poniedziałek, 28 grudnia 2015

A oto posoka dżaberzwłoka

...ululajże zemdlone
łkaniem twe owieczki...

(Mój straszy śpiewa kolędy)

Pełnia w wigilię zdarza się raz na 38 lat. W czasie pełni nie mogę spać. Nie śpię, płynę przez przestrzenie, piszę (ostatnio nieco hipotetycznie), uprawiam sex.. Mój jedyny i niepowtarzalny jak pęcherz na stopie Il Duce dał mi urlop przed świętami, a potem zatruł i urlop i święta  propozycją nie do odrzucenia. Od nowego roku mają ozusować wszystkie umowy i jak to powiedział, przestajemy mu się opłacać. To niezwykle interesujące bo dotąd myślałem, że regularne przeloty do Dublina finansują gorejące ruiny mojego kręgosłupa, zakupy w Mediolanie przepalone pyłem oko, strach pomyśleć co finansują uszkodzone palce. Mamy sobie pójść i założyć swoją działalność, czyli inaczej wziąć na siebie wszystkie kłopoty i całą odpowiedzialność, a oni wezmą pieniądze. Chuja w trampku z dzwoneczkami. Podjąłem tę pracę tylko i wyłącznie dla papierów, dla umowy, zarabiać mogę gdziekolwiek. Drugi tydzień utwierdzam się w przekonaniach o szczęśliwości i licznych przymiotach  bezrobocia. Znając siebie mogę spokojnie założyć, że będę zarabiał więcej a denerwował się  mniej.
Z aktualności, na urodziny Avatara urządziliśmy elektroniczną strzelaninę pośród betonowych bebechów Baltic Areny. Błyski, huk, targane świetlnymi seriami ciała. Wyszliśmy stamtąd spoceni i szczęśliwi, i z odciskami od wduszania spustu na paluchach.
Święta przeszły świątecznie, teraz nadchodzi koniec roku. Roku pełnego wszystkiego, dalekich dróg i rozległych widoków, nowych przyjaźni, ostatecznych pożegnań, końców er, początków początków. Czasy wielokrotnego umierania i pełni księżyca. Odchylam szary łeb i wyję w noc, uchodzę w czerń i doprawdy niczym już się nie przejmuję, więcej klnę i mniej oglądam telewizji.Mocniej cenię herbatę.
Żona ogoliła kończyny i udała się na coponiedziałkową salsę, ja słuchając jak Sia rozsnuwa California dremin patrzę jak tektonicznie pulsuje San Andreas mojego życia.

Spacer pośród wigilijnej nocy:
- Chodźmy przez park w świetle księżyca
- "Dwie pierwsze ofiary Potwora Wigilijnego"...

(My)

*

czwartek, 3 grudnia 2015

Król meduz

- Już wiem czemu kula
jest kształtem idealnym
- No?
- Nic nie wystaje

(My)

Chcesz usłyszeć bajkę? Opowiem ci bajkę o dziewczynie, która przedryfowała pośród cieni betonowych arkad poprzez opiumowe sny Moonspella po szybkostrzelną furię Samaela. Porwana przez męża w wilgotne ciemności umierającej stoczni o przerdzewiałych mięśniach. Biegli potem przez noc by zanurzyć się w rozwibrowanych, pełnych ciepłego światła akwariach nocnych tramwajów. Jej mąż, ostatni pułkownik wymarłej armii, wciąż i zawsze tęsknił za oddechem nocy, za jej sprężystą lateksową skórą i bezkresnymi oczyma pełnymi gwiazd, ale nie miał serca by pozostawić żonę samą w obliczu snu, pozbawioną żywej tarczy i cicho promieniującego rozpadem połowicznym źródła ciepła.
W tym samym czasie świat drżał w posadach w takt wojennych werbli i upadających łusek, a jego plaże syczały i parowały omywane kolejnymi falami zmian klimatu. Bogini Isis zgniotła kamienie starożytności i wypuściła pył spomiędzy palców, a wszystkie armie świata ruszyły ku ruinom twierdzy Megido, tak jak opisał to Jan nazwany później Świętym.
I zamarło wszelkie stworzenie gdy w splątanych warkoczach ognia runął w objęcia tureckiej ziemi rosyjski bombowiec, i co zapobiegliwsi poszli kupić cukier, myśląc że to "już".
W kraju świętych wież i chrześcijańskiej mimikry rozkwitł brunatny kwiat pislamu. Dziewczyna zaś porwała ostatniego z pułkowników pod szarą Pigułę spinającą Miasto z WhiteTown, by zobaczyć jak okruchy Disneya toczą się po lodzie. Bujali się więc dzielnie wraz z tłumem sterroryzowanych rodziców i dzieci o wypełnionych histerią oczach i śpiewając, że "mają tę moc". A wszystko przez to, że musieli, po prostu musieli zobaczyć jakim cudem Mała Syrenka jeździ na łyżwach...
Tymczasem Andrzej Klęczący Dupa nurzał się w odbycie największego ze strategów, mlaszcząc z ukontentowaniem, a grudki ciepłego kału spływały mu po gałkach ocznych. Pułkownik tylko żachnął się z niesmakiem, dotąd wydawało mu się, że istnieją granice ludzkiego upodlenia a funkcja prezydenta RP to coś więcej niż tampon Kaina.
Szumią fale oceanu czasu. Niewolnicy wiosłują i śmierdzą w autobusach. Galera tymczasem zgrzyta kościanym dnem o rafę trybunału. Chwilowe to, w półmroku zęzy skręcany jest coraz grubszy bat.
Czas chyba poruszyć kwestię secesji Pomeranii od Pislamabadu
Morału nie będzie..
Ostatecznie zawsze przychodzi wieczór, spokojnie przepuszczają go przez palce. Avatar przyniosła szczątki urodzinowego tortu Boro, wyglądającego jak monstrualny ser.W świetle monitora rozgryzali marcepanowe myszy. Później zaś odeszli w kierunku morza pocąc się cukrem.  

- Zawsze taki byłeś?
- Jaki?
-Szaleniec z wehikułem czasu?
-O nie, minęły całe wieki nim
zdobyłem wehikuł czasu.

(Gaiman)

*
 

czwartek, 12 listopada 2015

Ziemie jałowe

 i trzeci anioł zatrąbił i opadła na ziemię wielka gwiazda
płonąca jak pochodnia i upadła na trzecią część wód i
na źródła wód.
A imię tej gwiazdy brzmi Piołun. I trzecia część wód
zmieniła się w piołun, a wielu ludzi pomarło od tych
wód bo zgorzkniały...
Apokalipsa Św. Jana zdaje się ósmy rozdział. Wiecie
jak na wschodzie nazywają piołun? czernobil, pochodzi
od niego też nazwa miasta

(za Gołkowskim)

Para z oddechów rozmazywała się w lodowatym powietrzu wypełniającym kamienną bryłę kościółka na cmentarnym wzgórzu. Wzgórze to wyrasta pośród niskopiennej tkanki Mławy i jest samo w sobie miastem. Wielkie monolity rodzinnych grobowców, stłoczonych i pospiętrzanych na sobie w drodze ku niebu, a pośród nich na samej górze opleciony giętym, dziewiętnastowiecznym metalem kościółek a w nim my, i śmierć.
Od zawsze, odkąd tylko przydreptałem tu po raz pierwszy uczepiony babcinej spódnicy chciałem zajrzeć do środka. Ale nigdy mi się nie udało, przechodziłem tylko obok ocienionych drzwi, aż do teraz..
Uczucie oddechu łapczywie spijanego przez ściany, światło się mroczy i uchodzi przez wyblakłe freski.
I w dół, w dół zbocza, gdy wiatr huczy pośród wiekowych drzew. Jest tak ciasno, że grabarze niosąc trumnę wspinają się po innych grobach. Błyszczące buty depczą płyty i nazwiska.. tu nie ma ziemi, trumna opada w gardziel szarego molocha, sunie w dół betonowym szybem. Nasuwa się płyta, opada w dół stalowa płyta nieba.
Stypa gdzieś za miastem przy wibrującej żyle siódemki. Rodzinne spotkanie ludzi, którzy nie widzieli się od zbyt dawna by mogło im na sobie naprawdę zależeć.
Została mi już tylko jedna babcia.
Szalona podróż w deszczu, odzwyczaiłem się od stylu jazdy mojego ojca oraz mieszanki rozedrganej kanciastości z nadspodziewaną mocą silnika ostatniego poloneza naszego życia. To niesamowite jak po jakimś czasie uspokajające mogą się stać nagłe przyspieszenia, slalomy pomiędzy samochodami czy rozlewające się po twarzy ciepło światła reflektorów tirów nadjeżdżających z naprzeciwka.
Przed pogrzebem przesiedzieliśmy godzinę nad herbatą w domu babci. Krótka nic nieznacząca chwila. Wyszedłem na podwórko z Kacprem i pokazywałem, tu na kartoflisku zbudowaliśmy miasto, tam była piaskownica, w której Mariusz mało nie urąbał mi kciuka łopatą, i co ja będę robił bez kciuka, tu kopaliśmy wilczy dół na koty a tam w ziemi spoczęła armia glinianych czołgów...
Co się stanie z tym odwiecznie "moim"miejscem, którego kolejne warstwy ziemi przykryły lata mego dzieciństwa. czy kiedykolwiek tu powrócę, czy wejdę jeszcze do tego domu?
Przekraczając bramę czułem jak we mnie coś pęka i się łamie, czy przekroczyłem tę bramę po raz ostatni?
Praca przywitała mnie rozpadem połowicznym wszystkiego.Stałem pośród błota, oddychając deszczem, gdzieś w tle mój niedorozwinięty umysłowa nowy pomocnik z entuzjazmem i chwalebnym poświęceniem ignorował moje polecenia, a ja tak stałem w samym środku tego skłębionego, szarego kłębu i naprawdę mocno zastanawiałem się czy warto przerabiać to znowu i znowu i od początki. Wiatr jakże romantycznie rozwiewał mi włosy wpychając mi je garściami do oczu i ust, a ja szukałem w sobie, czy mam jeszcze dość siły by jebnąć tym światem w kąt i pójść dalej.nie oglądając się na ruiny i zgliszcza.

