niedziela, 31 maja 2009

Światło, światło się mroczy


Bez względu na to czy uważasz,
że możesz, czy też nie, masz
rację

(Skądś)

A mógłbym wyjść. Iść ulicami patrząc na budynki Miasta Miast odcinające się konturem smutku na tle wieczornej zorzy. Mógłbym być wilkiem rozpaczy, pełnym życia po brzegi, łapiącym świat wyraźnie aż do bólu każdym zmysłem. Mógłbym zostać stworzeniem nocy z sercem wypełnionym po brzegi tajemnicą. Wystarczyłoby przekroczyć próg.
Lady Pazurek ma na głowie licencjat splątany z sesją. Pozostawiony tymczasem na półce czuję jak szybko wracam do stanu dzikości. Nagle objawiają się stare odruchy, wyostrzają się myśli. Noc napływa roziskrzonym frontem burzowym do duszy.
To niesamowite ile mocy potrafimy z własnej woli przekazywać drugiej osobie. Stale i z każdym dniem więcej. Zawsze byłem wielkim egoistą i odkrycie tych zaangażowanych obszarów energii jest dla mnie lekkim wstrząsem.
Tymczasem ojciec mój swoją złocistą, służbową Skodą wyprzedza kolumny na wiejskich drogach. Gdy mijał ostatnią, gość zajęty rozmową z dwiema panienami też postanowił wyprzedzać, nie patrząc w lusterko. Dał gazu i wjechał mojemu Staremu pod kątem w tyłek. Skodą rzuciło w bok prosto w wyprzedzaną właśnie ciężarówkę. Była na szczęście za niska by wbił się pod nią, ale odbił się i wyrzuciło go poza drogę wprost na skarpę. Zjechał w dół i wpadł w pole pszenicy. Przejechał w nim z 600 metrów na zablokowanych kołach wciąż sunąc po gęstym żuławskim błocie.
Gdy  w końcu zatrzymał się, odetchnął, zawrócił w zbożu i dojechał z powrotem do drogi. Wóz dotoczył się do asfaltu i puścił dym z silnika. Ojciec przekręcił kluczyk w stacyjce i wszystko umilkło. Niedaleko stała ciężarówka, obok na dachu leżał pomiażdzony samochód a wokół biegał typ i dwie kobity cali umazani krwią.  Gość wydzierał się że to mój Staruszek spowodował wypadek wyprzedzając na trzeciego. Starszy jak to Starszy przejął sytuację zadzwonił na alarmowy a nim dojechały służby w drodze już była laweta PZU, a w Elbling szykowali mu zapasowy wóz. Wzięli go do szpitala na obserwacje. Oczywiście nic mu nie jest. Tamten kierowca przyznał się do spowodowania wypadku, no bo ostatecznie cokolwiek trudno by było jednak staranować go tyłem w trakcie wyprzedzania. Krew okazała się całą stertą zgniecionych truskawek.
Jakoś się nie przejąłem. Bardziej przemówiło do mnie to sunięcie przez zboże niż całość zdarzenia. Mój Starszy jeździ dużo, tak dużo że już dawno przekroczył granicę prawdopodobieństwa a wkroczył w rejony bezlitosnej statystyki. Teraz to nie kwestia „czy” ale „kiedy” i to „kiedy” zdarza się średnio dwa, trzy razy w roku. Chyba się zdążyłem przyzwyczaić, teraz pozostaje jedynie niespokojne czekanie, czy wkroczy na kolejny etap.
Tymczasem Dannonki zostają zaproszone na weselisko koleżanki. Lenn zakupuje zadżebistą suknię z mega dekoltem. Twierdzi że musi taką założyć dopóki ma biust.
Herbaciarz wygrywa w konkursie Trójki i dzwoni do mnie w procentowym uniesieniu. Oczyma wyobraźni widzę jak na drugi dzień, gdy siedzi trapiony ciężkim kacem ktoś wyrzuca go z odrzutowca gdzieś nad Kamczatką.
Awaria powróciła z Dani i ma dla mnie koszulkę.

Szczęście ma się wtedy gdy
przygotowanie spotyka się
z okazją

(Seneka)

*

środa, 27 maja 2009

Czy gdy pada, piorun spływa po kroplach deszczu?


Nie da się osiągnąć ideału. Sztuka polega
na tym by osiągnąć jak najlepsze rezultaty
za pomocą ograniczonych środków

(Ktoś, gdzieś)

Jakiś tydzień temu gdy przekraczałem najwyższy punkt Błędnika w piętrzący się obok Zieleniak przywalił piorun. Podmuch, a może DŹWIĘK wytrącił mój krok z rytmu i zauważalnie poruszył jadącymi obok samochodami. Spojrzałem w górę na pnącą się ku niebu sieć anten i wtedy na twarz opadł mi z góry drobny pył.
Bruk rozprzestrzenia mi się wokół domu. Babka nie za dobrze przejmuje obalanie odwiecznych prowizorek. Gdy przewrócono jeden z wewnętrznych płotów, popłakała nawet sobie.
W cieniu, tuż obok moich drzwi rosły konwalie, podobno babkę nęciło parę razy żeby je zerwać do wazonu, ale jakoś za każdym razem je zostawiała. Siedzę więc ja sobie w domu i słyszę nagle podejrzaną ciszę. Idę na dół wychodzę na nowy chodnik (damned , a już się przyzwyczaiłem do tej dziury za progiem), a tam stoi milcząca babka z twarzą jak z kamienia, na której gra lekko jakiś mięsień. Naprzeciwko w rozkopanym rowie, oparty o łopatę stoi brukarz i na twarzy ma panikę. A babka rwącym się głosem wlewającym w okoliczne dusze megatony poczucia winy siąpi: Moje Konwalie... Jakby cholery były co najmniej ze złota. Wyglądali jakby się tam mieli razem popłakać. Musiałem wykazać się nadludzkim wysiłkiem by banan nie wypełzł mi na twarz, ograniczyłem się jedynie do stwierdzenia, że takie rzeczy odrastają.
Z kolei przedwczoraj wędrowałem przez Miasto w kolejnej z moich koszulek, tym razem z amerykańską flagą która zamiast gwiazdek ma flagę arabską z mieczem i sentencją, a całość jest podpisana United States of Petroleum. Wędruję ja sobie i nagle uświadamiam sobie, że idąca z naprzeciwka grupa studentek Akademii... tfu tfu, Uniwersytetu Medycznego nagle dziwnie zamilkła. Powróciłem więc z Obszaru Fugi do ciała i przyjrzałem się uważnie. A to holender same, śniade Arabeczki, część nawet w chustach na głowie. Patrzą tymi wielkimi, sarnimi oczyma to na moją koszulkę to na twarz.
A skoro już przy tym jesteśmy, to wybraliśmy się razem z moim Szponem Rażenia Bezpośredniego na „Anioły i demony”. Film całkiem ładny, a poza tym nie na co dzień w końcu można sobie popatrzeć jak ktoś usiłuje zdetonować Watykan.

Ankieta: Jak najchętniej przygotowałbyś się
do wyborów do Parlamentu Europejskiego?
a. Oglądając telewizyjne wystąpienia kandydatów.
b. A jaki byłby budżet na alkohol?
c. Przeglądając w sieci materiały kandydatów
d. Grając w spiskowo-paranoiczną grę „Illiminati”
 i śmiejąc się diabolicznie

(Skądś)

*

piątek, 22 maja 2009

Starzy bogowie nie mieli nic przeciwko grze w kości, to ten nowy jest ascetą


Młody Dr. Frankenstein
zaprasza na swoją stronę:
www.najlepsze przeróbki
chomików.pl

