W sobotę minął 10 000 dzień
mojego życia.
Sir Andreus Lepper, właściciel 3
krów i notoryczny złodziej środków ochrony roślin, po raz kolejny nie stawił
się w sądzie. Zaszył się w szpitalu, ale nie powiedzieli czy psychiatrycznym.
Myślę, że zamiast się z nim użerać taniej by było wynająć snajpera.
Stwierdziłem, że powinni go
dostarczyć na salę sądową na szpitalnym łóżku, opatulonego kołderką i z
uczynnym funkcjonariuszem podtrzymującym kroplówkę. A mój Starszy na to:
powinni wezwać pielęgniarzy z Łodzi! Z pawulonem!!!
W niedzielę poszliśmy na
wycieczkę. Wędrowałem czując się samotny i jakiś taki nie wydarzony pośród tych
wszystkich ludzi, którzy mnie prowadzili, karmili i przytulali. Młody obdarował
dziewczyny bukietami polnych kwiatów, szkoda tylko, że z korzeniami. Na postoju
przy drodze Phantom zasnął w słońcu, a myśmy go oczywiście zostawili. Długo
potem dogonił nas na rozstajach dróg pod bezkresnym niebem. Gaję użarł niedyplomatycznie
komar. Cierpiała, ale nie dała się podrapać. Kobiety są dziwne. Znalazłem sobie
kij pielgrzymi, który raz stawał się Staffem maga, a chwilę później samurajskim
mieczem, łapiącym błyski słońca w ostrze. Skończyliśmy obok kościoła z dachem w
kształcie trumny, w którym bracia kartuzi grzebali się w Bogu za życia.
Poniedziałek zaczytałem. Łącznie
760 stron.
We wtorek zostałem przejęty przez
panią Płaski Brzuszek, która pokazała mi mroczne głębie domku letniskowego pod
Straszynem. Kiedyś Bóg wezwał Adama i powiedział: mam dla ciebie 2 wiadomości,
dobrą i złą. Dobra jest taka, że dostałeś 2 narządy, którymi możesz myśleć,
zła, że możesz myśleć tylko jednym na raz. Powoli zaczynam wyplątywać się z tej
toksycznej znajomości, a mózg zyskuje przewagę nad kutasem…
A w ogóle to co? Spróbowaliście z
cukrem? Fajnie było??? Ale ze mnie wredny drań.
Na koniec homogenizacja mojego
dzisiejszego nastroju, niedospania i pogody.
Dorota Masłowska
Stąd dotąd
(piosenka o wracaniu)
Kiedy spod ciebie wychodzę
Jest inna godzina niż była, gdy
przyszłam
Myślałam przesadnie ruchliwy
Świat zastygł widząc jak skrzydła
wyrastają
mi spod twojego języka
Wracam krawędzie nieba zdążyły
się
zagiąć świat tyka dalej. Jak
przedtem są
ściany są drzwi, tylko bańki
mniejsze
i bledsze fruną z licznika
W windzie patrzę w oczy tej pani
stojącej w lustrze w zbyt
rozpiętej bluzce
Na jej ciele zbyt głębokie
odciski
twoich dłoni i ślady stóp zbyt
podpisane twoim nazwiskiem
Wracam. Skrzydła się trzęsą
od zimnych spojrzeń. Kończę być
aniołem.
Mamo wyjmujesz nożyczki ja
chcę być zapalniczką kawałkiem
ognia
w chłodnej obudowie.