niedziela, 16 listopada 2008

Obudź mnie, gdybyśmy mieli umrzeć


- Zostaniesz tu
- Dlaczego ja?
- Bo jesteś niezawodny

Byliśmy niedawno u Krzyśków na gofrach. Gofry tradycyjnie robione są tam w piwnicy. Krzysztof jako mistrz ceremonii dokonuje wtajemniczenia nowych akolitów. Smaruje z pietyzmem tłuszczem gofrownicę, leje ciasto a następnie woła ofiarę i zamykając klapę mówi: trzymaj tę wajchę, cokolwiek by się działo... i ucieka. Chwilę później gofrownica zaczyna się trząść i z sykiem rzyga parą na boki i charka dookoła surowym ciastem.
Nadciąga wieczór. Wchodzimy ze Szponiastą do Samu. Drżącymi z lekkiego delirium dłońmi wyciągam kasę by zakupić w monopolowym Ibuprom, a tu jakiś typ o zagubionym wzroku patrzy na mnie z rozpaczą i pyta: Panie a teraz to jest wieczór czy ranek?
Gość wydostał się niespodziewanie z etylenowych oparów na powierzchnię rzeczywistości, zobaczył na budziku szóstą i myślał, że to już czas do roboty. Gdy udzieliliśmy mu niezbędnych informacji, zapakował wprost do torby 6 Voltów i udał się uspokojony i pogodny w kierunku bliżej nieokreślonemu miejscu konsumpcji. A my kłusem dopadłszy przystanku pomknęliśmy przez noc listopadową w kierunku centrum, gdzie mieliśmy rozwijać się kulturalnie podczas seansu filmowego w Domu Harcerza, o wiele mówiącym tytule „Zabójcze ryjówki”. Kasy otwierali za 15, byliśmy za 25 i już nie było biletów. Pogrążeni więc w żalu i rozpaczy zakupiliśmy bilety na niedzielny pokaz filmu „Gamera kontra cośtam” i poszliśmy na poszukiwanie jakiegoś przyjaznego lokalu. Ostatecznie zaanektowaliśmy piętro u Aktorów i piliśmy stadnie a wesoło aż po ostatni tramwaj.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz