Imieniny ojca. Telewizor grzmi.
Siedzą ciotki:
- Dawaj Justysia, kurwa, dawaj!
Ups przepraszam za moją łacinę.
- Nic nie szkodzi. - Podrywa się -
JUSTYNA ZAPIERDALAJ!!!
Na parę dni na miasto opadła mgła. Krążyliśmy w niej z Lenn
siorbiąc żurawinówkę i słuchając jak butelka rzucona z Kociego Mostu uderza w
ciemności o pękającą, zimową kreację Motławy. Dobrze się piło, dobrze gadało.
Niespodziewanie wpadało się w nieskończone pola psich kup, które poczęły
oddawać światu swój bogaty bukiet, autobusy jeździły na słuch.
Gdy mgła się podniosła było już ciepło, a śnieg zaczął
umierać. Jes, jes, jes, zdychaj biały skurwysynu!
Na Cmentarnej Bramie, akurat gdy uskuteczniałem walca z moim
drogocennym mopem za 1000 zł (Są takie, dacie wiarę. Boję się na niego
oddychać), wyskoczyła jakąś Blond Rycząca Czterdziestka. Zamruczała jak
rozgrzane Ferrari i miękkim głosem stwierdziła: Mhm, jaką mamy ładną
gosposię... Na drugi dzień pojawiło się ich już sześć. Budynek jest wyższej
klasy to i Lajdis reprezentują wyższy level zadbania i dyskretnego szelestu
kiecek od Gucciego. Spiętrzyły się w korytarzu a Blond Strzała gestem
przewodnika wskazała mnie i przedstawia: To właśnie pan, który o nas dba. Po
czym wszystkie jak jedna uśmiechnęły się szeroko a mięsożernie i zaczęły w
milczeniu czekać aż znowu pochylę się nad wózkiem. Czułem się trochę jak diabeł
w kawale o geju w piekle: - Co tu tak zimno? - Pyta anioł. - Czemu? - diabeł na
to – Spróbuj się schylić po drewno... Wcale nie miałem pewności czy jak się
pochylę to nie poczuję w pośladku jakiś dopieszczonych, perłowych ząbków.
Spłynęła nawet na mnie lekka paranoja i zacząłem się lepiej
ubierać, a moje Lamborghini wśród wózków, prowadzę z pasją i finezją Alana
Prosta.
Kiedy indziej i na innym piętrze, otwierają się drzwi i
wyskakuje rozchichotana ekipa tynkarzy – malarzy. Jest jeszcze trochę pustych
mieszkań, część przerabiają nowi lokatorzy. W każdym razie patrzę, a to same
dziewczyny. Stanęliśmy naprzeciw siebie: Tynkarki – Malarki i Sprzątaczyk,
popatrzyliśmy na siebie i wszyscy wspólnie zaczęliśmy rechotać.
Coś jeszcze, a, czytałem ostatnio o kolesiu, który włamywał
się na farmy, rozbierał, a następnie dziko onanizował tarzając w świeżym gnoju.
Gdy trafiał na farmę, na której nie było gnoju, podpalał ją. Ja tam gościa
rozumiem. Po całym dniu stresującej pracy, telepie się kilkadziesiąt kilosów na
wieś, skrada się, włamuje... a tu nie ma obornika. Szlak trafia tak dobrze
zapowiadający się wieczór. No przecież wściec się można.
Nie chcę chodzić z Pazurkiem
na łyżwy. Ja się męczę, bujam,
łydki bolą, a ona tylko przemyka
z tymi zębami na wierzchu.
(Lenn)
*