No dobra, jesteśmy na pustkowiu.
podzielmy się na tych co ocaleją i
resztę...

(Community)

*

poniedziałek, 26 października 2015

follen down

Tak właśnie umiera wolność
- pośród burzy oklasków

(Star Wars)

No i brunatni powrócili. Gdyby nie to, że znów się człowiek będzie wstydził, że jest Polakiem, byłoby to całkiem zabawne, patrzeć jak z piSSlamskiego misia wychodzi potwór, a ci wszyscy debile, którzy na niego głosowali, zaczynają mieć nagłe i wilgotne poczucie kupy cieknącej po udach.  W sumie już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć miny naszej złotej głosującej młodzieży gdy zacznie się kontrola internetu, zamykanie serwisów z serialami i grami, wyroki więzienia za ściąganie z sieci czy za posiadanie marychy. Co tam, chcę zobaczyć ich miny jak zaczną ubierać ich w mundurki i zaczną wprowadzać na prawo i lewo zakazy używania słuchawek i telefonów. Jeśli jednak znowu przeforsują zakaz noszenia ciuchów kroju wojskowego to kurwa stanę i polegnę, jestem gotów na rolę więźnia politycznego w imię noszenia bojówek i panterki, i garści granatów jeśli się da.
Wyjazd integracyjny przyszedł i wyszedł. Piękne miejsce w pięknym miejscu. Mgły nad jeziorem, kolówka i dolegliwości wątroby u poszczególnych osobników. Gregory leżący przed konwojem weselnym w charakterze bramy i trzeszczący balkon pełen rozbawionych palaczy. Wracając koło 2 z korytarza, gdzie nad kadzią bigosu i baterią Kasztelana odbywały się nocne polaków rozmowy, znalazłem na końcówce smsa wysłanego o 0:20 przez szefa: Ciszej proszę!!! UPS
Zona kopytkuje na kursie salsy, zegary  przestawione na nowe czasy, zapada mrok. O tej porze roku jest najsmaczniejszy. Idę się do niego podłączyć.

PUK PUK
- Kto tam?
- ABW
- Nie wierzę!
- My właśnie w tej sprawie

*

  

czwartek, 8 października 2015

A co jeśli wszystko jest po raz ostatni?

Ilu trzeba Polaków żeby
wymienić żarówkę?
- 100 i pięciu tysięcy
Rosjan by ich powstrzymać

(Niemiecki kawał)

Ostatni dzień w Mławie był piękny, taki jaki powinien być ostatni dzień. Rodzina zebrała się w dużym pokoju by w obecności, eterycznie już z lekka zasiedlającej fotel na kółkach, babci decydować o jej losie. Odpuściłem sobie ten dramat prowadzący nieuchronnie do hospicjum i zapadłem w fotel wspomnień. Mława to moja ojczyzna, mój raj i kraina marzeń. To bezpieczne miejsce, pełne słońca i soczystych kolorów dzieciństwa, to miejsce, które normalnieje, staje się ładnym, małym miasteczkiem a tym samym umiera. Czas i nowa farba pokrywają ostatnie fragmenty mnie, pozostaje przyjemne acz obce miejsce, gruntowe drogi pokrył asfalt, warstwy ziemi pokryły ostatnie resztki krwi z rozbitych kolan.
Prawdopodobnie będę tu jeszcze dwa razy. Na pogrzebie babci i ciotki, ale raczej nie będę miał ochoty by krążyć po okolicy i szukać starych szlaków. Przyjadę postawić na płycie szklankę ognia i odejdę stąd na zawsze.
Z okiem dalej jest źle, może gorzej, ale zobojętniałem już mocno. W sumie nie potrafię się teraz za bardzo przejmować czymkolwiek. Wściec się, roztkliwić owszem, przejmować - nie za bardzo.  
Był i minął kolejny koncert CDNów, chłopaki promowali swoją nową płytę. Impreza była fest, co niektórzy w ferworze walki na parkiecie potracili obcasy a po pobliskim parku, w srebrzystym świetle miesiąca biegały pękate postacie rządne zemsty. Byłem podrywany. Po dwóch próbach wywleczenia mnie na parkiet lasia zaczęła miętosić mi ramie i mówi: to przynajmniej sobie ciebie posmeram. "A smeraj sobie" odrzekłem dosączając piwo.
Gdy szedłem wieczorem do Sopotu spotkałem na bulwarze nadmorskim lisa, który coś tam dojadał (niemowlę?), minąłem go może o 2 metry, nie przejął się zbytnio.
Po półtora miesiąca zakończył się u nas remont. Dziwnie jest nie budzić się w romantycznym poszumie folii.
Jutro jadę za Kartuzy na szkolenie i wyjazd integracyjny. Może wrócę może nie.

Ilu trzeba Niemców żeby
wymienić żarówkę?
- 1, są wydajni i nie mają
poczucia humoru

(polski kawał)

*

poniedziałek, 14 września 2015

Dzień wskrzeszenia

Oto idealna para: myśliwy i zwierzyna.
Tylko czas pokarze kto jest kim.

Podobno udowodniono w końcu eksperymentalnie, że rzeczywistość nie istnieje, dopóki na nią nie patrzymy. Czym więc w takim wypadku staje się ból, śmierć bliskiej osoby, wypalająca wewnętrznie choroba?
Któż więc ostatecznie może powiedzieć, że istnieje coś jeszcze poza mną?
Dlatego właśnie mamy wkodowanego Boga w samą strukturę mózgu, by podobne idee nie doprowadziły nas do szaleństwa... a może po to byśmy jedną myślą nie starli wszechświata na proch.
Zostawiamy za sobą zdarzenia i przyjaciół ciągną się za nami jak świetliste skrzydła rozciągnięte nieskończenie w przestrzeń. Ostatnio jestem zmęczony tak bardzo, że nawet nie chce mi się nie chcieć iść do pracy. Wokół rozkwita nowe wczesne średniowiecze. Rzym upada, ale jego mieszkańcy wciąż widzą blask imperium, czują jego kobaltową moc w żyłach, wsłuchują się w jego wieczną chwałę, moc, wyższą kulturę. A tymczasem nowi Wizygoci i Germanie zalewają ulicę.
Nie zrozummy się źle, nie marzy mi się Festung Europa. Dziwi mnie tylko rozlazła reakcja, na kolejne kryzysy, narodów, które potrafiły wymyślić niegdyś imperializm, prawa człowieka czy nazizm. Obecnie nic nie jest rozwiązywane, trwamy napędzając to trwanie pieniądzem. Nagle zabrakło nam zasad i woli do narzucenia ich innym w imię niezachwianej wiary w słuszność.
Przegramy jeśli nasza wiara będzie słabsza od wiary naszych przeciwników.
I znowu nie zrozummy się źle, nie jestem przeciwko uchodźcom. Wręcz przeciwnie uchodźcy, emigranci, ich umiejętna asymilacja to klucz do potęgi. Nigdy, nigdy w historii nie zaistniało imperium, które byłoby wewnętrznie spójne, czy jednonarodowe. Nawet III Rzesza, której władcy mieli piredolca na punkcie czystości rasowej była konglomeratem nacji, nawet my byliśmy potęgą gdy Rzeczpospolita była Dwojga Narodów.  Napęd machinie zdobywców daje ferment i reakcja w społecznych kotłach.  Jednolitość to skostnienie i bezruch. Najjaśniejsza znów stanie się liczącą się potęgą wtedy i tylko wtedy, gdy pewni swoich racji, bez strachu przyjmiemy do siebie INNYCH. I ich "pożremy".
Tak wiec gdy widzę te tłumy wędrujące po ulicach w protestach przeciwko przyjmowaniu uchodźców widzę pionki, pożytecznych idiotów, zaprogramowanych przez Rosję, Zakon Syjonu czy inną Lożę Czarnego Kozła z falbanką, którzy walczą o to by Polska była słaba i już na zawsze podatna wpływom.
Nawet jeśli przybyłoby do nas 5 milionów emigrantów to nas nadal jest prawie 40 milionów, naprawdę wierzycie, że sobie z nimi nie poradzimy? Przecież przeżyliśmy już niejeden koniec świata, z czasem unicestwiliśmy każde imperium, każdego wroga jaki stanął nam na głowie. Jesteśmy Polakami do kurwy nędzy, Jesteśmy wyjebiści.

*

czwartek, 3 września 2015

Distopia

To że dzieje się to w twojej głowie
wcale nie oznacza, że nie dzieje się
to naprawdę

Sarenkę poznałem przy poczcie we Wrzeszczu. Szponiasta dała znać, że spotkała się z dawną koleżanką z klasy i jak chcę to mogę dołączyć. No to dołączyłem. Stały akurat tyłem gdy nadszedłem w glorii i chwale, do wtóru chórów piekielnych cheerleaderek na płonących wrotkach i sporadycznych wstrząsów tektonicznych. Stały i pewny, krystaliczny i nienaruszony. Chciałem walnąć jakimś tekstem typu: No i co tam dzierlatki, gdy obie się odwróciły i ją zobaczyłem  Zatkało mnie i już do końca dnia byłem raczej milczący, albowiem Sarenka okazała się jedną z najpiękniejszych kobiet jakie kiedykolwiek widział mój świat.
W ostatni łikend byliśmy na jej ślubie. To było złote popołudnie i długa, długa noc, pełna przygód i alkoholu, którą czas wypełnia mi już w głowie pastelowym puchem nostalgii. Jaśniejące witraże kościoła na Czarnej, mały, stary, biały samochodzik cały w czerwonych wstążkach, który powiózł młodych w zielenie łąk i pól. Odległe miejsce wesela pełne altan i trawników, oraz dość niespodziewanie zdekapitowanych głów różnych stworzeń. Tańce, tańce, tańce. dobry zespół i wodzirej w czerwonej koszuli. Dawno nie byłem na weselu na którym tak schodziłaby wódka, w dodatku siedzieliśmy akurat na granicy dwóch grup, tak że piliśmy w dość morderczym tempie raz z jednymi, raz z drugimi.
Nie zatańczyłem z panną młodą, czego żałuję i żałować będę już na zawsze, ale ostatnio los przetacza się po mnie rozkosznie swoim tłustym, kostropatym cielskiem i moja wola zdecydowanie osłabła., okazała się za słaba by pokonać moją ulubioną, społeczną fobię. Tym bardziej mnie to męczy, że gdy na moim weselu były te tańce co to się płaci za tańczenie z młodymi, gdy tłumy fanów gnały do Pazurzastej ona jedyna ze mną zatańczyła... no zatańczył jeszcze Krzysiu, ale on nie miał takiej fajnej sukienki.
Gdy zaczęły się zabawy o północy ja oczywiście krążyłem już gdzieś w ciemnościach na powietrzu. Pomijając już że ktoś mógłby wpaść na pomysł zaangażowania mnie w jakieś przeciąganie cytrynki przez krocze czy coś równie absorbującego, sam widok tych osaczonych ludzi i niemego wrzasku w ich oczach dziwnie mnie stresuje.
Krążyłem w ciemności słuchając muzyki i stłumionych śmiechów. W mroku nie widziałem cienia na oku, wódka zatopiła strach i poczułem się trochę jak dawno temu. Trochę gdzieś, trochę obok. Obecny, niezaangażowany, tęskniący ale świadomy że ta tęsknota będzie piękniejsza i mocniejsza niż jakiekolwiek przeżycie. Poszedłem aleją drzew w kierunku pełni księżyca . Wyszedłem na pustą szosę i spojrzałem na świat skąpany w ciszy i srebrnej mgle. Jasne niebo nad wzgórzami, daleko jedno rozświetlone okno pośród drzew, miejsce jak z baśni dopasowane doskonale do mojego wnętrza. Poczułem się naprawdę szczęśliwy.
Czym bliżej świtu tym mniej rodziny, została za to młodzież, wódka i zespół, miejsce miały dantejskie sceny, których wspomnienie już na zawsze wywoływać będzie uśmiech na naszych twarzach. Clou programu było zrabowanie ze stołu ze smalcem i dziczyzną, wielkiego, glinianego gara kiszonych ogórków. Miejsce miało łapczywe pożeranie, kwaśny deszcz oraz konkurs: powiedz kiedy stop. Garnek uzyskał miano basenu z krokodylami, a po każdym szczęśliwym trafieniu szczęśliwiec otrzymywał kapiącego ogóra, ze słowami :masz krokodyla , odgryź mu łeb.odgryź łeb! ODGRYŹ ŁEB!!!.
Do Miasta odwiozła nas jakaś niesamowita para i ich kolega, który dotachał się tam zdaje z Mariengorga.. Dziewczyna była jak ze snów poetów o mrocznych muzach z papierosami w długich fifkach, a kolesie walili tekstami które akurat w tamtym stanie umysły były niezwykle śmieszne.
Po 5 we Wrzeszczu napotkaliśmy w tramwaju wracającego z pracy Dana. Tym samym upadła nasza teoria, że pojechał zatrudnić się do magazynów Biedronki w charakterze Szynki z Biedronki, ewentualnie dziczyzny z daniela, w końcu wysyłali go na tyle badań lekarskich, a potem tak nagle znikł...

- Zobacz owieczki
- A właśnie zastanawiałam się,
 co to za dziwne , białe krzaki

(My)

*

piątek, 14 sierpnia 2015

Jak długo trwa teraz?

- No nareszcie jakaś ludzka temperatura
- 36 i 6?

(My)

Gdy wyruszaliśmy na niebo majestatycznie wspinał się właśnie Błękitny Księżyc. Druga pełnia w miesiącu, która podobno przynosi ze sobą zadziwiające splątki rzeczywistości i żarty losu. Wrzucaliśmy plecaki do wozu Stasiów gdy księżyc wspinał się w górę pomiędzy budynkami, jasny i wspaniały.  
Potem zaś nastąpił tydzień wędrówki przez upał i ciepłe kraje południa. Przez strefy klimatyczne zmieniające się dosłownie w parę minut po przekroczeniu kolejnej bariery gór. Adriatyk błękicił się w dole przepaści niczym oko krakena, skrzyły się nocami, niczym gwiazdozbiory bałkańskie miasta, zatrzymane w czasie w betonowej świetności lat siedemdziesiątych. Staliśmy nad turkusowymi źrenicami jezior i czuliśmy na twarzy krople wody rozsiewanej przez wodospady. Szliśmy przez rozpalone średniowiecza i renesansy po marmurowych brukach wyślizgach jak lustro. Wpinaliśmy się na wieże, piliśy źródlaną wodę z akweduktów i gubiliśmy w ciasnych uliczkach, piliśmy rakije i zagryzaliśmy kozim serem. Przekroczyliśmy w końcu mury Dubrownika, który był na mojej życiowej liście rzeczy do osiągnięcia i kupiliśmy koszulkę z "Gry o Tron" w miejscu, w którym ją kręcą. Spacerowaliśmy aleją palm w Trogirze i po zarośniętym średniowieczem, starożytnym truchle pałacu Dioklecjana. Przekraczaliśmy wschody i zachody słońca. Wśród wysuszonych równin i zieleni górskich dolin, zostawiając za sobą pordzewiałe cielska czołgów, zatrzymanych niegdyś przez los i pociski pośród poruszanych wiatrem traw.
Gdy wspinaliśmy się z śródziemia Dalmacji ku tunelowi Św. Roka, termometr w autobusie wskazał 39 stopni. Specjalnie wyszedłem na zewnątrz by poznać jakie to uczucie. Z nieba spadła na mnie puchowa poducha żaru i nadtopiły mi się trampki.
Do domu wracaliśmy prawie 40 godzin. Księżyc zmienił się w wyszczerbiony pożółkły ząb. Remont nie ruszył i żeby położyć się spać musiałem odfoliować łóżko. W tej foli żyjemy od tygodnia, nad nami na szczęście ucichły już młoty pneumatyczne a sufit nie runął, oszczędzone nam więc będzie egzystencja pośród szalunków w oczekiwaniu, aż zwiąże beton. Niemniej brak dostępu do wszystkiego staje się powoli męczący.
Z okiem nie jest lepiej, jest raczej gorzej. Czekam na wizytę u lekarza i po dwóch miesiącach niepewności Szponiasta boi się zostawiać mnie samego w domu, żebym nie zrobił "czegoś głupiego". Gdy wczoraj spóźniłem się do kina, mało nie dostała zawału. Powiedziałem, że jakby co to ją uprzedzę, sprzedam graty, uporządkuję sprawy.
Na razie strach i niepewność przepalają mi rezerwy.
Czuje się cholernie sam w swoim wnętrzu, wysiłki nie zdają egzaminu, modlitwy zdają się wpadać w nicość a czas nie leczy ran. Wyłączam wszystko i patrzę tępo przed siebie. atomowe zegary odliczają czas do końca świata. Moje serce odmierza minuty do końca mojego.

*

poniedziałek, 27 lipca 2015

Suszyłem ostatnio włowy metodą prób i błędów

Nie polegaj zbytnio na innych,
pomyśl, nawet twój własny cień
cię opuszcza gdy nadchodzi mrok

Zapamiętany z dzieciństwa z dziesiątek filmów dźwięk nalotu, gdy tysiące wygłodzonych komarów pikuje na ciebie z ciemniejącego nieba. Pijemy piwo u Krzyśków patrząc jak ranna rafineria broczy czernią dymów i wypluwa w zaskoczone niebo płomieniste upusty bezpieczeństwa rozżarzonych gazów.
Międzyczas, działka na Krakowcu, nasi przedmówcy ułożyli agrowłóklinę bez pielenia, tak, że rosnące pod nią rośliny utworzyły z niej podłużny balon. Próbujemy uparcie wypłaszczyć tego zeppelina i odnaleźć  zahukane sadzonki róż. Po lewej Wisła i stalowe futurologie rafinerii, za plecami w domyśle zbiorniki paliw. Krakowiec, to blisko Krzyśków - myślę i już słyszę złowrogie buczenie nalotu, zgadnijcie kto przyleciał się przywitać.
Znów u Krzyśków, chyba zaczynam obrastać w Stogi. Tym razem spiętrzone pierścienie obrony: pochodnie, zawijaczki, świece, offy. Skurwiele lądowały na ziemi i zapieprzały, gnane rządzą krwi i osocza,  pod tym wszystkim na piechotę. Ale my wszyscy byliśmy gotowi, wszyscy mieliśmy długie spodnie. Muzyka grała, grill skwierczał a Krzyś dolewał Puchatkowi, tfu znaczy mi dolewał i dolewał, aż mało co nie przelał, w oczach zapaliły się lampki rezerwy a świat zaczął rozkosznie wirować i bujać nieco z boku na bok.
W drodze powrotnej dokonaliśmy niemożliwego: jadąc tramwajem wyprzedziliśmy wracającą tramwajem Agentkę, która wyszła pół godziny przed nami.
Ostatnio w ogóle było dość intensywnie. Zaczęło się od tego, że na oku pojawił mi się cień. Cień narastał, mrok rósł w oku. Zacząłem tracić plan ogólny za to widziałem absurdalne szczegóły. Potrafiłem przeczytać małe literki z odległości pół kilometra tańczące w rozpływającym się tle. Siadła mi ocena odległości, potem zaczął wyłączać się błędnik, rozbolał łeb. Guz - pomyślałem - nowotwór rośnie i naciska mi kolejne nerwy, a że bałem się jak nigdy dotąd w życiu, zaraz rozbolało mnie serce, prawie położyłem się w pracy i umarłem, gdy pewnego pięknego dnia przytkały mi się i zapiekły w środku uszy.
Przerażenie przepaliło mnie do czystej, rozżarzonej do białości konstrukcji nośnej. Przestałem cokolwiek czuć. Nic mnie nie bolało, choć mnie zawsze coś boli, przestałem jeść bo nie odczuwałem takiej potrzeby. Przestałem ruszać się, postrzegać czy zauważać. Którejś nocy obudziłem się i poczułem, że nie kocham Szponiastej... i wtedy się wkurwiłem.
Następnego dnia sunąłem pod prażącym słońcem w kamiennej rynnie gdzieś pod Borkowem i myślałem, naprawdę kurewsko intensywnie i modliłem się. Słyszeliście zapewnię o Trójcy Świętej, i zmorze wszystkich księży, gdy przychodzi o tłumaczenie tej idei wiernym - Duchu Świętym? Tak jak Bóg  jest zjawiskiem, czymś poza pojęciem i zrozumieniem, czymś, w czym zapewne rozszerza się wszechświat, tak jak Jezus jest ludzkim aspektem Boga, nanoawatarem, dzięki któremu Stwórca może komunikować się z nami bezpośrednio nie zmieniając nas równocześnie w parę, tak Duch Święty jest esencją działania. Jest działaniem. Gdy stoisz, zapadasz się w rozpaczy jak w gazowanym gównie, Bóg nie ma do ciebie przystępu, nic nie może zrobić. Musisz drgnąć, ruszyć się, dać pierwszy krok za hobbicią norę. Zamarłem, wcisnąłem ostatniego chwasta do worka i zacząłem analizować. najpierw czas, potem objawy,odłączyłem te powodowane strachem. W uszach przestało szumieć, serce zwolniło i przestało kuć. Zacząłem patrzeć i myśleć co mi to przypomina ten efekt w oczach...LUPA! Tak bywa przy patrzeniu przez lupę, gdy ustawiasz ostrość.
Uszkodzone były okulary, niewielkie odchylenie szkła, może z dwa, trzy milimetry. Zewnętrzny drobiazg, niezauważalny i nieistotny, przez dwa miesiące urósł do wypalającej do imentu katastrofy.
A przynajmniej mam taką nadzieję.
Okulary naprawione, ale wciąż jeszcze nie widzę za dobrze. Zobaczymy za tydzień, dwa.

O, wysiąść mi na cichej
nienazwanej stacji
wyjść z wagonu ukradkiem,
rozpłynąć się w cieniach
Iść powoli aleją kwitnących
akacji
donikąd się nie spiesząc
drogą bez znaczenia

(Słonimski)

*

 

niedziela, 12 lipca 2015

Przecież czuję co czuję

Nie lubię gdy temperatura
na zewnątrz mnie jest wyższa
niż wewnątrz mnie

Teraz będę musiał napisać o ślubach. Byliśmy ostatnio na trzech a czeka nas czwarty. Biorąc pod uwagę że w tej właśnie chwili moja babcia w Mławie umiera w bólu na raka wszystkiego, wyszło to cokolwiek ironicznie.
Najpierw marsz pochodu weselnego Landryny przez WhiteTown za kobziarzem, na którego widok ktoś krzyczał niech żyje Andrzej Duda. Landryna odstawiła taniec w czerwieniach z tradycyjnym obdrapywaniem sufitu szpilkami, my mieszaliśmy kuchnię grecką z drinkami z amerykańskich filmów w otwartym barze, Cuba Libre my favorite. Ukrywanie się po kątach Hotelu Haffner z innymi gośćmi przed zabawami, których miało nie być i pokazy sztuk barmańskich, koleś podobno jest 20 na świecie i rzeczywiście pokazał co nieco, choć przyznam, że na tym etapie zabawy wszyscy zapewne liczyli, że z któregoś z fruwających nad nim naczyń chlapnie na niego Curacao a następnie na całość opadnie pochodnia.
Następnie rykoszetem trafiłem na wieczór panieński Hani. Plaża noc, chłód piasku, głosy w ciemnościach i czerwona linia na horyzoncie. Holowaliśmy ją potem przez lasy w kierunku Zaspy a w mroku, gdzieś po prawej wibrował etnicznie Flonder Festiwal.
Ślub spokojny i delikatny jak muślin opadający przez upał. Dzień przez palce za Oliwką w Olivie. W tle stąpały koniki, karpie pluskały w stawach a ciepły wiatr poruszał liśćmi, płatkami kwiatów i długo nie dał zgasnąć racy na weselnym torcie
Potem gotyki Świętej Brygidy i koleżanka z pracy Szponiastej przemykająca w bielach przez światłocienie.
Na koniec zaś Tau powróciła na chwilę z warszawskich zaświatów zabraliśmy ją więc na piwo do pogrobowca dawnej Herbaciarni a następnie tuczyliśmy bułami i krążkami z cebuli w amerykańskiej pseudo restauracji rekomendowanej przez  Lennonkę.
Tymczasem gdy nikt nie patrzył, rozwinęła nam się firma. Szef nabrał obiektów. Trafiliśmy więc ponownie na pierwszą  linię frontu walki z chaosem. Trzy dni przywracaliśmy do używalności obiekt w Rumi, do którego jechało się przez nieskończoność, za to wracało krótko, bo chyba ani razu nie udało mi się tego powrotu nie przespać. W każdym razie tubylcy odkryli nagle, że w dżungli za oknami mieli rabaty i zatrzymywali się w szoku w drzwiach klatek, odkrywając, że kafelki na podłogach mają jakiś kolor. Potem wylądowaliśmy na Patio Róż...
Byliśmy tam już kiedyś, ale okazaliśmy się za drodzy. Niestety ktoś tam w końcu zrozumiał, że koszty łączą się jednak z jakością usług, powróciliśmy więc po 3 latach by zacząć wszystko od nowa. a jest co. Jak sama nazwa wskazuje okolica jest obsiana 15 odmianami róż, występującymi zwykle w zwartych formacjach przez ludzi, którzy je muszą pielić nazywanych "grządkami zagłady", Mam kolce powbijane nawet w stopy, cholera, znalazłem nawet jakieś wbite w tyłek.a ramiona mam jak celtycki druid.
Zamiast nawozu zostawiamy tam krew, pot i łzy.
Codziennie schnę po deszczu i smażę się w słońcu
Codziennie ostatnio boję się i zamykam mój strach w tworzeniu rzeczy dziwnych a niepraktycznych i marszu do linii horyzontów istniejących wyłącznie w mojej głowie.
Codziennie budzę się wyczekując wieści z Mławy i wsłuchując się w siebie bo spieprzyło mi się coś poważnie z okiem i tradycyjnie, zgodnie z moją hipochondryczną etyką, czekam, aż zapadnie wieczna noc.

Całe to cierpienie jest po to
by łatwiej było odejść

(Ktoś kto umieranie na raka ma już za sobą)

*

sobota, 13 czerwca 2015

Światło to potwór żyjący w ciemności

- Kobiety są dziwne...
- Może i są, ale mnie to nie
  dotyczy, ja nie jestem kobietą.
  Jestem Kiszczakiem...

(My)

Gdy czesałem się po powrocie z pracy z włosów posypało mi się igliwie i wyleciała ćma. Takiż to już los pogromcy praw natury, ajatollaha terenów zielonych,  poszarzałego od dymu i chemii frontowca z pierwszej linii walki z chaosem. Najbrudniejsi, przepoceni, omijani wzrokiem przez ludzi i bogów torujemy światu ludzi drogę przez pierwotną zupę potencjalnych możliwości.
Byliśmy całą bandą w Toruniu. Chodziliśmy przez most (kto był ten wie). Pobłądziliśmy pod stropem ze ćwieków i spaliśmy z pociągami przejeżdżającymi dosłownie o 4 metry od naszych poduszek. Zjedliśmy zwyczajowego gofra i makarony i chaos pierogów. Przepłynęliśmy jezioro piwa i spoczęliśmy spokojne smakując życie na Schodach Cyklopów na Wisłą. Oglądaliśmy zerodowany ząb zamku z góry i od spodu, dosiadaliśmy maszyn oblężniczych i utopiliśmy w cierpliwej Wiśle starożytne kombinerki. Marzliśmy patrząc jak tańczy w ciemnościach śpiewająca fontanna i usiłowaliśmy ustać prosto pod krzywą wieżą. Wystawy i półsen w planetarium.. Wspinaliśmy się na wieże i słuchaliśmy na mszy w katedrze śpiewającej kobiety, której głos rozsadzał mury i serca. Stąpaliśmy po nieistniejącym kościele i patrzyliśmy na metalową makietę miasta stopioną z kluczy zebranych przez mieszkańców. Bujaliśmy się na wietrze na szczycie ruin zamku Dybowskiego i wprost z autokaru i tramwaju gnaliśmy do komisji wyborczej w Brzeźnie. Wpadliśmy tam na 9 minut przed zamknięciem. Starszy pan z komisji wstał z uśmiechem i stwierdził: Jeszcze tylko na pana czekaliśmy...
Byliśmy też w Sulęczynie pośród jezior, ale w międzyczasie był Mad Max. Mad Max to religia mojego dzieciństwa. Coś co ukształtowało mnie bardziej niż rodzice, szkoła czy religia, Rozmigotane ekstrema w wirze niekontrolowanego upadku, szaleństwo w miłosnym uścisku z nostalgią, nie da się oceniać mnie bez zrozumienia kim był wojownik szos Max. "W ryku silników stracił wszystko aż przybył tu, na to wypalone pustkowie by się urodzić na nowo..."
Sulęczyno, słońce, toń jezior, zieleń lasów i zapach igliwia niesiony ciepłym wiatrem. Wódka niosąca nas w noc i polowanie na przemykająca po niebie Międzynarodową Stację Kosmiczną. Marsz leśnymi duktami do Węsior, ładowanie reaktorów kamiennych kręgach. Szczera erupcja pędzonych oktanami emocji Meave o której krążyć będą w naszym małym uniwersum legendy. Permanentny brak kaca, nieustający grill i powietrze smakujące... cholera, smakujące... pełnią. Naprawdę nie chciałem wracać. Ale cóż robić, wszędzie dobrze ale w krainie grozy, mroku i wilgoci najlepiej. Wróciliśmy, wielokrotnie wstaliśmy do pracy, organizowaliśmy wyschnięty świat. Od pyłu w jaki zmieniła się trawa zapaliły mi się spojówki i płuca zmniejszyły swoją objętość. A dziś idziemy na ślub Landryny i Areckiego. Pazurkowata udała się do fryzjera a ja wciąż jeszcze nie zdecydowałem czy wejdę w płetwach do kościoła czy wskoczę nago w tort.  

- Wszystkich chciałaś nabijać na pal
- kogo?
- Kołakowską...i wszystkich

(Meave i Krzysiu)

*


sobota, 16 maja 2015

Zostałem skazany na wolność. W zawieszeniu...

Jakaś kobieta w sklepie:
- o Boże!
Ja odruchowo
- Słucham?
- No wie pan, jak pan może?!
- Sama się pani dowie za 37 lat i 3 miesiące...

Poparzony powietrzem, wypiaskowany nasionami traw - gorący i przesiąknięty na wskroś wysokooktanowym  zapachem benzyny, płynę ponad powierzchniami zielonymi drżąc w takt wibracji silnika. Otoczony chmurą huku rozszalałych cylindrów mielących aerozol wysiłku. Osnuty błotem nicowanych kwietników zaczajony na zwyczajność. Smagany słońcem, palony wiatrem obserwuję twoje życie zza nawisu oczywistości, lekko z boku, trochę zza rogu.
Gdy zapada wieczór jadę do domu patrząc przez szyberdach na wpadające w indygo niebo. Paruję oddycham, zaczynam być gdzie indziej. Coraz mniej mnie zostaje po tej stronie.
Wokół wciąż umierają ludzie. Wszędzie jest rak. Otaczają mnie naświetleni, na chemii. Liczący dni i godziny. w ciemnościach przed świtem nadsłuchuję czy nie nadchodzi wśród chrzęstu zainfekowanej chityny i szmerem badawczych nibynóżek, by wypełnić grozą me sny.
Nocą nadchodzi deszcz i spłukuje miasto. Świat zaczyna pachnąć. W mroku, niepojętym darknesie kłębi się nieskończona przestrzeń. Ostrożnie dotykam szyby, bo już nie tajemnicy.
Rano próbuję stoczyć się z łóżka bez jęku, na spojrzenie małżonki gdzieś spośród puchów pościeli,wśród których wygląd jak słońce na średniowiecznej rycinie, odpowiadam: Mów mi zakwas.
Wiecie będzie mi brakowało Panny Ogórek z tymi jej nóżkami.
Za to mój ulubieniec Kim kazał rozstrzelać ministra z broni przeciwlotniczej, bo przysnął na defiladzie. Kocham styl tego kolesia, to było prawie tak dobre, jak rozstrzelanie wuja - generała z baterii moździerzy.
Tymczasem w pracy odstrzeliło mi połowę ostrza w kosiarce. Z tego co jestem w stanie się zorientować, nic mi nie odpadło, za to, zgodnie o wieloletnią tradycją naszego Aqua Clanu ostrze zniknęło bez śladu, co jest o tyle zabawne, że kosiłem akurat między dwoma samochodami. Opowiadałem o tym Szponiastej, a ta się śmieje, że pewnie gdzieś tam leży w samochodzie martwa kobieta z ostrzem w czole. Ja na to, że to już trzecie zaginione ostrze, a ona na to głosem spikera: Trzecia ofiara kosiarza...
Ostatnio żona ma jedyna zostawiła końcówkę w domu, dzięki czemu mogłem do niej dzwonić długo i szczęśliwie. Budzi się rano, ujmuje leniwie telefon a chwilę potem słyszę: UUAAA! a zaraz potem tętent.  Mój Szpon Bojowy przebiega obok, zaraz przebiega z powrotem i znowu, tym razem powiewając jakimś odzieniem na szyi i lewej nodze. Podelektowałem się chwilę w zadumie widokiem i w końcu pytam: Co jest? Okazało się, że w pracy pojawi się u nich Pani Premier. W sumie wyszło, że:kij zaspanie, kij premier ale w smsie pisało:strój galowy a zostało tylko 30 minut.

Sponsorem ogólnopolskiego dnia
grilla jest producent leku na zgagę

*

piątek, 24 kwietnia 2015

Jeśli nie obchodzi cię gdzie jesteś, nie jesteś zagubiony

- ...no bez jaj!
- Bez jaj? Nie wiedziałam, że
   masz zdejmowane.

(My)

Czas znika, tydzień po tygodniu. Ledwo co wędrowałem z rykiem przez fałdy Morenowego Wzgórza ścigany przez radosne krzyki tłumu dzieciaków, wyciągających ze wzruszonej wertykulatorem, starej, poligonowej ziemi skorodowane pociski od kałasza, a tu już przemyka obok pielenie w czasie cyklonu kiedy to pełzając wśród krzakulców na czworakach widziałem pod sobą deszcz, gnający poziomo do gruntu. Słońce, deszcz, ciepło, lodowato, jak w "Wehikule czasu", wszystko miga wokół. Zapach wzruszonej ziemi, smród gryp żołądkowych gdy przechodzimy je jedno po drugim, jak przystało na zgodne małżeństwo.
Odkryłem po latach, że Hania ma złote oczy.
Od bolidu Boha, którym wesoło przemierzamy nasze służbowe przestrzenie, od czasu do czasu coś odpada, co z reguły jest miłą odmianą w przypadkach, gdy coś się pali. Ostatnio odpadł tłumik, obejrzałem sobie więc w warsztacie starą niemiecką technologię od spodu. Dla Boha to były dni pełne niespodzianek, odkrył, że  ma w czołgu komputer, i immobilizer...
W każdym razie był tam jeszcze jakiś klient oraz mechanik gawędziarz, prawdziwy mistrz. Docinał, szlifował, spawał płynnie wplatając w te czynności opowieść o facecie, który wraz ze swoją matką stworzył świetną firmę handlującą elektroniką, Potrafił pokonać z pieśnią na ustach każdą przeciwność, zarabiał po 3 miliony miesięcznie i miał własny świat otoczony ośmiokilometrowym murem z kamerami. Jak każdy dobry gawędziarz koleś co jakiś czas zadawał pytania, pozwalając by słuchacze sami wymyślali ciąg dalszy, stopniując napięcie. - No i pewnego dnia jego żona zażądała rozwodu, a wiadomo co się dzieje w czasie rozwodu...  Jak myślicie panowie co się stało? Przecież nie da się podzielić firmy...
- Podzielili majątek
- Zabrała mu wszystko
- Poszli na ugodę

- Nie, chłop powiesił się.

Za zasługi i na wszelki wypadek dostałem dzień wolny. Miałem iść do Wrzeszcza, ale pogoda jest niefotograficzna więc jeszcze pomyśle.

Przeżyć to co jest nam niepisane
Nigdy już nie robić nic na pamięć

(Bracia)

*

niedziela, 22 marca 2015

Wilgotna Wenus

- O, jutro jest dzień downa, muszę wysłać
   kartkę z życzeniami Kaczyńskiemu...
- Tylko pamiętaj - w rękawiczkach.

Gdy byłem mały... no dobra, dobra, gdy byłem młodszy, na zieleńcu przy przystanku trzynastki stała taka oszklona skrzynka z repertuarem kina "1 Maja" potem "Nord". Idąc do szkoły uwielbiałem stawać przed nią i powoli, delektując się, wędrować wzrokiem po tytułach filmów. To co w owych czasach emitowały wszystkie dwa programy TVP nieodmiennie miało posmak przykurzonej łopatologii serwowanej do łopotu czołgowych gąsienic i przaśnego zapachu ciepłego plastiku.
Smakowałem więc te tytuły. Każde słowo obrastało w podteksty, znaczenia i nieskończone możliwości. Ta chamska oszklona skrzynka była oknem do krainy marzeń.
Dziś mamy bezpośrednie podłączenie do wszystkiego. Średnio inteligentny dziesięciolatek może sobie ściągnąć na telefon panią uprawiającą sex z osłem. I w sumie po króciutkiej chwili znów zapada w zobojętnienie spowodowane nadmiarem. Gdy pierwszy raz zobaczyłem teledysk do "We don't need another hero" Tiny Turner  moja wyobraźnia eksplodowała jak supernowa. Musiałem potem czekać 12 lat by zobaczyć Mad Maxa, a obejrzenie go było przeżyciem stricte religijnym.
Skończyłem ostatnio czytać "Kroniki czarnej kompani", po ponad 20 latach, zaczynałem na wagarach w szkole średniej. Czuję się jakby przeminęła pewna epoka.
W pracy po śmiercionośnym maratonie grabienia, zaczęliśmy falę zabójczej wertykulacji. Znaczy się biegam za maszyną, która wydaje z siebie dźwięk niczym ostatnia faza armagedonu i zrywa ludziom trawniki. To nawet dosyć zabawne, cały rok pieścimy te trawniki, nawozimy, wyrównujemy, kosimy, głaskamy a potem, pewnego dnia u progu wiosny ujmujemy w śmiałe dłonie wertykulator i mielimy wszystko w pizdu, by zacząć od początku.
Radosny doznał tymczasem straszliwych obrażeń w pracy, gdy epicko chrupnął sobie łękotkę wstając od lodówki z energetykami w Żabce. Ta Żabka to niebezpieczna bestia, zawsze to powtarzałem. Sam Il Duce holował go do lekarza.
Moja małżonka, której niech umięśnione i wysmarowane oliwą ekstra werdzin cherubiny sypią pod nogi najbielsze płatki róż z lodów waniliowych, przeżywa też egzystencjalne sztormy. Siedziała ostatnio w dziekanacie z resztą sabatu i wspólnie rozważały jakiego koloru mają być studenckie książeczki praktyk: W tym roku dajemy takie jebitnie różowe...Tak właśnie rodzą się drobne dramaty dnia codziennego.
Wziąłem sobie dzień wolny. Znaczy się wziąłem piątek tydzień temu, gdy Boh szedł do lekarza i dzięki temu musiałem robić dwuosobowy obiekt przez 13h i do domu dotrzeć przed ósmą, a dostałem ten, dzięki czemu Boh został na dwuosobowym obiekcie sam na sam z wertykulatorem, którego nie umie obsługiwać.
Jak to z urlopem bywa, od razu się rozleciałem. Póki człowiek zapieprza to się jakoś trzyma w kupie, jak tylko poluzuje następuje kataklizm. Układ pokarmowy, gardło, kolana i jakaś zabawna gula na ręku, którą z typowo męską logiką uznałem z miejsca za raka i resztę łikendu spędziłem czekając na przerzuty.
W piątek miałem iść na koncert CDNów, ale nie, musiałem posłuchać ojca: Pizza z brokułami jest pysznnnna... Jak przytuliłem się do wielkiego ucha po 18 to zczołgałem się z niego o 3 nad ranem.
Obejrzałem przynajmniej zaćmienie słońca, i nadal widzę... choć do końca nie wiem co. Udałem się w tym celu na sam koniec mola w WhiteTown. No i przy okazji by popatrzeć na wysadzanie miny morskiej pod Gottenhaven. Przez tę minę był zakaz kąpieli w całej zatoce, wzdłuż plaż jeździli policjanci i z misją płonącą w oczach tłumaczyli wszystkim tym ubranym w puchowe kurtki ludziom, czemu dziś akurat nie wolno im pływać. Mam wrażenie, że przy tej temperaturze ewentualnego amatora kąpieli trzeba by do tej wody wepchnąć kijem, i nawet gdyby zaraz się nie rozpuścił w przyjaznych, opalizujących wodach Bałtyku to opadłby na dno w postaci kostki lodu by dotrzymać towarzystwa Di Caprio.    
W zeszły likend miałem szczery zamiar leżeć, nie ruszać się i porastać mchem, ale zza horyzontu zdarzeń wychynął Krebs z połowicą i musiałem wywlec odwłok na światło dnia, gdzie przez chwilę zdaje się zaczął nawet trochę dymić.Wspominaliśmy i okrutnie szydziliśmy z nieobecnych, było wesoło.
Wczoraj dotarliśmy na Closterkellera pod Stocznię. Lodowaty wiatr rwał chmury na strzępy i zamrażał serca, pośród okolicznych, radioaktywnych ruin stukały obluzowane blachy, szron skrzył się na obrzeżach skamieniałych w twardym jak beton błocie śladów butów. Anja w różowych włosach klasy "mangietka" szalała pośród gitarowych riffów i elektronicznych ech. Na krawędzi dnia na krawędzi snu...
Gula na ręku okazała się mieć podłoże reumatyczne nie nowotworowe. Będę żyć, choć nieco bardziej dziwny niż dotychczas.

Boh - Po rewitalizacji dzielnicy
w Letniewie jest spokojnie.
Ja - Chyba eksterminacji...

*  

sobota, 28 lutego 2015

Alaskańska masakra łosiem mechanicznym

- Został ci strupek mały na szyi, zerwać?
- Nie, będę wszystkim wmawiał, że była
   taka impreza, że się pobiliśmy...
- Czym, cyrklami?

(My)

Jak to kiedyś stwierdził Marzan: czas płynie, płynie, płynie, wraca, wraca, wraca, znowu wraca, znowu wraca, znowu wraca. Znaczy się kolejne urodziny przyszły i przeszły. Jestem starym piernikiem opędzający się deską do mięsa od kryzysu wieku średniego. Na 40 urodziny wjadę w sejm tirem wyładowanym trotylem i 10 tonami landrynek... wspaniała śmierć i wyobraźcie sobie tylko te niusy:
Babcia z Mławy przysłała mi urodzinową kartkę. Kartka grała. Cały czas. Słyszałem ją z połowy ulicy, potem na chwilę przycichła gdy przez swoje mieszkanie niosła je babka nr 2, i w końcu zmęczony cokolwiek dźwięk rozbrzmiał echem pośród sal i holów mej sadyby i kolumn wstrząśniętych z lekka neuronów. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że grała tak sobie całe 264 kilometry i 3 dni doprowadzając paru pocztowców do obłędu i paru prób samobójczych.
Na urodzinach Ciapek powrócił  szczęśliwie i w całości z naszego dość specyficznego kibelka i stwierdził, że to był ostatni raz, bo czuje się tam obserwowany. Ucieszyłem się niepomiernie i umyśliłem sobie że nasz następny wucet wykleję dziesiątkami tysięcy wyciętych z magazynów i gazet oczu...
Ciapun ciągle strzela szyją, jeśli wiecie o co chodzi. Po tym jak wszyscy gremialnie się wstrząsnęli potępiliśmy wspólnie jego zachowanie i uprzedziliśmy, że kiedyś mu chrupnie porządnie i już tak zostanie, a wtedy nazwiemy go Cranchips.
Lenn opowiadała, że wzięła barwniki spożywcze i zrobiła kolorowe babeczki. Wyglądały i smakowały wspaniale, ale co się potem działo w wc...
Tymczasem nadciągnęła wiosna. W pracy zaczęło się robić wiosennie, znaczy się, że pracujemy bez przerw po 9, 10 godzin. Do tego nasi szefowie, którzy niech żyją i zdrowo rosną, pojechali na kurs...Oooo fuck Jeee, każdy kto to przeżył ten wie o czym mówię. Połączenie entuzjazmu z morderczym uporem dokładania pracownikom dodatkowych obowiązków i komplikacji, od razu przyjechali i zaczęli sprawdzać dziewczynom Ph podłogi. Tak więc na razie mamy lekkie zamieszanie połączone z delikatną paranoją, ale z czasem jak zwykle zwycięży ergonomia, znaczy się wypadkowa celu, sił i czasu. Żadne bajery tego nie zmienią.
Osobiście uważam, że znacznie większy pożytek przyniosłyby im kursy u nas. Tydzień robienia tego, tydzień tamtego. Bardzo szybko przeszliby z komplikowania i utrudniania pracy na jej optymalizację i ułatwianie.
Nic to, tymczasem jeżdżę sobie wielką ryczącą maszyną do zamiatania i piaskuję ludziom samochody, fasady i twarze jak za wolno uciekają. Ostatnio na jakiejś gottenhavskiej rubieży zbiło się w moim pobliżu stadko dzieciaków i gapiło się z otwartymi szeroko otworami gębowymi jak subtelnie wzruszam spoistość polbruków i wykrzywiam krawężniki. Uśmiechnąłem się błogo i zacząłem wesoło podśpiewywać: Miotła mechaniczna, miotła mechaniczna, kto wejdzie jej w drogę, temu urwie nogę...
Oczywiście musiał się pojawić jakiś wyokularzony posępny inteligent, i zaczął kwękać, a to bez sensu, gdzie zbiornik od maszyny, a po co. Na każdym obiekcie znajdzie się taki aparat. na Przeróbce pijaczek bez nogi, co to wszędzie pracował i robił to lepiej, na Morenowym Sylwiaczek z zaparcie prawdziwego krytyka sztuki i pikariusza nasadzeń. Itd, mali ludzie o wielkich marzeniach, którym opór stawiła bezwzględna materia sprowadzając na pustynię żalu i rozgoryczenia. Spojrzałem w końcu na niego i mówię: Pan to pewnie głosował na piSS. Typ się zatchnął na wystarczająco długo bym zdążył odgrodzić się od niego czterystoma decybelami.

Każda kobieta ma 3 otwory
i przegrodę nosową, żeby nie
kusiło.

(Lenn)

*

środa, 11 lutego 2015

Takt

tygodnie jak dni
tętent chwil na bruku nocy
czas i wieczór jak granitowa płyta
cienie minut suną po wieku
idziesz  miarowo choćbyś zamknął oczy
grzechot palca kostuchy na oczku liczydła
nieważne będziesz czy nie będziesz
ptak i tak zaśpiewa o poranku

fuga

upadek i lądowanie
na powierzchni obcych światów
wyrzeźbionych w takt religii lub
osobistej refleksji
marsz ku odległym horyzontom
wśród wysokich traw
po krzywiźnie kul
zlepionech z naszych marzeń
upadek czyjejś łzy po policzka krzywiźnie

*

środa, 4 lutego 2015

Potknięcie tytanów

reklama: -Co to jest nadwaga?
- Nie pamiętam
- A cellulit?
- Też nie pamiętam
- Rewelacyjne tabletki na odchudzanie...
Szponiasta - Efekt uboczny: zanik pamięci

Na 3żaglach mieszkają dziewczyny z Atomu Trefl. Każda ma samochód z logo drużyny i własnym zdjęciem na burcie, zawsze szczególnie czekamy rano na pojawienie się długonogiej murzyneczki. Wyglądamy trochę jak te komunistyczne pieski co to się stawiało na tylnej półce dużego fiata, gdy tak sunie ulicą na tych czekoladowych kolumnach rozkoszy.
Zima bawi się z nami w chowanego. pojawia się gubi pióra i znów chowa się za horyzontem, a my wstajemy i pracowicie usuwamy ślady jej bytności.
Z roboty poleciała Beata, powiedziała, że: Pierdoli i nie będzie odśnieżać. A sztab jej odpowiedział: Ok, nie będziesz... Szczerze mówiąc spodziewałbym się wcześniej własnej dymisji, niż jej. Wielka przyjaciółka przywództwa, utwierdzona w swej wierze o własnej niezniszczalności. Zdarzenie z rodzaju biblijnych: Wszystko dojrzewa do wydarzenia, ale jest ono po prostu niemożliwe aż do chwili gdy się wydarza...
Znowu plażowaliśmy z piratami w WhiteTown. Tym razem czciliśmy też kolejną rocznicę Baśki i piwo było za darmo, a że o tym nie wiedziałem wcześniej i profilaktycznie przed przyjściem zatankowałem własne zapasy, więc rano był w pracy dramat. Przespałem dwie godziny, a po drodze był jeszcze marsz z WhiteTown w rozpuszczającym się śniegu, nic więc dziwnego że o 5 dnia następnego sól smakowała mi octem i bardziej niż kiedykolwiek irytowała mnie konieczność drapania rozmiękłego szronu z parkingów.
Gdzieś tak w międzyczasie umarł Radziun Bibliotekarz, sprawujący dotąd zazdrosną pieczę nad księgozbiorem Gdańskiego Klubu Fantastyki. Koleś był w naszym wieku i w pół kroku załatwił go tętniak.
Były też podwójne urodziny Stasia i Nel, tfu, Void.  Eksterminowaliśmy im grzanki i sałatkę z curry, zapiliśmy miodem "12 prac Asterixa" i odkryliśmy drewniane kolejki Ikei.

Ja - Main Teil jest oparte na prawdziwej
historii kanibala, który ogłosił w sieci,
że szuka kogoś do skonsumowania.
Zgłosiło się sporo ludzi, umówił się
z jednym i za obopólną zgodą zaczęła
się uczta. Obaj panowie zgodzili się,
że zaczną od penisa. Jak postanowili
tak zrobili. Penis miał być zjedzony na
surowo, co nie udało się, kanibal upiekł
go więc co niewiele pomogło. Drugi pan
w tym czasie po cichutku się wykrwawił.
Nie zrażony niepowodzenie nasz bohater
napełnił lodówkę i dał kolejne ogłoszenie.
Dopadli go ostatecznie a Rammstein nagrał
kawałek, którego jakoś nikt nie chce
puszczać w radiu...
Szponiasta - Ciekawe czemu/

*

wtorek, 20 stycznia 2015

Stomatologia agresji

Mam ci zaszyć te wszystkie dziurki?
To się nie zmieścisz w te wszystkie
koszulki. Te dziurki nie powstały bez
powodu...

