niedziela, 28 grudnia 2014

Nagły atak zimy... na moją żonę

- ...bo ci powiem jak kończy się
50 twarzy Greya.
- Szantażyk. Zdaje się, że od dziś
każdy twój obiad będzie miał nutkę
pieprzu cayenne

(My)

Śnieg przybył przed świtem wśród fanfar telefonicznych dzwonków. Wywlekł mnie wprost z ciepła łóżka i ostatnich iluzji świąt. Przecinałem granice dzielnic pod niebem koloru indygo, kryjąc się pośród drzew przed wzrokiem lodowych aniołów. Górą płynęły szare kadłuby krążowników chmur, ich podbrzusza pełne treści wlokły po ziemi roziskrzone smugi opadu. Potworne, stalowe meduzy z kosmosu, wlokące białe macki pośród ciemnych bloków i uśpionych ludzi, pozostawiające ślad skłębionego pyłu, za którego usuwanie płacą mnie i mnie podobnym, istotom z głębin, ubranym na cebulkę, przywracającym świat do używalności zanim ludzkość się przebudzi.
A jeszcze niedawno śledziłem w skupieniu satelitarne zdjęcia, na których codziennie zbliżał się śnieg, zaciskał oblężenie. Jeszcze wczoraj wisiał na skraju wysoczyzny, a dziś już przelał się przez granicę morenowych wzgórz by runąć zmrożonym tsunami wprost w ulice Miasta.
Jakiś czas temu grabiąc ocean liści zrozumiałem nagle treść "Zamków na piasku" Lady Pank. Zdaje się nigdy przedtem nie skupiłem się na całości piosenki. Interesowała mnie wybiórczo.
Gdzieś tak pod koniec lata, by usankcjonować nowe porządki i subtelnie pokazać nam nasze miejsce zwolniono Dana. Potem nasz sztab dokonał odkrycia, że w jego miejsce musi wynająć dwóch ludzi. Potem wierząc w baśnie i klechdy o bezrobociu w Polsce puścili wici. Rany Dopiero parę dni temu pojawił się koleś, który wytrzymał tydzień i nie uciekł, wyłączając telefon. W ciągu ostatniego miesiąca miałem po kolei pięciu pomocników, już sam nie wiedziałem co któremu mówiłem i czego, którego uczyłem.
W naszej ojczyźnie fikcji i dobrego samopoczucia  połowa "bezrobotnych" pracuje na czarno a reszta po prostu nie chce pracować i ja ich świtanie rozumiem, bo to męczące, brudne i uwłaczające godności zajęcie. gdyby nie nieustępliwa postawa mojej krwiożerczej i hojnie uzbrojonej przez naturę małżonki, też bym się opieprzał po kątach, wędrował daleko, a nocami pił z szumowiną tego świata, słuchał muzyki i wierszy. To oczywiste, że codzienne poranne wstawanie i ogłupiająca harówka nie ma z tym porównania, tylko po co się oszukiwać i jęczeć jak to u nas jest źle i niedobrze?
Najlepszy był koleś, który wszystko po mnie powtarzał, tylko że ze znakiem zapytania: Przesuń te doniczki. Przesunąć te doniczki? Umyj piętra. Umyję piętra?... Jeszcze inny gdy miał mopować po mnie kilometry korytarzy wykazał się całkowitą niewiarą w moc sprawczą wiader i biegał po całych budynkach z trzema mopami, które za każdym razem znosił potem na dół, płukał w kanciapie i znowu wracał. Prysnął z roboty nim zdążyłem wyekspediować go serdecznym kopem za lufcik.
Taaak, to był czas pełen wrażeń.
Dziś, w drodze do kościoła, ratowałem moją żonę, która co jakiś czas odkrywała zamarznięte na lustro kałuże pod świeżym puchem. Czułem się jak cholerny HERO i zadżebisty badass, czy jakoś tak.
Byliśmy też ostatnio na parapetówie u Hani. Hania ma dwa rude koty, które nazywają się Imbirek i Karmelek, siadają one po dwóch stronach pomieszczenia i dyskutują głośno ze światłem, ma też zabawną przypadłość, którą nazwałem Sprawiedliwością Ostateczną, znaczy się gdy np nakłada obiad to waży porcje aby wszystkie był równe... podłożyliśmy jej świnię i przynieśliśmy wino, które musiała rozlać do kieliszków...

- Chyba wybiorę się na marsz piSSlamistów i
zablokuję im drogę rozpędzonym kombajnem
- Oj kochanie, zajdziemy ich od tyły i będziemy
załatwiać po kolei

(My)

*

niedziela, 7 grudnia 2014

Królewna na ziarnku prochu

...czyli mam tam iść i spotkać się z kobietą,
której życiową pasją jest brutalne separowanie
ludzi od ich krwi?

(Green)

Koniec przymusowego urlopu. Na razie nikt nie dzwoni. Grafik dotarł do krawędzi i  niepotrzebny przestałem więc tydzień na półce w oczekiwaniu na śnieg. To ta pieprzona pora roku w której mam głowę jak wyciśnięta cytryna i z założenia snuję się pośród deszczu i mgły i nie robię nic. Byłem konsekwentny i przez tydzień nic nie robiłem. No, przeorganizowałem jedną z "półek" z książkami, ale to tylko dlatego, że zaczęła wybrzuszać się u dołu i groziła zmiażdżeniem drukarki.
Wczoraj odkryłem, że za chwilę święta, upływ czasu ciągle mnie zaskakuje. Zdaje się muszę kupić nowy sznur na naszą mikrochoinke. Ostatni mnie obraził i zerwałem go z niej niczym kieckę z marsjańskiej dziwki.
Dobrze że to już koniec odpoczynku. Jestem wykończony. Babcia wyczuła mój wolny czas jak rekin krew i właściwie to nie udało mi się posiedzieć na tyłku nawet 2 godzin pod rząd. Pozałatwiała zdaje się swoje zaległe sprawy z ostatniego dziesięciolecia, a gdy wychodziłem rzucała się do plądrowania mojej kuchni z takim zapałem, że raz zapomniała laski. Potem Szponiasta jej ją odnosi a tam babunia kukśtyka oparta na miotle niczym wiekowa czarownica. Podobno w kącie leżała cała stera szczotek, kijów i innych akcesoriów.
Chyba wszędzie w szafkach i lodówce zacznę rozmieszczać karteczki typu: Bóg cię widzi, albo Kradzież to grzech...
A jak tam wasze wybory? Ostatnio siedziałem z jakimś upośledzonym dzieckiem pislamu, które zapluło się snując wizje straszliwych fałszerstw wyborczych, bo jak to tak, sondaże to a wyniki to. No to mu wytłumaczyłem, że na piSS głosują głównie idioci i analfabeci, więc najprawdopodobniej to właśnie oni znaleźli się w tym wysokim procencie kretynów, którzy nie potrafili wypełnić kart do głosowania.
Swoją drogą ciekawe jaka jest geneza słowa ANALfabeta... lecę sprawdzić.

Nie lubię podrobów. Mam wewnętrzny
uraz do jedzenia czegoś co służyło do
jedzenia czegoś.

*

piątek, 7 listopada 2014

W kosmosie nic nie jest nielegalne

- Kachu, kachu
- Co tam?
- Wdycham mąkę
- Nie wiedziałem że jesteś narkomanką
- Mąkomankką
- Hi hi, jedna żona a tyle radości

(My)

Zbiegam w dół pod estakadami w kierunku doliny Kartuskiego Potoku przede mną dolina mgieł, pokryta fawelą gubiącą powoli jesienne barwy. W rękach czuję wciąż obroty maszyny, mijają mnie ze trzy autobusy nim dotrę do przystanku. Daleko na ostatnim szczycie, który jest równocześnie początkiem Moreny geometryczne bryły kościółka. Pastelowy błękit zmierzchu, lekka mgiełka jak ze snu i neonowy krzyż, lśniący w górze jak brocząca białym światłem wyrwa w niebie.
Nakręcono pierwszy film porno z drona.
A na Discovery mają puścić film dokumentalny z wnętrza głodnej anakondy. Jakiś koleś zrobił sobie specjalny strój w którym da się połknąć i zobaczyć jak to jest...i będzie dokumentować... od środka... o ja pierdole...
Moja niezwykle zdolna babka, lat 83, postanowiła zadziwić wszystkich i chrupła sobie ścięgno achillesa. Służba zdrowia w szoku, pięć godzin sprawdzali bo nie wierzyli, a ja od dawna podejrzewałem, że jak nikt nie patrzy to babka cichcem udaje się za dom kultury charatać z małolatami w gałę, tudzież uprawia skyboarding, tudzież inne skoki z opóźnionym otwarciem spadochronu.  Nieistotne, ważne za to, że jest obecnie mobilnie upośledzona przesunęła więc ciężar swej egzystencji na me bohaterskie barki. Mówię wam, nie podejrzewacie nawet jakie formy aktywności przejawia taka staruszka. Praktycznie drugi etat.
Ostatnio po takim zagęszczonym wikendzie chciał wpaść do nas Marzan, spławiliśmy go zachowując ostatnie szczątki uprzejmości.. Akurat leżeliśmy dogorywając z łapkami do góry, jak sobie pomyślałem, że musiałbym wstać, zejść po schodach otworzyć mu furtkę ...
Teraz M jedzie do Czech, a jego Freulain koczuje gdzieś na Kostaryce czy innej Sri Lance, więc jakiś czas ich nie ujrzę.
Muszę też łazić z babcinym pseudopsem na spacery. Okazało się, że bestia boi się ciemności i jeśli się ją spuści ze smyczy po zmroku to wiedziona nieomylnym instynktem i pragnieniem powrotu w krąg domowego ogniska, z miejsca, z pełną prędkością gna do domu. Mam chęć eksperymentalnie puścić ją na Stogach, żeby przekonać się jak szybko rozwiąże taktyczną kwestię kanału...
Ostatnio walcząc na jednej z klatek nalałem do maszyny jakiegoś płynu, na którym wielgachnymi bukwami napisali, że może podrażnić oczy, oczywiście moja hipochondria natychmiast wychynęła z jamy i rozejrzała się z ogniem nadziei w ślepiach. Jadę kręciołem po pół piętrze a tam wielgachna, niestabilna donica, pełna takich kulistych dziadostestw i rozłożystej palmy. Reasumując więc ten krótki przebłysk czasu, obawiałem się by kręcioł nie wyrwał mi się, nie przewrócił donicy, nie uszkodził palmy i nie zwiał w radosnych podskokach w dół schodów gnany całą mocą silnika i trzydziestokilową masą, no i oczywiście podrażnienia oczu... Znacie zwrot złośliwość losu? No właśnie. Pomknął, trącił donicę, palma runęła majestatycznie niczym drzewo rodzinne w Avatarze. Kręcioł odbił się i wyskoczył w otchłań, tak że tylko poświęcając stawy w rękach i dobry humor powstrzymałem go przed dalszym lotem nurkującym. Gdy podnosiłem palmę jeden z zabrudzonych pianą liści przejechał mi dokładnie po oku. Zamarłem tam, na chwilę klęcząc pośród tych wszystkich mydlin i stwierdziłem z podziwem: Jakież to cudownie makiaweliczne.

-...nie diament? To daj mi pięciometrowy,
alabastrowy pomnik - Centaur strzelający
z łuku do syreny.
- ...jadącej na pegazie

(My)

*


niedziela, 26 października 2014

Pójdę na bezrobocie... inie wrócę

Pani naprawdę wydaje się, że Bóg
nie słucha Behemota? Naprawdę pani
myśli, że Bóg nie kocha Nergala?

