Wiecie jak sprawić aby facet polubił
kilogram tłuszczu? Doczepcie do
niego sutek
Czasem udaje mi się wstać. Wolno mi nawet trochę chodzić, ale nie wolno mi siedzieć, więc w tej właśnie chwili popełniam przestępstwo przeciw własnemu ciału i przerdzewiałej, cieknącej szlamem medycynie polskiej. Siedzę a aluminiowa struna w moich plecach skręca się powoli i wibruje ulegając nieubłaganie grawitacji. Czuję się trochę jak osiadający budynek.
Mój świat skurczony do 20 metrów kwadratowych przesiąka mną na wylot, znam każdy jego załom i zagięcie. Uciekam z niego rysując nowe horyzonty, choć na razie dość niemrawo bo przez lata praktyka wyciekła z rąk, czytam po trzy książki dziennie pozwalając treści łączyć się z majakami ciągłego spoczynku. Na szczęście zakupiliśmy wielgachny telewizor, przez który mogę zaglądać rzeczywistości w kieszeń, a także laptop dzięki czemu, gdy już nauczę się go obsługiwać na leżąco, bez ataków aktynicznej furii, będę mógł się gapić w sieć z łóżka. Wtedy pewnie do końca zgniję i przyrosnę do pościeli małymi białymi korzonkami.
Bywa że jestem odwiedzany. Sesje filmowe przeniosły się do mnie, a biorąc pod uwagę sympatię ogółu do dużego ekranu i poczęstunków, mam straszne wrażenie, że już tu pozostaną. Trochę szkoda, te wtorki u Avatara, to było jedyne kilka godzin w tygodniu, gdy mogłem naprawdę odpocząć, gdy nie musiałem przy kimś latać, a ktoś latał przy mnie.
Nawiedzają mnie też towarzysze broni opowiadając jak fajnie się odśnieża, wpadła też Monika przejrzała parę tysięcy zdjęć i snuła seksualne opowieści wigilijne. Naprawdę nie wiedziałem jaki wpływ może mieć bulimia na seks oralny. Jutro jadę znowu do lekarza, który ma gabinet (jak słodko) tuż obok cmentarza na Zaspie. Co daje mu zapewne szerokie możliwości pozbywania się własnych błędów. Wciąż natomiast czekam na wizytę mojego szefa z pensją, zaczynam odnosić wrażenie, że nie zamierza mi jej dać przed świętami. To by było straszne, musiałbym mu wtedy cichą wigilijną nocą podesłać paru Ukraińców w czapach Mikołajów, aby sprzedali mu parę bombek... i może jakieś łańcuchy.
- A ty nie zamierzasz sobie walnąć tatuażu?
- Nie poczekam aż wszyscy będziecie wy-
tatuowani, wtedy będę wyjątkowy.
*
środa, 19 grudnia 2012
wtorek, 27 listopada 2012
Nie widzę więc wierzę
Leżę, nie mogę drgnąć. Nie mogę wstać. Ból czai się gdzieś w
środku jak snajper wyczekujący aż wychylę głowę poza krawędź okopu. Jestem
poprzeszywany błyskawicami cierpienia, nabita na pordzewiałe gwoździe bryła
mięsa. Ciężki, zwalisty, bezużyteczny.
Nie mogę drgnąć, nie mogę się podnieść. Jestem wyspą pośród
oceanu bólu, skowyt przepływa przeze mnie, uderza w przybrzeżne skały falami
drgawek, wymywając ze mnie człowieczeństwo. Wyję i klnę. Klnę Boga, klnę
siebie, choć raczej żaden z nas chyba nie zasłużył na tę ślepą nienawiść.
Wszystko jest konsekwencją. To logiczne, że sam sprawiłem sobie ten ból, nikt
nie jest w stanie nas skrzywdzić jak my sami.
Nie! Nie zasłużyłem na ten bezmiar beznadziei, wiecznego
kołtunu szarości bez światła na końcu tunelu.
Jest mi gorąco. Leżę na brzuchu i mój własny ciężar powoli
pozbawia mnie powietrza. Tracę myśli, okradany z życia, czuję jak wycieka ze
mnie instynkt. Leniwie zastanawiam się czy mam jeszcze dość siły by zwlec się
stąd na podłogę i popełznąć by umrzeć gdzie indziej.
Chyba nie dam rady iść do kościoła, złamię dane słowo i Bóg będzie
mógł zakończyć świat.
Jestem jak brzydki motyl przykuty szpilką do sukna jak Frida
rozpięta na strunie strzaskanego kręgosłupa.
Bez możliwego końca, wśród mijających powoli godzin modlę
się o ognisty deszcz.
Za ich plecami, na szkolnym
parkingu siedzi Christine
czekając na zmierzch
(King)
*
czwartek, 27 września 2012
Niespodziewana zamiana ciał
Około
5000 osób obserwowało
ostatnio
powietrzną bitwę Ziemian
Staliśmy
na plaży. Wyszliśmy tu na chwilę by zwolnić nieco w pędzie dnia.
Było jeszcze lato, było jeszcze ciepło. W ciemności szemrały
rozmowy, ludzie siedzieli na piasku i odstawiali puste butelki na
murek. Nagle przez niebo przebiegły błyskawice. Cały horyzont
ponad Gottenhaven i WhiteTown zmienił się w świetlisty,
elektryczny kręgosłup żarzący się ponad puchatymi grzbietami
wzgórz. Wszystko to bez dźwięku, wyłuskując z mroku zaskoczone w
pół ruchu sylwetki. „Jest jeszcze daleko” powiedziałem tuląc
żonę w ramionach i nie czując jak gdzieś w górze, w równej
pokrywie chmur zachodzą różnice potencjałów. Dopiero oniryczny
biały promień wznoszący z niedalekiej plaży w Glattkau gejzer
rozżarzonego piasku uświadomił nam prędkość zachodzących
zmian. Nim weszliśmy w rozświetloną granicę Miasta niebo ryczało
nad nami jak piekło pełne odrzutowców. Nim dotarliśmy do domu
byliśmy całkiem mokrzy.
Wciąż
piszę jeszcze tutaj, w oczekiwaniu na nadchodzącą przyszłość,
choć podskórnie aktywny i w pełni świadomy skali zdrady blog.pl.
W końcu po to założyłem blog na blog.pl , by nie zakładać go na
onecie, Polsacie serwisów blogowych, który praktycznie od zawsze
był synonimem niedorobionej sztampy, ordynarnej masówki i
prymitywnego chamstwa. I oto zostałem sprzedany, a to co tu
tworzyłem, okaleczone. Takich rzeczy się nie zapomina.
Pozbyłem
się stert ciuchów zalegających geologicznymi warstwami parter
kwatery głównej. Pamiętny „Dzień Latających Staników”
odcisnął mi się w pamięci widokiem mieszkania wypełnionego
biegającymi, półnagimi, rozchichotanymi laskami, Areckim
czytającym pośród nich ze stoickim spokojem książkę oraz Gaby
która po wstępnej sesji grabieży i zniszczenia pożarła mi całą
paprykę.
Potem
była słynna parapetówa u Lenn, która zamieszkała przegniłym
jądrze ciemności NewPort, gdzie wc czai się w ciemnościach na
zewnątrz, a grzyb pod płytą gips – karton śpiewa wilgotne
kołysanki. Otwarta ceglasta otchłań mrocznego podwórka
wystrzępionego brakiem pierzei uniesionych wojną domów. Wspaniałe
industrialne pogorzelisko prostych marzeń, zdziczałe ogródki i
kamienne aniołóy na obdartych z tynku fasadach. Bardzo mi się
podobało. Szczególnie ta kuchnia sąsiadująca bezpośrednio przez
drzwi ze światem.
Wraz
z uchodzącym latem na północ przybyła też Tau zwana Stworem, by
stoczyć beznadziejny pojedynek woli. Zawlekliśmy ją do Duszka –
meliny z duszą gdzie w cuchnących mułem podziemiach omawialiśmy
ogólną kondycję świata oraz porównywaliśmy nasze odchylenia
psychiczne. Szponiasta jako jedyna względnie normalna nie udzielała
się zbytnio.
Straceńcza
misja Tau pozostawiła cienki osad smutku, który zalaliśmy zaraz
szejkiem z KFC, po czym gremialnie rozchorowaliśmy się na gardło.
A
tak poza tym? Umieram z bólu. Mój kręgosłup wyraził szczerą
opinię na temat tych wszystkich lat pracy fizycznej. Codziennie rano
klęczę przez godzinę przy łóżku, żeby móc wstać. Ból stał
się moim bogiem a moje ciało narzędziem tortur. Codziennie
zasypaim ze strachem, że za granicą nocy czeka już na mnie
ociekający napalmem i dyszący witriolem potwór, czeka by wejść
we mnie i wymościć się w mojej tkance, opatulić czule strunami
nerwów. Co noc modlę się by się nie obudzić…
Niestety
nie ma tak łatwo. Lekarz, apteka, zimny prysznic, praca. Jestem
teraz jak rekin, nie mogę się zatrzymać. Najbardziej boli gdy
siedzę.
Będę
chwalił Pana pięcioma zmysłami
każdym
splotem wersów z niedomkniętych ust
będę
nosił ciał, aż ze mnie zostanie
garść
lekkiego prochu przemieniona w kurz
(Wencel)
*
wtorek, 4 września 2012
Rozbite radio do odbierania rozkładających się sygnałów
Szatan
jest jednym z nas bardziej
niż
Adam i Ewa
(Chabon)
Co
za dzień. Wczoraj wstałem o 4, pół dnia jeździliśmy wozem, a
nasz szlak widziany z góry i oznaczony czerwoną nicią stworzyłby
zapewne jakąś wybuchową impresję na tle Miasta. Staliśmy o
świcie pod odrapanym pudełkiem domu, który przysiadł na wzgórzu
ponad miastem a wyglądał jakby wyciągnięto go z epoki późnego
PGRu. Wołaliśmy pod oknami: Ela, och Ela, ale w oknach pojawiły
się tylko koty by zmierzyć nas obojętnym wzrokiem. Dan zapakował
na paką całą grozę wertykulatora i ruszył do Pruszcza by
wstrząsnąć ziemią i zrywać skórę trawnikom. Nawet nie wie, że
gdyby tak nie smęcił, dostałby służbową nowiutką Dacię a tak
będzie jeździł tym powiązanym na drut Matizem do końca świata i
o jeden dzień dłużej.
W
sumie to dość interesujące, obwieszony smugami wyschniętej
tkanki, szkielet Dana w powoli zwalniającym zmurszałym, pozbawionym
szyb wraku Matiza, zatrzymujący się przy krawężniku jednego z
miast umarłych. Jak znam życie… i śmierć, Dan dalej by
narzekał. A że Styks za mokry, atomowy podmuch ledwie letni, a te
śmiercionośne wirusy nie są już takie jak kiedyś.
Dziś
za to mieliśmy nockę. O 22 wylądowaliśmy z Zaradkiem na szczycie
gdzie przyczaił się szklany klocek klubu Good Luck. Czekaliśmy
siedząc w wozie, aż wszyscy spoceni klienci powsysają krewetki,
dopiją napoje izotoniczne, wsiądą w swoje Audi i Bm i znikną w
ciemności oddając ten teren w nasze wyłączne posiadanie.
Bawiliśmy się przestawiając ultralekkie meble i przetaczając
palmy. Na parterze są tam na podłogach takie śmieszne kamyczki,
które wsysają całą wodę z maszyny, nikt nie wie co się z tą
wodą dalej dzieje. Podejrzewamy, że gdy w końcu się dowiedzą nie
będą specjalnie szczęśliwi. Wtachaliśmy nasz bolid na piętro i
robiliśmy piruety wokół maszyn Technogym i wyposażenia fittnesu,
zapadliśmy ostatecznie w czerwony półmrok saun. Mają tam
fantastyczne mozaiki, z barwionego szkła, tak że można zajrzeć w
głąb. Ciepło i zapach rozgrzanego drewna. Uwielbiam sauny, gdy
będę miał kiedyś własny dom zafunduję sobie jedną i będę w
niej siedział aż mi krew pójdzie z nosa.
Gdy
wyszliśmy, uderzył w nas chłód i cisza. nad światem
niepodzielnie panowały gwiazdy, wokół lamp utworzyło się halo, a
samochód pokrył taką granulowaną wilgocią, która w rtęciowym
światle wyglądała niemal jak lód. Gdy ruszyliśmy księżyc wpadł
przez okno, wyraźny po ostatnią linię orbitalnego tatuażu, a z
kolumn rozwibrowało się „Hero” Bonnie Tyler. Podkręciliśmy
gałkę, poczuliśmy się władcami świata i ruszyliśmy w dół ku
Miastu, które tej nocy należało do nas.
-
Jaki dziś dzień?
-
Dzisiaj
-
Mój ulubiony
(Kubuś
Puchatek)
*
piątek, 31 sierpnia 2012
Jego klęska przerasta zwycięstwa innych
Ja
nie obchodzę urodzin,
ja
robię kolejny level
(Kwejk)
Dziewczyna
o zmienionym imieniu tańczy w deszczu. Gdy obraca się wokół
własnej osi zapalają się lampy rtęciowe na bulwarze i wokół jej
gołych nóg rozlewają się migoczące, fotonowe smugi. Ma na uszach
słuchawki, tańczy do muzyki, której nikt z nas nie słyszy. Dla
nas ona wiruje w rytmie fal gasnących w piasku i ktopel bijących w
rozbujane liście.
Ostani
dzień urlopu. Jesień w pełni. Deszcz łączy ziemię z niebem,
stawiam kroki pośród kałuż, moje istanienie zaburza ich
powierzchnie. Zostawiam ciepły tunel pośród kropel. Jestem ciepłym
cieniem w wilgotnej pamięci świata. Trzy tygodnie: przygotowania,
ślub, wesele, pełen wspaniałej grozy pierwszy taniec, dwa wyjazdy,
przeprowadzka Szponiastej i jej ukobiecenie, niemal dokładnie w
ćwierćwiecze jej istnienia. Po tym wszystkim wracam na front
zszywania podszewki świata, wyjących silników i zapachu trawy o
świcie. Oczywiście o ile mój szef nie wpadł w między czasie na
jakiś wspaniały pomysł redukcji etatów, obniżenia pensji czy coś
równie obiecującego. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to pierwszy
raz w życiu dostanę pensję z miesiąc nicnierobienia.
Zadziwiające.
Na
razie poszukuję w moim kompie połowy muzyki z folderu „miejsca
ciemne i wilgotne”, jeśli jej nie znajdę komputer spłonie. W
nowym wazonie cięta róża czeka, aż Pazurkowata przyjedzie z
gorącym ciastem na jutrzejszą imprezę. Moje mieszkanie wciąż
usiłuje zasymilować jej rzeczy. Wciąż usuwam na zewnątrz jakiś
nadmiar. Chyba najwyższy czas wynieść ten wór stringów, które
trzymałem w charakterze trofeów.
W
środę mieliśmy zaległą sesję fotograficzną, trwała 4,5
godziny, jak zdjęcia dotrą to pokażę wam jak panny młode
rozstrzeliwują bociany.
Dobra,
tyle na dziś idę przyklejać haczyki w łazience.
-
…zrobisz to.
-
Nie! My kiszczaki nigdy nie ustępujemy!
-
Teraz ja też jestem kiszczakiem…
- Demyt
(My)
*
czwartek, 23 sierpnia 2012
Ostatni sms z Planety Ziemia
Ktoś
– Masz coś wygrawerowanego na obrączce?
Ja –
…jeden by wszystkie zjednoczyć i w ciemności związać…
Pazurkowata
– Mmm, w ciemności związać. Jakie wszystkie?!
W
Mikoszewie jest przystań promowa. Stary pruski bruk spływa wprost
z szerokich w tym miejscu wałów w leniwy nurt Wisły. Stare,
wygładzone kamienie,
szeroki nurt, szerokie niebo, szeroka i otwarta przestrzeń Żuław,
z ostatecznym
wypłaszczeniem morza w tle. Tu obok umiera rzeka. Obok przystani przechylony
bunkier, trochę obok kamień upamiętniający horror ewakuacji morskiej
obozu koncentracyjnego Stutthof. Jeden budynek, parę bud z których snuje
się zapach taniego jedzenia i pamiątek, trójwymiarowe widoczki, i bursztynowy
drobiazg. Gdy dawno temu byłem tu z dziadkiem na brzegu umierały powoli
wraki starych kutrów. Wyschnięte wręgi sterczące z wody niczym prehistoryczne
szkielety, zmatowiałe śruby, stare brukowce i stare cegły w złotym
świetle zachodzącego słońca.
Jest
cicho, tu zawsze jest cicho. Ludzie wracają z mierzei zmęczeni
słońcem i odpoczynkiem.
Prom jest jeszcze po tamtej stronie. Stoją samochody, ludzie tkwią
nieruchomo wpatrzeni w dal, wiatr szumi pośród niekończącego się
bezkresu traw.
Fuga, moment zamarły w czasie, koniec świata, umarli czekający na
brzegu na
prom. Gdzieś i nigdzie, magiczna chwila, „Ostatni brzeg”, gdy wszyscy
są razem i w skupieniu, przed momentem, gdy każdy odejdzie na
zawsze w swoim
kierunku…
A
tak poza tym, jestem już człowiekiem zamężnym i poważnym… czy
coś. W każdym razie
noszę kruszec na palcu i czuję jak powoli przesącza mi się do krwioobiegu,
kobieta rozprzestrzenia mi się po mieszkaniu. Jest jej coraz więcej
z każdym kolejnym przyniesionym plecakiem gratów. Ona ma dużo
ciuchów, ja
książek, świetnie się uzupełniamy. Ślub i wesele były podobno
udane, trudno mi
ocenić z samego epicentrum wybuchu. Zdaje się, że nieźle też
zatańczyliśmy. Potem
zaś pojechaliśmy sobie za Wisłę by zwęglać sobie tkankę w
słońcu, pić wino
i dać się gryźć biedronkom. Krążąc po lasach spotkaliśmy ojca
Hanny, który tworzy
szczegółowe mapy do biegów na orientację. Ja opiekłem się mimo,
że wcisnąłem
się w najgłębszy cieć pod rozłożystym krzakulcem. Weszliśmy
daleko w morze,
w miejscu gdzie woda słodka miesza się ze słoną. Pobrodziłem
nawet w morzu,
czego mieszkając 150 metrów od plaży nie zrobiłem od kilkunastu
lat. Wciąż
czekam na objawy.
Przez
ostatnie dni nosiłem pazurzasty dobytek a dziś jedziemy do Mławy
odpocząć ostatecznie
i dowieźć flaszki tym wszystkim, którzy nie dotarli, albo zaraz wsiadali
w samochody. mam wrażenie, że będę najbardziej dzwoniącym
obiektem w całym
pociągu.
Jestem
w Spatifie, gdzie nie ma chwili
pauzy.
Fala za falą lecą przeboje. Jest
impreza,
pewnie najlepsza nad brzegiem
tego
morza, ale wciąż myślę o tym co
stworzyliście
swoim tańcem na weselu.
Nie
jestem obiektywny, ale dla mnie to
jest
pierwsza z 10 najpiękniejszych chwil.
Łagodna
bestia pieszcząca radosne kocie.
(Sms
Marzana)
Kurcze
muszę zobaczyć film z tego tańca
*
środa, 8 sierpnia 2012
Zawsze tu leżał przed chwilą
Landryna
– …bo zrobię ci krzywdę!
Kochanie,
opowiedz mu jak to jest
Gdy
robię ci krzywdę!
Arecki
– Mmmm…
Landryna
– Nie tą krzywdę, tą drugą!
Droga
do linii słońca i dalej przez piekło. Il Duce przeniósł
mnie z obiektów do brygady zmechanizowanej i drugi tydzień naprzemiennie,
pod smugami żaru lub w strugach deszczu jestem jeźdźcem na maszynach.
Mam zielone ręce i nienawidzi mnie szczerze cała okoliczna fauna i flora,
włączając w to tych co lubią dłużej pospać. Pamiętacie scenę
z kosiarkami
z „Dnia Świra”? To właśnie byliśmy my…
Moje
dni upływają w takt wirujących ostrzy, wieczory na tańcu i
powolnym umieraniu
w tramwajach podążających gdzieś, donikąd, bądź w różową
poświatę zmierzchu.
Ostatnie dni wolności spędzam łaknąc wody i cienia, jestem zbyt zmęczony
i zajęty, by naprawdę uświadomić sobie skalę nadchodzących
zmian. Na razie
mnie to nie obchodzi.
Na
Marsie wylądował kolejny amerykański łazik. Wylądował i
wyćwierkał na swoim koncie
na Twitterze: Wylądowałem bezpiecznie w kraterze Gail, mam tu niesamowity
widok z okna.
W
Irlandii jest już więcej Polaków, niż Anglików. Zmarł ostatni
obrońca Westerplatte.
Lenn
przeprowadziła się zdaje właśnie w tą okolicę.
Były
niedawno urodziny Landryny, chcieliśmy kupić jej pejcz, ale ktoś
już wpadł na
ten pomysł. Łaziliśmy po sklepach i już nawet mieliśmy w rękach
jadalną bieliznę,
którą chcieliśmy jej dać, pod warunkiem, że Arecki zerwie to z
niej zębami
na naszych oczach i zeżre. Ostatecznie jednak znaleźliśmy coś
naprawdę, naprawdę
złego. Coś tak potwornego, że krew tężeje w żyłach i toczy się
przez nie
z głuchym grzechotem. Moi drodzy, prawdziwe zło wygląda właśnie
Tak:
H –
co tam u ciebie
J –
A nic, jestem coraz młodszy,
piękniejszy,
mądrzejszy, i chyba
się
nawet ożenię…
H –
Hahahaha, niby kiedy
J –
A bo ja wiem, w przyszłą środę?
H –
…
*
Subskrybuj:
Posty (Atom)