...urządź sobie weekend, a
jeszcze
lepiej tydzień z
kinem irańskim.
Uświadomi ci to
błyskawicznie, że
Irańczycy muszą, po
prostu muszą,
zbudować bombę atomową, Z nudów
(CKM)
Dziś w nocy wyśniłem cały, nieistniejący odcinek Housa.
Logiczny, bez żadnych przerw i nieścisłości. Oglądałem go doprawdy z zapartym
tchem, choć czegoś mi brakowało. Potem, zamiast wstać od kompa, obudziłem się,
a brakującym elementem okazała się Pazurkowata, którą z reguły trzymam podczas
seansów pod ociężałym, opiekuńczym skrzydłem.
Na zewnątrz drugi dzień wspaniałej balsamicznej pogody.
Soczysty błękit aż trze w oczy, wszystko kąpie się w złotym, słonecznym
blasku... Zaczynam coś podejrzewać.
Tylko co ze sobą nosić, ponton czy rakiety śnieżne?
Seba dzwonił pośród podzwrotnikowych trzasków i zwierzał się
z entuzjazmem, że załapał jakąś chorobę skóry od ładunku bananów, które nam tu
wiozą. Obiecał, że jak już dopłyną to mnie przytuli. Wszystkim fanom bananów
życzę smacznego.
Mnie za to znajoma, nazwijmy ją Genewa, zawlokła na
spotkanie nowo powstałego klubu wegetarian. Nie wiem co ją napadło, może
postanowiła zmienić moją ociekającą posoką naturę. W każdym razie broniłem się
dzielnie siekaczami i pazurami, ale ostatecznie: Któż wygrał z nawiedzoną kobietą
nie obrażając jej? Przysięgam! Nie chciałem tam iść, ale gdy już się tam
znalazłem, spojrzałem na te jaśniejące, pełne nadziei i ufności twarze, nie
mogłem, po prostu nie mogłem się powstrzymać. Byłem niczym lis w kurniku,
rozszalały mrówkojad w mrowisku, który trafił trąbką na królową i magazyn
jajeczek, niczym King Tiger pośród pierzchających ociężale Shermanów. Wtrącałem
się, komentowałem odpowiadałem, snułem me zabójcze dla duszy teorie, gdy mi ich
brakowało wymyślałem następne, a nadzieja gasła w ich twarzach, a niewinność
topiła się niczym gromnica w piekle.
Nie ma to jak oczyszczająca moc zniszczenia, przez resztę
wieczoru naprawdę zrobiło mi się lepiej.
Genewa oczywiście i tak się obraziła, ja z kolei radośnie
zgłosiłem chęć dalszego uczestnictwa w spotkaniach. Spotkało się to z pełnym
wrogości milczeniem. Słyszałem też coś o zmianie miejsca spotkań.
Müller usłyszał kroki za oknem
-Kto tam? - spytał
-Deszcz – Odpowiedział Styrlitz
i zabębnił palcami po szybie
*