- Coraz więcej kobiet obejmuje ster władzy. Pomyśl Pułkowniku co będzie gdy w naszych rękach będzie cała władza na świecie...
- Broń masowej zagłady w rękach istot z PSM. Wojna ostateczna co miesiąc, bo ta larwa z drugiej półkuli ma lepszego fryzjera. Już nie ma! HA HA, bo wyparował...
Zimno, wieje, morze tańczy się i skręca w stroboskopowym rytmie sztormów.W powietrzu kręcą samobójcze spirale opadające liście. A my je zbieramy i zbierać będziemy bezapelacyjnie do samego końca nas lub ich. Ostatnie koszenia, idziemy przez deszcz jak senne mary wznosząc spod ostrzy chmury wodnej mgły. Gdy nad świat wychodzi słońce jego światło jest piękne, bezlitosne i wyciska życie nawet z kamieni.
Ostatnio strzygliśmy pępek nieszczęścia w Pryszczu. Powędrowaliśmy dygocząc z lekka z Grzesiem do sklepu spod znaku płaza. Zamawiamy hot dogi, a należy tu wspomnieć, że mam pociąg do sosów mało popularnych i długo zalegających. Dziewczyna ujęła w swą wypielęgnowaną dłoń butlę, potrząsnęła znamiennie i sos eksplodował... Był wszędzie: na ścianach, na półkach, na szybie. Kapał z sufitu, maszyna do opiekania obracając się smarowała nim parówki. Ciężki, białe krople spływały lasce po policzkach, ustach i skapywały na hojnie wyeksponowany dekolt. Grzesiu nie wytrzymał, się skręcił się jak ruskie wiertło i zaczął rechotać. Kobieta stoi z tą pierdzącą tubą w ręce i patrzy na niego ze szczerą nienawiścią, w tym momencie ja z kamienną twarzą "To zdarza się czasem przy pięknej kobiecie...". Odwróciła wzrok na mnie i zrozumiałem, że już nigdy nie będę mile widziany w tym sklepie.  
  Chłopaki malowali ławki na Wróbla. Okazało się, że muszę poprawić. Zastanawiałem się czemu. Przyjeżdżam, patrzę a tam 20sto centowymi literami na siedzisku "Uwielbiam pani dupę". Ach te dzisiejsze dzieci. Za dużo TV, za mało przemocy domowej.
Zmieniłem okulary, przez poprzednie patrzyło się już jak przez śnieżycę. Pierwszy raz w życiu dali mi mniejsze dioptrie niż poprzednio. Szponiasta śmieje się, że się starzeję i słabnący wzrok zaczyna redukować dalekowzroczność.
   Ostatnio Awatar podzieliła się z moją ślubną grą, w której jest się plagą, a naszym celem jest wytępienie ludzkości. Trochę upiorne ale jakże zabawne, coś jak symulator do ćwiczeń dla członka Al Kaidy. Na początku należy oczywiście wymyślić nazwę, np wirusa nazwaliśmy Happyface, śmiercionośnego grzyba - Fungi 1, a nicienia przed którym nie ma ucieczki - Awarii. W końcu doszliśmy do poziomu Bioweapon, po chwili namysłu nazwaliśmy go Landryna, a potem chichotaliśmy jak pensjonarki za każdym razem gdy pojawiał się komunikat typu:Landryna zabiła więcej ludzi niż Hiszpanka albo Cały naukowy świat pochyla się nad Landryną...
Przy broni biologicznej trzeba się mocno namęczyć by redukować jej latentność, by nie zaczęła za dużo zabijać, bo wtedy wredna ludzkość orientuje się, że coś jet nie halo i, bezczelna, wstrzymuje ruch lotniczy, albo zaczyna pracować nad szczepionką. Ładowaliśmy więc wszystkie punkty by łagodzić efekty kolejnych mutacji, aż zużyliśmy wszystkie możliwości pozostał tylko jedna ikona: Uwolnij Armageddon. No to uwolniliśmy.To był rekord szybkości zakończenia gry. Na koniec pojawiła się wiadomość "Landryna unicestwiła ludzkość", a my wyobraziliśmy sobie Mono, jak stoi na niebosiężnej górze stygnących ciał i krwistoczerwoną szpilką wyciska ostatni oddech z ostatniego żywego człowieka.  
A tak poza tym to wszyscy zdrowi.

Nie myśl za dużo bo stworzysz problem,
którego przed chwilą jeszcze nie było

(sieć)

*

niedziela, 12 października 2014

Pocałunek z wirusem

- Ona jest jedną z Nich!
- Kim są Oni?
- Nieważne! Ważne że są! I są wszędzie!

To już jesień... ślimaki wypełzają mi ze zlewu w łazience, a w pokoju tynk osypuje się powoli i majestatycznie niczym radioaktywny śnieg. Mamy chyba jedyne mieszkanie w okolicy w którym podczas sobotnich porządków odkurza też się sufit. Pogoda zrobiła się październikowa, może jeszcze nie tak jak w piosenkach Kultu, ale wystarczająco. Na tydzień wylądowałem w zastępstwie na klatkach Brętowa. Znaczy się to nie miałem być ja, ale niestety nasz uberkierownik, który ściągnął do firmy swoich funfli i obecnie woli pracować wraz z nimi w pełnej dyskrecji, ciepła i wzajemnego zrozumienia atmosferze, wpakował mnie w to gówno. Mówię wam, nigdzie tak nie wychodzi różnica w psychice między kobietami a mężczyznami jak w takiej pracy. Minął tydzień a ja czuję jakby mózg mi się rozpuścił. Wypełnia mnie ciężka szarość a poziom energii spadł poniżej dopuszczalnych rezerw. To dla tego przy takich pracach lepiej radzą sobie babki, cierpliwość i  umiejętność utrzymania uwagi na tym samym poziomie przez całe godziny. Pamiętanie o tysiącu szczegółów. Ja wyszedłem  stamtąd na świat z garbem i objawami deprywacji sensorycznej, a całą sobotę przesiedziałem nieruchomo przed kompem niczym pachnące płynem do mycia zombie. Nie powiem dziewczyny, że wam zazdroszczę ale na pewno was podziwiam.  
Daniel za to ostatnio odżył, ogolił się zaczął się odzywać. Zabrało mu chwilę zebranie się do kupy po marszu na wyniszczenie jaki mu urządzili. Najgorsza w tym wszystkim była samotność. Nierealne wytyczne, brak sprzętu i środków czy nawet pracę ponad siły da się wytrzymać, ale jak człowiek siedzi na pierwszej linii frontu wojny z chaosem wiecznie sam, to prędzej czy później musi jebnąć wszystkim albo zdechnąć. No może też wykopać spod jabłonki w sadzie mauzera po dziadki i radośnie chichocząc pod nosem strzelać do ludzi w centrum handlowym.
Nie dałem rady dotrzeć nas pogrzeb Przybylskiej.
Ebola nadchodzi. Wiecie, że Polska była jedynym krajem na świecie, który dzięki polityce naszych władców uniknął Czarnej Śmierci? Ciekawe czy uda się drugi raz...
Pierwszy raz w historii skopaliśmy Niemców w nogę. Jak się dowiedziałem to wyjrzałem przez okno żeby sprawdzić czy świat się nie kończy.

Skarbeczku, tatuś zadzwoni później, dobrze?
- Powiedział głosem słodkim jak Aspartam -
Mamy tu mały kryzys z umarłymi. No umarłymi,
Janeczko, dobrze słyszałaś. Wstali z martwych
i posiedli ziemię, a teraz odnawiają jej oblicze,
jak papież kazał. No jak jaki papież...

(Ćwiek)

*

niedziela, 5 października 2014

Najnowszy cesarz Europy

TV - ...idealna, gładka skóra. 7 na 10
           kobiet znalazło ją w aptece.
Pazurkowata - Leżała sobie...

Podobno nie potrafimy wyśnić tego czego kiedyś nie widzieliśmy. Jeśli śnią się nam jacyś ludzie, to często są to osoby których w normalnym trybie nawet nie spostrzegliśmy, ale zapamiętał je nasz umysł. Nosimy w sobie ogromny bank twarzy. I teraz pomyślcie, te wszystkie laski z skołtunionych i gorących otchłani erotycznych fantazji... one wszystkie gdzieś tam są!
   Jeżdżę ostatnio przez przesycone złotą mgłą poranki. Promienie słońca smużą się w powietrzu, kontrastują detale budynków, rozmażają perspektywy wzgórz. Wieczory zaś stają się orgią złota , błękitu i kolorowych wirów jesiennych liści, gdy zjeżdżam półprzytomny poprzez stary Wrzesz ku morzu. Uwielbiam tę porę roku. Wszystko jest takie piękne,wyraźne i umierające.
   Tymczasem Krzychu wciąż nie może wyjść z szoku, że Natalia Siwiec została twarzą kampanii kremu do wybielania odbytu. Żona torturuje mnie Top Model. Eliminacje - jakiś koleś na którego radośnie rzuca się Krupa. Nawet jeśli typ nie przedostałby się dalej to do końca swych dni będzie mógł opowiadać kumplom przy piwie, że dnia pewnego jedna z największych światowych supermodelek wieszała się na jego półnagim ciele do zdjęć i smarowała go oliwką.
  W real life tu zaś udałem się ze ślubną i Beą do nowo otwartego Centrum Solidarności. Bieda z nędzą pokropiona chaosem. Gdyby zgasł prąd zniknęłoby trzy czwarte ekspozycji. Tylko ogromne atrium wypełnione roślinnością zrobiło na mnie naprawdę wrażenie. Gdy już zostanę bezwzględnym dyktatorem i absolutnym władcą świata i będę stawiał swój Pałac Tysiąca Kiszczaczych Cnót, to walnę sobie takie, tylko większe... no i wpuszczę lwy, żeby interesanci się nie nudzili... i nie przyłazili z byle pierdołą.
   Praca, w pracy pełzając stadnie przy ziemi przez półtorej miesiąca, grzebiąc i drapiąc jak jakieś monstrualne, przedpotopowe kury, wykonaliśmy pracę dwóch butelek Roundapu. Lądowałem  też na klatkach z częściowo działającą maszyną. Było dość zabawnie bo w związku z tym potrzebowałem asystentów, którzy by moczyli przede mną klatki i zmywali je po mnie. Na 3żaglach, na samej górze są takie wielgachne okna. W pewnej chwili zorientowałem się, że w zamyśleniu podążam miarowo z maszyną ku jednemu z nich. To byłby dopiero surrealistyczny widok, gdybym tak sobie spokojnie z nią wyjechał na  zewnątrz. Coś jak ten spadający z chmur do morza parowóz Tau.
W międzyczasie wydarzyła się też integracja na której pojawili się najlepsi z najlepszych by alkoholizować się bohatersko w światłe świec, strzelać pośród zieleni, do różnych stałych przedmiotów, które w skutek kaca zdawały się przemieszczać po okolicy z ogromną prędkością i po niespodziewanych płaszczyznach. Niektórzy też uciekali wprost z kajaków by pomknąć z walizkami w deszcz
   Na koniec sensacja! Dostałem  pomocnika. Znaczy ciągle trzeba mu pomagać. Koleś nie pracuje źle, ale jest jak bomba. Trzeba go wycelować, starannie wpisać koordynaty i wypchnąć we właściwym kierunku... a na koniec jeszcze sprawdzić gdzie pierdolnął . Bezwolny ja foliówka  na wietrze, powolny jak lodowce, gdy go po coś wyślę i patrzę jak po to majestatycznie podąża ogarnia mnie niepowstrzymana senność i ogólny czillaut.
Ostatni tydzień był dość morderczy. i głęboko wlazł mi w plecy. Maszyna, akryle na halach, czołganie przez pełzanie pielenia, na koniec zaś taniec z elementami akrobacji z parometrowym stelażem, mycie okien i wreszcie przycinanie piłą dziesiątek rabat. Od czterech dni znowu nie mogę siedzieć.
A w poniedziałek, wyląduję gdzieś na wysokości 6 metrów na stoku o nachyleniu 60 stopni by zasadzić 900 róż. Już nie mogę się doczekać.

Mniej ważne od tego, że jesteśmy mistrzami świata
jest to, że wpierdoliliśmy ruskim żółto-niebieską piłką.

(Radek)

*

czwartek, 11 września 2014

Nowy cesarz Europy

- Co tak tam zapamiętale żujesz?
- Szczypiorek z zęba...
-  Który rocznik

(My)

To nie ustawianie plecaków pod drzwiami, nie pożegnania, to moment gdy zamykamy wszystkie okna uświadamia nam definitywnie że wyruszamy w podróż...
Marzan zakochał się w Niemce i szykuje się by ruszyć na Berlin. Pyta mnie "Co robić?". Ucz się niemieckiego, polub parówki - odpowiadam.
Czyszczę wnętrzności ziemi zamiatarką, a tu nadchodzi Don Chichot i wręcza mi kabel. "Do czego to?" - pytam, zastanawiając się czy mam się na tym obwiesić w ramach redukcji alboco, "Do zamiatarki". Chwilę trawię tę informację po czym trawię ją jeszcze chwile, w końcu  odpowiadam: Ona ma napęd jądrowy, z tyłu musi iść za nią koleś i pchać.
W ostatnich promieniach letniego słońca opuszczam kolejne osiedle, opuszczam na chwilę miasto idąc pomiędzy drzewa kamienistą gruntówką. Swat zaczyna falować, raz w dół, raz w górę. Topografię nacinają druciane płoty budujących się osiedli. Droga umiera w gąszczu ostów i owocowym zapachu upału  Gdzieś na krawędzi jesieni opadam w dół błotnistą ścieżką w dolinę pełną opadłych mirabelek i wąskich strumyków. Nadaję ci imię Dolina Mirabelek i będę czcił twe istnienie dopóki będziesz i później gdy zginiesz pod betonem i torowiskiem i śniegiem i popiołem, po kres mej świadomości i ostatni impuls mózgu.
Potem w górę, by wynurzyć się na szczycie Moreny i dalej ku morzu i falom uderzającym w podnurze moich okien.
Gadam w pracy, Gregory zwraca uwagę, że zawsze mówię "w dawnym Brzeźnie, dawniej, kiedyś, w starym... Faktycznie. Podobno wszystkie najważniejsze wspomnienia mamy do 25 roku życia. To jest nasz świat, w nim pozostajemy i do niego porównujemy wszystko co nadchodzi i przemija wokół nas.
Otworzyli stalowy bunkier ECS. To początek końca legendy Solidarności. Zauważyliście że gdy w Polsce chcemy pochować jakąś sprawę to budujemy jej pomnik. Nie jesteśmy w stanie znosić przejmowania się czymś, pamiętania o tym. Uwiera nas to niemiłosiernie. Zrzucamy więc to do dołu, lejemy fundamenty i stawiamy grobowiec. Czym większa sprawa tym okazalszy. Jan Paweł milion razy powtarzał, że nie życzy sobie pomników, że chce aby pamiętano jego słowa i czyny, a tu jak Rzepa długa i szeroka  zmieniają go w spiżową laleczkę. Jest pomnik, znaczy się zapamiętane, można zapomnieć.
Kupiłem najnowszy szkolny atlas historyczny, jest zadżebisty. Na ostatnich stronach mapa Europy, a na niej oznaczona rosyjska aneksja Krymu. Historia dzieje się na naszych oczach.
Sopot, tawerna przy plaży, grzmią szantowo CDNy. Świętnie brzmi gitara, zupełnie nowe brzmienie. patrzę a do niej nadal podłączony Kudłaty, a myślałem, że go wydalą, zrzucą z mostu w rzekę lawy i przywalą autobusem, a tu nie jest i brzmi, brzmią naprawdę świetnie.
Marzan oprowadza po Wrzeszczu swojego dzieciństwa kilkadziesiąt osób. Złota godzina, wiersze czytane z parkanu rozchwianym głosem wprost z dalekiej podróży. Ludzie patrzący z niedowierzaniem na ten kolorowy kondukt przechodzący przez ich podwórka.Wspinaczka ku źródłom Matki Polki i opowieść o ustach szeroko otwartych by pomieścić całe Ciało Chrystusa. "Mama stała w kolejce po mięso, a ja bawiłem się figurkami muppetów w kolejkę po mięso. Miałem ich z 50, gdy któryś kupił kiełbasę szedł grzecznie na koniec kolejki a porządku pilnował potwór z pałą.". Rozdzierająca, chropowata inwokacja. Koncert  w Gaju Gutenberga. Spiżowy pomnik w wysokiej altanie i M w wojskowej kurtce wystrzeliwujący w niebyt słowa i upuszczający zapisane kartki wprost w płomienie świec.

