czwartek, 29 grudnia 2005

Miesiąc Grudzień


Przyjemności zmieniły się w obowiązek
Przyjaźnie zmieniły się w transakcje
Życie zmieniło się bieg
Zabrakło mi tlenu
Jestem zmęczony
Bardzo

Każdy zinterpretuje to po swojemu

*

czwartek, 22 grudnia 2005

...poruszał się z gracją śniącego tancerza...


Żywa choinka to nie jest prawdziwa choinka
(moje, z ożywionej debaty z Pazurkiem)

Taaak, moi mili. Właśnie udało mi się skasować notkę, którą rzeźbiłem przez ostatnią godzinę, poczytałem sobie do tego maile od Ciapka i teraz pędzony furią i czarną rozpaczą usiłuję to wszystko poskładać od początku.
Zaczynało się więc od tego, że zakupiłem dla Małej pod choinkę jajko Faberż (czy jak się toto cholerstwo pisze). Wysondowałem przedtem delikatnie Maleństwo, by wiedzieć które jej się najbardziej podoba. To miała być NIESPODZIANKA. Tak się jednak złożyło, że dnia tego ma jedyna, uzbrojona w szpony Miłość krążyła po mieście wraz z siostrą i przyszłym szwagrem w poszukiwaniu prezentów. Zaprowadziła ich oczywiście pod wystawę z tymi cudeńkami, gdzie przystawaliśmy ciesząc oczy już od jakiegoś miesiąca. Moja przyszła rodzina, jako że składa się z osobników energicznych i nieokiełznanych ucięła sobie na chodniku, dyskusję żywą a treściwą, skutkiem czego był zakład o cenę takiego jajka. Oczywiście sprawdzili.
Później w skutek rozmowy Tel, w której zapewne wymsknęło mi się nieopatrznie słowo "delikatne" tudzież "kruche", Drapieżcę mojego jedynego coś tknęło i idąc do herbaciarni nadłożyła trochę drogi, by rzucić okiem na wystawę. A tam...Tak! Jednego Brakowało. Teraz wiedziała już WSZYSTKO.
Pozostaje jedynie wspomnieć o wielkim wejściu z miną typu: Chciałeś zaskoczyć KOBIETĘ? HA!
Potem Maleństwo opowiadała mi jak nauczycielka z jej szkoły zaordynowała, że na szkolną wigilię wszyscy mają przyjść na biało i ze skrzydełkami. Sama podobno skrzydełka juz miała przygotowane. Dorwała także trzech rodzynków, sorry chłopaków z klasy, mają być trzema królami. Pani już zdecydowała, który będzie czarny...
A co u mnie? Cóż, poranek pełen śniegu i pośpiechu. Zawsze na noc zakręcam w pokoju kaloryfer i otwieram okno. Dzięki czemu co rano pokonuję przestrzeń powietrzną pomiędzy ciepłym łóżkiem a krzesłem z ubraniami z prędkością światła.
W tym roku zrobiłem sporo dobrej roboty. Pozostało mi już tylko zakończenie kilku toksycznych znajomości i kilka spraw. Najnowszy rok rozpocznie się zapewne pod znakiem podłączenia sieci do mojego centrum zarządzania wszechświatem. Już sobie wyobrażam jak wysiaduję godzinami przed kompem wciśnięty bokiem między szafki a stół i wygniatam swój kształtny ruptus na twardym stołku. Tymczasem podpiąłem cały pokój pod jeden przedłużacz i obecnie czekam na pożar.
Tau wyszła do pracy, wróciła po minucie, by szukać kluczy. Po kolejnej minucie znalazła je w kieszeni, a kot tajemniczym zbiegiem okoliczności znalazł się na mojej nodze.
I tyle. Resztę udało mi się szczęśliwie zapomnieć. Pozostało więc już chyba tylko jedno:

A więc Bestie moje kochane, życzę wam wspaniałych, szczęśliwych świąt i wyjebistego Nowego Roku. Życzę wam wszystkim byście osiągali swoje cele i realizowali marzenia, i abyście zawsze mieli o jedno marzenie więcej niż uda się wam zrealizować. Życzę wam byście bywali szczęśliwi i żeby inni czuli się przy was bezpiecznie. Życzę wam walk i zwycięstw.