(Pazurek)

Miało być o ostatnim Hobbicie. Przyznam, że z upływem czasu coraz mniej chce mi się o nim myśleć, choć trzeba przyznać, że już dawno nie widziałem czegoś równie chaotycznego i wymęczonego niczym fretka w sokowirówce. Jackson upojony najwyraźniej skalą sukcesu doszedł do wniosku, że nie potrzeba mu jasnej linii narracyjnej czy choćby krztyny sensu czy konsekwencji, film składa się z paru filmów na raz, ni to romans, ni to akcja, ni to patetyczna elegia, w efekcie człowiek nie ma właściwie pojęcia co powinien czuć, czuje więc jedynie irytacje.  Nie dziwi więc że Christopher Tolkien odmówił sprzedaży dalszych praw autorskich i dzięki Najwyższemu bo strach pomyśleć co stałoby się z Silmarillionem, pewnie jeszcze nasze wnuki oglądałyby kolejne części zastanawiając się: O co kurwa chodzi...
Krasnale na haju, kozy znikąd, białowłosy gej na jeleniu, który spłodził równie gejowatego synalka zapewne po ciemku myląc dziurki, i orły... ja pierdziele, zawsze gdy scenarzyści tego pokrzywionego molocha zapędzają się w kozi róg to pojawiają się orły, chyba jako parafraza US Air Force, i z dumnym skrzekiem normalizują sytuację, przywracają równowagę sił czy jakie inne chujostwo robią takie wielkie, zmutowane bydlaki.  
I tyle, spuśćmy na to zasłonę żenady i zapomnienia .
Za oknem właśnie sypie się anielskie guano, na pierwszą będę musiał doczołgać się na 3żagle i przerzucić je za płot sąsiadom. Może to i dobrze, bo z braku zimy mieliśmy ostatnio coraz bardziej zabgrejdowane prace jesienne, czyli akcje typu: Desant w piekle - Wylądujecie nieopodal Hekatomby i umyjecie posadzki z czaszek od Tartaru do Gehenny. Tylko dokładnie coby lawa równo spływała....
Ostatni ścinaliśmy bluszczyk, który w błogim zapamiętaniu zarósł część parkingów. Samochody stały na dywanie z liści. Była tego taka masa, że nie dało się tego pakować do worków. Zwinęliśmy więc to jak dywan. Zamiatam i słyszę nagle zza pleców: Ech, szur, szur, ech, szur, szur. Odwracam się a tu Radosny ciągnie ten splątany megakokon w kierunku odległej linii horyzontu i wiaty śmietnikowej. Wyglądało jakby tachał wielkiego potwora złapanego w sieci.
No i na koniec straszliwa opowieść egzystencjonalna z życia Krebsa, w sumie takie historie przydarzają mu się dość często, dzięki czemu można go traktować jako niewyczerpany rezerwuar niesmacznych acz osobliwie zabawnych historyjek do piwa. No więc dziewczyna o której Krepsidło marzyło od podstawówki wyekspediowało swojego niedopasowanego kolesia za próg, nie obyło się niestety bez kwasów i przykrych słów. Tak się złożyło, że nasz książę przyjechał akurat do niej zza morza i dowiedział się o całym zdarzeniu, a trzeba wam wiedzieć, że Kreps to stworzenie w gruncie rzeczy proste i w swoim gniewie bezpośrednie, żeby nie powiedzieć entuzjastyczne. Będąc więc w rzeczonej w łazience wziął szczoteczkę do zębów typa i jak w pewnym znanym, polskim filmie zapoznał ją bliżej ze swoim produktem przemiany materii. Siedzieliśmy wszyscy potem przy piwie, całymi zdarzeniem niezwykle rozbawiani do chwili gdy padło nieuniknione pytanie: ale właściwie, której szczoteczki użyłeś...
...Tiaaaa, fuck jeah! A potem już były tylko telefony do dzieci typu wyrzuć szczoteczki, o nic nie pytaj...
Dobra, dzwoni praca, jadę na Syberię.

*

czwartek, 8 stycznia 2015

Papka tygodnia

Gandalf the Grey...już wiem
co on robi po godzinach.

(Szponiasta)

Piąta rano smakuje solą i wilgocią. Prostytutki wracają do domu dropiąc obcasami po lodzie, uśmiechają się gdy wychodzę z ciemności nonszalanckim ruchem ścieląc im białe kryształki pod nogami. Miasto wokół oddaje się bezwstydnie ostatnim minutom nocy. Sól wypala nowe zmarszczki w kącikach oczu. Nadchodzi świt.
Po ostatnim odśnieżaniu udało mi się ustawić robocze spodnie na nogawkach w kącie przedpokoju. Bałem się że się połamią...  Śmieliśmy się z szanowną małżonką, że do ekstremalnych warunków należy używać ekstremalnych środków, choć zapewne miejscowi mieszkańcy mogą nie okazać zrozumienia na widok kolesia w kombinezonie od biohazardu, który ciężko oddychając przez filtry maski rozściela im przed domem biały proszek.
W czasie ostatniego zamachu zimy na mą godność osobistą -  kończę dzień z szuflą przyrośniętą do rąk, a tu idzie matka ciągnąc sanki z opatulonym dzieckiem. Docierają na krawędź wydrapanej do imentu kostki brukowej i kobieta mówi: Musisz wstać, bo dalej nie ma już śniegu. A dziecko zrozpaczonym głosem: Nie ma śniegu? Gdzie jest?- Tu patrzy na mnie - Ten pan zabrał śnieg?
Po opadzie na podwórkach wyroiła się dzieciarnia, jakby wyczuwając jak krótka będzie to radość. Na wszystkich płaskich powierzchniach stanęły bałwany, milcząca, biała armia patrząca beznamiętnie przez związki węgla na związki węgla. Myśląc zimno: I ty kiedyś wyschniesz i skruszysz się, zmienisz się w torf, zmienisz się w miał, a twe sczerniałe serce jakieś nieprawdopodobne dziecko przyszłości złamie na pół i wciśnie w twarz nie mniej nieprawdopodobnego bałwana ulepionego z zamarzniętego amoniaku.  
Gdy nadeszła odwilż poszarzałe zwłoki dziesiątek bałwanów leżało potem dogorywając pośród zielonej trawy i psich kup. W świetle księżyca wyglądało to jak upiorne, ostatnie pole bitwy Królowej Śniegów.
Na sylwestra zgodnie ze wskazaniem kalendarzyka rozpoczęliśmy pośród świec, kawioru i atłasowej, czerwonej pościeli proces połączenia i emisji w daleką przyszłość naszych genów. O północy patrzeliśmy jak zatoka pogrąża się w kręgu ognia. Gdzieś za Orłowem entuzjastycznie ostrzeliwały niebo leśne osiedla, tak że z naszej perspektywy było widać tylko szczyty eksplozji barwiące lasy na zboczach wzgórz, wyglądało to jak scena z Wojny Światów, gdy zza wzgórza wychodzą tripody.
Podobno w WhiteTown nie odpalono oficjalnych fajerwerków, bo na parę minut przed północą jakiś polak - katolik zadzwonił, że kolesie od fajerwerków nie mają uprawnień. Jak to powiedział Piłsudski: Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy.
Nowy rok pod nową pełnią, kiedyś pod takim właśnie księżycem, w białym kręgu, pośrodku brzeźnieńskiego parku odprawiałem magiczny obrzęd, gdy okres znajomej panny spóźniał się około półtorej miesiąca. Ach młodość.dzika i swawolna. Teraz porwałem żonę z bezpiecznego kręgu elektrycznego światła i przez dziki wiatr szlifujący piaski plaży patrzyliśmy na świetlistą koronkę miast ponad czarnymi wodami zatoki. Wskoczyliśmy z murku we własne księżycowe cienie i szliśmy pośród niesamowitej kurzawy sięgającej nam do kolan, depcząc nagle obnażone stare muszle i poczerniałe monety.
Wspólnymi siłami powiesiliśmy też nowy kalendarz, to pierwszy w moim lokum, od dziesięciu lat kalendarz w którym nie ma żadnych gołych cycków. Chociaż może jeszcze dokładnie sprawdzę, a nóż widelec jakiś się uchował...
I tyle na dzisiaj, następnym razem opowiem wam co Kreps zrobił szczoteczce i co myślę o ostatniej części Hobbita.

Legenda mówi, że jeśli nie możesz
spać w nocy to znaczy, że przebywasz
w czyimś śnie

(sieć)

*