niedziela, 29 czerwca 2008

Zebrani przez dziewicę w świetle pełni księżyca


Siły ciemności  nie  lubią
Gdy wszystko jest jasne

(Dan)

Wczoraj była impreza z okazji czterolecia herbaciarni. Lud zwalił się tłumnie, z czym pewnie miało coś wspólnego to, że tego wieczora wszystko miało być za darmo. Kolejne postacie wynurzały się z kurtyny deszczu za drzwiami. Światła wygaszono, zapalono za to kilkadziesiąt małych świeczuszek. Konsumowaliśmy srogo, usiłując w jeden wieczór nadrobić 4 lata bezwzględnego wyzysku. Przetestowaliśmy wszystkie najdroższe kawy z likierami i drinki po kilkanaście złotych. Opychaliśmy się lodowymi deserami, szarlotkami i pistacjami. Do tego były butle wina, donoszonego natychmiast gdy w poprzedniej flaszce ukazało się dno, piwsko no i oczywiście herbaty. Było fajnie, świece i deszcz, sprawiły, że było tłoczno i przytulnie. Pazurkowata przylgnęła do mnie chwytem koali, a Awari, choć raz na nic nie narzekała. Gdy wracałem pośród nocy, natknąłem się na granicy Najwspanialszej Dzielnicy Świata na znajomków, którzy przybyli właśnie ze Szkocji i celebrowali to z pomocą Wiśniowej Klasyki. Ugościli mnie oczywiście dlatego teraz z imprezy herbacianej jestem w stanie przytoczyć, drżące oderwane od kontekstu obrazy, np: moją rozmowę z dwoma wesołymi gejami, Dana który przybył lekko zamyślony z krainy alkoholu i RPG, czy też moment, w którym nagle się zorientowałem, że jestem zamknięty w ciasnym kiblu z wielkim, łysym, wytatuowanym facetem. Na szczęście on krzyczał głośniej niż ja.
Dziewczyny wpadły na pomysł, że na pożegnanie Szponiastej zabierzemy ją do kina na „Wanted”. Wspaniały pomysł, tyle, że miałem akurat w kieszeni 3 złote, była 23 i pojawił się mały problem z kasellą na bilety. Męczyło mnie to przez połowę drogi do domu, ale jak już wspomniałem napotkałem ziomków i od butelki do butelki, doszliśmy do stanu, w którym młodzi mężczyźni ujawniają drzemiące w nich pokłady szaleństwa i czynić poczynają rzeczy straszne a wspaniałe. My zaczęliśmy grać w noża, i nie, nikt nie stracił palców u nóg, chociaż Szpunt biegał przez dobrą chwilę chichocząc z majcherem sterczącym z glana. Od słowa do słowa zaczęliśmy się zakładać i rzucać do starego dowodu Jareczka, który umieściliśmy na pobliskim klonie (Zabrakło portretów przodków). Normalnie rzucam nożem jak noga, wszyscy o tym wiedzą. Trafiam nawet w cel, ale zazwyczaj rączką a nie ostrzem. Broniłem się więc przed udziałem w zabawie, jednak po kolejnej flaszce znajomi moi kochani, sądząc, że robią mi psikusa namówili mnie w końcu. No i rzuciłem, bujając się na miękkich nogach i chyba nawet nie patrząc, a rano w kieszeni znalazłem sto złotych. Chyba będę musiał zadzwonić i zapytać jak mi poszło.
Teraz kończę, bo ranek jest z typu tych po których piszą w gazetach: „Zatłukł rodzinę kartonem od mleka, po czym oblał się oliwką dla niemowląt i podpalił” albo „Poćwiartował teściową skrobaczką do kartofli”. Ostatni łyk zielonej herbatki i ruszam wkurzać świat.

Tymczasem obiekt podrapał się ze stoickim
spokojem  trzecią,  zaprzednią,  lewą, tylną
łapą  za  środkowym  uchem,  jednocześnie
z  namaszczeniem dłubiąc sobie  końcówką
ogona w zębach, skąd wysypywały się
jakieś sporawe niewiadomocosie.

(Void)

*

sobota, 28 czerwca 2008

Poszedł na lody i dostał dwie kulki


- O idzie Dan
- To nie mogę go widzieć
- Dlaczego?
- Bo ostatnio powiedział:
  Do zobaczenia
  w sierpniu...

(My)

Za tydzień mam ślub kuzyna, nie mam kasy na prezent i nie mieszczę się w czarne spodnie. Lady Pazurek jedzie na sześć tygodni na praktyki na jakąś pipidówę koło Wawy i też nie widomo czy uda jej się dotrzeć na ślub, bo komunikacja jest tam raczej teoretyczna. Na dwa dni przed ślubem idę wyrwać ostatni ząb, znaczy na imprezie będę pogięty z bólu, no bo przecież nie wezmę tabletek pod wódkę, już nie wspominając o tym, że z tą cieknącą dziurą zjedzenie czegokolwiek zmieni się w piekło. Okazało się, że nie za bardzo da się zmienić termin. Zresztą co ja się przejmuję, na to też nie mam kasy. Baj pisze, że za nami tęskni, a ja nie mam jak jej odpisać. Dzwonić nie chcę bo nie potrafię rozmawiać z nią tak, żeby nie wyjść na nawiedzonego egocentryka. Do tego już jest czas rachunków i znów muszę zarabiać te setki złotych dla kogoś. Itd. Itp. Zrzędu zrzędu...
Dobra starczy (chyba uwiąd). Po prostu mi się już nic nie chce. Budzę się zmęczony i jakoś ostatnio brakuje mi jakiejkolwiek motywacji. Może skorzystam z wyjazdu Małej i udam się na te półtora miesiąca do lasu, zarosnę, pokryję się warstwą jedną i drugą, pośpię pod sosną, albo może pojeżdżę sobie pociągami. Muszę się choć na chwile od tego wszystkiego odciąć, choć na chwilę zmienić ciąg myślenia, bo zaczynam się czuć jakbym w pełnym słońcu wędrował przez równiny popiołu. Muszę choć na moment odstawić tę sztuczną nadbudowę, którą nazywamy “codziennością” i pobyć trochę człowiekiem.

Przeszkody “Nie do przejścia”, jak wiadomo
Dzielą się na: A. Można ominąć. B. Da się coś
Zrobić. C. I tak nie uciekniesz...

(Void)

*

wtorek, 24 czerwca 2008

Temperatura piekła


Co łączy anioła i diabła?
Obaj są wierzący

Wracaliśmy o świcie. O trzeciej niebo jest świeże i przesiąknięte światłem. Smugi chmur mają tą głęboką srebrzystość platyny, a myśli po nieprzespanej nocy stają się wolniejsze i specyficzne. Zabrałem Szponiastą na Długą, chciałem jej pokazać jak wygląda miasto o świcie, puste i rozświetlone wewnętrznym blaskiem, ale okazało się, że tamten świat minął. O trzeciej ruch samochodowy jest już jak w dzień a ulice pełne ludzi. Może to i dobrze, że po dziesięcioleciach komuszego zlodowacenia nocne życie powraca, ale jak każdy zysk i ten ma swoją cenę.
Gdy tak o tym myślę, to wydaje mi się, że moje dzieciństwo przypadło na najlepsze dla dziecka czasy. Lata 80 gdy wszędzie wkradła się sepia i szarość, a wszystko wokół pokryło się już pewną warstewką kurzu i zieleni. Miasto wypełniały ogromne opuszczone tereny, pośród których znajdowało się jakieś ruiny, piwnice czy fascynujące przedmioty. Pamiętam gdy kopałem w piasku pod schodami i znalazłem pierwszą stłuczoną skorupę jakiegoś bibelotu. Kopałem tam przez trzy kolejne dni, aż odnalazłem wszystkie kawałki. Czułem się jakbym odkopywał Pompeje. Podwórka były dzikie, pełne wraków, spiętrzonych, starych materiałów budowlanych. Nikt nie myślał o czyjejś własności. Wędrowało się na skos, przełażąc przez kolejne płoty. Gdy odnajdywało się coś, opuszczoną ciepłownię, działa na kępie, czy stary sad w środku lasu to były to prawdziwe odkrycia, ponieważ wszystko to zostało dawno zapomniane i pojawiała się tam tylko nieliczna grupka wtajemniczonych. I jeszcze to, poczucie wspólnoty z jakimiś anonimowymi łazikami, których nigdy nie widziało się na oczy, ale których obecność była wyczuwalna poprzez jakąś zagubioną butelkę, czy niewyraźną ścieżkę. Żyło się jakby w świecie Tolkiena, gdzie pośród zieleni niespodziewanie trafia się na posąg czy ruiny miasta. Ślady dawno minionej świetności, które pokrył czas i tajemnica.
Teraz ludzie są bardziej ruchliwi, mniej się boją. Wszędzie rozszerzają się nowe dzielnice. Czasami to powraca. Nawet teraz, choć już nieco inaczej. Wracamy, a tu na tle nieba rysuje się coś. Patrzę i myślę, kuźwa, co oni zbudowali nowy wieżowiec gdy nie patrzyłem? Okazało się że nieopodal Raduni zbudowali wielkie, zadaszone rusztowanie nad starym domem, zdjęli z niego dach i najwyraźniej będą go podwyższać o dwa piętra. Nareszcie. Budynki „na zakręcie” to zagospodarowane kikuty po wypalonych eklektycznych pałacach, które stały tam przed wojną. Miło wiedzieć, że ktoś ma jeszcze miasto w żyłach .

Najskuteczniejszy sposób zniszczenia więzi:
Obstawanie przy swoim

*

piątek, 20 czerwca 2008

Mrucz w windzie


Człowiek staje się milszy gdy
spadnie niżej. Widzi wtedy
więcej

Dag Hammarskjodl pisał w „Drogowskazach”, że człowiek nawet najbardziej aktywny, jeśli nigdy nie zbliżył się do drugiego, ma uczucie obracania się w świecie nierzeczywistym. Przekonuje mnie to. Czym mniej zostaje mi znajomych tym bardziej narasta we mnie pewność, nie uczucie, pewność, że obracam się w środku jakiejś onirycznej opowieści, której autor niespecjalnie wie dokąd podąża fabuła. Mam też dość niemiłe uczucie, że tym autorem mogę okazać się ja.
O drugiej obudziła mnie burza. Usiadłem półprzytomny na łóżku wsłuchując się w bicie deszczu i trzaski przepięć w elektronice, przy każdej kolejnej błyskawicy. Zupełnie jakby cały dom kulił się ze strachu. Wieczorem dokonałem niemiłego odkrycia nad umywalką pełną krwi. No dobra, przesadziłem, nie wiem nawet czy mam tyle krwi by wypełnić umywalkę. W każdym razie krwią była pokryta dość dokładnie. Okazało się, że ten ból paraliżujący mi pół twarzy od tygodnia, to nie od gojących się ran po zębach, tylko rana po znieczuleniu. Jak kobita mnie nakłuwała to trafiła w jakieś naczynko czy inne ścięgno. W każdym razie chlapnęło na pół gabinetu. W natłoku kolejnych wrażeń zapomniałem o tym, aż do chwili gdy zahaczyłem wczoraj szczoteczką o strup. Wyobraźcie sobie ten moment gdy spluwacie pastą do umywalki a tu chlap czerwono i do tego jeszcze posoka ciurkiem leje się z ust.
Na zewnątrz leje z męczącą regularnością. Wczoraj w sumie nie robiłem nic, czytałem złe książki i grałem w Europę. Trochę popomagałem babce, choć to już trochę bezwiednie. Babka jest tak absorbująca, że człowiek nawet nie czuje kiedy wpływa na jej orbitę.
A poza tym agent Bolek, a jak wiadomo gdzie Bolek tam i jego brat Lolek, próbuje odsunąć uwagę od swej agenturalnej przeszłości i kieruje podejrzenia na Wałęsę. Niestety Wałęsa nie jest miłym, stetryczałym dziadkiem i jak pierdolnie w stół to wyskakuje kornik jak wół. Aż miło popatrzeć jak kolejne pokolenia Hist(o-e)ryków z Instytutu Prześladowań Narodowych łamią sobie na nim zęby. Szczerze mu kibicuję. Wciąż żyję nadzieją, że dwumetrowe potwory będą testować jędrność zwieraczy Kaczorów i Ziobry.

Stefan! Stefan! Pod łóżkiem piszczy mysz!
I co mam zrobić, naoliwić ją?

*

środa, 18 czerwca 2008

Szyneczka z babuni


Wchodzi   facet  do  apteki
I  cichutkim  głosem  mówi:
- Poproszę Nerwosol...
- Co proszę?
- NERWOSOL, KURWA!

Amerykanie kręcą ‘Hyperiona”. Biblia duszy, rozrywająca na strzępy impresja, opowieść opowieści. Reżyserować będzie Scorseze, ale osobiście wątpię czy istnieje ktoś kto potrafiłby przetłumaczyć tę książkę na obraz. Chyba, że wujek Chyżwar sam pofatyguje się by dopilnować sprawy...
Na zewnątrz otworzyły się spusty nieba, miliard ciężkich kropli uderzał w zgodnym rytmie, pięć razy na minutę. Staliśmy z Pazurzastą w Brzeźnieńskim Samie razem z tłumkiem ludzi skupionych przy drzwiach i czekających na dziurę w chmurach. Grzmiało. Zawsze gdy grzmi, a nie chce mi się rozłączać całej elektryki w domu, pocieszam się, że wokół jest kilkanaście wyższych budynków, ze stalową latarnią morską włącznie, i jakby miało walnąć to w wiele innych celów do wyboru. Nagle, gdy tak staliśmy, w oku wykwitł mi powidok białej smugi i na chodniku pośród placu rozbłysła różowa gwiazda. Łoskot uderzył w ścianę sklepu i w nas, dzwoniąc wokół szybami. Po kałużach przebiegł pierścień fali uderzeniowej.
Ktoś krzyknął, że walnęło w drzewo, pod którymś ktoś stał. Bardzo po polsku, od razu najgorszy wariant. Ktoś inny stwierdził, że to petarda, to mnie z kolei rozbawiło, ludzie gdy nie mogą w coś uwierzyć usiłują to zracjonalizować.
A tak poza tym: Howard, why? – For money! Myślę, że tego Euro nie zapomnimy bardzo długo, a już szczególnie meczu z Austrią. Jak po meczu pokazali Tuska, to stwierdził z mordem w oczach, że tego sędziego to by zabił. No i od razu przyznali Howardowi ochronę. Miło wiedzieć, że ktoś traktuje nas poważnie.
Byliśmy na drugiej Narni, klimatycznie i pięknie, ale znowu, jak za pierwszym razem, do kręcenia bitwy powinni zatrudnić drugiego reżysera, bo ten gość od nastroju i widoczków nigdy zdaje się nie słyszał o dynamicznej pracy kamery. Po raz pierwszy też wylądowaliśmy w złowieszczym domostwie Dana. Wąskie, strome schody, mnóstwo, ciemnych zakamarów, widok z okna wprost na wierzę Polibudy. Ujrzeliśmy też w końcu Ciotkę Dana, której mroczne atrybuty wielokrotnie opisywał. Kto by pomyślał, że takie pokłady nihilistycznych namiętności mogą się pomieścić w tej maleńkiej starowince. Nie pokazał nam niestety pokoju z fortepianem, ten dom musi zakrzywiać czasoprzestrzeń, bo cały wydaje się niewiele szerszy niż fortepian. No i nie zobaczyliśmy pokoju słuchającego radia gołębia, który siedzi tam za każdym razem gdy się zajrzy i w sumie tak do końca nie wiadomo czym się żywi.

Każdy paznokieć kobiety z Statuy
Wolności waży 50 kg.

(CKM)

*

wtorek, 17 czerwca 2008

Stalowa ważka o skrzydłach z wody


- Piekli dzika, ale on nie miał nóg!
- Pewnie  wbiegł  na  jedną  z min
 talerzowych rozłożonych  wokół
 ośrodka,  potem  leżał  tak sobie
 wymachując  kikutami,  dzięki
 czemu  dłużej  był  świeży.

(ja i Lenn czyli zwykłe potworów rozmowy)

Tylko 1300 dolarów kosztuje w Kambodży rozstrzelanie krowy... z granatnika RPG. To taka luźna sugestia dla Lennonki z jej migrującą fobią związaną z dzikami. Czasem mam wrażenie, że widzi je wszędzie, jak skradają się za nią na czubkach racic ulicami, wyglądają ze świńskim uśmiechem zza winkla. Wszędzie widzi ich małe pożądliwe oczka i słyszy porozumiewawcze chrząknięcia. Spróbujcie ją w tej sytuacji zaciągnąć do lasu.
Pogoda była średnia, wiatr niósł luźne ławice deszczu. Krople uderzały w dach liści, zostawiały drżące linie na stalowej pokrywie morza. Przekraczaliśmy cieniste doliny pełne powalonych drzew, wspinaliśmy się na strome stoki pocięte liniami okopów. Mech pokrywał ziemię i betonowe kopuły bunkrów strzeleckich. Na szczytach wzgórz zaś czaiły się działa, mierząc smukłymi lufami w przeszłość.
Spotkaliśmy się na molo w Orłowie. Siedzieliśmy tam ze Szponiastą patrząc na kolejne pary młode robiące sobie zdjęcia na tle morza. Wyglądało to cokolwiek hurtowo. W końcu dotarli Chwila i Dan, i mogliśmy ruszyć podsypaną ostatnio piaskiem plażą w kierunku Gdyni. Poczekaliśmy aż zza stoku wynurzyły się Sea Towers i skręciliśmy w jedną z mrocznych dolin przecinających klif. Potem była i wspinaczka i staczanie się w wirujących chmurach sypkiego piasku. Działami wyraźnie ktoś się w końcu zaopiekował. Bunkry sprzątnięto, armaty pomalowano, ustawiono nawet tablicę z planem rozmieszczenia baterii. Rozczarowało mnie to trochę. Zaginęła dawna dzikość tego miejsca, widoki zarosły, ścieżki się rozszerzyły. Wędrowałem przez okolicę, ale chyba bardziej byłem w tej krainie, która pozostała jeszcze ukryta w mojej głowie.
Z Gdyni wypłynął ten turystyczny pseudogaleon. „One zawsze nadpływają z lewej” zaśmiał się Dan. Racja, w każdym świecie i w każdym filmie. Z wysokości 40 metrów sunący bez żagli po szarej tafli żaglowiec wyglądał jak widmo z opowieści.
Gdy ostatecznie dotarliśmy do Sopotu, Dan z Chwilą zabrali nas do fenomenalnej knajpki niedaleko dworca. Tak wyglądałaby knajpa gdybym ja ją prowadził. Mnóstwo zadziwiających gratów i mebli, zakamarki, masa książek rozmieszczonych w najbardziej niespodziewanych miejscach. Żarówki, nie świecące, ale żarzące się właśnie, stare wojskowe radiostacje i landszafty, na których dopisano dymki z tekstami. Wybaczcie, że nie podam koordynatów, ale chcę zachować to miejsce dla ludzi, których sam zechcę tam zaprowadzić.
Potem Chwila ruszyła do Wawy, Dan odprowadził ją do torów. Ja zgubiłem Szponiastą na pętli w Jelitkowie i przez puste, pachnące lasy dotarłem do macierzy wszystkich Kiszczaków. Było mi naprawdę dobrze, świat był pozbawiony ludzi, środki przeciwbólowe działały. Cisza była wokół i we mnie.

To właśnie cały nasz profesor. Wiosną
słucha  pierwszego ptaka i chce zrobić
mu sekcję...

(Williamson)

*

niedziela, 15 czerwca 2008

Truskawka to broń ofensywna


Z listów do redakcji:
- Mimo, że przemywałam pochwę
 po stosunku coca colą zaszłam w
 ciążę, dlaczego?
- Żadna  irygacja  przed  ciążą  nie
 chroni...
Pewnie nie wstrząsnęła butelką...

(Dziunia, Lekarz, Ja)

Nigdy, powtarzam nigdy więcej nie będę pił z psychopatami. Człowiek sobie siedzi, grzeje na słoneczku, patrzy pogodnie na świat, a tu taki psychopata, który ukrywał się dotychczas w formie dobrego znajomego, unosi swój wraży łeb i robi coś śmiertelnie niespodziewanego. Takoż i zalegliśmy z Cieniastym i Pultyną na jednym z nadkruszonych wsporników dawnego dźwigu, któryż to ślad pośród gęstych chaszczy świadczy, że niegdyś właśnie, tu nad rzeką rozciągał się najprawdziwszy port. Słoneczko zniżało się powoli ku liniom linii. Robiło się złoto, pokrewne żury delektowały się atmosferą co parę kolejnych metrów.
Mieliśmy dwie flaszencje wina, co w związku z jedną napoczętą uprzednio w knajpie miło się sumowało. Mieliśmy też wafelki, które przywieźli mi z Mławy oraz truskawki, nie zapominajmy o truskawkach. Mechanika przypadku jak zwykle objęła mnie czułem ramieniem i szepnęła “teraz”, pociągnąwszy przedostatni łyk trunku podałem butelkę Cieniastemu. Oczywiście dokładnie w tym momencie zza krzaka wychynęła straż miejska. My byliśmy grzeczni, oni mili no i udało się zmniejszyć klasyfikację czynu na śmiecenie, co kosztowało o połowę mniej. Straż ruszyła i wszystko byłoby cudownie gdyby nie Pultyna. Od rana miała migrujące ADHD, słowotok i ogólnie frywolny kurs na samozniszczenie.
No więc rzuciła truskawką. Ale nie po prostu rzuciła, ona RZUCIŁA, pełen pogardliwej nonszalancji olimpijski zamach, wielgachna truskawa mknąca przez eter w kierunku strażników. Zanim skończyłem ten opis rzuciła już drugą. Należy zaznaczyć, że aż do tej chwili nie zareagowaliśmy. Wiecie to jedna z tych sytuacji kiedy mija chwila zanim człowiek sobie uświadomi, że to się dzieje naprawdę.
W każdym razie zdążyłem powiedzieć “Przestań”.
Nawet jeśli strażnicy postanowili zignorować ten pocisk to Pultyna zdołała jeszcze cisnąć trzeci, który przeleciał chyba już tak blisko, że poczuli powiew. W każdym razie wrócili. No i był drugi mandat za śmiecenie. Nie mogliśmy się nawet za bardzo wyłgać, bo gdy byli tu poprzednim razem P pochwaliła się tymi cholernymi truskawkami, jedną nawet podniosła i lubieżnie obracała za ogonek.
Jako jedyny, który jeszcze nie dostał mandatu zaproponowałem ostrożnie abyśmy ostatnią butlę skonsumowali w ogródku herbaciarni, kupując dla porządku po kielichu wińska na miejscu. Tam też nastąpiła ostateczna erupcja wulkanu Pultyna. O czym może opowiedzieć solidnie posiniaczony Cieniasty i imponujące smugi po winie barwiące okolicę.
Do ogólnej katastrofy doliczyć jeszcze można telefon Pultyniastej do mamy, bo nadmienić należy, że cała sytuacja z truskawkami rozbawiła ją setnie i postanowiła się swoim osiągnięciem pochwalić. Mamy to nie rozbawiło, usłyszała raczej słowo “mandat”, a zaraz potem “Kiszczak”, bo miałem tego pecha, że z obecnych zna moje nazwisko. Mama obiecała, że gdy mnie spotka to rozerwie mnie na strzępy. Mam tam u nich być w niedzielę.

No nareszcie mam wakacje, ale co
ja  będę  robiła?...  najpierw  będę
długo spać, a potem sobie poleżę...

(Lady Pazurek)

*

piątek, 13 czerwca 2008

...a kiedy tak tańczyli miasto wypełnił poranek...


...widzisz tą czterometrową
wierzbę za płotem? Jest taka
rozwidlona. To mój  starszy
wbił kiedyś sobie patyk jako
podpórkę pod wędkę.

(Krzysiek)

Czy wierzysz w tę ciemność? Czy potrafisz poczuć oddech wieczności? Czy gwiazdy to okna, w których pali się światło, tak, że widać, że „są w domu”? Czy warto odpowiadać na bezcelowe pytania?
Wczoraj padające iskry ze spawarki spaliły mi zarost na prawym policzku i musiałem zjechać wszystko na okrągło maszynką. Patrzę na swoją zakrytą zwykle twarz. Zniknęła ostatnia resztka dziecięcych rysów. Zastanawiam się, czy ukrywam tę twarz przed sobą czy przed czasem.

Nie chciało mi się dzisiaj spać. Czytałem książkę za książką. Brytyjski niszczyciel rakietowy z 21 wieku płynie na spotkanie zespołu prowadzonego przez superpancernik Tirpitz, a osłania go polski dywizjon 303. Krwawa łaźnia, atomowy wyścig. Pociski Laval równające z ziemią Pearl Harbor i niewidzialne dla radarów trimarany wrośnięte w syberyjski lód.
Dziś czeka mnie bieg przez dzielnice. I stopniowanie. Stopniowanie jest wtedy gdy zaczynając dzień z 20 zł usiłuję go skończyć z kilkuset, znaczy poluję aż znajdę monetę wartą 70 zł, ale sprzedawaną przez kogoś za 15. Potem sprzedaję monetę za 60 i kupuję za to stertę starych komiksów Relaxów, od człowieka który myśli, że robi dobry interes. Jadę do kolesia, który pchnie to na Allegro za 300 ale mi da 200 itd. Dużo biegania i niepewności i ten dreszcz polowania na różnice w świadomości. Ktoś kiedyś powiedział, że wiedza to potęga...
Byliśmy ostatnio na grillu u Krzyśków. Była konsumpcja w rajskiej dekoracji ogrodu. Sto żab i milion komarów. Opowieści i strzelanie do puszki z wiatrówki, kiedy to snajperem tygodnia okazała się niespodziewanie Szponiasta. Za kanałem nowy płot i tereny przeznaczone dla wysiedleńców z Letniewa, którym na głowę spadła Baltic Arena. Równe smugi piaszczystych dróg podążających w kierunku dalekiego, stalowego cielska rafinerii, przy nich jak nagrobki w równych rzędach skrzynki z prądem. Gdy jechaliśmy do domu, właśnie skończył się mecz. Ludzie w tramwaju płakali.

W wodzie z kranu jest wszystko
co potrzeba do życia... istotom
żyjącym w wodzie z kranu.

(Dan)

*

niedziela, 8 czerwca 2008

Powietrze w butelce


Otwieram okno. Wpada
ciepło...  i kot.

(Lady Pazurek)

Od 10 lat nie ukończyłem żadnego rysunku. Rysuję, coś rozprasza mnie na moment, albo nagle brakuje duchowego paliwa, wracam potem do kartki, patrzę, i widzę, że jest dobre. I koniec, boję się narysować kolejną kreskę, by nie zniszczyła harmonii tego co już jest.
Wędrowaliśmy jakiś czas temu Jarem Raduni. Są tam takie wcinające się głęboko w ląd zatoczki, w które przy wyższym poziomie wody wiatr zagania śmieci. Potem woda opada i pośród zwartej zieleni człowiek nagle trafia na plastikowy pancerz. Taka plastikowa butelka w sprzyjających warunkach może się rozkładać 4000 lat. Zaczęliśmy snuć z Danem wizje, że ktoś wypił taką Ice Tea, zakręcił butelkę i wyrzucił. Otoczyły ją mokre papiery i szmaty, skamieniały, a za dziesięć milionów lat, ktoś wykrywa w skale inkluzję w kształcie butelki i bada zawarte w niej powietrze. Skład naszej atmosfery i oddechu bezimiennej osoby.
Wczoraj zabrałem Szponiastą na pucharkowe lody i spacer po rozsłonecznionym mieście. Patrzyliśmy na świat z Góry Gradowej i wysiadywaliśmy na osmołowanych deskach nabrzeży Ołowianki. Na palu ktoś ustawił kieliszek z resztką wina. Stał tam łapiąc złoty blask zachodzącego słońca. Lekko surrealistyczny w tle poruszających się drobnych fal.

W sądzie na ławie oskarżonych
siedzi  mrówka   podejrzana  o
zabójstwo  słonia.  Lew-sędzia
pyta: Dlaczego  oskarżona  do-
konała  tej  zbrodni?
Mrówka  opuszcza   głowę,
milczy chwilę w końcu  patrzy
na sędziego i mówi:
Prawo Dżungli...

(Metro)

*

piątek, 6 czerwca 2008

Tylko on i jego pandemoniczny dziobak


Co mają wspólnego ze sobą
miasta Hiroszima i Teheran?
na razie nic...

(CKM)

Policja w Bukareszcie urządza obławy w metrze na Tajemniczą Striptizerkę. Dziewczyna wkracza do wagonu, odpala muzykę i urządza profesjonalny pokaz wykorzystując liczne rury i pasażerów, następnie zbiera datki w pończochę i odziana jedynie w kusy płaszczyk opuszcza ruchomą scenę. Policja ma spory problem bo większość przesłuchiwanych świadków twierdzi, że nic nie widziała, uśmiechając się jednak przy tym błogo...
Ja za to w domu miałem ptaka. Tak mi coś ćwierkało, że w końcu skapowałem, że jakoś tak za głośno. Udałem się więc na rekonesans na południowy-wschód od okrąglaka i na palmie odkryłem coś małego, pierzastego i nieproporcjonalnie do wyglądu głośnego. Na początku usiłowałem go namówić, żeby wlazł mi na palec, tak jak to Lennonka robi z muchami, ale bestia przestraszyła się i smyrgnęła do okrąglaka, gdzie rozpłaszczyła się na szybie. Drugi raz się już nie bawiłem tylko ująłem potwora delikatnie w dłonie i wyniosłem na balkon. Potem wydzierał się z ocalałej topoli i sam nie wiem czy mi dziękował czy mnie przeklinał.
A właśnie. Na początku tygodnia przybyła „Zieleń” i ścięła kolejne dwie topole. Teraz z początkowych 8 zostały mi za płotem 2, a i na tych już widać oznaki choroby. Pamiętam jak ryliśmy z ojcem dziury w gruzie gdy je sadziliśmy. Teraz gdy padały pnie trząsł się cały dom.
Na jesieni posadzimy parę brzóz, mniej chorują i są bardziej odporne na zwiększającą się temperaturę.
Wczoraj poszliśmy na spacer Doliną Radości z Phantomem i wesołą ferajną z jego Forum. Wspinaliśmy się po szyszkach na trzydziestometrowe zbocza, żeby oglądać rozliczne kamienie z napisami czy resztki skoczni narciarskiej. Część ekipy odpadła po pierwszym wzgórzu, na którym była kamienna tablica, ku pamięci jakiegoś niemieckiego skoczka narciarskiego, który skręcił tu sobie kark w 40 roku, może miało to związek z tym, że jedna lasia wyruszyła na wyprawę w lasy w sandałkach. Był za to typ z rowerem i wnosił ze sobą ten rower po stokach o nachyleniu 70°. Ciągle żartowaliśmy, że za to na dół może sobie zjechać.
Słońce długo zachodziło i przez las rozciągały się smugi złotego światła, którego kolor tak strasznie lubię. Pośród zieleni połyskiwały strumienie i stawy, weszliśmy nawet na Wzgórze Danza, które przed pierwszą wojną leśnik Danz tak obsadził, że jesienią żółknące brzozy pośród świerków tworzyły na zboczu ogromny napis: Jego imię i datę.
Zakończyliśmy w oliwskim EL Paso, płucząc gardziołko zimnym piwskiem i zagryzając naczos w topionym serze i z papryczkami. Papryczki nasączali chyba napalmem, żułem ostrożnie jedną stroną bo na początku tygodnia bohatersko usunąłem sobie dwa najbardziej zniszczone zęby i pięcioletnie złoża ropy z niekończącego się zapalenia przestąpiły w końcu brzegi i obrzydzały mi każde pojedyncze przełknięcie śliny. Mam teraz piękną trzycentymetrową bliznę na dziąśle. W sumie to oscyluję cały czas z lekka na granicy szaleństwa bo ledwo ból się kończył to zaczęła się druga faza...  swędzenie.

Do eleganckiej restauracji wchodzi
klient. Przychodzi kelner i pyta:
- Czym mogę panu służyć?
- Hm, jestem ciekaw jak przy-
  gotowujecie kurczaki?
- Jak je przygotowujemy?
 Nie mamy jakiegoś szczególnego
 sposobu. Po prostu mówimy im
 „dziś umrzecie ptaszyska”

*

niedziela, 1 czerwca 2008

Niepoukładanie


Blizny zaświadczają że przeszłość
była rzeczywistością

Jak to opowiadał Krzysiek, któremu opowiadał to jego ojciec, w miejscu, gdzie ma powstać Baltic Arena przez całe lata zrzucała swoje odpady stocznia. Smary, farby, chemikalia – setki litrów. Aż pewnego, pięknego dnia ktoś upuścił niedopałek, czy coś podobnie trywialnego i cała okolica buchnęła różnokolorowym płomieniem, którego nie można było ugasić przez wiele dni. Potem to wszystko pogrzebano ziemią i założono tam działki. Teraz wszyscy z zapartym tchem czekamy na pierwsze palowanie.
Podobnie zresztą jest w Wawie. Przecież Stadion 10-lecia zrobiono z powojennego gruzu i diabli wiedzą ile bomb lotniczych czeka tam na swój wielki dzień.
Ja tymczasem wychodzę z kolejnego ataku depresji. To się robi nudne. Znam objawy, wiem kiedy nadchodzi. Z każdą poszczególną fazą znam się po imieniu. I nic nie mogę na to poradzić.
Nadchodzi fizjologiczną falą, przestawia zwrotnice w mózgu i już zasłaniam okna kocem, bo światło wypala mi oczy, a potem przez całe dnie leżę bez ruchu, albo wpatruję się tępo w ekran. Nic nie ma znaczenia, a każdy ruch wiąże się z nieogarnialnym wysiłkiem.
A potem nagle hyc! Fala odchodzi, energia wraca, ciemną półkulę znów rozjarzają światła. Pozostaje tylko irytacja straconym czasem.
Tymczasem świat sunie swoim tempem. Dla tych co nie czytują komentarzy: Lenn wysiadywała akurat jajniki na Info, a tu nagle, pomiędzy półkami, pojawia się typ ogromny a okrągły, opięty szelkami. Porusza się majestatycznie, a na czarnej koszulce ma napis: I see small people.
U nas z kolei z drzewa spadło pisklę sroki. Psica babki rzuciła się oczywiście natychmiast do nieoczekiwanej rozrywki, tylko po to, by znaleźć się nagle w środku „Ptaków” Hiczkoka. Klekocząc jak małe karabiny maszynowe sroki rzuciły się na psa, dziobały, siadały na grzbiecie, przelatywały przed nosem. I to nie tylko rodzice, w parę minut zleciało się ich z kilkanaście. W końcu babka doczłapała do tego kłębowiska i przełożyła pisklaka na trawnik do sąsiadów. Jak wyglądałem to ptaszyska coś ostro kombinowały. Później nie było już tam nic. Albo dały radę go zabrać, albo kot zeżarł.
I tyle na dzisiaj. Na razie jeszcze się akumuluję, ale jak się pozbieram to może opowiem wam o imieninach Awarji w Cafe Schodek albo o tym jak Krzysiek o mało nie uśmiercił złomiarza dobrem.

Nagle  pośród   ciemności   pojawiła  się
wielka błękitna kula. Niczym propanowe
słońce w sercu  pustego  wszechświata.

(Williams)