- Morświny są ginącym gatunkiem!
- My też jesteśmy ginącym gatun-
kiem - odpowiadają helscy rybacy
Podczas gdy ja wiłem się niczym
piskorz w dyplomatycznych meandrach rozmawiając z moją przyszłą teściową, a
następnie z Pazurkiem w jednej i z blachą cytrynowego ciasta w drugiej ręce, gnałem
przez wieczór do herbaciarni, Lenn słała egzystencjonalne, pełne
egzystencjonalnego bólu, smsy...
1
Spóźnię się z pół godziny. Dobrze
że jednak nie zobowiązałam się do pieczenia niczego, bo rodzice malują dziś
kuchnię :0
2
Chyba bezśnieżna zima zaskoczyła
drogowców, do jasnej ciasnej - kwitnę na przystanku 15 minut i nic nie
przyjeżdża.
3
Drogowców widocznie zaskakuje też
cały czas fakt, że ok tydzień temu w połowie Spacerowej znaleźli 5 min i czołg
- od tej pory jest nieustanny korek
4
Kupiłam los za 1zł i wygrałam
1zł. Czy to wg ciebie znak żebym kupiła jeszcze jeden, czy znak żebym dała
sobie spokój
...tak, jesienią zwykły przejazd
przez miasto staje się przygodą, a me niecne serce grzeje fakt, że przez
kilkadziesiąt lat niczego nieświadomi kierowcy jeździli sobie po pięciu minach
przeciwpancernych i czołgu, który kiedyś na nie wjechał. Fajnie mieszkać w
Gdańsku.
Przedtem, znaczy się przed Lenn,
wieczorem, cytrynową blachą i rozmową, przytaszczyłem dla Lennonki do
herbaciarni torbę z 15
kilogramami przepisów kulinarnych. Kiedyś moja babcia
uzbierała je dla mojej matki, ale moja matka robi trzy zupy i dwa drugie dania.
Więc organ nieużywany, że tak powiem, obumarł. Dopiero dogłębne przeszukiwanie
ruin zapomnianych cywilizacji, zalegających w pomieszczeniu, które roboczo
zwiemy biurem, ujawniło je w piątej warstwie archeologicznej. Nagrodą za ten
trud i znój miał być widok wątłego Marzana wlekącego ten majdan za żoną, aż na
odległą Osową. Mój subtelny i podstępny plan unicestwiła Aube, dysponująca dobrą
wolą i niebieskim transportem kołowym o nazwie Friedie.
Aube przeprowadziła się tymczasem
do rodziców, bo w jej mieszkaniu trwa walka z grzybem. Jako prawdziwi Polacy
zaczęliśmy oczywiście naigrywać się z cudzego nieszczęścia. Nastąpiła ogólna
dyskusja, w czasie której doszliśmy wspólnie do budującego wniosku: Że z
grzybem da się żyć. No i się zaczęło.
Zaczęło się od wizji jak Aube
wchodzi i głaszcze na powitanie grzyba po śliskim grzbiecie, a on się marszczy
przyjaźnie. Skończyło się na tym, że Aube wchodząc do domu krzyczy
"Kochanie I'm home",
a tam grzyb przy kuchence w fartuszku...gotuje zupę grzybową.
I tyle. Może dodam jeszcze tylko
mały fragment rozmowy z mamą Pazurkowatej:
- A nie boi się pan tak chodzić
nocą. Nocą napadają...
- Zakładam, że na ulicy nie
spotkam nic straszniejszego ode mnie.
Siedzę, myślę, nagle gwałtownie
wciągam powietrze, łapię się za
serce i mówię "o
kurwa!". Kumpel
- Co zawał?
- Nie, złe wspomnienie
*