- Moja mżonko
- Mój  małżu...
- CO?!

(My)

*

sobota, 30 sierpnia 2014

Z tą Dominikaną to było tak...

Gdzieś koło drugiej autokar zatrzymał się na rozświetlonej stacji benzynowej. Stanąłem pośród ciszy na granicy światła patrząc w mrok. Mała wysepka światła pośród niczego. Krąg mojego postrzegania poza którym nic już nie jest realne.
Dworzec autobusowy w Łodzi o świcie. Pancerna ściana omywana kolejnymi falami graffiti. Zapach moczu i łubinu, 15 rodzajów bruku splecionych w różowym blasku wschodzącego słońca  Włoszczyce gdzie spotykają się autobusy i mieszają pasażerowie. Podróż przez Czechy i Austrię krótsza niż przez najwspanialszą wśród Rzeczpospolitych.Fabryka pokarmu pośród płaskiego, betonowego pustkowia, monstrualne wiatraki mielące czas na tle nadchodzącej burzy i austriaccy podajmajstrzy którym pokazuje się paluchem pożądany kotlet. My danke schein oni proshe bardzho.
Słowenia o zmierzchu jak kraina baśni wprost z dziecinnych marzeń o domku na drzewie. Domy na stokach, wzgórz, wzgórza aspirujące w góry, lasy spływające w zamglone doliny jak zielony lukier.
Noc na obcym terytorium, dzikie dzieci pierwszy raz same w hotelu. Eksplozja złotego poranka, czerwonymi dachami płonie za oknami Kranj. Zaskoczenia i rozkosze szwedzkiego stołu.
Słowenia, miejsce gdzie austriacki ornung  koegzystuje z włoskim dolce vita na tle słowiańskiego indywidualizmu. Szczęśliwy punkt gdzieś pod tłustym brzuchem zachodu, a gorącymi żywiołami południa. Ostatnia woja trwała tu 10 dni, zginęło 66 osób. Chorwaci dostali taki łomot, że szybko dali sobie spokój i poszli  rozszerzać swe imperium gdzie indziej.
Skopija Loka na wskroś średniowieczna. Zamek, klasztor, na kamiennym moście posąg biskupa w jego herbie murzyn - sługa który uratował go na polowaniu i któremu obiecano, że zapamiętają go na wieki. Ekipy zrywające średniowieczny bruk i kładące kostkę by turystkom na szpilkach było wygodniej.
Dalej dziką doliną. Pociąg sunący po stoku 800 metrów wyżej. Kamienne wsie i ufortyfikowany kościółek z zeszłego tysiąclecia, cały w freskach. Hrastovle z tańcem śmierci umieszczonym na 1000 słoweńskich pocztówek.
Wenecki Koper, gdzie ulice starówki zamykają strzeliste, białe ściany pełnomorskich liniowców. Dwujęzyczne nazwy ulic, jeśli chcesz dostać pracę musisz też płynnie mówić po włosku. Wąskie uliczki, weneckie lwy z księgami na ścianach. Kolejne z miast w których Napoleon kazał zwalić mury obronne w wody laguny, bo nie lubił mieć ścian za plecami. Jemy lody patrząc na cypel za którym umościł się Triest.
Piran, włoski na wskroś cypel wychodzący w morze.Wprost z restauracji wchodzi się w wody Adriatyku. plaże z kamieni i zastygłych w pół ruchu prehistorycznych stworów. Nikt nie przejmuje się nagością, na wielkim głazie jakiś dziadek z lat na oko 70, golutki i zwisający na wszystkie strony. Szponiasta śmiała się, że przynajmniej zobaczyła rozgwiazdę pięcioramienną.
Skok w bok do Chorwacji, kontrole graniczne przypominają że tu już nie ma Schengen. Miasta na szczytach wzgórz, akwedukty i nocleg pod gigantyczną skałą.
Kolejny dzień rusza z kopyta w najstarszej stadninie świata w Lipicy. Hodowali tu konie na wojnę z Turkami, aż któryś z cesarzy Austro-Węgier zażyczył sobie wyjątkowej rasy koni.Stworzono je więc dla niego. Niezwykle inteligentne, rodzą się czarne, z wiekiem stają się białe. Do dziś ich stajnie stoją przy pałacach Habsburgów w centrum Wiednia. Stara część stolicy jest wręcz przesiąknięta ich "zapachem".
Mrok, zejście pod ziemię. Jaskinie Skocjańskie, wiele w życiu widziałem, ale nigdy czegoś takiego, nawet w nadętych hollywoodzkich produkcjach. Wpisane na listę UNESCO miejsce, gdzie we wnętrzu gór można by ukrywać sterowce. Nie wolno robić zdjęć, a Słoweńcy nie drukują albumów ani folderów, to ma być coś co się widzi osobiście.
Słodka Lubljana (Ukochana). Miasto tworzone przez jednego architekta jako dzieło sztuki. Zamek na górze i potrójny most. Plac Preszerena , poety nad którym naprzeciw katedry siedzi naga muza. Słowenia istnieje jako niezależne państwo na 23 lat, ale tożsamość narodową utrzymywała przez wieki. Nie czczą tu wojowników, ciężko też znaleźć pomnik jakiegoś męczennika.Największym bohaterem narodowym jest Preszerena, który napisał min hymn Słowenii "Toast". Jeśli kiedyś zgubicie się w jakimś słoweńskim mieście szukajcie jego ulicy, to zawsze będzie jedna z głównych.
Sklepiki z miodem i likierami. Miód borówkowy, cynamonowy, pomarańczowy, ciemne jak krew ziemi Terrano. Gorące burki z mięsem i serem na Placu Kongresu i Jan Paweł ll na stalowych drzwiach katedry.
Czas, czas, kolejny dzień, Alpy Julijskie w tle Karawanek. Autobus tańczy pośród serpentyn jak szalona baletnica z napędem diesla. Ludzie krzyczą,odsuwają się od okien za którymi otwierają się otchłanie, zmieniają miejscami. Moja żona przesypia to wszystko kamiennym snem tylko lekko ją podtrzymują gdy pikujemy gwałtownie w dół. Za oknem migają kapliczki z dachami jak czapki krasnali.
Austriacka Karyntia wita nas mżawką. Klagenfurt z piękną starówką i pomnikiem smoka na rynku. W historii  Słowenii i części Austrii istnieje nagła fuga, znak przestankowy ok 1500 roku kiedy to nastąpiło gigantyczne trzęsienie ziemi, które zmiotło i zmieliło wszystko co było wcześniej.
Zegar z kwiatów przed ratuszem, promieniejąca secesja na średniowiecznym podkładzie, marmurowe krawężniki, gipsowe krasnale za szkłem. Teatr zbudowany przez architekta cesarza, który jako jedyny mógł powiedzieć monarsze, że ten zna się na rządzeniu ale o architekturze gówno wie.
Ulewa, Wspaniała dolina pomiędzy Alpami a Karawankami. Planica w powodzi kropel, skocznie, dziura w miejscu po skoczni Mamuciej, pośród mgieł sunące powoli cielska spychaczy.
Jezioro Bohinj jak lustro Boga, nad nim kościół ze strzelistą wieżą  i głaz z pomnikiem koziorożca. Góra Vogel we mgle. Pierwszy raz w życiu kolejką linową. Wbijamy się w płytę chmur. Zero widoków, ustawiam ślubną z prospektem i robię zdjęcie - widok z góry Vogel. Chodzimy wewnątrz chmury, w restauracji schroniska  kołowroty i grające, stalowe liny kolejki.
Turkusowe oko jeziora Bled, szczyty wokół, na jednym z nich zamek później będziemy fotografować na nim przestrzenie i rupieciarnie muzeum. teraz płyniemy  do kościoła na wyspie, gdzie wisi dzwon spełniający życzenia. Noc w hotelu na 5 gwiazdek. Jest biblia i czekoladki przy łóżku, jest wanna a w wannie żona mrucząca złowróżbnie jakieś kocie obietnice.
Jeśli jeszcze to czytacie jesteście twardsi ode mnie.
Rano Nowe Mesto, na cyplu. Stary rynek, otoczony komunistyczną zabudową. Miasto bombardowali Włosi a dopalili Niemcy.Z kilkunastu kościołów zostały 2, w tym siedziba biskupa.
Dalej Celie, siedziba Książąt Celieńskich, dawnych władców Słowenii. To ich gwiazdki są w herbie na słoweńskiej fladze.Starówka jak dekoracja tortu, muzea, niesamowicie malowane stropy, dwa zamki. Starszy pachnący średniowieczem wypełnia muzeum, a w nim czaszki książąt, ostatnia przecięta na pół toporkiem na jakiejś zakrapianej imprezie rodzinnej. Wtedy to wiedzieli jak się bawić.Mocne przeżycia gdy schodzimy w głąb ziemi, a tam pod zamkiem sale wypełnione odkopanym rzymskim miastem. Wydobyte z wiecznego mroku ulice, ściany, posągi. I ja postawiłem mój pancerny adidas na bruku rzymskiej drogi. Na rynku pomnik pewnej dziewiętnastowiecznej starszej pani, która pewnego dnia ubrała kapelusz,  spakowała walizkę i ruszyła w świat. Całe piętro muzeum przeznaczone jest na łupy które ze sobą przewiozła, od afrykańskich masek po japońskie kimona.
Po południ średniowieczny Ptuj z zamkiem wypchanym po szczyt muzeami aż do użygu. Mają tu największą kolekcję instrumentów na świecie, malarstwo obrazujące ludy wschodu, trafił się nawet jakiś uśmiechający się podejrzanie chińczyk i Indianie. Ptuj liczy obecnie 27 tys mieszkańców, w czasach rzymskich był miastem garnizonowy, stacjonowały tu dwa legiony, z  obsługo 40 000 ludzi z górką, ale przyszedł Hun Atylla i posprzątał. Pod miastem jest jedna z dwuch istniejących świątyń Mitry. Wędrówka krętymi uliczkami i dzwonnica w którą miejscowy proboszcz wmurował rzymskie nagrobki i rzeźby, aby miejscowi nieużyli ich do budowy chlewików.
Wieczór w Mariborze, drugim mieście Słowenii.Najstarsza winorośl świata, z której wino może robić tylko burmistrz miasta. Legend głosi, że w czasie potopu jakiegoś protoplastę Słoweńców uratował bóg wina. Zgadnijcie co mieli robić w zamian...
Ulea przez całą noc. Nici ze spływu tratwami. Flisacy porywają nas do knajpy w podziemiach ratusza, karmią i poją. Flaszka na stół, profilaktycznie zajmujemy dwuosobowy, Tańce i igrce pod ceglanym sklepieniem.
Zwrot na północ, ponownie Austria, ojczyzna Adolfa Hitlera. Wspaniałe ulice Grazu. Tramwaj mkną ich środkiem potrącając Turków, na średniowiecznym bruku zielone dywany, żeby nikt nie ukręcił sobie szpileczki. Dębowy bruk w bramie parlamentu by nie hałasowały karety, marmurowy bałwan myślący o przemijaniu na dziedzińcu seminarium. Niesamowita katedra i jedyne na świecie splatające się podwójne schody. Wurst w bułce na rynku pod ratuszem. Ponad miastem wzgórze z twierdzą. Napoleon nie zdołał jej zdobyć i poddał się w końcu, kazał wysadzić ją w powietrze. Mieszkańcy miast zrobili zbiórkę, posmarowali komu trzeba i ocalili jedyną wieżę z zegarem, która dziś jest symbolem miasta. Resztki twierdzy zmieniono w park po którym łazić można godzinami. Wchodzi się tam po niesamowitych schodach, albo wkracza w jaskinie pod górą i wjeżdża szybkobieżną windą. Kiszczak z Polski wręcza euro austriackiej żebraczce. Eter przenika jęk rozkoszy pokoleń polskich powstańców
Zapada zmierzch, dalej, dalej, wkraczamy do Wiednia, z jurną przewodniczką objeżdżamy Ring i wkraczamy na starówkę. Pałace imperium, ruiny rzymskiej tawerny wyrwane z ziemi wprost ze środka ulicy, na ścianach widoczny jeszcze tynk. Blask europejskiej stolicy, tłumy na ulicach, historia wyciekająca złotem z każdego kąta. Popielata katedra wyglądająca jak coś co spadło w środek miasta z kosmosu.
Dalej, w górę. W nocy gdzieś w Czechach postój przy średniowiecznym lunaparku. Zamek jak z klocków lego, rycerze, katapulty, trzymetrowe laski z mieczmi. I smoki, wszędzie smoki najróżniejszych kształtów i rozmiarów. Na koniec z dwudziestometrowa planeta Ziemia i nie wiedzieć czemu samolot pomalowany w cycki.
Swit gdzieś za Cieszynem Żurek i kartacze w Woszczycach gdy czekamy na zagubione autobusy. Pościg za deszczowymi chmurami, sms z życzeniami na drugą rocznicę ślubu i w końcu zapach gdańskiego popołudnia.
Zakupy w Lidlu i sen we własnym łóżku.
Zapytacie może czemuż to, oczywiście poza względami marketingowymi (gdzieśmy nie byli) popełniłem to monumentalne dzieło... Otuż gdy nas nie było Krzyśki spotkały Arków i Krzyś soim przekonującym zwyczjem wcisnął im, że pojechaliśmy na Dominikanę. Uznajmy to więc za eksteremalnie szczegółowe sprostowanie.

