sobota, 28 kwietnia 2012

Mój móóózg... tęsknię za nim

- Jesteś piękna gdy tak jesz...
- Aha, gdy jem... nigdy już
nie przestanę

(My)

No więc z tą wycieraczką Nergala to było tak. Tego dnia uprawialiśmy dirty dancing tudzież wirujący sex w wąskich i wyjątkowo stromych kiszkach klatek na Apartamentach, znaczy się pucowaliśmy tamtejsze posadzki za pomocą maszyn wirująco - tryskająco - ssących. Szczerze mówiąc straciłem już nadzieję na umiejscowienie drzwi Nergala, sądząc, że w kłębinach i rozstępach domowych pieleszy poddał się fali słodkopierdzącego konformizmu i przed drzwiami położył jak pozostali autochtoni jakiś słomkowy wiecheć z tekstem Welcom Home, ale nie. Wlazłszy na ostatnie piętro i ominowszy wyglądający wyjątkowo diabolicznie, czarny rower trafiłem na jedyną w moim życiu czarną wycieraczkę z płonącą czaszką i napisem: Welcome to hell. Brawa za konsekwencję do ostatniej kropli kwasu. Zanim sprzątneliśmy, szturchnąłem ją parę razy dla pewności na wypadek, gdyby kryła się pod nią zapadnia z wirującymi ostrzami, tudzież zasuszone jelito cienkie ministranta.
Tymczasem do portu dopłynął kontener z trzema zabytkowymi samochodami, było w nim ciepło i przyjaźnie, a po podłodze i ścianach biegały sobie dziesiątki pająków, którymi nasi rozrywkowi dokerzy rzucali się radośnie dla żartu i wpychali za kołnierze, dopuki nie dowiedzieli się, że to przybyłe turystycznie z Kaliforni czarne wdowy. Potem mogłem obejrzeć sobie na TVN24 moją matkę, która akurat rządzi wszelką biomasą, która przekracza w obie strony naszą morską granicę. W jednym z wozów, w zasnutym szczelnie pajęczyną bagażniku, było gniazdo z setkami jajeczek. Zachowano trzy okazy potworów na pamiatkę. Dwa pierwsze włożone do jednego słoika natychmiast się pomordowały. Trzeci konał 7 godzin w spirytusie pukając nogogłaszczką w szybkę i zapewne bełkocząc coś o wychowaniu w trzeźwości.
Wciąż nie dostaliśmy trzeciego budynku na 3żaglach, ale podobno konkurencyjną firmą zarządza koleś, którego żona jest oficjalną kochanką prezesa Impro, więc można powiedzieć, że naszemu szefowi nie staje nieco nieco "głębi argumentów".
Ostatnio też usłyszałem, że mógłbym wpaść na Brętowo i w godzinkę zamieść chodnik wzdłuż Słowackiego. Wpadłem, poodkopywałem go przez 6h, pocierając głową (dosłownie) o przejeżdżające autobusy i ujawniając przy tym niepokojąco głębokie dziury i zapadliska, w których zapewne zniknąłby nie jeden emeryt, gdyby nie okazało się, że za dwa dni wpada tam ekipa z koparką i wszystko rozpiży w pizdu. Wspomnę tylko, że robota była na tyle fascynująca i absorbująca, że ciskając za siebie mięsistą, bogatą w różnorakie formy życia pacynę błota, zdjąłem łopatą z roweru jakąś kobitę. na szczęście była w takim szoku, że po otrzepaniu biustu z gąsienic i glonów udała się w dalszą podróż nie strasząc prokuraturą ani sądem ostatecznym.
Coś jeszcze? Aaa, chłopaki na Brętowie mieli coś poprawić na dachu Cmentarnej Wieży. Cały szczyt budynku to Penthaus z wyjebiście wielkim balkonem. I właśnie na tym balkonie, gdy kolesie wychynęli zza winkla, ich oczom ukazała się opalająca się w pierwszych wiosennych promieniach słońca naga, młoda dama regulująca sobie maszynką strefę bikini... Podobno wrzaski było słychać 17 pięter niżej.

