piątek, 28 września 2007

Szaruń


Chciałem się utopić, wziąłem
jakieś świństwo z budowy i
przywiązałem sobie do szyi
-pływało...

(Potem)

Dawno, dawno temu, w Wrocławskim Zoo, zniknął wąż. Rozpoczęto oczywiście gorączkowe poszukiwania, z pewnością wielu zdenerwowanych ludzi biegało wokół poszukując kilkumetrowego bydlaka, ewentualnie nasłuchując wrzasków jakiś konsumowanych sześciolatków. Ani śladu. W klatce były dwa węże, został jeden... Co już się domyślacie? Tak, tak gdy w końcu Pani Wężowa wychynęła z norki, okazało się, że jest nieproporcjonalnie gruba. Poszukiwania zakończono, a Pani Wężowa udała się by zakosztować słonecznej kąpieli i w spokoju strawić męża. Nic nie mówię panowie, ale obawiam się, że może to być niezłe zobrazowanie pozycji mężczyzny w nowoczesnym świecie.
Tą i inne opowieści z krypty zasłyszałem przy kuchennym stole u Popiołków, gdzie siedziałem osypując się cekolowym pyłem z włosów i siorbiąc kawę z miodem. Kończę powoli remont i wychodzi na to, że Awari będzie mogła w końcu powrócić na łono rodziny i odzyskać upragniony dostęp do komputera. Na razie , siedząc w herbaciarni pokazuję Awatarowi na moim rękach: “O taki mają kolor ścian, a taki sufitu”
O ślubie Krzyśków dzisiaj nie napiszę, bo jest szaro, leje a ja jestem wymęczony i śpiący, nie będę więc sobie sypał solą dobrych wspomnień.
Wczoraj wparowałem na sekundę do Marzanów, którzy też chyba właśnie weszli, kot wysamotniony po całym szerym dniu, sam już nie wiedział co robić ze szczęścia, mając nagle aż trzy obiekty do wyboru, w końcu zamiałczał i dał dyla na klatkę, tam zamiałczał ponownie a zza okolicznych drzwi odmiałczano mu w odpowiedzi. Kurcze, kto tam mieszka? Produceńci futer?
Szponiasta powraca w łykend z praktyk, nareszcie, będzie kto miał wymasować moje obolałe plecy.
Na razie jednak ruszam zaraz do roboty, w ten cudowny poranek złotej polskiej jesieni, kiedy to można uprawiać slalom pomiędzy kroplami i brodzić przez ulice. Na koniec zgodnie z ostatnimi trendami wyborczy wierszyk:

Tyle wrzasku, tyle krzyku
Skacze kaczka w celowniku
Huknął strzał, brzęknęła łuska
I już premiera mamy Tuska

*

czwartek, 20 września 2007

Dzwoni Atlantyda


...otwierasz drzwi i patrzysz prosto
w oczy kaczki nabitej w działo...

(Tau)

W Berlinie jest Danzinger strasse i jest ona dwa razy dłuższa niż Warschau str.
Wiem że objawiam się tu rzadziej, ale u Sióstr nie sposób dorwać się do kompa. Grają na zmianę, jedna wstaje to siada druga, a gdy dopadnę na moment klawiatury to słyszę, że to „Głód” i jestem „Nałogiem”. U Awari też się nie da bo trwa tam remont, robiony zresztą teraz przeze mnie. Pracuję tam dla jakiegoś Majstra Widmo, który rozgrzebał robotę i objawia się jedynie w rozmowach telefonicznych. Coś jak w „Zagubionej Autostradzie”: Jestem w twoim domu. Zadzwoń do mnie. Dowiozłem Cekol... Gość dzwoni do mnie co jakiś czas i opowiada, że kiedyś mi zapłaci. Odpowiadam mu ze spokojną cierpliwością i nieskończoną pogodą ducha, gładząc jego wielką i z pewnością drogą wiertarę z mieszadłem, która w razie ewentualnych komplikacji ma szansę pozostać ze mną na zawsze.
Co tam jeszcze? O, wczoraj do herbaciarni zawitała Aube Warszawianka, ponura z lekka i zużyta. Staraliśmy się rozruszać jej trochę przeponę. Nic tak dobrze nie robi na mięsień sercowy jak roztrzepotana przepona. W sobotę ślub Krzyśków, zakupiłem już straszliwy, śliski prezent, by mogli w pełni docenić mą wrodzoną złośliwość i wysublimowane okrucieństwo. Pazurzasta na tę okazję ma przybyć z Wrocławia. Nie zazdroszczę jej z pociągu na ślub, ze ślubu na pociąg. Dzisiaj mam iść z Awari po drugą część prezentu, bo ta kobieta puszczona samopas jest zdolna do wszystkiego.
No, ostatnio wpakowałem się w mieście wprost w trasę Tour de Polonge, czy jak to się tam sylabizuje. Wlazłem i nie mogłem wyjść. Wędrowałem wśród zdezorientowanego tłumu szukając szczeliny w płotkach i uśmiechałem się do kamer szeroko a strasznie. Operator Diskawery Czanel wyraźnie się wstrząsnął.
Starsi wrócili z Egiptu i teraz się trzęsą. Ja miałem przez jakiś czas podwórko pełne powalonych, ceglanych ciał słupków po starym płocie, ale z pomocą mojego wiernego młota o wyślizganej rączce dokonałem ich potwornej eksterminacji. Tyle, zaraz idę do Awari, przekonać czy jest Cekol i być może zobaczyć w końcu widowiskową materializację Majstra. Na koniec kawał wyborczy:

Co robią Kaczyńscy rano
na korcie – grają w siatkówkę

*

poniedziałek, 10 września 2007

Kom klouser karamija


Na oceanie naszych wspomnień delikatna zmarszczka. Wielki drapieżnik tuż pod powierzchnią na moment przed pojawieniem się grzbietowej płetwy. Tuż nad ranem spisuję listę dziewczyn, które kiedykolwiek pożądałem. Każda jest osobną historią. Moje życie dzieli się na osobne historie i niespełnione sny.
Oglądam zdjęcia z czasu gdy „byłem legendą”. Ten gnojek w skórzanym płaszczu nadal ma wiele wspólnego ze mną. Młodość zakończyło „17 miesięcy”. Poprzedzone półtorej roku z Goszką. Gdy nasze drogi rozeszły się, gdy zostałem nagle Mistrzem bez Małgorzaty, nie potrafiłem być już sobą. Spaliłem się więc, rozrzuciłem na wietrze, a to co wróciło z deszczem i zlepiło w jeden, nieforemny kłąb, już zawsze czuło się stare. To jest właśnie mój problem, u mnie wszystko jest za mocno.
Ktoś najwyraźniej tam u góry podsłuchiwał nasze wieczorne rozmowy telefoniczne i Pazurkowata razem z najlepszą przyjaciółką została porwana z łona rówieśników pod Szczecinem i przetransportowana pod Wrocław, gdzie razem z „dorosłą” ekipą plądruje cmentarzyska Kultury Łużyckiej. Mi zaś szczerniały kolejne ruiny po zębach i znowu ścigam się z czasem, by zebrać kasę na dentystę zanim czerń wejdzie mi w kości i krew. Uwielbiam to, działanie w warunkach gdy trzeba gnać do przodu a na plecach czuje się zjełczały oddech doganiającej człowieka zagłady. Nagle widzi się wokół siebie tyle rzeczy...
O, chmury właśnie pękły i przez okno wlała mi się fala płynnego złota, o odcieniu ludzkiej duszy.

Suną drogami
Opancerzone wanny
Wodząc lufami
Wśród traw i liści
A nad nimi
Z półprzymkniętymi powiekami
Przelatują z hukiem
Filateliści
Cali w znaczkach
Czeszący ziemię seriami
Gdzieś na pozycjach
Numizmatyków
Wielka moneta na niebie
Ogrzewa naleśnik ziemi
Pełen cynamonu, szafranu i soli
Opleceni lepką melasą
Możliwych przyszłości
Kolekcjonujemy fałszywe wybory
Delektując się fakturą
Prastarych ruin
Milczymy
Nie czerpiąc nauki
Wrastamy w przeszłość
Patrzymy wciąż w siebie
I ciągle walczymy

*

Edo w przejrzystym, zimowym powietrzu


Zawsze jest ich dwoje.
Dwoje drapieżców
Czuwa nad miastem.
Dwoje drapieżców,
którzy wybrali
wolność

(Raptors)