Wiecie co mówi Św. Mikołaj
jak wpada kominem na farmę
rottweilerów?
- HoHOHo...oH shit!!!

*

wtorek, 20 grudnia 2005

gferhgweuiogrnw (nie mam pomysłu na tytuł)


Istnieją tysiące tysięcy potencjalnych
rzeczywistości. To co jest marzeniami
jednych może być piekłem dla innych.
Hitler był marnym malarzem, urzeczy-
wistnił więc swoje wizje w inny sposób.

Na zewnątrz pada śnieg. Kończy się niedziela zostało dokładnie 87 minut. W żółtym kręgu światła lampki na suficie, odcina się wyraźnie cień dziobu lotniskowca USS Forrestal, który zbiera wytrwale kurz na szafie. Wyłączone są wszystkie radia i telewizor. Panuje statyczna cisza, co akurat w tym danym momencie jest nie do zniesienia. Taka czasoprzestrzenna próżnia, składająca się z ciszy, kręgu światła i śniegu za oknem. Nawet z wami nie mam choćby pośredniego kontaktu, umownej granicy ekranu, bo ten tekst wrzuci za dwa dni, z dyskietki, moje drapieżne Maleństwo.
Poza tym świat jest zadziwiający. Czytam właśnie o tym. Przekładam w ciszy kolejne strony z magazynów, tygodników, podnoszę do oczu notki wycięte z gazet. Wokół nas faluje nieprzebrany ocean faktów, większość z nich zapomina się lub nie zauważa, bo ogólnie nie pasują do naszego utartego obrazu świata. To co nie pasuje, narusza nasze bezpieczeństwo i zmusza do myślenia. A my nie lubimy myśleć.
Kto wie, że w czasie II wojny Japończycy zdobyli jednak jakieś amerykańskie terytoria? Zajęli część Wysp Aleuckich, ale to nie pasuje przecież do legendy niezdobytych Stanów. Albo kto wie, że w swoim czasie Polska była III potęgą naftową świata i to właśnie u nas powstał po raz pierwszy przemysł wydobywczo-przetwórczy ropy, jaki dziś zna cały świat. Kto wie, że to właśnie jeden z naszych potętatów naftowych, Łukasiewicz po raz pierwszy wyrafinował ropę i stworzył lampę naftową? Na mapach do dziś pozostało sporo „ropnych” nazw. Ciekawa jest też historia nasze nowej granicy zachodniej. Na początku lat 40 polscy komuniści żądali by Odra była narodową rzeką Polski i leżała całkowicie w naszych granicach, żądali kolejnych ziem na zachodzie, łącznie z Rugią. Sprawa była poważnie rozważana. Stalin uśmiechnął się zaś pod nosem i odpowiedział: Dostaniecie po następnej wojnie. I nikt tak naprawdę nie wie czy żartował.
Kolejny sms. Cały dzień pisze do mnie z sieci niejaki Karol, śląc mi swe gorące wyznania miłosne, a ja nawet nie mogę mu odpisać, że produkuje się na próżno, bo baba zrobiła go w trąbę i dała mu wymyślony numer.

Są wartości, których nie da się zmierzyć
licznikiem Geigera. Jest szczęście leżące
obłogiem i miłość, która się może nie
zdarzyć.
(Marzan)

*

sobota, 17 grudnia 2005

...Uwaga ta przywraca mnie współczesności


99% tego co się dzieje w kościołach nie ma
nic wspólnego z religią. Inteligentni ludzie
zauważają to prędzej czy później i dochodzą
do wniosku,. że całe 100% jest diabła warte.
I właśnie dlatego ateizm kojarzy się najczęściej
z byciem inteligentnym.
(Stephenson)