Jeśli macie ochotę na wizualizację:
Podróż do
Dzień 1
Dzień 2
Dzień 3
Dzień 4
Dzień 5
Podróż powrotna

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Pies który szczeka jest po prostu niedogotowany

- Chodź wymasuję ci gałki oczne
- NIE!!!
-  Ale ich tak nie zaciskaj...
- Będę! Kto mi zabroni!

(My)

Urlop, urlop. Zawsze to ja robię śniadanie gdy Szponiasta zapada na godzinę w łazienkę na dole. Dziś budzą mnie odgłosy, wpływam do kuchni a tu żona ma jedyna robi śniadanie w samych koronkowych majtasach. Przyssałem się zaraz od tyłu łapiąc za to co wystawało i mruczę - Tak to mi możesz gotować.
Wam też jest tak gorąco? Ja jestem rasa północna, poruszam się w tej rozżarzonej zawiesinie, która wypełnia powietrze umierając z przegrzania piętnaście razy na minutę. Od miesiąca dobrze nie spałem. Brodzę w morzu i przytulam się do ścian.
Krzaczki pomidorów i papryki, które adoptowaliśmy od Meave, obrodziły owocami, szykujemy się właśnie na ceremonię konsumpcji naszego pierwszego, osobistego chili
W pracy mamy kolejnego najnowszego, nowego nowego, a i ten wygląda jakby popadł w zadumę nad kondycją ludzką i zawiłymi meandrami polskiego kapitalizmu. Jego poprzednik wyleciał bo był wolnym człowiekiem, bardzo wolnym. Poza tym nie słuchał. Mówiło mu się gdy idą ludzie przerwij na chwilę podkaszanie bo maszyna wyrzuca przedmioty z prędkością 400 km na h, ale nie. Dwóch przechodzących kolesi dostało piachem po oczach, gdy robił skarpę na Myśliwców, a na koniec spiaskował jakiejś lasi na Pryszczu rajstopki z nóg. Przyznam wyglądało to zadżebiście, najpierw małe, pojedyncze kropeczki dziur, narastające lawinowo i łączące się by eksplodować nagle strzępami materiału w przestrzeń ulicy. Przez pół dnia czekałem z duszą na ramieniu czy kobita nie wróci z policją. Jakby co nie przyznałbym się do nich. - Ekipa? Jaka ekipa? ja tylko wyprowadzam tą wspaniałą, siedemdziesięciokonną kosiarkę na spacer...
Wczoraj w przypływie obłędu wyszliśmy na plażę w pełni dnia. Najpierw przez zwały ciał i sprzętów przedzieraliśmy się do wody a później operację tę odtwarzaliśmy w odwrotnym kierunku. Kurcze, to lepsze niż jogging i siłka razem wzięte. Gdy wróciliśmy doma zamknęliśmy szczelnie drzwi, zasłoniliśmy okna roletami i leczyliśmy traumę przegrywając resztę dnia na kompach. To swoją drogą ciekawe; ja wolę strategie w których palę krainy i posyłam dziesiątki tysięcy w otchłanie szeolu a moja słodka żonka preferuje walkę bezpośrednią. Ubiera się w parę pancernych opasek, które odsłaniają właściwie wszystkie istotne dla życia organy, zapuszcza skrzydła, ujmuje w czułe dłonie wielki, dwumetrowy miecz i idzie na spacer w jakieś podziemia siejąc ból i zagładę. To nie ludzkie! czyż te istoty nawet potworne nie mają swych żyć, marzeń, aspiracji? Czyż nie mają słodkich dzieciaczków, którym po dniu ciężkiej pracy przynoszą udziec barbarzyńcy i opowiadają o swym pełnym żmudnych, ale jakże pożytecznych obowiązków dniu? Pomyślał z oburzeniem Kiszczak wysyłając kolejnych 120 armat pod oblężoną Aleksandrię...

Ja - Dzwoni Dan, że jest z małą na plaży,
pyta czy przyjdziemy pokąpać się...
Pazurek - W tej napromieniowanej wodzie?
- Mówi, że jest ciepła...
- To reaktor sprawia, że jest ciepła.

(My)

*

poniedziałek, 21 lipca 2014

Heinleiowska dziewczyna

Niezależnie od merytorycznej
konieczności wiary w Boga,
celem religii jest okiełznanie
demonów ludzkiej natury

Widzieliście te reklamę Activi  w której Shakira gra wesołą, roztańczoną kupę? Shakira  czy raczej Ry śpią sobie rozkosznie pośród zielonych, powiewających łąk wnętrzności, a to nagle i znienacka, czy skądś, ścieka Activia... i wszyscy wstają, tańczą, śpiewają i znają kroki. Nie wiem jak wy, ja jednak wolałbym by moja kupa pozostała senna i spokojna aż do chwili rozpoczęcia jej fekaliodyseii, kiedy to ruszyłaby za horyzont zdarzeń  szaletu, kanałami mroku wprost ku kolektorowi zagłady i odległym i na wpół  legendarnym osadnikom obiecanym Oczyszczalni Wschód.
Ostatnio wpadłem na plażę pogapić się na cycki i poczułem się jak jakiś outsider, dermatologiczny James Dean. Wszyscy jak okiem sięgnąć mają tatuaże, nawet pomarszczone jak powierzchnia Merkurego babcie, przecież w ich przypadku trzeba je chyba było rozciągać na stelażu.
Pochodzę z innego świata, w tym w którym się znalazłem wszystko jest odwrotnie. Dawniej nikt nie miał tatuaż, może marynarze i przestępcy, teza nawet dzieci łażą pomazane henną  Byłem niegdyś walczącym ateistą teraz jestem praktykującym chrześcijaninem i w sumie dobrze, bo ta wielka niegdyś wiara ogółu okazała się maską, modą, która z czasem się zmieniła. Pamiętam,  że jak byłem w podstawówce matki kolegów pluły mi pod nogi, dziś zaś wszyscy śmieją się Bogu w twarz bezpiecznie zakładając że w naszym przyspieszającym świecie wszystko jest względne i podlega interpretacji. Mówię wam kochani trzeba być naprawdę złym człowiekiem i przepłynąć przez morze gówna by zrozumieć, że dobro to stała, określa się stałymi niezmiennymi zasadami i jeśli nie daj boże Bóg istnieje to, nie bójmy się tego powiedzieć, wszyscy mamy przejebane jak kapitan czołgu w filmie "Powrót Godzilli", ponieważ nikt nie będzie nas pytał o być może, czy nie całkiem. Pytania będą proste i konkretne do bólu.
Tydzień temu złożyłem sobie z nadgodzin wolny piątek. Skonstruowałem sobie pierwszy od lat dzień bez pośpiechu. Ubrałem się luźno, na bose stopy wciągnąłem klapki i przez lasy, zakamarki i uliczki poczłapałem do Sopotu. Posiedziałem na ławce, pogapiłem na wystawy i obrazy przy kościele. Przesiedziałem dwie godziny w antykwariacie i kupiłem plecak książek. Gdy nadeszło popołudnie zrobiłem dobry obiad żonie a potem czytałem słuchając muzyki. W nocy gdy wzeszedł księżyc wylazłem w samych gaciach podlać ogródek, posłuchać wiatru i świerszczy i czuć na skórze ciepły wiatr i drobny, wodny pył.
Tymczasem w firmie mamy nowego nowego. Koleś pierwszego dnia rozbił sobie wargę podkaszarką, nie pytajcie mnie jak, i chodził przez cały dzień okrwawiony jak nieboże. Najszczęśliwszy jest Gregory, poprzedni młody, dziś odwróciłem go w kierunku samochodu, gdzie nowicjusz był właśnie miażdżony przez wypadające kosiarki i mówię: Idź i posmakuj władzy..
Rak powrócił na chwilę do Miasta, zorganizował w sobotę spotkanie klasowe, wielu nas nie było, ale trafiło się parę istot z głębin odległej przeszłości. Większości z nich nie widziałem od ponad 23 lat. Ciekawie było obserwować ewolucję wyglądów i charakterów, niezwykle był zapuszczać się w czyjeś ścieżki życia, znając spetryfikowany gdzieś w przeszłości punkt startu patrzeć jak daleko ktoś zaszedł i gdzie skręcał. W niedzielę miałem kaca.

Putin stwierdził, że winę za katastrofę
samolotu ponosi państwo na teranie
którego do niej doszło... A Szponiasta
na to: No to już wiemy jak było w
Smoleńsku

*
]

piątek, 18 lipca 2014

Bestie cesarza

Tylko to jest prawdziwe, co można rozpisać na krok
i oddech. Byliśmy tam na Pektu-San zbyt krótko.
Pamięć oczu wspomagana przez fotografie jest pełna
barw: Pamiętam Pektu-san do dziś, albo pamiętam,
że pamiętałem: ale moje nogi , moje płuca nie pamiętają
tej góry: o nie - nie stała się w ten sposób pamiętna, bo
nie zmieniła się w pot.

(Marzan)

Gdy nadejdzie noc, poczuję się znów jak bezpański pies. Niesiony bezwzględnym prawem tęsknoty będę wybaczał wszystkim którzy mnie nie zabili. Gdy byłem dzieckiem na dzielni mówiło się "Jeśli chcesz to spróbuj, ale lepiej od razu mnie zabij, bo jeśli wstanę..."
Tymczasem litość urasta w skrzydła z popiołu. Unoszę twarz ku gwiazdom, z wiekiem stają się coraz mniej widoczne. Wycie rozsadza płuca, ale na zewnątrz nie wydobędzie się nawet najcichszy pisk. Jest już po ciszy nocnej, rzeczywistość zeszła na psy.
Pobliźniony potwór ponad wami, bioniczny czołg pozbawiony celów do zabijania, samotny cesarz pozbawiony swego wyśnionego imperium.
Śniło mi się ostatnio, że jestem w zaświatach i są tam wszyscy, i jest tam wszystko. W dali ponad piaszczystą równiną pośród sunących miraży skrzy się miasto, a nad nim niczym dwa stare piszczele giganta piętrzą się obydwie wierze WTC.
Byliśmy na nowych Transformersach. Scenariusz na poziomie sześciolatka a głównych bohaterów przez cały, naprawdę dłłuuuggi  czas trwania filmu ma się ochotę kopnąć w dupę.
W pracy tworzyliśmy przez trzy dni trawnik wokół bloku na Przeróbce. Jeśli będziecie jechać kiedyś z Mostu Siennickiego, to nasze dzieło oplata pierwszy blok za mostem. Ten niepozorny kawałek terenu to najprawdziwszy wycinek piekła. Dziesięć centów ziemi, niżej pół łopaty zwartej darni, a potem już tylko gruz budowlany i znaleziska. Przekopanie się przez to cholerstwo zajęło nam dwa dni. Co dzień asymilowaliśmy po 10 litrów wody i gubiliśmy flaki uciekając wraz z cieniem. Słońce zawsze nas doganiało i łopaty momentalnie nabierały wagi, ciało rozgrzewało się do 60 stopni a świat skręcał się w męce. 10 minut pracy, 10 minut cienia. Gregory popracował z nami drugiego dnia, trzeci przeleżał z czterdziestostopniową gorączką. Trzeci dzień upłynął nam na walce o wyrównanie okolicy co jest dość absorbujące gdy z ziemi niczym tonące wraki sterczą kawały rozbitej, litej płyty darni. Ostatecznie sianie, nawożenie i walcowanie. Trzy worki trawy zamiast 10 i żadnej ziemi aby to przysypać. Co nie spłonie na słońcu to zeżrą ptaki.
Znaleziska, znaleziska., różne różności. Wzbogaciłem się o srebrny nóż stołowy, zmurszałe monety... Nie wyobrażacie sobie nawet jak niesamowicie wygląda wrośnięta w korzenie maszynka do golenia Wilkinson
To wszystko przy akompaniamencie awantur autochtonów: to nie wasz teren, i tak tam będę chodził, wyrwę wam te krzaki... Polacy to kurwy. Zamiast cieszyć się, że kawałek ich okolicy wypięknieje, że ktoś poświęcił czas, siły i pieniądze dla wspólnego dobra, to jedyne co potrafią to nawzajem ściągać się na dno..
Opuściliśmy tamtą okolicę z ulgą, rozrzażeni i napromieniowani, wykończeni po ostatnią rezerwę i na pół ślepi od słońca, a na drugi dzień nasz Il Duce jedyny i wyjątkowy nagrodził nasz skumulowany wysiłek wysyłając nas na koszenie czterech obiektów. " I coś JESZCZE?" Pytam Radosnego, "Tak przycinanie pięciometrowej tui ze stojącego obok rusztowania. Byłem za bardzo wyschnięty by się popłakać, a poza ty potwory nie płaczą.
Niezapomniane wrażenie, gdy gnając przez  ciąg obiektów nalewasz benzyny do zbiornika rozgrzanej do czerwoności kosiarki a ono na twoich oczach wrze i paruje z sykiem. Ta sekunda niepewności czy za chwilę pochylonej twarzy nie owionie ci gorąca fala płomieni.
Tymczasem dzień się kończy, czekam na żonę by udać się do Lidla na cotygodniowe zakupy. Słońce wciska się przez szpary w roletach. Jutro prawdopodobnie będę pił z Rakiem, który przybył w nasze strony spoza zachodnich krańców horyzontu.
Mam ochotę obejrzeć znowu "Constantina". Uwielbiam go oglądać. Zawsze chciałem być taki jak on, zgorzkniały drań o ogromnej, niezgłębionej mocy. Z drugiej strony, zawsze też chciałem zostać alkoholikiem ale zabrakło mi cierpliwości.