- Wciśniesz się przez to
okienko w łazience.
- Super, chyba w kawałkach

(My)

*

piątek, 13 kwietnia 2012

Każdy jest celem, ale ty bądź ruchomym

Na złomie:
- Dzień dobry mam szyny.
- A skąd pan je wziął?
- A leżały, jedna obok drugiej na
dłuższym odcinku, no to wziąłem

(Dan)

"Titanic" Camerona kosztował więcej niż prawdziwy statek, wczoraj zdaje się było 100-lecie zatonięcia, równocześnie umownego początku XX wieku, zwanego też "krótkim stuleciem", bo zakończył się w 1989. Cóż, krótko za to intensywnie do bólu.
Tymczasem wokół eksploduje wiosna, wylewa się treścią w przestrzeń, transmutuje nieorganiczne w organiczne i zmienia naszą gospodarkę hormonalną w śmiercionośną broń. Doświadczyliśmy ostatnio tej żywotności, gdy wywoziliśmy mech do lasu i Dan zaparkował w mrowisku. Powrót był więc pełen atrakcji i niespodzianek, w sumie przypominał nieco akcję filmu "Węże w samolocie" ale bez Samuela L Jacksona. Dan stwierdził, że powinniśmy dziękować wszystkim bogom eterni, że mrówki nie mają po pół metra, bo mogłaby nam się taka wcisnąć za kratkę z tyłu, upakować ciasno i żuwaczkami rozpruwać zagłówki.
To był w ogóle fajny dzień, walczyliśmy bohatersko z wertykulatorem szlachtując na plastry faunę i florę Osowej. Boss miał specjalnie przyjechać by przywieźć worki. Przyjechał, popatrzył, pochwalił: że fajne rowki.
- Masz worki?
- Nie
Ale nic. Wiosna. Kwiatki rosną, ptaszyny śpiewają, chłopcy wrzucają pigułki gwałtu do drinków dziewcząt. A my toczymy nierówną walkę na pierwszej linii frontu w wojnie z przyrodą. Nie dajcie się kochani ogłupiać ekologom, to że obecnie mamy przewagę technologiczną, nie oznacza, że Matka Przyroda nie chce nas już okaleczać, mordować a na końcu pożreć. Ona czeka tylko na moment naszej nieuwagi.
Ostatnio skracaliśmy drzewa. Trzymałem jedną ręką zagłębiającą się w błotnistym gruncie, rozbujaną drabinę ukoronowaną wywijającym warczącą piłą łańcuchową pośród gałęzi Danem, a drugą łapałem trzymetrowe, spadające pnie, by nie uszkodziły broń Boże rododendronów. Był fun, gałęzie były giętkie i strzelały co chwilę D w twarz i różne mniej dyplomatyczne części ciała, a on machał w szale piłą koło mojej twarzy rozwiewając mi włosy powiewem.
Wygenerowaliśmy w ten sposób ogromną górę gałęzi, którą następnie musieliśmy połamać na drzazgi i powciskać do worów. Nasz szef technokrata dowiózł nam oczywiście super sprzęt - rozdrabniarkę. Jechaliśmy tak pełni nadziei ujrzenia majestatycznego, zębatego mechanizmu, w który ewentualnie będziemy mogli wrzucać szczekliwe pieski autochtonów, a może i samych autochtonów, niestety sprzęt ustawiony z dumą przez Bossa okazał się być kompostnikiem wielkości małej walizki i po pierwszej gałązce wydał z siebie serię straszliwych dźwięków przywodzącym na myśl reformę zdrowia, po czym odmówił współpracy. Tak więc dziabaliśmy te drewienka ręcznie, bo wypadł jeden sekator na dwóch.
My bawiliśmy się w bobry a Stasiozaurs i Natali drapali trawniki. Przed osiedlem jest największy trawnik w okolicy i siłą rzeczy, miejscowi, kulturalni mieszkańcy z tych wszystkich ociekających miedzią i piaskowcem postawnych willi, wyprowadzają tam swoje psy, koty a i sądząc po gabarytach niektórych pozostałości, także emu, impale, tudzież bawoły wietnamskie. Enyłej, stwierdziliśmy, że pozbieramy te wszystkie klocki i ułożymy w wielki napis: KOCHAM TO, albo: Ułóż ciąg dalszy. Ostatecznie pomysłem zastrzelił nas Dan, stwierdził, że powtykamy w te wszystkie kupki psie przysmaki, a potem będziemy tylko obserwować te wszystkie yorki, pudle i dalmatyńczyki. Myślę, że właściciele szybki nauczyliby się omijać tę okolicę. Ogólnie rzecz ujmując słowem dnia okazało się: kałożerca.
I tyle na dziś, w sobotę, jeśli będę żył to napiszę wam o wycieraczce Nergala. Na razie jestem jeszcze na lekkiej fazie składającej się równo ze zmęczenia, bólu i nerwów skołatanych katolicką asymilacją, strzyżeniem trawy nożyczkami oraz pierwszym spotkaniem rodzin, mojej i Szponiastej. Wystarczy tylko wspomnieć, że dziś tworzyłem pod koniec pracy erotyczny ciuszek z czarnej taśmy izolacyjnej dla Barbie o obciętych włosach, którą jakaś kochająca dziecina posłała w kosmos przez okno.

Asia - Rycerze wyginęli, zostały tylko smoki
Darek - Nie ma popytu nie ma podaży

*