...Co nie zmienia faktu, że jeśli nie stosujemy żadnej innej dyscypliny, ani żadnego innego systemu samodoskonalenia się, ateizm jest zwykłym lenistwem i świetną wymówką do opierdalania się po kątach życia.
Ein, zwei...dudni maszynowo Ramstein jakieś 2 mm od moich uszu. Jestem zagoniony i skatowany. Idą święta, a moja matka zeszła na moment z kanapy, sprzątnęła dwie półki w kuchni i poległa z przeszywającym jękiem ostatecznego zmęczenia. Teraz zbiera siły otulona bezpieczną chmurą dymu z Sobieskich i delektuje się literaturą piękną, klasy Harleqin. Jest mi gorąco. Wczoraj spadł pierwszy, rozsądniejszy śnieg i właśnie się topi.
Środę przekrążyłem kosząc krople deszczu, w poszukiwaniu sklepu który zakupiłby ode mnie srebrnego Guldena rocznik 1923. Proponowane ceny pozostawiały wiele do życzenia, a tam gdzie mi się podobały proszono o powrót w sezonie. Taak, nigdy nie próbuj sprzedać gdańskiej monety w Gdańsku.
W małej, pełnej staroci wnęce ze starym subiektem, tuż obok Św. Mikołaja, trafiłem na maniaka. Typ zbiera monety od 22 lat. Ma tylko trzy małe klaserki wielkości dłoni, każdy wart mniej więcej 118 tys. zł. Tylko Wolne Miasto i srebrne i złote carskie. Opowiadał i radził z dziecięcym zapałem. Słuchałem i zapamiętywałem, pokazałem się z nim w antykwariatach na Długiej, by zapamiętano nas razem.
Nie ma nic bardziej ożywczego niż spotkać prawdziwego wariata. Co jakiś czas przerywał i pytał „czy jego twarz wygląda młodo”, w torbie miał leki przeciwpadaczkowe. W ferworze walki zapomniałem spytać go o nazwisko.
Wczoraj gnałem brzegiem morza kiedy nadeszła pierwsza w tym roku, prawdziwa śnieżyca. Sucho, ładnie, 5 stopni ciepła i nagle biały , ziarnisty tuman od strony morza. Kto czytał „Jeźdców smoków”, potrafi to zobaczyć.
Zabrałem Małą na wieczorek Marzana do Dworku Sierakowskich. Było naprawdę świetnie, do tego, chyba po raz pierwszy podobała mi się muzyka. Dwóch gości z południa, delikatnie zagrało mi na strunach całotygodniowego zmęczenia. Świetnie to się zgrało z nostalgicznym Wrzeszczem z marzanowych wspomnień.
Mała była po maturach próbnych, zmęczona i nieszczęśliwa i choć Sopot był piękny a poeci kipiący od życia i pomysłów, to wieczór skończył się nim się zaczął.
Stałem potem na przystanku koło Akademii patrząc na flagi poruszające się leniwie wśród skośnych lii padającego śniegu, który prostymi liniami wykreślał powoli z ciemności kontur stojącego nieopodal czołgu. Stałem słuchając dźwięku spadającego śniegu. Z wnętrza ciepłego tramwaju świat wyglądał na pełen cudowności.

*

czwartek, 15 grudnia 2005

Podszewka nieba jest szara do obłędu


Księga powtórzonej śmierci

W ostatnim rozdziale Księgi Powtórzonej Śmierci, Ta-han zapisał iż pierwszy pisarz, który w kronikach wspomniał o egzekucji księcia Ting, został zabity przez zjawę księcia, za to, że swoją wzmianką kazał jej przypomniec sobie okrutne cierpienia, jakich książę doznał przed śmiercią.
Za bunt przeciw cesarzowej - wdowie Tsy-Si księcia Ting skazano na torturę Leng-cz'y, w której śmierc poprzedzają amputacje kończyn odcinanych we wszystkich stawach. Podczas Leng-cz'y, ciało zostaje rozciągnięte w systemie dźwigni i sznurów, tak mocno iż lekkie pociągnięcie nożem odcina kończynę pozostawiając kikut o idealnie równych i czystych brzegach.
w ostatnim rozdziale Powtórzonej Śmierci, Ta-han pisze jakoby zjawa księcia Ting - dręczona przypominaniem jej cierpień podczas każdego odczytywania wzmianki o egzekucji - pojawia się niespodziewanie by zabic czytającego wzmiankę w księdze w chwili, gdy ten mimowolnie odrywa wzrok od tekstu by rozejrzec się i sprawdzic, czy Ta-han nie łże.

(Szulgit)

I jak? Jesteście tam jeszcze?
Ja tam się nie boję, zaraz oderwę wzrok od ekranu i ...

*

wtorek, 13 grudnia 2005

Świat się może skończyć nim zdążysz odetchnąć


Przyjdź dziś do katedry o północy
Pogadamy w cztery oczy
(Bóg)

W niedzielę zarzuciłem na grzbiet duży plecak i powędrowałem do centrum. Przechodziłem przez Krainę koło strzelnicy, takie dzikie miejsce koło starego poligonu. Jacyś urzędowi frajerzy o słabym poczuciu miejscowych realiów próbowali zablokować tutejszy trakt tablicami o uprawach leśnych i wstępach wzbronionych. A to przecież sama granica między Brzeźnem a Letniewem. Dwa dni później nie było już nawet betonu w którym osadzone były słupki tablic. W drodze do Miasta dopadli mnie Jehowi, trzy razy.
Prowadząc później Małą do herbaciarni nadłożyłem trochę drogi, aby obejrzeć nowe kamienice przy teatrze, wynurzające się powoli zza rusztowań. Robią wrażenie, choć jak dla mnie są zbyt gołe. Polacy są jeszcze zbyt biedni materialnie i wyobraźnią by pozwolić sobie na rzeźby.
Wieczorem lądowałem u Void, skąd miałem odebrać telewizor i video. Panowało właśnie pewne poruszenie, bo mama Void ściągnęła sobie właśnie jakiegoś upgreada, który ugotował jej komputer. Na drugim Siostry grały w dwie gry na raz. Ja siedziałem sobie pojadając cukierki i starając się możliwie odwlec moment, w którym będę musiał wziąć tę stertę klamotów i ponownie spotkać się z jesienią na zewnątrz. Telewizor okazał się nieforemny i dość ciężki, zwłaszcza na dłuższym dystansie, na szczęście video zmieściło się w plecaku. W tramwaju wydawało mi się że wyglądam dziwnie, ale na następnym przystanku wsiadł posapując facet z piecem typu koza, który musiał łapać na każdym zakręcie, i od razu zrobiło mi się lepiej.
W domu z łomotem sforsowałem 3 drzwi, dwa ciasne korytarze ( miałem zajęte ręce, drzwi otwierałem łokciami, nie pytajcie jak poradziłem sobie z kluczem), psa i schody. Zrobiłem to najwyraźniej tak szybko i bezszelestnie, że starsi nic nie zauważyli.
W Gdańsku jest ciepło i przyjemnie. Jesień szara i pełna drobnej mżawki osiada milionem kropel na szkłach okularów. Przez miasto wieje świeży wiatr, pełen obietnic nadchodzącej zimy. Powietrze jest przejrzyste a światła miasta pięknie wyglądają w ciemności.

Życie - jedna chwila, pomyślał
pijany kierowca buldożera wjeż-
dżając do baru wegetariańskiego
To była jatka...

*

sobota, 10 grudnia 2005

Blind


Drżę cały...twoje bojowe, tresowane gąsienice,
idące karnie w regularnym szyku, siejące wokół
siebie zmutowane wirusy Arbo i Herpes, plujące
napalmem i zionące iperytem; o szczękach jak
piła tarczowa - zdolne przeciąć w pół dorosłego
człowieka. Nie ma straszliwszej broni. Zniszcz
Kerry - mity, o Don Kichote!
Kerry King
(Z dawnych czasów)

Zmęczyłem się. Łapska mnie pieką od jednego z tych cudownych środków do mycia wanien, co to tak pięknie pachnąc zmywają bród razem ze skórą i pożerają człowieka żywcem. Jest 13, zamiotłem i umyłem klatkę. Wyczyściłem kuchnię i łazienkę lokatorom, niesamowite co wyprawiają ludzie, którzy wiedzą że nie będą po sobie sprzątać. Opierdoliłem lokatorkę, smętną blondynę, zamieszkującą doły społeczne mojego domu z jakimś pseudoskinem, który w skrytości półmroku łazienki uprawia samogwałt nad zdjęciami Dody. Opierdzieliłem kobitę bo znowu wypuściła skretyniałego psa babci na ulicę, żeby mógł ślinić się i radośnie skakać na ludzi... chociaż może to i dobrze, może coś tę pokrakę rozjedzie, np: czołg. Potem posprzątałem u nas, klnąc odkurzacz. Te moje dynamiczne dyskusje z odkurzaczem to powinienem kiedyś nagrać. Z nieznanych przyczyn ten zwykły i skądinąd pożyteczny przedmiot wyzwala we mnie nieprzebrane i gorące jak lawa pokłady nienawiści. (no inne przedmioty czasem też, przedwczoraj zglanowałem szufladówkę, aż gałki latały, a parę lat temu pomogłem nieco w samobójstwie jednostki centralnej komputera, która wyskoczyła oknem z drugiego piętra). W każdym razie odkurzacz klnę stale i regularnie co tydzień, wyzywam od zdrajców i klamotów, kopię i brutalnie szarpię za rurę, a że bydlak jest na małych skrzypiących kółeczkach, więc śmiga za mną ze świstem i obija się o ściany. Tak, kiedyś to nagram a później te materiały opublikuję pod wspólnym tytułem „Kiszczaka rozmowy z odkurzaczem”, albo „Nienawidzę cię jebany kurzowciągu i oddawaj tę kurewską skarpetkę i się kurwa kablem nie zaczepiaj itd...”.
Po chwili zastanowienia stwierdzam, że w sumie nie jest najgorzej, w końcu wyżywam się na rzeczach, a nie na ludziach.

Candy Girl
Przecież ty nie posiadasz sprzętu na baterie
Duracell, a zresztą nie wiedziałabyś co z
nim zrobić i: a) przestraszyłabyś się,
b) pomyliłabyś się o 1,5 cm z celem użytku
c) o ile zaistniałoby „b”, to sprzęt ów
zniknąłby w niewytłumaczalny dla ciebie
sposób.
Raczek
(z dawnych czasów)

*

czwartek, 8 grudnia 2005

Nic o niczym


- Morświny są ginącym gatunkiem!
- My też jesteśmy ginącym gatun-
kiem - odpowiadają helscy rybacy

Podczas gdy ja wiłem się niczym piskorz w dyplomatycznych meandrach rozmawiając z moją przyszłą teściową, a następnie z Pazurkiem w jednej i z blachą cytrynowego ciasta w drugiej ręce, gnałem przez wieczór do herbaciarni, Lenn słała egzystencjonalne, pełne egzystencjonalnego bólu, smsy...

1
Spóźnię się z pół godziny. Dobrze że jednak nie zobowiązałam się do pieczenia niczego, bo rodzice malują dziś kuchnię :0
2
Chyba bezśnieżna zima zaskoczyła drogowców, do jasnej ciasnej - kwitnę na przystanku 15 minut i nic nie przyjeżdża.
3
Drogowców widocznie zaskakuje też cały czas fakt, że ok tydzień temu w połowie Spacerowej znaleźli 5 min i czołg - od tej pory jest nieustanny korek
4
Kupiłam los za 1zł i wygrałam 1zł. Czy to wg ciebie znak żebym kupiła jeszcze jeden, czy znak żebym dała sobie spokój

