Cały dzień zakrzepły w farbie i w
kurzu. Czas liczony kątem promieni słonecznych lejących się z okien. Naprawdę
cieszyłem się na ten list, choć babka powiedziała, że bycie pułkownikiem to
wariactwo. Tak babciu, jestem prawdziwym wariatem w tym szalonym świecie.
Skończyłem, umyłem się i
przeczytałem list. Wszystko się zapadło.
Poszedłem na koniec świata pełen
zimnej furii. Czułem się, jak maszyna słysząc w głowie Mansona.
Tak mój świat to popielniczka,
płonę i spopielam się jak papieros, z każdą sekundą i uderzeniem serca.
Oceny oparte na fałszywych
przesłankach, myśli oparte o wyobrażenia, nie fakty. Przez chwilę miałem ochotę
czuć się jak Mentat.
Brzeźno przewala się na skrzydło
wirując w szalonym nurkowaniu. Powietrze rozwyło się wokół symfonii
zniszczenia, gdy mkną ku mnie wszystkie ginące światy. Poczułem się
nieśmiertelny jak popiół.
Smugi kondensacyjne zza
horyzontu. Wodorowe pochodnie wprost z mojej przeszłości. Pośród lodowych mgieł
przesuwają się spiętrzone kadłuby wieżowców Cisowej.
Latarnie morskie Brzeźna
rozcinają szwy nieba. W moich oczach rozkwitają wibrujące blaski słońc. Gubię
molo. Chyba krzyczę gdy taktyczne uderzenie spopiela szkołę, w której oduczyłem
się mówić.
Tracę lasek
Tracę część pętli
Kilka hoteli asystenckich
Jeden akademik i półtora tysiąca
studentów
Płonie kościół zbudowany z cegieł
dawnej baterii nabrzeżnej. Kiedyś tam byłem raz krzyknąć, że "Bóg jest
głupi". Bóg pokarał mnie czarnymi kotami i pomorem falistych papużek.
Uskrzydlone trupy nurkują w dół
teraz wraz ze mną.
Opadam, robię unik, odpalam
termo-pułapki. Ona miała takie ciepłe usta, nim przestała dla mnie istnieć.
Dziwka - szepczę, sukinsyn - odpowiada mi zza horyzontu. Pocisk omija mnie z
rykiem, jak palec o krwistym paznokciu. Ale to przecież nie ona. Ona męczy
studentów w Sopocie i wyprowadza się od matki z Grabówka. Ona jedna wie jeszcze
jak mnie zniszczyć.
Królowa śniegu o ustach Madeleine Stowe.
Zaciskam śmiertelnie kciuk i już,
ziemia drży cięta bruzdami torped. Mkną gruntem rozrzucając chodniki i
podcinając drzewa.
uderzenie
tak
Pośród dymu z łoskotem cielsko
bloku opada w chmurę pyłu. Od przodu w dół z grzechotem łamanych okien i
kręgosłupów anten.
Storpedowałem Cisową
Brzeźno opada na plażę jak liść.
Wizja mija.
Nie ma już złości.
Jestem zimny jak trup.
Niemieckie wieści tracą na
znaczeniu.
Ponad tą wodą zamykam oczy na
wiatr...i przez chwilę nic nie czuję. Zaczynam się czuć oderwany gdy pękają te
wszystkie nitki. Świat unosi mnie ku słońcu. Tu na końcu świata, bez psa przy
nodze, bardziej jedyny niż kiedykolwiek czuję się...
samotny jak Bóg
...