Zagłębiam się łopatą w głąb ziemi. Przerzucam gruz czasu. Zdzieram palce i łamię paznokcie. Wyworzę taczką na złom poskręcane, pokryte rdzą szczątki świata. Płacą mi za to. Blondynka w kasie ma każdy paznokieć pomalowany inaczej. Są tak długie, że gdyby wbiła mi je pomiędzy żebra sięgnęłaby serca. Na jednym jest białe drzewo, na innym róż pożera seledyn, na innym jest księżyc i rozgwieżdżone niebo. Takie jak u nas gdy księżyc wschodzi rozświetlając nitki torów. Wyglądają jak dwie strużki srebrnej krwi. Miasto krwawi w ciemności. Krwawi zimną stalą.
Miejsca po wyrwanych torach wyglądają niesamowicie. Półmetrowy kanał ciągnący się kilometrami środkiem Wielkiej Alei. Wąwóz którym idę w ciszy drugiej nad ranem mijając śniące benzynowe sny, zamarłe w pół ruchu zwaliste cielska maszyn.
Gdzieś tam daleko, na wieży wypalonego Św Jana Pułkownik Cień gra w kości z Samym Władcą Ciemności Mixerem o ludzkie dusze. Mixer potrząsa żelaznym kubkiem, w którym grzechoczą kości wykonane z kostek ludzkich palców i mówi: Życie jest tylko snem, mój przyjacielu, a nie można przecież spać bez końca.
Gdzieś w ciemnym zaułku z okien o szybach z żółtego, butelkowego szkła na spękany bruk leje się miękkie światło. Słychać przytłumioną muzykę. Na beczce u wejścia w zaułek siedzi pokryty bliznami stary kocur, patrząc na świat spod przymrużonego, jedynego oka.Wyżej, po stromiznach dachów krażą inne koty obserwując i donosząc Bogu. Anioły śpią milcząco w chłodzie hangarów śniąc o uwolnionych kilotonach..Zaś gdzieś na rogatkach Twierdzy Breslau Pazurkowata w mrocznej piwnicy, pełnej spopielonych zwłok unosi w palcach skrawek ludzkiej kości.

*

wtorek, 4 września 2007

Omnipotencja czymkolwiek jest


Ja – Kochanie, kobiety są niepojęte
Ona- Też tak uważam.

(My)

Lennonka nie ma cierpliwości do życia. Irytuje ją jego tempo i rytm. Pracuje w Empiku od paru miesięcy i już jest zła i zniechęcona, bo nie awansuje. Byłem Młodym na budowie cztery lata, a pod bokiem ma Mevę, która na awans potrzebowała lat wypruwania sobie flaków.
Marzan sam przy stole w ich wspólnej kuchni. Stawiamy butle wina i rozmawiamy godzinami. W tle leci Lao Che albo inne Hajdamaki.
Ostatnio ruchy Lennonki stają się gwałtowne, dno głosu drapie gorycz, skóra pachnie dymem.
Wracamy z Lady Pazurek przez zasypiające Miasto. Czerwone wino krąży w żyłach. Wszystko nas bawi.
To już wspomnienie. Sms gdzieś spod Szczecina, gdzie Szponiasta przez miesiąc będzie miała praktyki. Jutro kopanie, dziś jeszcze impreza. Pisze, że zbyt długo przebywała w towarzystwie moich znajomych i już nie rozumie swojego pokolenia.
Podobno okres „bycia nastolatkiem”, z jego buntem i problemami jest wynaturzeniem naszej kultury, który powstał w skutek braku właściwej inicjacji przez dorosłych i niszczącego wpływu edukacji, która odrywa ludzi od prawdziwego życia. Dawniej ludzie zmieniali się w wieku kilkunastu lat w dorosłych, a determinacja by być dojrzałym, była naprawdę wielka.
Strugi deszczu uderzają w zgięte plecy i dzwonią o blachę taczki. Okulary parują, co jakiś czas po szkle spływa kropla, przywracają na moment kontakt ze światem. Ładuję gruz z miejsca po szopie. Dziadek wypełnił nim podłogę do głębokości pół metra. Pomiędzy gruzem niespodzianki z przeszłości, stare tajemnice i ukryte dowody. Zetlałe dokumenty, damskie torebki, butelka po żołądkowej – gorzkiej, opakowania. Bielizna z tasiemkami, zabazgrane krzyżówki i upaćkane rdzawym pyłem szwedzkie świerszczyki w których Berty o końskich twarzach rozchylają zapylone uda. Strzaskana porcelana, krusząca się w rękach paczka klubowych, zagubiona studzienka kanalizacyjna wypełniona tajemniczymi workami (Strach zajrzeć, może w środku spoczywa jakiś zagubiony sąsiad) , trochę złomu, cały, dziecięcy rower... Dziadek był mściwym nerwusem, co karze mi przypuszczać, że życie jakiegoś wyjątkowo upierdliwego bachora naznaczyła gorycz straty.

*