, ale nie chciało mi się. Może coś jeszcze ze mnie wycieknie.  Zapracowany, cokolwiek zmęczony i zapomniany przez tych co powinni pamiętać, wychodząc z jamy błota i siarki, ociekający rtęciowymi kroplami depresji i karmazynowymi plastrami bólów głowy wychodzę na jesienny wiatr, czując jakbym uzyskiwał nową wolność.
Wiem już czym jest kryzys wieku średniego, i nie jest to czego się spodziewałem. To nie żadne abstrakcyjne rozliczenia, to nie alegoryczne podsumowania. To absolutna śmiertelna pewność, że przeżyjemy mniej lat niż już przeżyliśmy. To nagłe uświadomienie sobie, że jakiś czas temu niepostrzeżenie minęliśmy szczyt i idziemy po coraz bardziej stromym stoku w dół, coraz bardziej w dół, a tam we mgle już coś majaczy...
Jebać to.
Noc nadal pachnie nieskończoną przestrzenią, w kolorach neonów wciąż tańczą dziewczyny ubrane w cień. Dom tchnie ciepłem i zapachem kuchni, a książki do czytania nigdy się nie skończą. Co prawda chrześcijaństwo stępiło ostrze mej zajebistości, bo jakoś nie wypada gnoić, palić i skurwysynić w dzień a potem iść spać z imieniem Pana na ustach. Ale wiecie co, nikt mi nigdy nie zakazał mieć wszystkiego w dupie. Więc jeśli jesteś jednym z tych nietykalnych - zapominalskich to ten gęstniejący nad tobą cień to mój nadciągający, zwalisty, soczyście mięsisty odbyt opadający ci na twarz.
A tak poza tym pękła mi trzonowa szóstka i niedzielny poranek spędziłem na piłowaniu jej pilnikiem, żeby nie upierdoliła mi języka. Teraz świat smakuje mi rozpuszczającą się plombą. W pracy wykonujemy wiele zabawnych rzeczy używając przy tym ryczących, plujących dymem i kroplami nieprzetrawionej wachy, a także zapewne potencjalnie śmiercionośnych sprzętów. Dzisiaj mieliśmy skończyć trochę wcześniej, ale nasi pomniejsi bogowie  wpadli na pomysł, że możemy nosić po piętrach szafy a następnie je wozić po mieście, choć są odrobinę dłuższe niż samochód, potem się rozmyślili i poprosili o oddanie ich. W katakumbach Kwartału odkryliśmy pojemnik na śmieci, ten duży,  wypełniony od dna po samą górę cukierkami. Odpaliłem komp żeby sprawdzić kim jest Rola Misaki, teraz wiem już wszystko, ależ to kwili, jak nieoliwione drzwi do raju. Czekam z obiadem na żonę, to ten miesiąc gdy ma w pracy studencki armageddon. Na brodzie mam sok z brzoskwini, ręce pachną mi palonym metalem a włosy unigruntem. Na zewnątrz rozpętuje się zmysłowo moja ulubiona pora roku, kiedy to świat po raz kolejny umiera nostalgicznie, a ja mogę wędrować niespiesznie po jego obsypanym złotem i czerwienią ciele
I tyle.
Wystarczy.

Są ludzie, którzy chcą zakazać czytania przez
dzieci baśni, bo są w nich potwory. Dzieci
doskonale wiedzą, że potwory istnieją, baśnie
je uczą, że potwory można zabić..

(Pratchett)

*

piątek, 5 sierpnia 2016

Progroza pogody

Nadlatujące torpedy były pierwszym etapem
tego transferu wymiany danych, choć jedyną
treścią jaką niosły była śmierć.

