piątek, 31 sierpnia 2012

Jego klęska przerasta zwycięstwa innych

Ja nie obchodzę urodzin,
ja robię kolejny level
(Kwejk)

Dziewczyna o zmienionym imieniu tańczy w deszczu. Gdy obraca się wokół własnej osi zapalają się lampy rtęciowe na bulwarze i wokół jej gołych nóg rozlewają się migoczące, fotonowe smugi. Ma na uszach słuchawki, tańczy do muzyki, której nikt z nas nie słyszy. Dla nas ona wiruje w rytmie fal gasnących w piasku i ktopel bijących w rozbujane liście.
Ostani dzień urlopu. Jesień w pełni. Deszcz łączy ziemię z niebem, stawiam kroki pośród kałuż, moje istanienie zaburza ich powierzchnie. Zostawiam ciepły tunel pośród kropel. Jestem ciepłym cieniem w wilgotnej pamięci świata. Trzy tygodnie: przygotowania, ślub, wesele, pełen wspaniałej grozy pierwszy taniec, dwa wyjazdy, przeprowadzka Szponiastej i jej ukobiecenie, niemal dokładnie w ćwierćwiecze jej istnienia. Po tym wszystkim wracam na front zszywania podszewki świata, wyjących silników i zapachu trawy o świcie. Oczywiście o ile mój szef nie wpadł w między czasie na jakiś wspaniały pomysł redukcji etatów, obniżenia pensji czy coś równie obiecującego. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to pierwszy raz w życiu dostanę pensję z miesiąc nicnierobienia. Zadziwiające.
Na razie poszukuję w moim kompie połowy muzyki z folderu „miejsca ciemne i wilgotne”, jeśli jej nie znajdę komputer spłonie. W nowym wazonie cięta róża czeka, aż Pazurkowata przyjedzie z gorącym ciastem na jutrzejszą imprezę. Moje mieszkanie wciąż usiłuje zasymilować jej rzeczy. Wciąż usuwam na zewnątrz jakiś nadmiar. Chyba najwyższy czas wynieść ten wór stringów, które trzymałem w charakterze trofeów.
W środę mieliśmy zaległą sesję fotograficzną, trwała 4,5 godziny, jak zdjęcia dotrą to pokażę wam jak panny młode rozstrzeliwują bociany.
Dobra, tyle na dziś idę przyklejać haczyki w łazience.

- …zrobisz to.
- Nie! My kiszczaki nigdy nie ustępujemy!
- Teraz ja też jestem kiszczakiem…
- Demyt
(My)

*

czwartek, 23 sierpnia 2012

Ostatni sms z Planety Ziemia

Ktoś – Masz coś wygrawerowanego na obrączce?
Ja – …jeden by wszystkie zjednoczyć i w ciemności związać…
Pazurkowata – Mmm, w ciemności związać. Jakie wszystkie?!

W Mikoszewie jest przystań promowa. Stary pruski bruk spływa wprost z szerokich w tym miejscu wałów w leniwy nurt Wisły. Stare, wygładzone kamienie, szeroki nurt, szerokie niebo, szeroka i otwarta przestrzeń Żuław, z ostatecznym wypłaszczeniem morza w tle. Tu obok umiera rzeka. Obok przystani przechylony bunkier, trochę obok kamień upamiętniający horror ewakuacji morskiej obozu koncentracyjnego Stutthof. Jeden budynek, parę bud z których snuje się zapach taniego jedzenia i pamiątek, trójwymiarowe widoczki, i bursztynowy drobiazg. Gdy dawno temu byłem tu z dziadkiem na brzegu umierały powoli wraki starych kutrów. Wyschnięte wręgi sterczące z wody niczym prehistoryczne szkielety, zmatowiałe śruby, stare brukowce i stare cegły w złotym świetle zachodzącego słońca.
Jest cicho, tu zawsze jest cicho. Ludzie wracają z mierzei zmęczeni słońcem i odpoczynkiem. Prom jest jeszcze po tamtej stronie. Stoją samochody, ludzie tkwią nieruchomo wpatrzeni w dal, wiatr szumi pośród niekończącego się bezkresu traw. Fuga, moment zamarły w czasie, koniec świata, umarli czekający na brzegu na prom. Gdzieś i nigdzie, magiczna chwila, „Ostatni brzeg”, gdy wszyscy są razem i w skupieniu, przed momentem, gdy każdy odejdzie na zawsze w swoim kierunku…
A tak poza tym, jestem już człowiekiem zamężnym i poważnym… czy coś. W każdym razie noszę kruszec na palcu i czuję jak powoli przesącza mi się do krwioobiegu, kobieta rozprzestrzenia mi się po mieszkaniu. Jest jej coraz więcej z każdym kolejnym przyniesionym plecakiem gratów. Ona ma dużo ciuchów, ja książek, świetnie się uzupełniamy. Ślub i wesele były podobno udane, trudno mi ocenić z samego epicentrum wybuchu. Zdaje się, że nieźle też zatańczyliśmy. Potem zaś pojechaliśmy sobie za Wisłę by zwęglać sobie tkankę w słońcu, pić wino i dać się gryźć biedronkom. Krążąc po lasach spotkaliśmy ojca Hanny, który tworzy szczegółowe mapy do biegów na orientację. Ja opiekłem się mimo, że wcisnąłem się w najgłębszy cieć pod rozłożystym krzakulcem. Weszliśmy daleko w morze, w miejscu gdzie woda słodka miesza się ze słoną. Pobrodziłem nawet w morzu, czego mieszkając 150 metrów od plaży nie zrobiłem od kilkunastu lat. Wciąż czekam na objawy.
Przez ostatnie dni nosiłem pazurzasty dobytek a dziś jedziemy do Mławy odpocząć ostatecznie i dowieźć flaszki tym wszystkim, którzy nie dotarli, albo zaraz wsiadali w samochody. mam wrażenie, że będę najbardziej dzwoniącym obiektem w całym pociągu.

Jestem w Spatifie, gdzie nie ma chwili
pauzy. Fala za falą lecą przeboje. Jest
impreza, pewnie najlepsza nad brzegiem
tego morza, ale wciąż myślę o tym co
stworzyliście swoim tańcem na weselu.
Nie jestem obiektywny, ale dla mnie to
jest pierwsza z 10 najpiękniejszych chwil.
Łagodna bestia pieszcząca radosne kocie.

(Sms Marzana)

Kurcze muszę zobaczyć film z tego tańca

*

środa, 8 sierpnia 2012

Zawsze tu leżał przed chwilą

Landryna – …bo zrobię ci krzywdę!
Kochanie, opowiedz mu jak to jest
Gdy robię ci krzywdę!
Arecki – Mmmm…
Landryna – Nie tą krzywdę, tą drugą!

Droga do linii słońca i dalej przez piekło. Il Duce przeniósł mnie z obiektów do brygady zmechanizowanej i drugi tydzień naprzemiennie, pod smugami żaru lub w strugach deszczu jestem jeźdźcem na maszynach. Mam zielone ręce i nienawidzi mnie szczerze cała okoliczna fauna i flora, włączając w to tych co lubią dłużej pospać. Pamiętacie scenę z kosiarkami z „Dnia Świra”? To właśnie byliśmy my…
Moje dni upływają w takt wirujących ostrzy, wieczory na tańcu i powolnym umieraniu w tramwajach podążających gdzieś, donikąd, bądź w różową poświatę zmierzchu. Ostatnie dni wolności spędzam łaknąc wody i cienia, jestem zbyt zmęczony i zajęty, by naprawdę uświadomić sobie skalę nadchodzących zmian. Na razie mnie to nie obchodzi.
Na Marsie wylądował kolejny amerykański łazik. Wylądował i wyćwierkał na swoim koncie na Twitterze: Wylądowałem bezpiecznie w kraterze Gail, mam tu niesamowity widok z okna.
W Irlandii jest już więcej Polaków, niż Anglików. Zmarł ostatni obrońca Westerplatte.
Lenn przeprowadziła się zdaje właśnie w tą okolicę.
Były niedawno urodziny Landryny, chcieliśmy kupić jej pejcz, ale ktoś już wpadł na ten pomysł. Łaziliśmy po sklepach i już nawet mieliśmy w rękach jadalną bieliznę, którą chcieliśmy jej dać, pod warunkiem, że Arecki zerwie to z niej zębami na naszych oczach i zeżre. Ostatecznie jednak znaleźliśmy coś naprawdę, naprawdę złego. Coś tak potwornego, że krew tężeje w żyłach i toczy się przez nie z głuchym grzechotem. Moi drodzy, prawdziwe zło wygląda właśnie Tak:


H – co tam u ciebie
J – A nic, jestem coraz młodszy,
piękniejszy, mądrzejszy, i chyba
się nawet ożenię…
H – Hahahaha, niby kiedy
J – A bo ja wiem, w przyszłą środę?
H – …

*