czwartek, 12 listopada 2015

Ziemie jałowe

 i trzeci anioł zatrąbił i opadła na ziemię wielka gwiazda
płonąca jak pochodnia i upadła na trzecią część wód i
na źródła wód.
A imię tej gwiazdy brzmi Piołun. I trzecia część wód
zmieniła się w piołun, a wielu ludzi pomarło od tych
wód bo zgorzkniały...
Apokalipsa Św. Jana zdaje się ósmy rozdział. Wiecie
jak na wschodzie nazywają piołun? czernobil, pochodzi
od niego też nazwa miasta

(za Gołkowskim)

Para z oddechów rozmazywała się w lodowatym powietrzu wypełniającym kamienną bryłę kościółka na cmentarnym wzgórzu. Wzgórze to wyrasta pośród niskopiennej tkanki Mławy i jest samo w sobie miastem. Wielkie monolity rodzinnych grobowców, stłoczonych i pospiętrzanych na sobie w drodze ku niebu, a pośród nich na samej górze opleciony giętym, dziewiętnastowiecznym metalem kościółek a w nim my, i śmierć.
Od zawsze, odkąd tylko przydreptałem tu po raz pierwszy uczepiony babcinej spódnicy chciałem zajrzeć do środka. Ale nigdy mi się nie udało, przechodziłem tylko obok ocienionych drzwi, aż do teraz..
Uczucie oddechu łapczywie spijanego przez ściany, światło się mroczy i uchodzi przez wyblakłe freski.
I w dół, w dół zbocza, gdy wiatr huczy pośród wiekowych drzew. Jest tak ciasno, że grabarze niosąc trumnę wspinają się po innych grobach. Błyszczące buty depczą płyty i nazwiska.. tu nie ma ziemi, trumna opada w gardziel szarego molocha, sunie w dół betonowym szybem. Nasuwa się płyta, opada w dół stalowa płyta nieba.
Stypa gdzieś za miastem przy wibrującej żyle siódemki. Rodzinne spotkanie ludzi, którzy nie widzieli się od zbyt dawna by mogło im na sobie naprawdę zależeć.
Została mi już tylko jedna babcia.
Szalona podróż w deszczu, odzwyczaiłem się od stylu jazdy mojego ojca oraz mieszanki rozedrganej kanciastości z nadspodziewaną mocą silnika ostatniego poloneza naszego życia. To niesamowite jak po jakimś czasie uspokajające mogą się stać nagłe przyspieszenia, slalomy pomiędzy samochodami czy rozlewające się po twarzy ciepło światła reflektorów tirów nadjeżdżających z naprzeciwka.
Przed pogrzebem przesiedzieliśmy godzinę nad herbatą w domu babci. Krótka nic nieznacząca chwila. Wyszedłem na podwórko z Kacprem i pokazywałem, tu na kartoflisku zbudowaliśmy miasto, tam była piaskownica, w której Mariusz mało nie urąbał mi kciuka łopatą, i co ja będę robił bez kciuka, tu kopaliśmy wilczy dół na koty a tam w ziemi spoczęła armia glinianych czołgów...
Co się stanie z tym odwiecznie "moim"miejscem, którego kolejne warstwy ziemi przykryły lata mego dzieciństwa. czy kiedykolwiek tu powrócę, czy wejdę jeszcze do tego domu?
Przekraczając bramę czułem jak we mnie coś pęka i się łamie, czy przekroczyłem tę bramę po raz ostatni?
Praca przywitała mnie rozpadem połowicznym wszystkiego.Stałem pośród błota, oddychając deszczem, gdzieś w tle mój niedorozwinięty umysłowa nowy pomocnik z entuzjazmem i chwalebnym poświęceniem ignorował moje polecenia, a ja tak stałem w samym środku tego skłębionego, szarego kłębu i naprawdę mocno zastanawiałem się czy warto przerabiać to znowu i znowu i od początki. Wiatr jakże romantycznie rozwiewał mi włosy wpychając mi je garściami do oczu i ust, a ja szukałem w sobie, czy mam jeszcze dość siły by jebnąć tym światem w kąt i pójść dalej.nie oglądając się na ruiny i zgliszcza.

No dobra, jesteśmy na pustkowiu.
podzielmy się na tych co ocaleją i
resztę...

(Community)

*