Gdy siedzisz na klopie i do pomieszczenia
wchodzi wzburzony karzeł uzbrojony w
kuszę, to mówienie mu, że jego ukochana
jest kurwą, nie jest i nigdy nie będzie
dobrym pomysłem

*

sobota, 5 lipca 2014

Stacja - Anihilacja

Poprowadziłem sesję dla paru znajomych, w której byliśmy załogą tajnej, bojowej stacji kosmicznej ukrytej gdzieś pośród wiecznej ciemności poza orbitą Ziemi. Na Ziemi wybucha konflikt, rozkazy są sprzeczne a łączność się urywa. Stacja nazywała się Litościwa Kali, ale tylko część nazwy okazała się adekwatna. Ogólnie działy się tam rzeczy straszne i niewątpliwie karygodne, dość powiedzieć, że ostatni wykrwawiający się pozbawiony stóp i oczu członek załogi wcisnął jednak guzik, roztapiając we wrzący żel obydwie Ameryki i pieprzoną Nową Zelandię. Nigdy więcej Hobbitów. Wniosek jest jeden powinno istnieć prawo zabraniające graczom RPG zajmowania jakichkolwiek oficjalnych stanowisk.

W tv przemawia Palikot z nieodłączną
lektorką  języka migowego...
- Kurde! Znowu nie zdążyłem zobaczyć
jak w języku migowym jest: Muppet Show...

- Dość! Idę w noc! Pić, tańczyć w zapamiętaniu i ... całować się z dziewczynami. Ale nie martw się kochanie nie posunę się dalej niż do drugiej bazy.
- Nie miałbyś po co wracać. Wszystkie twoje czołgi byłyby zmiażdżone.
- Nie zrobiłabyś tego...
- CHCESZ ZARYZYKOWAĆ?
Życie się toczy, życie sunie w koleinie pracy i związanego z pracą obłędnego zmęczenia. Mieliśmy kolejne walne zebranie i Il Duce zaaprobował nasze postulaty, w sumie w ostatniej chwili. Choć o tym nie wie, prawdopodobnie dni dzieliły go od masowego exodusu siły roboczej. Kurcze, ależ bym poleżał gdzieś w ciszy nad jeziorem, albo popatrzył z góry w jakąś dolinę. Nic to, z pierwotnego chaosu w stały kształt przyoblekł się plan, powstały stałe ekipy, ze stałym zakresem obowiązków, co choć trochę ograniczyło 'horror niepewności jutra'. Sytuacja zdaje się stabilizować. Jak w "Kryzysie wieku średniego" patrząc przez lornetkę mojego życia widzę jak w odległej mgle majaczy coś co może okazać się napisami końcowymi.
Boży myje "molo" na Trzech Żaglach. Wali ciśnieniówką po dechach jakimś różowym roztworem, który przesiąknął przez buty i wypalił mu ich kształt na stopach. Uwielbiam z nim jeździć tym jego lewitującym szrotem. Ten wóz wygląda jak zbiór pojedynczych części podążających razem mniej więcej w tym samym kierunku, całość w kupie trzyma chyba tylko wielka naklejka Rammsteina na tylnej szybie. Boży uwielbia kobiety, zresztą z wzajemnością, Ostatnio robił jednej tatuaż i zesztywniały mu plecy, a ta ni z tego ni z owego położyła go na brzuchu, zdjęła bluzkę i nasmarowała się olejkiem. Po czym wymasowała go erotycznie biustem z cdnem. Enyłej w czasie jazdy rzadko patrzy na drogę, za to wydaje z siebie entuzjastyczne okrzyki, pocieszny konglomerat wulgaryzmów i czaru: Kocham cię! wrzeszczy za jakąś laską. Idzie jakaś parka, a on: Zostaw ją ! Ona jest moja.
Ostatnio stoimy na rondzie De la Sale, a tam na światłach dziewczyna z nogami do stratosfery. Kocham cię! krzyczy Boży. Ja też- wrzeszczę I ja, i ja - drze się z tyłu Gregory. Będziemy twoim fanklubem! Będziemy cię czcić!!!
Dwa tygodnie temu nawiedził nas Marzan by wkraczając w lodowate fale przywitać się z morzem. Landryna pracuje jako kontroler jakości w jakimś zakładzie przemysłowym, nazywają  ją tam Brytanem z KJtu. W kościele pojawił się misjonarz opowiadający o misji w Kamerunie i wszystko było dobrze, dopóki nie uściślił, że to misja zajmująca się trędowatymi... To fascynujące jak ludzie mogę próbować odsunąć się jednocześnie pozostając w miejscu. Na zewnątrz kościóła czekał z puszką jego podopieczny, Brat Antoni, wysoki jak baobab i czarny jak noc nad sawanną, mało kto nie wrzucił mu czegoś.
Dzwonię do żony do pracy, gadamy i rozmowa zeszła na codzienną bułeczkę jaką robię ślubnej do pracy, w tle słychać jej koleżankę: Niech zrobi dwie, bo mnie jutro nie ma! Ja - A więc to ona cię tam tuczy! Powiedz jej, że dopadnę ją z zemstą. i będę karmił pączkami aż eksploduje.
Pazurkowata wraca doma i mówi: Powiedziała, że pączki mają być z cukrem pudrem i dżemem różanym, bo nie lubi lukru...
No i jak tu być złowrogą maszyną zniszczenia.

Jedzie laska na rowerze, szorty, top.
- Popatrz jak jej wszystko rozkosznie podryguje.
- E tam, zobacz jaki cellulit.
- Ale jakże rozkosznie podskakujący cellulit

(My)

*


sobota, 14 czerwca 2014

Bóg, płeć i ojczyzna

Są takie dni, gdy sprawy idą
naprawdę dobrze, idą świetnie!
- Ale nie wiadomo dokąd

(RMF)

No i nastąpiły nieuniknione i z dawna przewidywane zmiany personalne. Chirurgicznym tym aktem wymościł swe  terytorium Don Chichot jako nowy kierownik sił lotnych a niebezpiecznych naszej niepowstrzymanej firmy.  Przedstawił też zarysy planu co daje lekką nadzieję na okiełznanie postępującego burdelu i ostatecznej demoralizacji naszego pachnącego rozchlapanych chlorofilem hufca.. Miło by było gdyby ktoś faktycznie zainteresował się tym i co i jak robimy, a nie tylko wysyłał nas za horyzont bez instrukcji i środków za to ze słowami "jedźcie sobie i zróbcie" a potem dawał nam odczuć swoją głęboką irytację za ewentualne niedoróbki.
Z drugiej strony trochę szkoda, że ominęła mnie ta brzytwa Okchama, a już słyszałem jej świat, mimo ogólnie egzystencjalnych obaw miałem nadzieję na prawdziwe, wielomiesięczne wakacje i jakiś ogień pośród nocy na Mazurach i wiatr na szczycie góry i gotyki i renesansy i falafel na dworcu we Wrocławiu i fortecę na Srebrnej Górze. Na czas przez palce i gorący kadłub czołgu pod tyłkiem. Zapach zboża i kolejowych podkładów...
Nic to. Akapit ciszy dla utraconych współtowarzyszy, którzy  zniknęli z tyłu jak płatki wiśni wzburzone podmuchem przemykającej kosiarki, czy jakoś tak...

Zastępowałem niedawno Basiolindę w jednym z Żagli. Patrząc z 17 piętra  na odległe Brzeźno budzące się powoli do życia w porannym słońcu, widziałem złotą mgłę przykrywającą świat w dole. Ścieliła się mlecznie na łąkach, tuliła do ścian, wylewała na bulwary. Z dołu nie było jej widać. Tachając odkurzacz w dół, piętro po piętrze czułem się jakbym schodził jakąś szklaną wierzą w głąb złocistego oceanu. Ścigałem się z jej opadający powoli poziomem.
Nie dowlokłem się wczoraj na empikowo- poetycką imprezę u Lenn, a podobno była Toroj. Mam teraz wyrzuty sumienia. W takich chwilach naprawdę czuję na kartu stęchły oddech nadpełzającej starości.
Starszy wpadł do faterlandu z Uzbeklandu. zaproszono nas dziś na konsumpcję powitalną. Ciekawe jakie będą jego wzruszające, pierwsze słowa po dwóch miesiącach nieobecności... "znowu się upasłeś" czy "dlaczego nie skosiłeś dzisiaj trawników"?

Bip bip, intruz w ogrodzie!
Uruchamiam spryskiwacze
z naftą...

(Dan)

*

niedziela, 8 czerwca 2014

Lost minute

Żelazo w twojej krwi sformowało
się w sercach gwiazd miliardy lat
temu i tryliony kilometrów stąd

(sieć)

Nadchodziła noc w gwieździstej sukience koloru indygo. Zachodnie niebo różowiało jeszcze ponad czarnym konturem wzgórz i klifów, pośród których złotą lawą skrzyło się uspokajające się Gottenhaven. Wiatr był chłodny ale nie zimny. Piasek pod nogami niebieski.
Stałem tak patrząc. Za plecami miałem pulsujące młodością  WhiteTown i wypełnioną po brzegi muzyką i tańczącymi Wyspę Piratów. Szanty, piwo, przyjaciele. Rytm i taniec, i słodko gorzkie, smakujące papierosowym dymem i sosem z nachosów usta dziewczyn. "Hiszpańskie dziewczyny" i "Szantaż oliwski", piosenka za piosenką, trzy gitary, bębny i harmonijka Strusia, wielki powrót CDNów.
I przeraźliwa, lodowata samotność w tym oddychającym tłumie. I pomroczna świadomość braku celu, czegoś za czym można by tęsknić. Nie ma nic straszniejszego od osiągnięcia doskonałości, czymkolwiek by ona nie była.
A potem długi, szalony marsz przez noc. Oglądanie ludzi, którzy w ciemnościach robili sobie zabawne rzeczy. Jakiś dres patrzy na mnie i się śmieje: Ale kucyk! Sam jesteś kucyk mówię wymijając go - rozbrykany, szczerbaty tarpanik.
Przed Brzeźnem  wywabiają mnie na plażę dźwięki gitary. Stara kompania Prawego i nieobecnej już Dżesiki, która zaćpała się z żalu po motorowym salcie Tomcata. Koleś sunął pięknie wirując wraz z dwustukilogramowym żelastwem po kostropatych płytach starego lotniska na Zaspie, a za nim, na betonie zostawała linia krwi, strzępów stali i porwanych marzeń. Przynajmniej Dżesi odeszła jak dama i powoli, acz konsekwentnie  odpłynęła ku chmurom w obłoku opium.
Nasze brzeźnieńskie uniwersum pustoszeje. Ci którzy mieli rozum uciekli w świat, ci co zostali wymierają, padają jak jakieś zerodowane kostki domina. A na nawozie z naszych murszejących kadłubów nie wyrasta już nic. Dzieci wychowują się podczepione do monitorów, nie rodzą się nowe tajemnice a przeżycia są jedynie wirtualne. Nikt nie powinien przeżywać końca swojego świata. To okrutne.
Śpiewaliśmy o cyganach i piliśmy wino z gąsiora, patrząc jak pośród srebrzystości obłoków sunie stacja kosmiczna i śmiejąc się, że gdzieś tam wysoko pośród ciemności, mknie po niebie motor z Tomkatem i Dżesi, patrzą na nas w dół z pobłażliwym uśmiechem i dodają gazu w pogoni za czymś lepszym i niewyobrażalnym.
Jutro mam być o 7:30 na Wróblim Zadupiu. Jeszcze nie wiem jak to zrobię. Ode mnie jedzie się tam godzinę czterdzieści, pod warunkiem, że w ogóle coś jedzie. Pewnie będę musiał wstać o 5 i ruszyć przed szóstą a wszystko po to by odprawić zbiorowy ceremoniał podbudowywania ego naszej firmowej kadry, a przynajmniej tak słyszałem. Naprawdę nie musicie wiedzieć...
A jest tak pięknie pod błękitną kopułą nieba. Może po prostu wyłączę telefon, wyśpię się i pójdę na wagary. Jeśli być bezrobotnym to tylko teraz.

Lepiej być dobrym nikim
niż złym kimś

*

środa, 4 czerwca 2014

Nieujażmiona

Strasznie płaczące dziecko
w asyście bezsilnego rodzica.
Dan nachyla się nad nim i mówi:
Nie płacz, bo gdy dzieci płaczą
z lasu wychodzi potwór i je
pożera, bo myśli, że to owce

Ostatnio śniło mi się, że chowam się przed podmuchem eksplozji nuklearnej w świeżo wykopanym grobie.
W pracy pogłębiający się chaos. Grafik nie istnieje, wersje zmieniają się trzy razy dziennie. Myjemy hale garażowe płynem do naczyń, bo nikt nie dowozi nam chemii. Jeździmy komunikacją w brudnych, porwanych szmatach, bo nikt nas nie dowozi. Kosimy mokrą, wysoką do kolan trawę zostawiając za sobą klomby pełne spienionej, zielonej pulpy. Pachnąca chlorofilem krew ziemi. Ostrza grzęzną i szarpią się. Kiedyś któreś w końcu zerwie się i poszybuje w dal by ciąć i patroszyć, mam nadzieję, że będę wtedy dość daleko i w miarę możliwości za czymś betonowym.
Ostatnio Il Duce i jego kreatywny zastępca Don Chichot zarządzili, że po maszynie mamy na halach doczyszczać wszystkie rogi mopem. Jako przyjazna i uczynna dusza postanowiłem nieco nam ułatwić i pojechałem maszyną jak najbliżej ściany. Akurat w tym miejscu na ścianie na lekko sterczących  metalowych kątownikach zamontowane były rury. Musiałem iść mocno wygięty w bok i opierać się na panelu i gdy tak sobie popychałem to basze muzealne, huczące monstrum usłyszałem DŹWIĘK. Po czym z włącznika o który się zapierałem wyskoczył przepiękny, różowy łuk elektryczny i pomknął mi w górę ramienia zostawiając zygzak wypalony w bujnym owłosieniu. Dobrze że wyrwało włącznik, bo pewnie jeszcze bym na nim wisiał wesoło skwiercząc, a tak cisnęło mną  tylko o ścianę no i oczywiście skronią prosto w kątownik. Dobrze że miałem czapkę, nic mi się w nic nie wbiło, ale na lekki wstrząs mózgu zapewne się załapałem bo jeszcze przez tydzień napieprzał mnie baniak, a życie urozmaicały mi zawroty głowy w różnych niespodziewanych momentach.
Przez ostatnie dwa tygodnie w ogóle prześladował mnie cholerny pech, nerwy więc lekko przecierały mi się na kantach. Gdy więc stałem tak pośród rozmoczonych, pokrytych blobem trawników wywrzeszczałem Danowi i Stasiowi elegię o etosie pracy, o tym że jest ona misją i celem i ... wyśmiali mnie. I w sumie mieli rację, praca nie jest już żadną wartością to tylko środek do celu. To ja jestem nienormalny przejmując się do obłędu i wkładając wszystkie siły w coś co nikogo nie obchodzi.
Tymczasem w Mieście mamy plagę znikania. Zniknięty został postrzelony żuraw z mariny, ten co to przez jego ramię przeszedł pocisk czołgowy zostawiając tylko wąską wstążkę metalu. Znika "indiańska wioska", niesamowita, niskopienna osada długich domków sformowanych w przyjemny układ placów i podwórek wzdłuż torów we Wrzeszczu. Mała zielona wyspa pośród skłębionej zabudowy i przemysłowych, metalowych splątków. Niegdyś zamieszkiwali ją licznie wojujący socjaliści, stąd nazwa. Znikają budynki, znikają przejścia...Kiedyś stworzę książkę o tym znikaniu i zadedykuję ją prezydenturze Pawła Adamowicza.

A na trawnikach dziesiątki ślimaków,
gdy idę z podkaszarką to tylko fruwają...
jak ptaki. Ciekawe co wtedy czują?

(Dan)

*

sobota, 26 kwietnia 2014

Rock'n'roll engines

Wypijmy za niego. Jeśli jest  w niebie
to znaczy, że się tam włamał.

(Castle)

Umarł Różewicz i Marquez. Trwa drugi ćwierćwiecze moich 100 lat samotności. Pudzian podnosi stalowe wieko dachu Teatru Szekspirowskiego wypuszczając na świat sen nocy wiosennej. Myślę że dzisiejsi ludzie fizycznie są młodsi ale duchowo starzeją się szybciej  Ich dusze rdzewieją, rozsiewając pył. Interakcje pokrywają się glonem.
Koncert Laibacha pośród zwalistych, betonowych kolumn stoczniowej hali. Stoimy tuż przy scenie czując jak ciepłe fale powietrza gnanego dźwiękiem uderzają w nas jak ogromna kocia łapa. Gdzieś w ciemności z tyłu czai się Texx. Powoli zaczynam się przyzwyczajać, że gdy obejrzę się gdzieś w ciemnym, pełnym ludzi i muzyki miejscu to Texx już tam jest.
Krótkowłosa dziewczyna ubrana w tą seksualną mieszankę stroju niemieckiej urzędniczki, stojąca za mównicą i śpiewająca wykorzystująca gestykulację wprost z przemówień Hitlera. Niedoścignione piękno osmozy niewinności z maszynowym autorytaryzmem. Głos przesiąknięty dymem, czas przetkany światłem.
Pulsujący rytmem mroczny tłum. Fetysze, mundury, dziewczyny ubrane w obcisłym stylu lat dwudziestych z ustami mocno podkreślonymi ciemną szminką. A pośrodku tego wszystkiego Agentka w czerwonym dresiku adidasa.Widziałem jak wokalista sunie tym swoim monumentalnym wzrokiem po widowni i nagle trafia wzrokiem na nią a jego źrenice rozszerzają się nagle niczym eksplodujące gwiazdy...
   Noc się kończy i nastaje praca. Praca, praca pod wiosennym słońcem. Pętla autobusowa na Jasieńskiej, która gwałtownie zarasta domami i na której co noc ktoś wywraca Toy Toya przygotowanego dla kierowców. Droga, która nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, i która jak podejrzewamy dotrze pewnego dnia do Dziwnego Ronda nieopodal obwodnicy, które leży niczym opuszczony, kosmiczny obwarzanek na szczycie wzgórza.
Ostatnio ciągle czuję w palcach rośliny, rozwijające się i umierające. Czuję się jak lekarz przyjmujący je na ten wiosenny świat tudzież wyprawiający ich martwe, suche ciała na kolejny. Po rękach spływa mi krew i pot, z górki, wprost na Dana, bezszelestnie zjeżdża martwej flory kontener i naprawdę przez dłuższą chwilę zastanawiam się czy go ostrzec czy poobserwować tę przepiękną katastrofę.
Spędzam noc na kortach do squosza w Fittnessclubie Który Nigdy Nie Śpi. Naprawdę, ludzie potrafią przyjechać ćwiczyć o 2 w nocy. Zmywam milion sto dziesięć plamek po uderzających piłkach, za pomocą baranka umieszczonego na sześciometrowym teleskopie... jakkolwiek dziwnie miałoby to zabrzmieć.
Kocica Lenn pożarła kawałek plastiku, musieli ją pociąć i sponiewierać. Śmieliśmy się z Danem, że po wszystkich tych wysiłkach i nerwach Lenn pokazuje jej ten kawałek plastiku i mówi "Zobacz co kotek miał w brzuszku" a kotek - chap!

- To tamtędy jadą siły inwazyjne.
Pewnie zajęli port, a most właśnie
stamtąd prowadzi...
- Nigdy mi się nie podobał.

(Jutro)

*

niedziela, 13 kwietnia 2014

Dyskretna eksplozja

- Aaaarrrgh!
- Co tam?
- Aaaaa, kochanie, czemu ja
   nie jestem antychrystem?
- Nie można mieć wszystkiego

(My)

Gdy usiadłem z kumplem "Przy Plaży" w knajpie, która miała spłonąć za niecałe 5 dni, patrzyliśmy jak spośród fal i wiatru wchodzi do środka dziewczyna z solą w rudych włosach, podchodzi do jakiegoś typa przy stoliku obok i upuszcza mu w talerz i pokal wirującą garść strzępków papieru. Potem bez słowa rusza do drzwi, za którymi miesza się w hormonalnym konglomeracie noc, wiatr i wiosna. Spojrzeliśmy na siebie równocześnie... Anioły nigdy niczego nie tłumaczą - mówię - Uważają swoje działania za dogmaty.
Teraz śmierdzi tam mokrą spalenizną.
W tym miesiącu miliard ludzi na całym świecie bierze udział w demokratycznych wyborach. Rekord wszech czasów. Rosja tymczasem proponuje nam, Rumunom i Węgrom rozbiór Ukrainy i układa Ukraińcom konstytucję. Osobiście uważam, że i my powinniśmy jak najszybciej skontaktować się z Chinami i rozważyć palącą kwestię bezpieczeństwa, dobrobytu i prawa do stanowienia milionów naszych obywateli zamieszkujących Syberię, Rosyjski Daleki Wschód, Okręg Królewiecki i Białoruś. Byłby fun i fajerwerki.
Byliśmy w kinie na Noe. Idea, że Arka była przeznaczona wyłącznie dla zwierząt, a ludzie na jej pokładzie byli tylko po to by zapewnić im bezpieczną podróż do nowego świata, a potem wymrzeć bezpotomnie , przekonuje mnie. Tym bardziej im częściej rzucę okiem na kampanię wyborczą naszych wybrańców narodu
Kiedyś wdzięczny acz nieco znużony naród zamknie ich wszystkich szczelnie w budynku sejmu i wpuści krokodyle.

Skoro już wysyła nas do piekła
mógłby przynajmniej dać wóz,
żebyśmy tam dojechali...

W pracy mamy maraton śmierci, drugi miesiąc brniemy przez najcięższe roboty, bez istotnych chwil przerwy. Czuję się jak gwiezdny pancernik ziejący w przestrzeń spośród porwanego poszycia i powyginanych wręg szczątkami i krystalizującą się atmosferą. Boli mnie właściwie wszystko, a wiadra z dziesiątkami kilo trującego pyłu, zlewają się w jedno z tachaniem przez 100 pięter przemysłowych odkurzaczy. Obecnie pełzamy przy ziemi anihilując rodzące się życie, które uznano z niewłaściwe. Mam suchy, wydrenowany mózg, zerwany bok i pocięte w krwawą arabeskę ręce. Dziś pójdę na koncert Laibacha pod dźwigami i może kogoś pobije. Może ktoś pobije mnie a wtedy wreszcie sobie poleżę...
W tak zwanym międzyczasie dotarliśmy ostatecznie do garsoniery Lenn gdzie w półmroku przetykanym kotem spędziliśmy wieczorek kulinarnych lubieżności i obejrzeliśmy po raz kolejny Zaplątanych w towarzystwie kolesia, który mówił rzeczy w stylu: "Och jaki Piękny król" po czym zaczynał histerycznie płakać.
Babcia tymczasem znalazła jakiegoś desperata, który zdjął jej muszlę klozetową po czym za pomocą dłuta i młota a prawdopodobnie także taktycznej broni jądrowej przywracał drożność rurom. Biegała potem z odłamkiem takiego kamyczka po okolicy i wszystkim go pokazywała. Sąsiadom, nam, nawet ojcu w Uzbekistanie, niestety podczas tego ostatniego odłożyła mi ten hołubiony, wygłaskany kamyczek na stół. Spędziłem potem upojną godzinę uspakajając moją hipochondrię Ajaxem i odrobiną Domestosa. Uwielbiam moją rodzinę.. Gdybym miał zbombardować Talibów użyłbym jej w charakterze bomb.

Na pokładzie panowała cisza. SI przeżywała
bezgłośny żal. Nie było nic do powiedzenia, a
poza tym kobieta siedząca w fotelu pilota i tak
niczego nie słyszała. .Jej mundur był poplamiony
i przepocony, skóra tłusta, brudne włosy posklejane
w strąki, a przekrwione oczy płonęły szmaragdowym
ogniem.
Okręt "Megajra" pędził w głąb układu a za jego
sterami siedział obłęd.

(Weber)

*

sobota, 22 marca 2014

Zakurzony kąt pod biurkiem wieczności

Dzisiejszy dzień to dziki korkociąg w dół. Rzeczywistość mnie pali. Czuję upływający czas i cieszy mnie to bo każda upływająca sekunda zbliża mnie do ostatecznej ciemności, w której będę wreszcie mógł wyszeptać w ucho mojemu dowcipnemu Stwórcy "A teraz zniszcz mnie, całkowicie i ostatecznie. Pluje na każdą z twoich wieczności chcę przestać czuć i myśleć. Chcę być unicestwiony tak by nie pozostał po mnie żaden ślad"
Gdy umrę karzę się spalić na stosie z moich  książek.
Każdy oddech sprawia mi metaforyczny ból, myśl o pójściu do pracy w poniedziałek wywołuje już fizyczne cierpienie. Chcę iść spać i nie obudzić się. Chcę wszystko rzucić i zostawić. Chcę kogoś obchodzić.
Człowiek jest skonstruowany tak by żyć do 35 roku życia. W realnym świecie albo już umierał ze starości, albo go coś zeżarło. Po tym terminie ważności, jest już tylko powolne umieranie. Utrata szczegółów i kolorów. Miejsce wszechogarniającego przyzwyczajenia bez zdziwień i zadziwień. Miejsce w którym najlepszym miejscem do ucieczki jest pamięć.
Chyba że ma się marną pamięć. Wtedy przejebane.
Moja mielizna rozbrzmiewa dziś stojedynką Depeszów, na głowie mam kaptur by ukryć się przed rozlewającym się pomiędzy zbyt bliskimi horyzontami słońcem. Jestem sam. Zupełnie sam w sobie i nie mam nawet gdzie iść bo dawny świat postatomowych fantazji zajęły zgrabnie przycięte osiedla pastelowych domków. Dzikie ścieżki pokrył polbruk i plastikowa horda mieniąca się w słońcu od opakowań z Biedronki.
W nocy przeszła nad nami niesiona południowym wiatrem burza. Ale nie zabrała mnie ze sobą.

*

niedziela, 16 marca 2014

Czasami bycie mną jest dość tajemnicze

- Hej chłopaki z Nagasaki!
- Hej dziewczyny z Hiroszimy!

(Jedno z tych tajemniczych wymian powitań jakie można usłyszeć z rana w pracy)

Pierwszy wiosenny sztorm porywa z dachów ostatnie strzępy jesieni. Ulicami toczą się fale pyłu i przypadkowi żule o rozszerzoych niedowierzaniem przekrwionych ślepiach, śmieci dekorują fraktalami płoty. Morze wypluwa na brzeg wszystko co ludzkie. Gałęzie zaczynają się zielenić, Daniel po raz pierwszy w tym roku psuje weltykulator. Wraży łeb unoszą hormony  i znów zaczynam wszędzie widzieć kobiety.
Landryna już nas nie kocha, zdaje się rozciągnęła swoją prywatną wojnę z Avatarem na nas wszystkich, albo może za bardzo przeszkadzaliśmy w procesie minionyzacji Areckiego, któż to może wiedzieć.
Dziś masturbacyjne referendum na Krymie, ruski brędzlują swoją dumkę narodową. Na miejscu Ukraińców w chwili gdy kacapy postanowią przytulić się do swej przegniłej Rodiny, uznałbym ich wybór, pogratulował a następnie odciął wodę, prąd, gaz i ścieki podłączone przecież do Ukrainy, a na koniec wybudowałbym na granicy wysoki zwieńczony drutem kolczastym pod napięciem mur i tylko od czasu do czasu zaglądał na drugą stronę przez peryskop by zobaczyć jak tam radzą sobie bez turystyki, która generuje większość miejscowego dochodu. Chcą do Rosji, więc niech Rosja ich utrzymuje.
I tyle na dziś, pogoda zmieniła się i solidnie mnie muli. Za jakąś chwilę skorzystam z nieobecności małżonki i udam się na plażę w celu pielęgnowania miejscowych stosunków towarzyskich. A jutro praca, o rany jak mi się nie chce nawet o tym myśleć.

W ogólnym przekonaniu wiewiórki to
istoty wprost urocze, gdy skaczą po
drzewach ludzie pokazują je sobie palcami.
- Ojej, jaka rozkoszna - a ich głosy stają
się niezwykle przesłodzone i wznoszą się
falsetem w górę.
Pozwólcie jednak, że wyjaśnię tu od razu
jedną rzecz: wiewiórki są rozkoszne tylko
wtedy, gdy są na tyle małe, że można je
rozdeptać. Kiedy człowiek staje przed
gigantyczną wiewiórką wielkości betoniarki
z miejsca przechodzi mu słabość do tych
stworzonek...

(Hearne)

*

poniedziałek, 10 marca 2014

Wampiryczne cechy polskiego romantyzmu

Na plecach nosiła strzelbę z
kompozytów ceramicznych,
a jej wyraz twarzy sugerował
wiele niezałatwionych spraw
( Pratchett\Baxter)

Wolny jak dzika świnia, owinięty w muślin czasu wolnego, pod słońcem tego nagłego wcześniaka wiosny mknę przez przestrzeń powiewając strzępkami dobrych myśli, śladem wspomnień starych i zaśniedziałych jak lufa dziadkowego mauzera ukrytego w meandrach strychu, w oczekiwaniu powrót czasów złych i niewyraźnych.  Przez te dwa dni zamierzam udawać że mam wolną wolę.
WhiteTown było dla mnie zawsze starą, stylową damą. Pastele cieni pośród koronek fasad starych willi. Zwiewny duch belle epoque  dobrego wychowania przeniknięty miejscami rytmem muzyki osiemdziesiątych lat. WhiteTown zawsze było ucieczką od trywialności dnia codziennego i oddechów ludzi w SKMce... ale przestało. Dziś ulice wypełnia ruch, a za coraz cieńszą skorupką fasad wzbiera krzyk. Dawna dama osiadła w falbanach dachówek pośród spienionych zielenią wzgórz zmienia się w balansującego na obcasach biznesowego wampa, malowaną wydmuszkę bez duszy, katatoniczkę o ostrym make upie.
Dawno, dawno temu chodziłem do WhiteTown by się uspokoić, by się otulić harmonią, mieszanką morza i miasta ze snów. Nie byłem sam, wokół krążyło całe mnóstwo różnej maści dziwaków i outsiderów z całej Polski. Całe mnóstwo ludzi przyjeżdżało tu by spędzić swój ostatni dzień na Ziemi, a potem umrzeć gdzieś w pół drogi do Gottenhaven. Na piasku pozostawały po nich torby i plecaki z dokumentami, porzuconymi drobiazgami, czy garścią wierszy. Dziś opuszczałem WhiteTown rozedrgany jak pęknięty dzwon i jedynie Ostatni Antykwariat na Drodze uratował sytuację.
Rozumiem że czas ucieka, wszystko się zmienia. Dawniej wyprawa do WhiteTown była właśnie tym - wyprawą. Szło się przez zdziczałe lasy pozbawione dróg, pełne bunkrów, jakiś postrzępionych stalowych resztek innych czasów i szkieł tłuczonych butelek. Przebywało się piaski plaż, stawał na zmurszałym moście ponad potokiem. Wędrowało przez dzielnice i osady zapadłe w komunistyczny skuwający zmysły błogostan. Była tylko pustka, niebo i powietrze. WhiteTown zaś skrzył się jak milion gwiazd na horyzoncie. niczym jakieś eteryczne miasto, jakieś Rivendel na krawędzi poznania.
Dziś wszystko łączy niekończący się bulwar po którym suną niezłomne ławice emerytów a powietrze wypełnia 12 języków. Świat zabudował się i ucywilizował i jest to dobre, ale po drodze gdzieś zagubił jakąś ważną cząstkę. Pamiętacie jak w Neverending Story w ciemności siedzi Bastian i Cesarzowa a ich twarze rozświetla maleńkie ziarenko trzymane w jej dłoni? Dziś jest tu pięknie, nowo i wygodnie, a wokół przemyka całe mnóstwo ludzi którzy nie widzą nic poza sobą i ciągle coś mówią do telefonów.
Na krawędzi wieczoru stanąłem na betonowych strzępach przeszłości wgryzających się w piasek plaży w Brzeźnie. Stałem tak, a noc coraz mocniej otulała mnie swym skrzydłem pełnym satelitów. Patrzyłem w dal ponad wodą na świetlistą koronkę WhiteTown, myśląc, że chyba jednak wolę patrzeć na nie z daleka, gdy przestrzeń między nami wypełniają uderzające powoli o brzeg fale możliwości.

- 42 rannych po nalocie 42 martwych
- Nie szanują czerwonego Krzyża?
- Celują w niego

*

sobota, 1 marca 2014

Odwaga to wdzięk w warunkach stresu

...i wtedy wszechświat skończył się
pośród eksplozji światła i wspaniałości

Byliśmy jakiś czas temu na próbie CDNów. Wieczór w zużytym budynku dawnej Macieży Szkolnej w Frei Stadt Danzig. Szanty pośród zwojów opuszczonych kurtyn, Kudłaty podpięty do żył basu wciąż na nowo godzący się z innym wyważeniem gitary, piwo, zachrypnięte głosy i papierosy w odrapanym kiblu z oknem z widokiem na wały i stary polder wojenny. Oddech umykających w noc pociągów i buszowanie pośród teatralnych rekwizytów. "Coś dzisiaj będzie" spytały dwie laski opuszczające budynek, gdy nasza wesoła gromadka wkraczała do środka. "Tylko my" mówię, "...i nie będziemy się dziś rozbierać".
W pracy nadal oglądamy świat od spodu. W czułych ramionach Dana maszyna spłonęła, wspominałem już o jakiejś jego protoplastce na Titanicu? A o tym, że w wojsku udało mu się popsuć wóz opancerzony którym jeździł. Jedyny dziurawy BRDM w całej kompani. No więc maszyna jęcząc potępieńczo gasnącymi wirnikami oddała bohatersko krew, a my wylądowaliśmy pod glebą z ciśnieniówką w inspirującym naszą wrodzoną pomysłowość oraz skłonności samobójcze towarzystwie niedrożnych studzienek odpływowych. Można więc powiedzieć, że przez ostatnie dni głównie brodziliśmy niczym jakieś obleczone w robocze łachy, zmechanizowane bociany zagłady. Dodam tylko, że oprócz nas w tej wodzie znajdowały się też maszyny oraz intrygująco skomplikowana sieć przedłużaczy, skutkiem czego co jakiś czas Dan krzyczał, podskakiwał tudzież wykonywał skomplikowane figury taneczne. Raz wpadł nawet na pomysł by podwieszać kabel na metalowej listwie pod sufitem. Z zapartym tchem obserwowałem jak stojąc po kostki w wodzie i mokry po kolana wyciąga dłoń ku szynie a między nią a jego dłonią przeskakuje pięć różowych błyskawic.
Oczywiście rozpuściłem zaraz tą opowieść. Wczoraj schodzi do mnie Gregory i pyta"Gdzie jest Zeus?". Ja myślę "Zeus, Zeus, AHA!", "Na górze" odpowiadam.
Do Bossa zadzwoniła jakaś kobiecina, że trzeba jej w ogródku przyciąć krzaczki. Wzięliśmy więc sekator, Dan poszedł z rzeczoną obejrzeć ogródek. Wraca i chichra się pod nosem. "Co jest?" zainteresowałem się. "Krzaczki" zarechotał Dan. Okazało się że to pieprzone pięciometrowe tuje i świerki wielkie jak baobaby rozciągające się puszczą pierwotną na sąsiednie parcele. Bez drabiny i piły łańcuchowej możemy co najwyżej się pod nimi położyć by kontemplować upływ pór roku tudzież powolne przesuwnanie się ramion galaktyki.
Żona znowu na wykładach, mam wolną chatę i właśnie rozważam konsekwencje tego faktu. Dzwoniła 3szklaneczki z Canady, że mieszka teraz w miejscu, w którym idąc do kibla zabiera się strzelbę z amunicją na niedźwiedzie. Siostra Szponiastej urodziła miesiąc przed terminem kolejnego potomka. To już powoli staje się rodzinną tradycją..Ciesząc się słońcem na spacerze mało nie wdepnąłem w jakąś entuzjastycznie kopulującą pośród lasu parkę, znaczy się wiosna. Dziewczyna była na dole. Zauważyła mnie i puściła do mnie oko.
Tymczasem Zachód ujawnia swoją tradycyjną ignorancję w kwestiach rosyjskich, Mówią o prawach i ostrożności, tak jak w 20, 39, 45,68, 81 itd. Oni naprawdę niczego się nie uczą. Przecież najmniejszy rosyjski osesek słysząc słowa:: ostrożność, respektowanie praw czy rozmowy, od razu wie, że ma do czynienia ze słabością i tym samym wszystko mu wolno. Rosja rozumie i szanuje tylko siłę, prawa i układy to jedynie środki do celu potrzebne jedynie przez chwilę. Jak tak dalej pójdzie to spokojnie i bez pośpiechu odbiorą Ukrainie Krym a przy odrobinie finezji jeszcze spory kęs terytorium, a Europa i Stany będą szczęśliwe, że tylko tak się skończyło. Zali.

Mam swoje praw! Zapisane w karcie,
cały dzień nie dostałem wody
- Właściwie - Rzekła zimno Lessa -
Karta nie wspomina o wodzie pośród
praw człowieka

(McCaffrey

*

sobota, 22 lutego 2014

Wysyłają diabła by dopełnił boskiego dzieła

Co robi dzik na zamku?
Penetruje lochy...