...tak, jesienią zwykły przejazd przez miasto staje się przygodą, a me niecne serce grzeje fakt, że przez kilkadziesiąt lat niczego nieświadomi kierowcy jeździli sobie po pięciu minach przeciwpancernych i czołgu, który kiedyś na nie wjechał. Fajnie mieszkać w Gdańsku.
Przedtem, znaczy się przed Lenn, wieczorem, cytrynową blachą i rozmową, przytaszczyłem dla Lennonki do herbaciarni torbę z 15 kilogramami przepisów kulinarnych. Kiedyś moja babcia uzbierała je dla mojej matki, ale moja matka robi trzy zupy i dwa drugie dania. Więc organ nieużywany, że tak powiem, obumarł. Dopiero dogłębne przeszukiwanie ruin zapomnianych cywilizacji, zalegających w pomieszczeniu, które roboczo zwiemy biurem, ujawniło je w piątej warstwie archeologicznej. Nagrodą za ten trud i znój miał być widok wątłego Marzana wlekącego ten majdan za żoną, aż na odległą Osową. Mój subtelny i podstępny plan unicestwiła Aube, dysponująca dobrą wolą i niebieskim transportem kołowym o nazwie Friedie.
Aube przeprowadziła się tymczasem do rodziców, bo w jej mieszkaniu trwa walka z grzybem. Jako prawdziwi Polacy zaczęliśmy oczywiście naigrywać się z cudzego nieszczęścia. Nastąpiła ogólna dyskusja, w czasie której doszliśmy wspólnie do budującego wniosku: Że z grzybem da się żyć. No i się zaczęło.
Zaczęło się od wizji jak Aube wchodzi i głaszcze na powitanie grzyba po śliskim grzbiecie, a on się marszczy przyjaźnie. Skończyło się na tym, że Aube wchodząc do domu krzyczy "Kochanie I'm home", a tam grzyb przy kuchence w fartuszku...gotuje zupę grzybową.
I tyle. Może dodam jeszcze tylko mały fragment rozmowy z mamą Pazurkowatej:
- A nie boi się pan tak chodzić nocą. Nocą napadają...
- Zakładam, że na ulicy nie spotkam nic straszniejszego ode mnie.

Siedzę, myślę, nagle gwałtownie
wciągam powietrze, łapię się za
serce i mówię "o kurwa!". Kumpel
- Co zawał?
- Nie, złe wspomnienie

*

wtorek, 6 grudnia 2005

Ani kropli słońca


Pamiętasz zdjęcia robione z pocisków
uderzających w ciężarówki w Kosowie?
Obraz się zbliżał, rosły, aż niemal widać
było twarze kierowców. I wtedy ekran
ciemniał. I nie wiadomo co było dalej...
Ale wiesz co? Ty się tego dowiesz.
(Peacemaker)

Miałem wam dziś opisać heroiczną i pełną przygód historię zniesienia z Niedźwiednika mojego nowego komputera, ale dzisiejsza szara, ciemna i masakrująca podłym biomedem pogoda nie nastraja mnie szczególnie do wspominków tułania się po zalodzonym, pełnym mgły lesie, pośród różnych odbywających się w ciemnościach aktywności, owłosionych grzbietów wypływających z oparu, oczach błyszczących a strasznych i 30 metrowym stoku z którego trzeba było zejść, zjechać tudzież się sturlać. Wiecie to jest jedna z tych rzeczy po których musi minąć trochę czasu, by można się było z nich śmiać.
W dalszym ciągu bawię się moim pokojem. Dziś udało mi się zmajstrować półkę pod kasety. Nawet po kilku redukcjach, w tym jednej o połowę, nadal mam ich ok. 450. Sprawa nie była więc taka prosta. Teraz dzieło jest już gotowe, a ja cały czas czekam na rumor świadczący o marności rzeczy ziemskich i moich skromnych umiejętności stolarskich.
Wieczorem mamy imprezę Awari, która świętuje swój kolejny rok. Ma stawiać grzaniec, ale ja spróbuję naciągnąć ją na pinacolade.
Przedtem mam wpaść do Pazurkowatej, pomóc jej przenieść ciasto. Jej mama dziwi się „jak ona to robi”. Znaczy się jak takie wątłe, blondyniaste maleństwo steruje takim wielkim, czarnym potworem jak ja. Prawda jest taka, że ma mnie pod pantoflem, ale wy niczego nie słyszeliście, czyli bierze pantofel i wali do skutku...na szczęście potem zawsze przeprasza.
Kupuję jej dzisiaj mikołajkowego misia. Ma blizny, szwy i jedno oko i ogólnie wygląda na pluszowego psychopatę. W nocy będzie ożywał i gonił koty. Rano zostanie tylko kilka niesionych wiatrem kłaczków sierści...
Kurcze, pogoda jest taka, że w ogóle nic się nie chce. Tylko leżeć owiniętym czymś ciepłym, w miarę możliwości oddychającym i kontemplować sufit.
Wczoraj wpadł do mnie Seba, przyniósł nalewkę i pół kilo sfermentowanych wiśni i malin. Ja dałem bitą śmietanę i zrobiło się ogólnie miło. W pewnym momencie rozmowa zeszła na naszą słynną, gdańską zimę i przypomniała nam się stara opowieść, którą kiedyś wymyśliłem:

Mieszkańcy domu Wielkiego Brata w Sękocinie, niczego
nieświadomi przeżywają koniec świata. - Wielki Brat
jest ostatnio dziwnie milczący - Stwierdza Klaudiusz...

*

niedziela, 4 grudnia 2005

Nierozważnie i nieromantycznie


Po czwartku pełnym maila do Ciapka, rozmów ciężkiego kalibru i sałatki warzywnej z dużą ilością czosnku, usiadłem w ciepłym kręgu światła, 150 vatowej, stoczniowej żarówki i gapiąc się na kostropatą topografię blatu mojego stołu, stwierdziłem, że mam ochotę na wiersze Poświatowskiej. Po trzech dobach praktycznie bez snu powinienem grzecznie, jak Pazurek przykazał, udać się do łóżeczka, ale jakoś znowu zabrakło mi czasu na sen. I tak powędrowałem, stąd po godzinę trzecią, przez 300 stron szalonej panny od życia i kochania. Rozpuszczałem złość i brud w nocnym mroku.

Moim sąsiadem jest anioł
On strzeże ludzkich snów
Dlatego wraca późno do domu
Na schodach słyszę dyskretne kroki
I szelest
Zwijanych skrzydeł
On rano staje w moich drzwiach
Otwartych na oścież
I mówi
Twoje okno znowu
Świeciło długo
W noc

(Halina Poświatowska)

Ona była tak cudownie nierozsądna, doskonale niedoskonała, gdy cięła na połówki pomarańcze bólu. Tkliwa i okrutna. Zupełnie jak ja. Przed świtem poszedłem na plażę. Czekając świtu rozpaliłem małe ognisko i spaliłem bardzo stary wianek z polnych kwiatów. Coraz mniej mi zostaje zasuszonych kwiatów z tamtych czasów. Z tamtego świata. Płonąc pachniały pięknie, a ja myślałem o tym jak przeszłość pięknie się pali, jak Rzym, albo wschód słońca.
Piątek pełen Maleństwa. Upichciłem nam zadziwiający zestaw obiadowy. Tak go chyba nazwę: ZZO. Potem zrobiło się przyjemnie i jeszcze przyjemniej, aż do wieczora, gdy pomogłem wyładować z toreb matce świeży chleb i puszki z piwem. Gdy wędrowaliśmy potem przez noc, opłotkami świata, Maleństwo stwierdziło, że nie mamy ani jednej pustej chwili, momentu zawieszenia. Zawsze bez większego ustalania wiemy kiedy spotkamy się znowu. Tak było od początku, zazębialiśmy się o siebie bez zgrzytów. Pazurek odkryła to obserwując burzliwe dzieje swojej siostry.
Zadzwonił do mnie Ciapek. Właśnie przekuł sobie jęzor i zainstalował stalowy kolec. Teraz jest opuchnięty i z lekka sepleni. zarechotałem i poprosiłem, żeby podrapał kolcem w telefon. Chwila ciszy, a potem: chrup, chrup...
A tak poza tym szykując się na przybycie komputera przemeblowuję pokój. Wywlokłem, żłobiąc w parkiecie spektakularne rysy, moją starą biblioteczkę do biura. To był jeden z dwóch mebli, które były ze mną „od zawsze”. Gdy tę kobyłę odsunąłem od ściany, powiew cisnął mi w twarz girlandy pajęczyn, a z gęstego mroku spojrzały na mnie dziesiątki zszokowanych oczu. Teraz konstruuję nowe półki, często z dość przypadkowych materiałów (deski! deski! królestwo za deski!). Udało mi się wyżłobić w zwartej strukturze pokoju niewielką niszę, gdzie być może zmieszczę sprzęt i krzesło. Przydałby się jeszcze jakiś stolik. Poza tym muszę jeszcze wkręcić gniazdko, więc jeśli usłyszycie o spektakularnym załamaniu systemu energetycznego Pomorza, to ja.

