czwartek, 28 listopada 2013

Wrong dziura

David - Wujek, a zagrasz ze mną w paintbolla?
Ja - Ok, ty biegasz ja strzelam
David - Dobra, tylko ubiorę struj jelonka

Światła, światła, przez ciemność na wskroś. Zakręt, zakręt, lśniący bruk niczym łuska bestii wije się ślimakiem po stoku wzgórza po lewej Siedlce spiętrzone w dolinie, po drugiej Centrum ledwie pełga miliardem świateł na progu świadomości. Leje lodowaty deszcz, świat migocze rozciągnięty na przedniej szybie Dokkera. Kabinę wypełnia nasza senność i oddechy. Gdzieś za horyzontem spadł śnieg. Poszukujemy go krążąc między obiektami, trzecia nad ranem śpiewa swoją tęskną pieśń, szepcze o łagodnych wzgórzach kofeiny i guarany.
Okna wokół jeszcze ciemne. Śpicie gdy jedziemy na wojnę, pierwszy szary meszek smaganego wodą śniegu, wyżej, wyżej Morena i Niedźwiednik. Klin opadającej w dół Zamiejskiej, wypełnia ją świetlista płyta budzących się Żuław. Migotliwy ocean światła aż po Pruszcz i swastyczmy MarienBorg. Obwodnica południowa jak ognisty, chiński smok  przewala się przez równinę. Wróg czeka na nas pośród zarośniętych miastem wądołów starego poligonu, Gardenia i Jasieńska gdzie niczym  ślepy dziedzic Dziadka Mroza podąża za szuflą owinięty warstwami Dan.
Morenowe Wzgórze jest ponad tym wszystkim. Druga godzina w deszczu, na szczycie wiatr błyskawicznie nas krystalizuje, z włosów zwieszają się girlandy dzwoniących kryształków. Siedząc w ciepłych rubieżach Twierdzy Brzeźno myślałem, że z tym śniegiem to taki żart i ubrałem się tak sobie.  Teraz umieram idąc, ciało nie wytwarza wystarczająco dużo ciepła by się ruszać. Jeszcze krok, jeszcze krok do przodu. Tylko ciepło silnika może mnie uratować.
Żarty kończą się na Matarni. Ulica wygina się łukiem ku niebu i opada w dół. Gdy samoloty startują z Rębiechowa, wyglądają jakby startowały właśnie z niej, Schodzą po drugiej stronie budynku, tak nisko, że kiedyś spojrzałem znad kosiarki zobaczyłem machających do mnie pasażerów.
Teraz nie ma tam trawy, mokry śnieg sięga połowy łydki, jest ciężki jak los, ale to już koniec, dochodzi siódma, zaraz kończymy. Telefon. Jednak nie. NIE! Frajerzy od wszystkiego, ostateczna pomoc armii nieudaczników. Młody utkwił na Patio, Sokółka nieodśnieżona, trzy wspólnoty, szerokie chodniki. Jedziemy tam umrzeć. Umrzeć w ruchu, umrzeć idąc.
Pięć godzin później jest już jasno. Odśnieżarka nie odpaliła, wciąż nie wiemy dlaczego, nie ma czucia w rękach i stopach. Mokrzy do gaci, do domu, do domu, oddychać. Telefon. Jedziemy na patio, jesteśmy przekonani jak cholera, że Młody dziś umrze w mękach, poćwiartowany szuflami, rozjechany letnimi oponami, gdy my będziemy wiwatować patrząc w dół z otwartych drzwi, że zostanie rozerwany na strzępy, jego łeb urwany a rzadka kupa wepchnięta mu łyżeczką wprost w otwarty przełyk. Niestety - cywilizacja. Zero ofiar, jedynie ściana złośliwości, fala pogardy. Dalej, dalej, nie pamiętam, drogi, miejsca, w końcu dom. Padam z jękiem na schody przy drzwiach. Ściągnąć, ściągnąć to wszystko. Parzy! Skarpetki rwą się rękach, nie mogę zacisnąć dłoni. Woda, ciepłej wody. Ruszać się, nie zatrzymywać. Iść, usiąść, zjeść.
Sezon zimowy uważam za rozpoczęty

- Czemu wyrzuciłeś go za okno.
przecież powiedział ci prawdę?
- Nie spodobała mi się.

(Wolverine)

*!

niedziela, 24 listopada 2013

Ciepła łapka sprawiedliwości

Dlaczego w wojsku budzą o 6 rano?
Bo jedyne co chce się o tej porze
to zabijać...

Przyszły odśnieżarki. Mimo rozlicznych kamuflujących zabiegów producenta i polskich napisów na kartonach udało nam się odkryć że są chińskie. Nie macie czasem wrażenia, że żyjemy w świecie wyprodukowanym w Chinach?  Ale wracając do rzeczy. Poświęciliśmy sobie cały boży dzień na skręcanie tych cholerstw w cieplutkiej kanciapie ochrony na 3żaglach. Są czerwone, mają po półtorej metra i ważą, każda z 80 kilo, no, oprócz jednej Magilli, którą zatachaliśmy na Pruszcz. Ta ważyła 150, a metalową ramę w którą była upakowana, przechwyciła Mała Zuza, w celu wykorzystania  na działce w formie  stołu dla dziesięciu osób.
Wyglądało to imponująco, zastawiliśmy równymi rzędami całe pomieszczenie. Szczerząca obrotowe zęby, mała Armia Czerwona. Mieliśmy tylko wątpliwości co do opinii Dana, który krążył gdzieś w pobliskich podziemiach i z pewnością przechodząc gdzieś w pobliżu nie oszczędziłby nam małego, gorzkiego potopu wprost z krynicy swej mądrości..Stwierdziliśmy, że jakby co zaprezentujemy mu działanie sprzętu wciągając go jedną z maszyn. Stan krótkiego, acz szczerego rozbawienia ucięła refleksja, że nawet wciągany, ćwiartowany i wystrzeliwany pod ciśnieniem na 4 metry z obrotowego komina i tak posępnym głosem będzie komentował: To mają być ostrza? Przecież to w ogóle nie wciąga, ależ badziew.
Porozwoziliśmy te potworki od Pruczcza po Gotenhaven, zgarniając opieprz i rozliczne pretensje od miejscowych rezydentów, którzy mieliby je obsługiwać i widząc w ich oczach szczere przekonanie co do świetlanej przyszłości szufli. W sumie im się nie dziwie: wielkie, ciężkie, trudne w obsłudze, łatwe do uszkodzenia, w wypadku przypadkowego wciągnięcia i zmielenia kota tudzież jakiegoś przypadkowego krawężnika, no i wreszcie, jakoś trzeba wytłumaczyć autochtonom, że te 104 decybele o 3 nad ranem to dla ich szeroko pojętego dobra.
Gdy tak bawiliśmy się śrubkami, pogadaliśmy sobie z ochroniarzami. Trafił mi się między innym koleś który jest na rencie z powodu  uszkodzenia rozlicznych narządów, w tym mózgu, marihuaną. Przeżyłem szok, może to głupie, ale ja naprawdę dotąd sądziłem, że opowieści o szkodliwości marihuany to jakaś kołtuńska propaganda, a typ spędził sześć lat w szpitalach.
A tak poza tym? Myślałem o tym ilu ważnych dla podstaw naszej rzeczywistości ludzi ostatnio umarło. Myślałem o tytułach w gazetach typu "Umarł Mazowiecki" i że dla równowagi powinny być inne typu: "Urodził się ....". Niestety potencjał danego człowieka stanowi suma jego czynów widziana z perspektywy czasu, mimo to miło by było wiedzieć, że wokół nas rodzą się ludzie wielcy, nowe, przyszłe autorytety. Że wraz ze upadkiem kolejnego monumentu naszej młodości, gdzieś, ktoś wylewa właśnie fundamenty pod nowy.
Nastąpiło także w końcu, z dawien dawna oczekiwane zamilknięcie pierwszej szczekaczki piSSlamu, człowieka z wazeliny, samego Wielkiego Ptaka Hoffmana. Mam nadzieję, że raz ogarnięty mackami sprawiedliwości wyląduje ostatecznie w celi z pięcioma, dwumetrowymi pasjonatami jego sprężystych zwieraczy. Słaba to nadzieja, ale zawsze coś.

Powiedziałbym kawał o tęczy,
ale boję się że go spalę.

*

czwartek, 14 listopada 2013

Człowiek dostaje tyle ile może udżwignąć

Napij się z nami, to ostatnia
okazja po tej stronie nocy

Tak to już jest, że gdy poprosi się o coś Boga to poprowadzi nas wprost do celu ..  ale najtrudniejszą możliwą drogą. Starszy powrócił na chwilę z Uzbeklandu i zaprosił nas na górę na ciasto i przyległości. Usiedli sobie z babcią moją istotą przemiła, tkliwą i ukochaną i zaczęli na przemian komentować moją tuszę, oczywiście wszystko to w miarę mojego szeroko pojętego dobra. Gdy już opisali wszystkie okropności jakie mnie czekają z gniciem i odpadaniem palców podczas cukrzycy włącznie, poczęstowali eklerkami.
Tego wieczoru oparłem czoło o zimny beton u stóp naszej Matki Boskiej Rezydentki Znad Schodów Spoglądającej i pomodliłem się gorąco do Stwórcy mego jedynego, u którego stóp wije się wszelka potęga o szybką stratę paru kilo. Na drugi dzień miałem 40 stopni, pulsujący ból głowy i mięśni i eksplodującą sraczkę, która pozwalała mi na oniryczne unoszenie nad sedesem i lekkie bujanie się w powietrzu z boku na bok. W tydzień straciłem 7 kilo.
Z pracy oczywiście nie zrezygnowałem, robiłem biuro naszej niedoścignionej firmy. Szef znalazł miejsce w którym za biuro i magazyn zapłacił dosłownie grosze. Myślę, że to że całość była solidnie podtopiona przez jakiś kataklizm w łazience na górze i że obecnie w podmokłych płytach gipsowych porastających ściany coś pędzi mało dyskretny żywot, mogło mieć z tym coś wspólnego. Nic to, rzucany z miejsca na miejsce atakami i rozsmarowany nieco ciepłymi falami majaków cekolowałem i malowałem, choć ściany zwijały się i zostawały mi na wałku. Pierwszego dnia na plac boju zabrałem nawet żonę, czując się z wszechmiar niezdolnym do jakiejkolwiek formy pochylania się. Szponiasta okazała się na budowie równie skuteczna jak gdziekolwiek indziej, co dobrze wróży na przyszłość, choć raczej mi niż jej.
Miałem też umówioną wizytę u dentysty gdzieś pośród wichrów Moreny. Nie miałem praktycznie cukru we krwi, gdy więc kobita naruszyła mi dziąsło posoka buchnęła czterdziestominutowym strumieniem, którego nie dało się zatamować. Nawet plombę mam teraz lekko czerwoną.
Przy okazji wpadliśmy do szkoły gdzie uczy teściowa, forteca edukacji, jaką tylko komuniści mogliby stworzyć w połowie lat osiemdziesiątych. Szliśmy przez korytarze w korytarzach, a mi pośród gorączki tańczyły mi przed oczyma podłogi wykładane grubymi dechami, tańczyły i wyginały się w spirale, by ostatecznie rozprysnąć się w płonącej tęczy barw na sali gdzie mama wraz z niskopiennymi stworami miała próbę sztuki o bazyliszku. Ten rozciągnięty głos potwora z taśmy przerwał mi jakąś tamę i reszta wieczoru utonęła w pastelowych nierzeczywistościach. Pamiętam tylko potworne zimno i widok dziewczyny na granicy Wrzeszcza. Swiatła skrzyły się w wilgoci asfaltów, a ona rozkładając ręce i uśmiechając się tańczyła pośród powoli spadających kropel deszczu na tramwajowym przystanku.
Nadal chudnę. W tyn tygodniu przyjechały 24 tony soli, którą rozwoziliśmy od Pruszcza po ostatnie krosty w najdalszym zakątku tyłka Gotenhaven. W dwa dni zrobiliśmy z Danem 600 kilometrów i zwiedziliśmy dziesiątki piwnic i najciemniejszych zakamarków waszego życia. Dziś siedząc głęboko w cieple i półmroku słuchaliśmy niesionego przez beton dudnienia...
- To serce budynku - mówię
- O, zatrzymało się.

- Och nie, wrócę do domu i
  zadźgam się bananem!
- Zaczekaj na mnie, chcę
  to zobaczyć  

(My)

*