Mieliśmy bilety na pierwszą klasę. Wagon był jednak
zatłoczony. Było pięć osób i tylko cztery miejsca w przedziale. Krzysiek stał
półtorej godziny na korytarzu, gdzie po jakimś czasie dołączyła do niego źle
czująca się Awari i tak było aż po Wrocław.
We Wrocławiu dołączali wagony z Kłodzka. Jedno spojrzenie,
dwa zdania i pognaliśmy wąskimi korytarzami ku końcu pociągu. Nowe wagony
dojechały na naszych oczach. Lekkie szarpnięcie. Szczęk zaczepów. Spytawszy Man
of kufaja o pozwolenie pomknęliśmy dalej przez wymarły skład aż po opustoszałe
przedziały klasy pierwszej. Zajęliśmy nowe terytorium, obwąchaliśmy kąty i
wygłosiliśmy inwokacje. Ktoś musiał iść po resztę i plecaki, ktoś musiał
zostać. Zostałem ja.
Zapanowała cisza. Gdzieś dalej odgłos odjeżdżającego
pociągu. Pustka, tylko czasem jakaś błękitna koszula z latarką świecąca w okno.
Poczułem stojące powietrze, poczułem nicość. Wrocław dworzec, pierwsza w nocy,
cisza. Ja bez pieniędzy, rzeczy czy biletu. Cisza i pustka, przypomnienie
pośpiesznego biegu przez wagony, żadnej informacji, żadnej pewności. Pustka i
cisza. Niepewność czy nie zostałem, sam, w środku nocy, w dalekim mieście, w
porzuconych na noc wagonach.
Przybliżające się głosy były wyzwoleniem.
W domu nikt mnie nie przywitał. Jakbym wyszedł się przejść
albo poleciał na chwilę do sklepu. Matka tylko westchnęła, że była cisza i nie
musiała kupować jedzenia. Babka ograniczyła się do drobnomieszczańskiej
kontemplacji mojej otyłości.
Mógłbym tu nie wracać. Dom jest pustym słowem pełnym ludzi,
którym do niczego nie jestem potrzebny. Mój „dom” jest gdzie indziej, gdzie
indziej są bliscy mi ludzie.
Wieczorem w niedzielę zamykałem przeczekany dzień patrząc
tępo w ekran komputera. Rzuciłem okiem na zegar, dochodziła 10. Pomyślałem, że
okrągłą, niedospaną dobę temu siedziałem z przyjaciółmi pod wiatą, na dworcu w
Wałbrzychu czekając na nocny pociąg. Zmęczeni, napchani po brzegi obrazami,
pogryzieni przez cholerne meszki rozmawialiśmy i śmieliśmy się śledząc powoli
mijające minuty na wiszącym nad nami zegarze i pijąc wodę mineralną o smaku
truskawek. Co czas jakiś któraś parka ruszała ścieżką wzdłuż torowiska patrząc
z góry na zasypiające miasto. Zmierzch pięknie wyostrzał kontury budynków i
drzew na tle rozniebieszczonego nieba. Zapalały się światła w oknach. To było w
zupełnie innym świecie.
*