*

czwartek, 1 grudnia 2005

Przebrzmiałe wojny


A robaków mrowie
Tańczy klaszcząc w dłonie

(Kat)

Kot Tau właśnie chłeptał mi z kubka kakao. Teraz stoję wobec egzystencjonalnego pytania: jak bardzo odporny na antygeny jestem...
Od poniedziałku z dala od sieci. Dużo roboty, mało snu, dużo pisania i noszenie tramwajowych hamulców na Przeróbce.
Śnieg wkrada się nieśmiało do miasta. Co parę dni opada cienką warstwą, by w ciągu dnia wstydliwie się stopić i szybko zejść z oczu pomiędzy chodnikowe płyty. Kipi we mnie nadmiar energii, który zebrał się w czasie depresji. Pracuję jak wariat, nie mogę usiedzieć w jednym miejscu. Do tego dochodzi agresja. Dopiero ostatnia wyborcza katastrofa uświadomiła mi ile wściekłości we mnie drzemie. Lenn mówi żebym nie zaczynał wojen. Jestem skłonny jej słuchać. Od dwóch lat, odkąd zatruła mnie chrześcijaństwem, nikogo nie zniszczyłem. W pewien sposób jestem z tego dumny, z drugiej jednak strony, potrzebuję tego. Wróg zmusza do myślenia i ostrożności, nie pozwala zgnuśnieć, zestarzeć się. Utrzymuje człowieka w ciągłej gotowości i zmusza do rozwoju.
Tymczasem gnam przez miasto po wszystkich możliwych płaszczyznach i pozwalam by lodowaty wiatr chłodził moje myśli.
Jestem na głodzie szybkiej muzyki. Spotkanie z Bananem uwolniło "kwadratowe" wspomnienia. Gdy nikogo nie ma w domu odpalam stare kasety i urządzam orgię ruchu. Odzwyczajone mięśnie palą potem żywym ogniem, ale radość płynie przez żyły, a z potem wyciekają jesienne trucizny i wściekłość ostatnich tygodni.
W niedzielę zajrzeliśmy na wiec równości na Długim Targu. Zapachniało prawdziwą wolnością. Atmosfera świeżości i energii. Flagi, bębny, okrzyki, a naprzeciw nich odważnie owinięci szalikami "prawdziwi polacy", prezentujący alternatywne formy inteligencji i ciskający kaczymi jajami. Gdy tak tam stałem i patrzyłem na te ludzkie szumowiny jak usiłują wyrywać z ulicy kamienie brukowe, to przysięgam, choć to takie niemodne, czułem się przy nich nadczłowiekiem.
Gnając gdzieś spotkałem pod stocznią Strusia Pędziwiatra. Pogadaliśmy trochę nim przyjechał po niego tramwaj. Stwierdził że oglądał właśnie ostatnio stare zdjęcia, te na których popychałem go od tyłu... Taaak, sądzę że w kontekście mojej obecności w okolicach marszu mniejszości seksualnych, wiele osób spojrzy na mnie teraz inaczej.
Maleństwo odnajduje mnie ostatnio nie szukając. Idzie gdzieś i ja tam jestem. Cóż to może utrudnić w przyszłości nocne eskapady z kolegami. Zabawa, piwo leje się po brodzie, a tu nagle otwierają się z łomotem drzwi i podświetlony dramatycznie błyskawicą, staje w nich mały, rozłoszczony cień z wałkiem w ręku.
A tak poza tym to zarzucono mi ostatnio, że jestem ZŁY i dwulicowy. Jestem, pracowałem nad tym ciężko całymi latami i doprowadziłem to do perfekcji. Jestem czystą esencją okrucieństwa i bezwzględności. A gdy nadchodzi pełnia księżyca rosnę, pokrywam się rudym włosiem i wychodzę w noc by kraść kurczaki...

*