poniedziałek, 27 lipca 2015

Suszyłem ostatnio włowy metodą prób i błędów

Nie polegaj zbytnio na innych,
pomyśl, nawet twój własny cień
cię opuszcza gdy nadchodzi mrok

Zapamiętany z dzieciństwa z dziesiątek filmów dźwięk nalotu, gdy tysiące wygłodzonych komarów pikuje na ciebie z ciemniejącego nieba. Pijemy piwo u Krzyśków patrząc jak ranna rafineria broczy czernią dymów i wypluwa w zaskoczone niebo płomieniste upusty bezpieczeństwa rozżarzonych gazów.
Międzyczas, działka na Krakowcu, nasi przedmówcy ułożyli agrowłóklinę bez pielenia, tak, że rosnące pod nią rośliny utworzyły z niej podłużny balon. Próbujemy uparcie wypłaszczyć tego zeppelina i odnaleźć  zahukane sadzonki róż. Po lewej Wisła i stalowe futurologie rafinerii, za plecami w domyśle zbiorniki paliw. Krakowiec, to blisko Krzyśków - myślę i już słyszę złowrogie buczenie nalotu, zgadnijcie kto przyleciał się przywitać.
Znów u Krzyśków, chyba zaczynam obrastać w Stogi. Tym razem spiętrzone pierścienie obrony: pochodnie, zawijaczki, świece, offy. Skurwiele lądowały na ziemi i zapieprzały, gnane rządzą krwi i osocza,  pod tym wszystkim na piechotę. Ale my wszyscy byliśmy gotowi, wszyscy mieliśmy długie spodnie. Muzyka grała, grill skwierczał a Krzyś dolewał Puchatkowi, tfu znaczy mi dolewał i dolewał, aż mało co nie przelał, w oczach zapaliły się lampki rezerwy a świat zaczął rozkosznie wirować i bujać nieco z boku na bok.
W drodze powrotnej dokonaliśmy niemożliwego: jadąc tramwajem wyprzedziliśmy wracającą tramwajem Agentkę, która wyszła pół godziny przed nami.
Ostatnio w ogóle było dość intensywnie. Zaczęło się od tego, że na oku pojawił mi się cień. Cień narastał, mrok rósł w oku. Zacząłem tracić plan ogólny za to widziałem absurdalne szczegóły. Potrafiłem przeczytać małe literki z odległości pół kilometra tańczące w rozpływającym się tle. Siadła mi ocena odległości, potem zaczął wyłączać się błędnik, rozbolał łeb. Guz - pomyślałem - nowotwór rośnie i naciska mi kolejne nerwy, a że bałem się jak nigdy dotąd w życiu, zaraz rozbolało mnie serce, prawie położyłem się w pracy i umarłem, gdy pewnego pięknego dnia przytkały mi się i zapiekły w środku uszy.
Przerażenie przepaliło mnie do czystej, rozżarzonej do białości konstrukcji nośnej. Przestałem cokolwiek czuć. Nic mnie nie bolało, choć mnie zawsze coś boli, przestałem jeść bo nie odczuwałem takiej potrzeby. Przestałem ruszać się, postrzegać czy zauważać. Którejś nocy obudziłem się i poczułem, że nie kocham Szponiastej... i wtedy się wkurwiłem.
Następnego dnia sunąłem pod prażącym słońcem w kamiennej rynnie gdzieś pod Borkowem i myślałem, naprawdę kurewsko intensywnie i modliłem się. Słyszeliście zapewnię o Trójcy Świętej, i zmorze wszystkich księży, gdy przychodzi o tłumaczenie tej idei wiernym - Duchu Świętym? Tak jak Bóg  jest zjawiskiem, czymś poza pojęciem i zrozumieniem, czymś, w czym zapewne rozszerza się wszechświat, tak jak Jezus jest ludzkim aspektem Boga, nanoawatarem, dzięki któremu Stwórca może komunikować się z nami bezpośrednio nie zmieniając nas równocześnie w parę, tak Duch Święty jest esencją działania. Jest działaniem. Gdy stoisz, zapadasz się w rozpaczy jak w gazowanym gównie, Bóg nie ma do ciebie przystępu, nic nie może zrobić. Musisz drgnąć, ruszyć się, dać pierwszy krok za hobbicią norę. Zamarłem, wcisnąłem ostatniego chwasta do worka i zacząłem analizować. najpierw czas, potem objawy,odłączyłem te powodowane strachem. W uszach przestało szumieć, serce zwolniło i przestało kuć. Zacząłem patrzeć i myśleć co mi to przypomina ten efekt w oczach...LUPA! Tak bywa przy patrzeniu przez lupę, gdy ustawiasz ostrość.
Uszkodzone były okulary, niewielkie odchylenie szkła, może z dwa, trzy milimetry. Zewnętrzny drobiazg, niezauważalny i nieistotny, przez dwa miesiące urósł do wypalającej do imentu katastrofy.
A przynajmniej mam taką nadzieję.
Okulary naprawione, ale wciąż jeszcze nie widzę za dobrze. Zobaczymy za tydzień, dwa.

O, wysiąść mi na cichej
nienazwanej stacji
wyjść z wagonu ukradkiem,
rozpłynąć się w cieniach
Iść powoli aleją kwitnących
akacji
donikąd się nie spiesząc
drogą bez znaczenia

(Słonimski)

*

 

niedziela, 12 lipca 2015

Przecież czuję co czuję

Nie lubię gdy temperatura
na zewnątrz mnie jest wyższa
niż wewnątrz mnie

Teraz będę musiał napisać o ślubach. Byliśmy ostatnio na trzech a czeka nas czwarty. Biorąc pod uwagę że w tej właśnie chwili moja babcia w Mławie umiera w bólu na raka wszystkiego, wyszło to cokolwiek ironicznie.
Najpierw marsz pochodu weselnego Landryny przez WhiteTown za kobziarzem, na którego widok ktoś krzyczał niech żyje Andrzej Duda. Landryna odstawiła taniec w czerwieniach z tradycyjnym obdrapywaniem sufitu szpilkami, my mieszaliśmy kuchnię grecką z drinkami z amerykańskich filmów w otwartym barze, Cuba Libre my favorite. Ukrywanie się po kątach Hotelu Haffner z innymi gośćmi przed zabawami, których miało nie być i pokazy sztuk barmańskich, koleś podobno jest 20 na świecie i rzeczywiście pokazał co nieco, choć przyznam, że na tym etapie zabawy wszyscy zapewne liczyli, że z któregoś z fruwających nad nim naczyń chlapnie na niego Curacao a następnie na całość opadnie pochodnia.
Następnie rykoszetem trafiłem na wieczór panieński Hani. Plaża noc, chłód piasku, głosy w ciemnościach i czerwona linia na horyzoncie. Holowaliśmy ją potem przez lasy w kierunku Zaspy a w mroku, gdzieś po prawej wibrował etnicznie Flonder Festiwal.
Ślub spokojny i delikatny jak muślin opadający przez upał. Dzień przez palce za Oliwką w Olivie. W tle stąpały koniki, karpie pluskały w stawach a ciepły wiatr poruszał liśćmi, płatkami kwiatów i długo nie dał zgasnąć racy na weselnym torcie
Potem gotyki Świętej Brygidy i koleżanka z pracy Szponiastej przemykająca w bielach przez światłocienie.
Na koniec zaś Tau powróciła na chwilę z warszawskich zaświatów zabraliśmy ją więc na piwo do pogrobowca dawnej Herbaciarni a następnie tuczyliśmy bułami i krążkami z cebuli w amerykańskiej pseudo restauracji rekomendowanej przez  Lennonkę.
Tymczasem gdy nikt nie patrzył, rozwinęła nam się firma. Szef nabrał obiektów. Trafiliśmy więc ponownie na pierwszą  linię frontu walki z chaosem. Trzy dni przywracaliśmy do używalności obiekt w Rumi, do którego jechało się przez nieskończoność, za to wracało krótko, bo chyba ani razu nie udało mi się tego powrotu nie przespać. W każdym razie tubylcy odkryli nagle, że w dżungli za oknami mieli rabaty i zatrzymywali się w szoku w drzwiach klatek, odkrywając, że kafelki na podłogach mają jakiś kolor. Potem wylądowaliśmy na Patio Róż...
Byliśmy tam już kiedyś, ale okazaliśmy się za drodzy. Niestety ktoś tam w końcu zrozumiał, że koszty łączą się jednak z jakością usług, powróciliśmy więc po 3 latach by zacząć wszystko od nowa. a jest co. Jak sama nazwa wskazuje okolica jest obsiana 15 odmianami róż, występującymi zwykle w zwartych formacjach przez ludzi, którzy je muszą pielić nazywanych "grządkami zagłady", Mam kolce powbijane nawet w stopy, cholera, znalazłem nawet jakieś wbite w tyłek.a ramiona mam jak celtycki druid.
Zamiast nawozu zostawiamy tam krew, pot i łzy.
Codziennie schnę po deszczu i smażę się w słońcu
Codziennie ostatnio boję się i zamykam mój strach w tworzeniu rzeczy dziwnych a niepraktycznych i marszu do linii horyzontów istniejących wyłącznie w mojej głowie.
Codziennie budzę się wyczekując wieści z Mławy i wsłuchując się w siebie bo spieprzyło mi się coś poważnie z okiem i tradycyjnie, zgodnie z moją hipochondryczną etyką, czekam, aż zapadnie wieczna noc.

Całe to cierpienie jest po to
by łatwiej było odejść

(Ktoś kto umieranie na raka ma już za sobą)

*