wtorek, 5 sierpnia 2008

Bo nigdy znaczy wcale


Jeśli nie możesz ich pokonać
zaskocz ich

(Prawo Trumana)

Moje poczucie swojskości chyba znowu ewoluowało, bo ostatnio kojarzy mi się z żółtym kręgiem światła lampki na moim odrapanym stole i wytrwałym chrupaniem kornika w oknie. Drań wierci już pracowicie 4 lata. Był zalewany octem, topiony w benzenie i czopowany superglue. Najwyraźniej jednak jest równie wredny i pomysłowy jak ja i wyprofilował sobie jakieś syfony bezpieczeństwa. Nic to, kiedyś na pewno wyjdzie na zewnątrz, a wtedy ja już będę na niego czekał... HAHAHA!,,,no chyba, że zawróci, demit!
Ostatnie dni spędziłem upojnie remontując katakumby pod sklepem Roberta na Chełmie. I z całą odpowiedzialnością na jaką mnie stać, mogę stwierdzić, że byłem w piekle, a w każdym razie gdzieś blisko. Nie dość, że było gorąco , powietrze nasycone do granic skupienia smrodem farby olejnej i grzyba, to jeszcze wokół stały piwa. Dziesiątki, setki, w wierzach po sufit... a ja nie mogłem żadnego tknąć.
Na koniec zaś roboty, za moją uczciwość i policzenie po znajomości o 3 stówy mniej niż powinienem, Robciu podliczył mnie za wodę mineralną, którą wypiłem podczas pracy. Kurwa! Doprawdy coś strasznego i tłustego cisnęło mi się na usta. Następnym razem dopiszę mu do rachunku nieco własnego, wrodzonego skurwysyństwa.
Co poza tym? Dziewczyny z herbaciarni pasjami grają w chińczyka, obrzucając nieżyczliwym spojrzeniem znad planszy co bardziej natarczywych klientów. Lenn natomiast zasiadając ostatnio przy herbacianym stoliku stwierdziła, że ma ochotę poskakać przy muzyce. "Mówisz - masz" jak to powiada Lady Pazurek, gdy tylko wyszła, natknęła się za rogiem na koncert Lao Che i zawracała nas telefonem ze wszystkich stron świata jak prezydent USA myśliwce w ID-4.
Koncert zresztą wyszedł im świetny, choć pośród nastoletnich podrygujących, czułem się nieco jak spleśniały grzyb, i tak jakoś czułem, że moje podrygiwanie było inne od ich podrygiwania.
Miasto nasiąknięte kilkoma dodatkowymi milionami osób. Idąc na centrum kierowałem do Old Town jakiś leciwych, brytyjskich rowerzystów, którzy stali właśnie u stóp Mostu Granicznego i właśnie szykowali się by wjechać do Letniewa. Wysłałem ich dłuższą drogą przez Kochanowskiego, ale tak przynajmniej mieli szansę przeżycia. Za to już w centrum jakimś szwabom wypełniającym po brzegi odrapane Uno wskazywałem autobahn nach Brzeźno, czy może Brosen.
Do powrotu Szponiastej zostały 4 dni. Coś narasta mi szumem w głowie.

Jestem sobie tarantulą
oczekuję, że mnie polubią
i przytulą...

(TV)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz