Wilgoć. Szarość nieba, szarość kamienia. Pacyny rdzy
oddzielające się warstwa po warstwie z wręg sterczących ku niebu niczym żebra
przedpotopowej bestii. Kwadraty płyt poszycia, pochylone, sczerniałe,
powyginane od dawno wygasłego żaru. Z każdym kolejnym sztormem pozostaje ich
coraz mniej. Wystrzępione monowłókna, osypujące się rurki węglowe. Mrok we
wnętrzu setek bulajów, czeluście obnażonych pokładów, powietrze tańczące w
cembrowinach luf ogromnych dział. Nad przechylonymi nadbudówkami zapada powoli
noc.
Nie powiewa żadna flaga, kroki nie rozbrzmiewają w stalowych
jaskiniach korytarzy. W ciemnościach spowijających mostek, słabym rubinem żarzy
się jedynie ekran radaru. Przemykający promień wyciąga z nicości echa milionów
spiętrzonych czaszek, żeber i piszczeli.
Mewy o skrzydłach z postrzępionych gazet szybują z wietrze,.
Panuje ogromna cisza, słychać tylko niemrawy plusk fali. Na ubitym piasku plaży
nie widać śladów ludzkich stóp.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz