Siły ciemności
nie lubią
Gdy wszystko jest jasne
(Dan)
Wczoraj była impreza z okazji czterolecia herbaciarni. Lud
zwalił się tłumnie, z czym pewnie miało coś wspólnego to, że tego wieczora
wszystko miało być za darmo. Kolejne postacie wynurzały się z kurtyny deszczu
za drzwiami. Światła wygaszono, zapalono za to kilkadziesiąt małych
świeczuszek. Konsumowaliśmy srogo, usiłując w jeden wieczór nadrobić 4 lata
bezwzględnego wyzysku. Przetestowaliśmy wszystkie najdroższe kawy z likierami i
drinki po kilkanaście złotych. Opychaliśmy się lodowymi deserami, szarlotkami i
pistacjami. Do tego były butle wina, donoszonego natychmiast gdy w poprzedniej
flaszce ukazało się dno, piwsko no i oczywiście herbaty. Było fajnie, świece i
deszcz, sprawiły, że było tłoczno i przytulnie. Pazurkowata przylgnęła do mnie
chwytem koali, a Awari, choć raz na nic nie narzekała. Gdy wracałem pośród
nocy, natknąłem się na granicy Najwspanialszej Dzielnicy Świata na znajomków,
którzy przybyli właśnie ze Szkocji i celebrowali to z pomocą Wiśniowej Klasyki.
Ugościli mnie oczywiście dlatego teraz z imprezy herbacianej jestem w stanie
przytoczyć, drżące oderwane od kontekstu obrazy, np: moją rozmowę z dwoma
wesołymi gejami, Dana który przybył lekko zamyślony z krainy alkoholu i RPG,
czy też moment, w którym nagle się zorientowałem, że jestem zamknięty w ciasnym
kiblu z wielkim, łysym, wytatuowanym facetem. Na szczęście on krzyczał głośniej
niż ja.
Dziewczyny wpadły na pomysł, że na pożegnanie Szponiastej
zabierzemy ją do kina na „Wanted”. Wspaniały pomysł, tyle, że miałem akurat w
kieszeni 3 złote, była 23 i pojawił się mały problem z kasellą na bilety.
Męczyło mnie to przez połowę drogi do domu, ale jak już wspomniałem napotkałem
ziomków i od butelki do butelki, doszliśmy do stanu, w którym młodzi mężczyźni
ujawniają drzemiące w nich pokłady szaleństwa i czynić poczynają rzeczy
straszne a wspaniałe. My zaczęliśmy grać w noża, i nie, nikt nie stracił palców
u nóg, chociaż Szpunt biegał przez dobrą chwilę chichocząc z majcherem
sterczącym z glana. Od słowa do słowa zaczęliśmy się zakładać i rzucać do
starego dowodu Jareczka, który umieściliśmy na pobliskim klonie (Zabrakło
portretów przodków). Normalnie rzucam nożem jak noga, wszyscy o tym wiedzą.
Trafiam nawet w cel, ale zazwyczaj rączką a nie ostrzem. Broniłem się więc
przed udziałem w zabawie, jednak po kolejnej flaszce znajomi moi kochani,
sądząc, że robią mi psikusa namówili mnie w końcu. No i rzuciłem, bujając się
na miękkich nogach i chyba nawet nie patrząc, a rano w kieszeni znalazłem sto
złotych. Chyba będę musiał zadzwonić i zapytać jak mi poszło.
Teraz kończę, bo ranek jest z typu tych po których piszą w
gazetach: „Zatłukł rodzinę kartonem od mleka, po czym oblał się oliwką dla
niemowląt i podpalił” albo „Poćwiartował teściową skrobaczką do kartofli”.
Ostatni łyk zielonej herbatki i ruszam wkurzać świat.
Tymczasem obiekt podrapał się ze stoickim
spokojem
trzecią, zaprzednią, lewą, tylną
łapą za środkowym
uchem, jednocześnie
z namaszczeniem
dłubiąc sobie końcówką
ogona w zębach, skąd wysypywały się
jakieś sporawe niewiadomocosie.
(Void)
*