(Currie)

Myśli na krawędzi nocy, stany kresowe, wspaniałość w nagłym błysku. O pani mego losu wypełniająca czarną krwią me pordzewiałe serce, rozpalająca ogień w płucach, tęsknie za tobą i zapominam po kolei każdy szczegół twojej twarzy.
Ciągła walka o zaczerpnięcie życia, epileptyczne szarpnięcia ku powierzchni nocy.
Gdy nadszedł kataklizm, tradycyjnie byliśmy w samym jego środku. Wszyscy zmotoryzowani byli poza horyzontem, jedna zatonęła przy Galerii Bandyckiej. Był akurat mój kuzyn z lubą, przychodząc pod Neptuna wręczyłem tym niedostosowanym do naszych obłędnych szerokości sierotom parasolkę, nabytą w sklepie indyjskim, i z uśmiechem stwierdziłem,"że dlatego właśnie nas tak bawi, gdy ludzie mówię, że przyjadą się do nas poopalać".
Woda lśniła milionem refleksów wzburzanych ruchem kół, dzielnice tonęły niczym storpedowane lotniskowce, tudzież zapomniane kontynenty, tu wspomnę że byliśmy na drugim "Dniu Niepodległości", był dokładnie taki jak się spodziewaliśmy: 20 lat temu wysłaliśmy do walki z obcymi masę myśliwców i wszystkie straciliśmy... Zróbmy to jeszcze raz.
Nasz tramwaj zatonął przy Placu Zebrań, deszcz zmienił szyby w ekrany z widokiem na Matrix, gasły uliczne latarnie, rzeki płynęły nad i pod mostami. Przeszliśmy górą nad pogrążonym w odmęcie Węzłem Kliniczna po którym nazajutrz pływać mieli radośni autochtoni na materacach. W domu zaś wylaliśmy z aparatu wodę wraz z bateriami, wyżęliśmy się i rozwiesiliśmy.
Wpadł Dan z Gabą, byli na plaży: Poszedłem oglądać widoki. Widoki poszły to i my się ruszyliśmy. Latorośle dołączyło zaś do bohaterskiej ekipy łowców meduz. Dan porzucił pracę w magazynach Biedronki i ma teraz dużo czasu, dostał więc dziecko na stałe, by mu za dobrze nie było. Dziecko zaś wpadłszy do naszej jaskini seksu i biznesu, ominąwszy lalki i figurki zabrało się do zabawy czołgami i wieszania za nogi plastikowych nazistów na lufie. Potem odkryło repliki broni w rogu pokoju i najwyraźniej odkryło w sobie żyłkę marine.
W sieci widziałem filmik jak w dwa dni po powodzi poszły tamy Stawów Oliwskich. Zalało jeden z naszych obiektów. Samochody pływające w wjazdach do garaży, maskami w dół i nasza znajoma pani z administracji pchająca dwutonowy. amerykański krążownik szos, który o dziwo w tej wodzie zapalił i w sumie wiele pomocy by się wydostać nie potrzebował.  Gdy jej mąż wślizgiwał się do kabiny oknem, polało się tam trochę razem z nim. Gdy byliśmy potem zdrapać mul, wóz suszył się na słońcu. Podobno mieszkańcy łapali w garażach szczupaki.
Ja z kolei krążyłem nocą po obejściu, aż usłyszałem z garażu zastanawiające puchanie. Jeż myślę, ale nieee, co on by tam robił. Starsi mieli grilla w niedzielę, jest czwartek... no dobra zobaczmy. Otwieram i faktycznie jeż, wyniosłem go na łopacie w kierunku poruszających się traw w których zapewne czaiła się reszta stada.
Poza tym wyciągałem z płotu psychopatycznego psa babci. operacja była tyleż złożona co niespodziewana, ale najlepsza była mina bestii, która była najwyraźniej rozdarta pomiędzy potrzebą ratunku a chęcią przegryzania mi gardła.
Popowodziowa, żyzna berbeluch spłynęła do zatoki uszczęśliwiając sinice, które z tej radości natychmiast zakwitły.

- Miał tatuaż "Nie zapomnę", usuwał go.
- Bolesne i ironiczne...

(I zombie)

*



poniedziałek, 13 czerwca 2016

Fakty są fundamentem fantazji

Bóg nie chce twojego
szczęścia. Masz być
silny.

(Hemlock Grove)

Kopaliśmy w szkle, w plastiku, wierciliśmy w skale macierzystej, sadziliśmy w tym kosodrzewinę i tawuły, zdejmowaliśmy grunt, wydobywając zerodowane kapsle i osiemnastowieczne okucia. Trafiło nam się nawet coś co wyglądało jak neolityczny topór.
32 tony w pełnym słońcu do kontenerów, 28 ton czystego piasku na górę. Zmienialiśmy kwitnące ogrody w ugory obudowane kolorowymi szkieletami dziecięcej infrastruktury. Zmienialiśmy historię miejsca pozostawiając na starych zdjęciach "to co było". Dwa tygodnie w cieniu Brętowskiej  Wieży. Pośród niesłabnącego ognia miejscowych frakcji i koterii.
Piaskownicę zgodnie z wytycznymi umiejscowiliśmy chichocząc pod nosem, na krawędzi skarpy, wyobrażając sobie jak dzieci wypadają i toczą się i toczą. Niestety kogoś to nie rozbawiło i na drugi dzień usypywaliśmy góry niwelując skarpę. A gdy wydawało się, że tymczasem kończy się zasób masochistycznych radości ubrano nas w wysokoprężne zbiorniki w dłonie wciśnięto dysze i wysłano w świat by niszczyć życie.
Własnym sumptem kupiliśmy maski. Ja wytargałem skądś narciarskie gogle a Boh ubrał takie fikuśne okulary słoneczne w grubych oprawkach, gdy ludzie nas widzą to krzyczą: O minionki. Potem dochodzą do nich rozwieszane przez nas w powietrzu opalizujące obłoki i płoną iskrząc tudzież topią się bulgocząc... no może nie do końca, ale czasem miło sobie pomarzyć..
Moja żona znowu tańczy. Pokrążyłem więc sobie po okolicy. Borys ma już trójkę potomstwa, kolekcjonuje motylki - naklejki i twierdzi, że musiał lepiej ukryć granaty. Jeden, zdaje się sama skorupa, pomalowany na różowo i żółto, wisi nad dziecięcym łóżeczkiem razem z pluszowymi misiami, pieskami i oderwaną nogą dinozaura. Wolałem nie zaglądać do łóżeczka by dowiedzieć się co pożarło resztę.
Dziś eksplodowała nam piła do żywopłotów. Przeszukaliśmy więc pół 3city by znaleźć kogoś kto ją naprawi a nie spróbuje sprzedać nam nowa.
Radośni opuszczają Miasto, zostawiają mieszkanie, ale zabierają krany i panele z podłóg.
Psychopatyczny pies babki nadal atakuje wszystko wokół z szałem w oczach, trzęsąc się przy tym z przerażenia i co jakiś czas lejąc pod siebie. Podobno to hodowlane bydle, które nigdy niczego nie widziało i nigdy nigdzie nie wychodziło,  a tu nagle mój starszy wyrwał je z korzeniami i uwiózł w kraj daleki a nadmorski. Po piątej wizycie w szpitalu i kolejnym odsączaniu jadu,  rany ojca powoli się goją.
Ostatnio próbowaliśmy zaprosić babcię i psa na grilla do ogrodu. Babka usiadła a pies zaczął wokół nas orbitować stałym tempem piskliwie ujadając. Po 20 minutach babka zabrała bestię i poszła a my zaczęliśmy się zastanawiać nad kosztami operacji podcięcia strun głosowych.

- Oddaj to moje!
- Twoje? Myślałem, że nasze.
- Nie odkąd podpisałeś cyrograf.
- Podpisałem?
- Akt ślubu, znaczy się...

(My)

*

czwartek, 26 maja 2016

Czy możesz być miły dla maszyny, która cię kocha?

Wisiał tuż ponad słoneczną tarczą w
oddechu biliona bomb wodorowych
(Watts)

W zeszła sobotę mieliśmy fuchę. Właściwie dwie. Klient wysłał nas najpierw na Górną Orunię do swojej siostry, żebyśmy przycięli jej żywopłot. Dom stał na krawędzi skarpy, ponad rozległą kotliną wypełnioną  powietrzem i blaskiem. Zieleń kipiała niczym w tyglu czarownicy, a cały horyzont zajmowało swą zmienną geometrią  Miasto, ale wróćmy do zieleni... Nie braliśmy ze sobą żadnych drabin, klinów czy dynamitu, bo po co, przecież to tylko żywopłot, tylko że składający się ze szpaleru pięciometrowych mirabelek o kolcach wyrosłych wprost z głębin ery mezozoicznej, kiedy to rysowały lakier tyranozaurom. A to był dopiero początek.
Oczywiście nasz Alfa Team jest zdolny do wszystkiego, odpaliliśmy więc piły, uchwyciliśmy bohatersko sekatory i ruszyliśmy z brawurową szarżą na czołgi. Korony spadały w girlandach drzazg, odwieczna wilgoć parowała w niespodziewanych promieniach słońca a z góry niczym czarny, tłusty deszcz opadały milionami mszyce, pokrywając nas równą, stale odnawialną warstwą. jak tylko je z siebie ścieraliśmy, miażdżąc i marząc słodkim sokiem, natychmiast pojawiały się osy. Całość trzeba było oczywiście poćwiartować i poupychać w worki, było więc namiętnie i treściwie do samego końca. Później zaś udaliśmy się na Kowale gdzie zerwaliśmy stok wzgórza i rzucaliśmy za płot pacynami darni i jednym nieco zdezorientowanym kretem.
Na sam koniec, gdy już wracaliśmy z czapki Boh, właśnie odłożonej na deskę rozdzielczą wylazł ogromny pająk, śledzony naszym pełnym oniemiałej grozy wzrokiem, przeszedł majestatycznie parę kroków po czym spadł z plaśnięciem na podłogę, co znaczyło, że MOŻE BYĆ GDZIEKOLWIEK! Co się działo dalej możecie sobie wyobrazić.
Jest wiosna więc ostatnie trzy tygodnie były równie mięsiste. Tak mnie to jakoś zmęczyło, że zaczęło szarpać mi się serducho i podduszać w pół oddechu. Dziś za to, z okazji dnia matki udaliśmy się całą rodziną do Gottenhaven, gdzie w wyblakłym sznycie socjalistycznego sznytu Delicji spożyliśmy lody, kremy i galaretki, gdy już nabraliśmy pewności, że nie eksplodujemy pomknęliśmy w dół, by przewieźć babcię tunelem pod Wrzącą i obejrzeć rozrastające się macki terminalu DCT..
Z odkryć i nowości, gdy ostatnio torturowaliśmy roślinność na Wróbla, świat utonął w nagłym świście, grunt zadrżał a nad naszymi głowami przedefilował majestatycznie ogromny, natowski Galaxy. Wrażenie było niesamowite bo w tej okolicy kołują ciągle samoloty pasażerskie na osi lotniska w Rębiechowie, a dla Galaxy oczyścili niebo na całe dziesięć minut. Wyglądało to jakby na niebie przeleciał ogromny, szary sokół płosząc wszelki wróble i gołębie.
Nienawistnie rozkoszny ciężar wojny.

- Czy są futra z kretów?
- Jasne, weź to złap.
- No są pułapki na krety
- Ale krety się w nie nie łapią
(My)

*

poniedziałek, 16 maja 2016

Przyszłość przyszła

- Czy to prawda, że na uwagę o niedokładnym
pieleniu, ochlapałeś panią S benzyną z kanistra i
zapytałeś z uprzejmym zainteresowaniem: Czy
paliła się kiedyś żywcem?
- Nie przypominam sobie...

(Z pracy)

Mieliście tak, że nie robiliście czegoś tak długo, że teraz się boicie? Ja tak mam z tą notką. Czuję się jakbym miał wstać po pół roku na wózku inwalidzkim i rzucić się po ostatni kotlet na stole, nim zrobią to pozostali domownicy.
Ogólnie rzecz ujmując kryzys mija. Z okiem powoli robi się lepiej, no, przynajmniej do chwili wyjścia na pełne słońce, wtedy świat lśni, migocze, rozpływa się i jest ogólnie pięknie i zajmująco, szczególnie na przejściach dla pieszych.. W pracy dotychczasowe rozedrganie starań i zamartwień zamarło w cementowych splotach nowej skóry człowieka, którego delikatnie rzecz ujmując z każdym nowym dniem coraz więcej osób może pocałować w dupę. Przyjaźnie zweryfikowane przez złe czasy, ślady zdrajców odciśnięte w popiele oplute i pozostawione w mroku czasu. Marzenia zweryfikowanie, pragnienia odłączone od kroplówek, cele ustalone.
Nie pamiętam o czym pisałem, a zakładając, że w sumie piszę tu sam do siebie (kochany pamiętniczku) nie chce mi się sprawdzać, podsumuję ogólnie, ostatnie parę miesięcy:
W kinie obejrzane:
Córki Dansingu (Odlot i konsternacja)
Deadpool (Oh yeah!)
Londyn w ogniu (Nie pamiętam)
Wierna (Co miało być,było)
Łowca i królowa lodu (Kraina Lodu z Thorem)
Batman vs Superman (Może być)
Hardcore Henry (Tak! Yes! Ja!)
Cloverfield 10 (Wkrótce zapomnę)
W teatrze zobaczone:
Old Love (Kurdej Szatan zagrała 9 kobiet w taki sposób, że skumałem dopiero pod koniec przedstawienia, że to jedna i ta sama osoba. Ukłon do ziemi dla młodego geniuszu).
Koncerty nawiedzone:
Therion (nostalgia)
40-to lecie Kombi (wszystko świetnie póki nie zaczęli grać symfonicznie i ludzie nie zaczęli uciekać)
Gregorianie(Wspaniałe do bólu)
Hans Zimmer(Czad)
Nocny Kochanek(Mniam)
Do tego: Jedna integracja firmowa z grillem w starej harcówce na Jaśkowej. Parę imprez, jedne 90 urodziny i jeden pogrzeb.
W pracy udało mi się ułożyć stałe tory, po których sunę sobie spokojnie taranując wszystko co wpełznie w drogę pancernemu pociągowi mego profesjonalizmu i artylerii doświadczenia, że tak się skromnie wyrażę, choć przyznam, że skala zaufania jaką wypracowaliśmy sobie u sztabu jest czasem przerażająca.
Żona pląsa mi parę razy w tygodniu na kursach tańca, skutkiem czego stała się szczupła, smukła i jędrna i ciągle ma ochotę na seks, więc ja struchlały, zniedołężniały emeryt jestem ścigany w ciemnościach we własnym domu i osaczany w różnych ciemnych a chybotliwych kątach...
Tyle na dzisiaj. Postaram się wkrótce wgłębić w szczegóły.

- Daj nogę kobieto, to narysuję ci serduszko
- Nie chcę serduszka.
-No to czaszkę
Chwila ciszy
-To już wolę serduszko

(My)

*

sobota, 27 lutego 2016

Nikt nie wiedział jak wielki jest Wielki Las

Poszliśmy dziś udawać z Krzyśkami, że czas nie upłynął. Śmiać się losowi w twarz pomimo, że minuty stają się coraz cięższe a piwa można wypić coraz mniej. Żona ma pomknęła do Gottenhaven, gdzie na chwilę miała przeistoczyć się w skoczną pin up girl w czasie tanecznych pokazów.  Ja zaś, lekko zważony, pojechałem sobie do Wrzeszcza by powrócić ślepym kursem przez noc, czując pod nogami twardy i rzeczywisty beton mojego Miasta. Beton uber alles. Wszystko przemija, a on wciąż gdzieś w swej zimnej i wilgotnej głębi przechowuje echo moich kroków z przeszłości.
To oko mnie przepaliło. Przepaliło na zwęglony wiór niesiony przez wiatr. Przez wiele miesięcy myślałem, że umieram i umierałem w taki czy inny sposób. Teraz gdy zrobiło się lepiej jest już za późno.
Stałem się stary. Przedtem czułem się młody i nieobciążony przemijaniem, potem przyszła Śmierć, owiała swoim oddechem, pocałowała delikatnie w czoło i ujrzałem siebie w ostatecznym kontekście. Co osiągnąłem, jakie znaczenie mają rzeczy, które wydawały mi się istotne, czym jestem i co po mnie zostanie. I gdy zobaczyłem to wszystko w kontekście śmiertelności, zestarzałem się. Jestem stary, nie myślę już w kontekście przyszłości, lecz przemijania. Częściej wspominam, trudniej się dostosowuję. Wiem, że mój świat już odszedł a ja żyję pożyczonym czasem w czyimś.
Gdy powoli wypadałem z orbity Wrzeszcza ku morzu, skręciłem w zdziczałe łąki okraszone ruinami, które w międzyczasie zmieniły się w schludny i oświetlony parking Lidla. Jest tam taki blok z oszklonymi klatkami, który zawsze postrzegałem jako mur i forpocztę starego Wrzeszcza. Jedno z okien na poddaszu oświetlone od wewnątrz czerwoną lampką było otwarte, a w jego tle odcinał się nieruchomo kontur dziewczyny wpatrzonej w ciemność. Zatrzymałem się pośrodku parkingu i patrzyłem na nią przepełniony nocą, tęsknotą i piwem. Patrzyliśmy tak na siebie nieruchomo przez ciemność i czas. Na tle rozświetlonej witryny Lidla przebiegł lis. Odwróciłem się i poszedłem swoją drogą, do herbaty, muzyki i klawiatury. Fear of the dark, drżą kolumny, palce stukają w klawisze w takt rozpędzonej myśli. Byłem młody, mogę być stary. Urodziłem się i umrę, jakie znaczenie ma czym jestem i co pozostawię. Jestem jedynie tchnieniem wieczności, pchłą na grzbiecie potwora. Jestem liściem na wietrze. Patrz jak szybuję.

*

poniedziałek, 18 stycznia 2016

HELLo DARKNESS

-  Ja też jestem krzywa od noszenia torebki
- Oj tam, interesująco wygięta
- Kusząco asymetryczna

(My)

No i nadszedł. I pada, pada, pada, na godzinę przed świtem, pośród sobotniego popołudnia. A potem topi się, I topi się i wkurwia.
No ale nic to, wojna trwa. Gdy  co dzień wstaje się o 4 świat staje się taki jarzeniowy i z lekka nieobecny. Gdy człowiek zmienia się w czystą muzykę w takt wibracji silnika gdzieś w drodze za Chwarzno, gdy zostaje się samemu w lodowatej ciemności na godzinę przed świtem. A potem nagle świt nadchodzi, błękitnymi smugami pośród pól i kopuł lasów, gdy eksploduje nagle czerwienią ponad dachami.
A poza tym ludzie są wprost niesamowici.Na Alei Chłopów z mansardowego balkoniku, niczym jakaś piekielna kukułka wysuwa się blond truteń z równie utlenioną połowicą i zaczyna na nas wrzeszczeć, żebyśmy nie sypali soli, bo potem jego piesek chodzi i piszczy bo go szczypie... sen to czy omam?
- Niech mu pan nasunie na łapki puszorki.
- Niech pan go nosi.
I tyle mu powiedzieliśmy w tym temacie. No dorzuciłem jeszcze, że według umowy nie możemy mu nie solić,a jeśli ma jakieś wątpliwości niech dzwoni do Il Duce,niech i on ma trochę surrealistycznej radości.
Lądowaliśmy też w Galerii Szperk w zbombardowanych regionach lotniska wojskowego, obecnie znanych jako Obuże, Mamy tam fitness z kortami do squosza. Cztery korty, cztery wielgachne szyby zewnętrzne % -3 metra, które poza wszystkim innym trzeba codziennie umyć. Jeśli kiedyś ktoś przy mnie będzie narzekał na mycie okien, to go tam zawiozę, wrzucę i ucieknę.
Samotnieję jakoś tak ostatnio. Avatar jedzie do Belgii obściskiwać się z Manualem, Arki nas już nie kochają, Lenn i Krzyśki mają swoje życie, Dana pożarła Biedronka a Marzana zmiażdżył pantofel. No przynajmniej do Stasiów będzie można znów postrzelać, bo elektroniczny paitball tak im się spodobał, że zamówili kolejną sesję w ramach obchodzenia ich podwójnych urodzin.
Co włączę tv to ktoś umiera na raka.
W sumie to zabawne, ostatnio zakładam, że cokolwiek robię, robię to po raz ostatni intensywność życia nieprawdopodobna, ale i zmęczenie adekwatne. Tylko strach bywa nieogarnialny, gdy nadpełza wieczorami albo w szarym zmierzchu popołudnia, gdy budzi nocą oszalałą serią bicia serca. Dopada zawsze w chwilach spokoju, nie mogę się więc zatrzymywać. Muszę wciąż gnać w stronę horyzontu, bo noc i ciemność depczą mi po piętach.

*