(Gregory)

17 lutego był dzień głaskania kota. Śniło się polowanie na stalowego, puszczającego parę na złączach tygrysa, w mieszkaniu moich starszych. W tym śnie co chwilę ktoś znikał.
Wciąż pracuję w tym samym miejscu. A już się witałem z gąską, z ulgą myślałem o nadrabianiu czytelniczych zaległości, powolnym meandrowaniu w kierunku Sopotu przez pozbawioną smrodu chemii przestrzeń, czy gotowaniu obiadów żonie. Istnieje taki moment gdy znużenie osiąga taki poziom, że nawet najgorsze rzeczy stają się zupełnie obojętne i takie sytuacje gdy zrobienie cokolwiek, nawet odcięcie sobie ucha, są lepsze niż stanie w miejscu.
Tymczasem odbyliśmy walne spotkanie akcjonariuszy i sytuacja się nieco wyklarowała, choć oczywiście chłopaki tradycyjnie wysłali mnie do przodu na pożarcie, Dan usiadł sobie gdzieś w tle, a Radosny za mną lekko skulony, tak że z perspektywy prezesowskiego biurka widoczna chyba była tylko jego aura. Ostatecznie ustaliliśmy że problemem jest niedostateczna komunikacja, po czym odstawiliśmy ten problem na później i  z ulgą się rozeszliśmy, a biała karawela świetnej firmy AquaC pożeglowała dalej przez wzburzone morza detergentów.
Śniegi ustąpiły, ptaki drą mordy od bladego świtu, a my powracamy na z dawien porzucone terytoria, gdzie zniechęceni osobliwą nieustępliwością w odzyskiwaniu opłat przez Naszego Il Duce autochtoni przerzucili się na firmy pokrewne, aczkolwiek tańsze. Najwyraźniej otrzymali to za co zapłacili bo teraz podobno "błagają" o nasz powrót. Cóż, nie dostaliśmy białych, kawaleryjskich koni, by dzierżąc dumnie wiadra i z mopami u pasa urządzić tryumfalny przejazd wykafelkowymi holami, mimo to jest jakaś taka podskórna duma, że wolą bulić ciężki pieniądz tylko za to byśmy raczyli powrócić.
Na jednym z takich obiektów, który ktoś inteligentnie umieścił tuż przy wzgórzu, tak że nawet z 4 piętra można kontemplować trawę za oknem, wylądowaliśmy by doczyścić ściany. Ongiś jakiś światły architekt umyślił sobie, że klatki będą nowatorsko i intrygująco wyglądały bez cokołów. Oczywiście osobnikowi tak mocno skażonemu abstrakcyjnym myśleniem do głowy nie przyszło, że cokoły wymyślono z pewnych praktycznych względów, np: aby panie myjące schody nie zmieniały mopami ścian w kipiącą poczerniałym tłuszczem sodomie z gomorią. To walnął jeszcze chropowaty tynk na ściany, a co.
Przez ponad tydzień doczyszczaliśmy to roztworem w którym rozpuszczały nam się gąbki pozostawiając po sobie tylko tę cienką, ścierną warstwę, a w efekcie uzyskaliśmy przepięknego dalmatyńczyka. Pracuje tam fajna kobitka, w normalnym świecie dorabia jako naczelniczka poczty. To mi przypomina jak pewien pan doktor z uniwerku odkrył, że jego niezwykle elokwentna sekretarka dorabia trzy razy w tygodniu tańcząc na rurze. Nosił to brzemię z uśmiechem.
Ostatnio zaś znów gramy w doungens & dragons na halach garażowych. Odcięci od światła słonecznego, snujemy się niczym potępione dusze z Tartaru pośród tumanów toksycznego pyłu składających się głównie z soli, ropy i zastawu metali ciężkich, maszyna radośnie międzia błocko, wchodząc na coraz wyższe tony i gubiąc co chwila jakieś części niczym postrzelany gwiezdny krążownik. Na Cmentarnej Wieży dopadł nas oczywiście na sam koniec 3 hali Hitler, H ma uczulenie na kórz oraz zestaw ekspresyjnych fraz którymi owo uczulenie werbalizuje. Poprzednio dopadł Dana, Dan nie przepada za ludźmi, którzy wypadają na niego znienacka i zaczynają krzyczeć, uśmiechnął się więc tylko, odwrócił się i poszedł. Jak stwierdził: Tacy ludzie są jak wiatr, odwracasz się i już nie wieje. Była z tego niezła chryja, tym razem postawiliśmy więc na dyplomację. Nie pomogło, następnym razem spróbujemy krwawej przemocy, wymyślnych tortur i podpalenia żywcem. Naprawdę nie mamy już ochoty tłumaczyć, że to mam najbardziej ze wszystkich zależy na tym by się nie kurzyło, bo to my tym oddychamy  i naprawdę pracujemy najszybciej jak się da, bo chcemy jak najszybciej wydostać się z tego piekła.
Ostatnio Starszy zapytał mnie kiedy wreszcie podejmę jakąś normalną pracę, odrzekłem :że lubię pracę fizyczną... Jestem szaleńcem
I tyle siedzę sam, bo żona mi poszła na wykłady, zapisała się na informatykę. Już zacieram macki, zostanie moim webmasterem i sami wiecie co będziemy robić... to co zwykle. Rozszerzać dominację nad światem. Ostatnio gdy coś mnie wkurza to mi mówi: Gdy już zostaniesz dyktatorem to zrobisz z tym porządek. Miło gdy ktoś docenia nasz potencjał.

-Czy widzisz coś ty narobił?
Utytłałeś pomidora w keczupie!
Przecież to tak jakbyś unurzał go
we krwi jego pobratymców.
-Zaraz zakończę jego cierpienia

(My)

*

wtorek, 4 lutego 2014

Oscylująca lina błysku

Każda uncja mojego cynizmu
ma za sobą precedens historyczny

(Cook)

Czasem musimy robić coś bez sensu
by wszystko miało sens

(Nasz Szef Najdroższy i Ukochany)

Byliśmy w piekle i wróciliśmy z niego. Momentami było tak zimno, że zamarzała mi  wilgoć pod powiekami i rysowała oczy. W zamieci, przed świtem po 9 godzin, wiernie i z uporem wykonywaliśmy wolę naszego szefa i wtłaczaliśmy świat w ramy jego wizji. W zamian otrzymywaliśmy szykany, teksty tak do bólu przesiąknięte żałosną amatorszczyzną, że gdyby nasz Il Duce miał choćby odrobinę doświadczenia praktycznego i usłyszał co sam wygaduje to położyłby się w kącie, cicho zaszlochał, po czym spłonął ze wstydu. Założę się że koleś nigdy nie znalazł się w sytuacji,  w której po paru godzinach pracy musi, pod kątem pracy do wykonania kolejnego dnia, zdecydować czy naderwać sobie staw łokciowy czy mięsień w ramieniu.
Podobno opuszczamy się, nie myślimy, jesteśmy za wolni. Trzeba być naprawdę debilem aby nie zrozumieć, że jak wysyła się ludzi dzień po dniu w zamieć od przedświtu do popołudnia to trzeba im potem dać choćby jeden dzień wolnego a nie wysyłać ich od razu do skuwania lodu, które jest najcięższą i najpotworniejszą robotą  jaką w ogóle wykonujemy. Dwa lata temu po paru dniach skuwania, od drgań powylatywały mi plomby z zębów.
A my przecież nie zwalniamy. My w końcu zaczynamy pracować normalnie. Ja akurat jestem tak perwersyjnie poskręcany, że lubię pracować, w szczególności pracować fizycznie. Robię to od 20 lat i zetknąłem się z dziesiątkami szefów i zleceniodawców. Zdarzały się marudy i skurwysyny, idioci i skąpcy, ale po raz pierwszy w życiu spotkałem typa, który robi wszystko by odebrać własnym ludziom jakąkolwiek motywację do pracy.
Zaczynamy pracować normalnie. To dla mnie trudne, mam swoje tempo i ulubiony poziom wysiłku, trudno mi się zmusić by pracować wolniej i gorzej, ale zrobię to, bo nasze dotychczasowe wysiłki by być szybkimi i skutecznymi okazały się błędem. Staraliśmy się przez całe lata w nadziei, że nasz wysiłek i poświęcenie zostaną docenione, tymczasem byliśmy nieustannie karani. Jeśli robiliśmy coś szybko i skutecznie to dokładano nam pracy, a potem jeszcze dokładano, i jeszcze, aż do użygu . Było to o tyle perfidne że równocześnie karmieni byliśmy szczytnym hasłem : Jeśli skończycie szybciej zasługujecie by iść szybciej do domu. Co okazywało się zwykle wyświechtanym frazesem nie mającym pokrycia w rzeczywistości.
Nasz cudowny, Il Duce który niech żyje, nie liczy naszej pracy wkładanym w nią wysiłkiem i przeszkodami, które musimy pokonać, ale czasem. Dla niego sprzątanie hali garażowej latem to to samo co sprzątanie zimą, odśnieżanie świeżego śniegu to to samo co sprzątanie zmrożonego, skuwanie lodu w czasie odwilży to to samo co skuwanie przy minusach...
Czasem jedyne co chroni tego faceta przed rytualnym ubojem to to, że u niego pracuję
Jestem zmęczony, bardzo Jesteśmy schorowani i wymęczeni, podziurawieni bólem i chorobami snujemy się jak widma ledwo będąc w stanie ciągnąć za sobą narzędzia. A nasz Wszechwspaniały wisi nam kasę za trzy miesiące odśnieżania, a gdy w końcu raczy nam ją oddać to tradycyjnie nas oszuka.
Było tak, że prze 6 tygodni odśnieżania miałem 2 dni wolnego, wiecie ile wtedy dostałem za całą zimę? 300zł.
Dziś  przypieprzał się do nas od rana, a na koniec, za dobrze wykonaną pracę nagrodził nas obcięciem premii.
Czuję to.
Nadchodzi koniec. .

*

czwartek, 16 stycznia 2014

Czekając na śnieg

Too late to
die young

(sieć)

W sylwestrową, jasną noc pełną radioaktywnych płynów, nagłych eksplozji i oszalałych psów nienawidzących tymczasem rodzaju ludzkiego, szliśmy sobie z Krzysiem przez ciemność. Odprowadziliśmy właśnie znajomych na ostatni nocny autobus, droga wyginała się łagodnym łukiem, z lewej prężyły się wyłysiałe drzewostany, z prawej wyginały ku niebu dachy w kształcie łodzi przedwojenne domy Niemców, którzy umkneli przed II RP zajmującą ówczesny Hel. Pewnie nie spodziewali się że RP ich w końcu dogoni, tylko numerek będzie już miała inny. Gdzieś za drzewami sennie przeciągało się Morze Bałtyckie, gdzieś przed nami spoczywały stalowe cielska zbiorników pełne oktanów i oleistych trakcji. Równomierny krok, mrok przepływający obok, nagle przymglone światła z przodu. Wyrwany z lasu brukowany placyk na nim rozświetlona choinka, wielki kamień - pomnik, wokół pełgające świece. Na tym łuku rozprysnął się w ciemność samochód syna Tygrysa. Licznik zatrzymał się na 190, podobno w miejscu gdzie leży kamień znaleziono głowę. Lepiej niczego nie dotykać bo podobno wokół są kamery, a za nimi ludzie pozbawieni poczucia humoru.
Noc pomiędzy datami, kameralnie wśród domowych kotletów i ogórków konserwowanych w chili, w tle rozbłyskującej od horyzontu po horyzont rafinerii i zmrożonej wódki. Egzystencjalne rozmowy nad ranem, powrót tramwajem z kolesiami wiozącymi typa w sklepowym wózku, bo dogoniła go petarda. Wysiedli oczywiście na pętli w Brzeźnie, a jakże.
Na wymuszonym terrorem urlopie nadrabiałem zaległości, pogoda była taka, że nie dało się wyjść. Więc z narażeniem życia i nietykalności cielesnej posprzątałem  conieco, stworzyłem pseudopawlacz i skonstruowałem pseudoszafki w kuchni. Pomalowałem to wszystko farbą olejną, która nie chciała wyschnąć. Posprzątałem też w kompie, który przypomina bar wegetariański po zamachu masarza -samobójcy. Z nieznanych mi przyczyn mą małżonkę jedyną i niepowtarzalną denerwują jpg w typie"chewbacca i dwie panie w strojach szturmowców".
Długie okresy zapchejpracy, nagle przerywane akcjami typu: Jedźcie szybko odśnieżyć bo się stopi! Wysypaliśmy ocean soli, pocę się się i łzawię. Radykalnie wprowadzam zmiany w geografii mojego ciała, ale to zupełnie inna, odrażająca historia.
Wiecie że "Zmierzch " to oficjalnie horror? I to jest dopiero komedia. Tusk obiecał, że Polska wejdzie do dwudziestki najbogatszych państw świata. Biorąc pod uwagę, że jesteśmy na 21 miejscu, nie będzie to wymagało od niego wielkiego wysiłku, wystarczy poczekać aż potknie się Hiszpania, zakrztuszą Włosi tudzież poślizgnie się na kawałku greckiej fety Republika Wszystkich Żabojadów. Moja babka depcząc rabaty wynosi resztki za płot "dla kociaków". Z moich obserwacji wynika, że "Kociaki" są czarne, skaczą na dwóch krępych  łapkach i mówią "kra". Po czym obżarte wzbijają się ku niebu i ulatują ku kolejnej opowieści. Prawicowe hieny kąsają po łydkach Owsiaka, a żeby ich łoś pokąsał!  Szponiasta wpatruje się magnetycznym wzrokiem w skoki. Jestem tak wymęczony, że nie mogę utrzymać ciągłości myśli.    
Tymczasem nadchodzi. Jest już tuż za linią horyzontu. Narasta falą ciśnienia, odkształca noc, wywołuje pieczenie za powiekami. Ledwo dodrapaliśmy te wszystkie osiedla do kostki, asfaltu, imentu, a tu już tuż, tuż, nadchodzi kolejna spieniona śnieżnie fala uderzająca w brzeg naszej smaganej lodowatym wiatrem rzeczywistości. Oczywiście tradycyjnie na weekend..Ciekawe czy uda mi się dotrzeć na kolejną parapetówę Lenn bez doprowadzenia mojego szefa do depresji.

Śmiech to zdrowie...ten kto to
wymyślił na pewno nie miał
krwi w płucach.

(Hearne)

*