Miałem wracać od Sióstr tramwajem, ale powietrze było takie świeże i soczyste po deszczu, a  Miasto takie świetliste i pełne życia. Do tego horyzont rozświetlały co chwila rozbłyski burzy umykającej w kierunku Brzeźna. Musiałem, po prostu musiałem rzucić się w pogoń. Gnałem omywamy wilgotnymi płachtami powietrze, pod pojawiającym się co chwila negatywem nieba, goniłem pomrukującego co chwila potwora pełznącego po niebie w kierunku skrytego na dalekiej północy legowiska. Zatrzymał mnie dopiero inny potwór, stary i znajomy. Rozbijający z mlaśnięciem macki fal u moich stóp. Tej nocy czułem się bardzo mitologicznie.
Dziś nie chce mi się nic. Nawet wziąć prysznica, choć z tym ostatnim mogą mieć coś wspólnego brukarze kłębiący się za moim pozbawionym firanek łazienkowym oknem. Co innego wpędzić w konsternację jakiegoś przypadkowego wyprowadzacza psów czy doprowadzić do zawału jakiegoś  zaglądającego ludziom w bambetle mohera, a co innego trzech typów stojących o metr od ciebie i komentujących twoje obwisłe wdzięki.
Nic to wkrótce dotrze tu Lady Pazurek by maltretować mnie opowieściami: co też nowego zrobiła Ula Brzydula na kanapie z IKEI. A właśnie, widzieliście wersję Brzyduli a'la Majewski? To wrzućcie w You Tube „Bujajcie się faceci”. Możecie sami się przekonać, że szara myszka skrobiąca dotąd cicho w ciemnościach piwnicy może się nagle okazać trzymetrowym waranem, który zawiśnie ci nagle u szyi.
Ostatnio jakiś murzyn opowiadał w radiu, że do jednego w naszym kraju nie może się przyzwyczaić, że gdziekolwiek pójdzie tam wszyscy się na niego gapią, od stóp do głów. Wchodzi do restauracji czy sklepu a tam nagle milkną rozmowy. Ktoś niedoświadczony mógłby orzec, że to rasizm, ale to nie to. U nas Murzyn to nadal postać z lekka mitologiczna. Ulice i restauracje zaś zasiedla lud prosty i wychowany na książkach Szklarskiego. Czarni zdarzają się w buszu z dzidą, albo w amerykańskich filmach, gdy taki się nagle pojawi to trochę tak jakby na progu stanął nagle jednorożec.

Głosowało na nich 60% widzów.
Nikt nie miał wątpliwości kto ma
wygrać. No może te 40%...

(Lady Pazurek)

*

środa, 20 maja 2009

Szare bajki


Czym jesteś Cieniu? Czemuż słyszę twój cichy krok w mych myślach? Dlaczego mój świat nie chce się skończyć, choć ostatecznie wyczerpały się wszelkie zasoby zaufania i logiki. Czym jest ta wiara bez wiary? Czymże jest istnienie po nadziei? Milczysz? Spokojnie, usiądź sobie wygodnie opowiem ci historie, które tak się akurat zdarza, zdarzyły się naprawdę.
Gdy wyszedłem na plażę nie było morza. Piasek kończył się w białym oparze, w którym dostrzec można było ledwie sugestię falowania.
Było kiedyś takie opowiadanie, że umysły umarłych kopiowano do świata wygenerowanego przez komputer. Pewnego dnia, świat ten zaczął znikać. Ludzie wędrowali, uciekając przed rozszerzającą się nicością, zatrzymywali się na krawędziach dolin, które przestały istnieć i wypatrywali pośród szarego oparu ulic nieistniejących miast. Stało się tak dlatego, że do wymyślonych światów przeszli także wszyscy żywi i gdy maszyny zaczęły się psuć nie było ich komu naprawić.
Na plaży stali ludzie, schodzili się z całego Miasta, wchodzili na plażę samotnie, lub parami, dochodzili do granicy niczego i zatrzymywali się. Nieliczni szli wolno wzdłuż granicy tego ostatniego z brzegów. Rozmyci, stali jakby czekając na łódź, która przybędzie z drugiej strony Styksu.
Setki zmierzały ku molu. By ruszyć przed siebie dalej, po pomoście prowadzącym donikąd i zawieszonym pośród niczego. Na końcu mola stały dziesiątki, obejmujących się parek, zamkniętych w tej nierealnej sferze płynnej intymności.
Mgła sunęła pod kątem do góry, tak że za wydmami widoczność już była normalna. Spojrzałem w niebo i było tak jakbym patrzył od spodu na blat z mlecznego szkła, na którymś ktoś zostawił ognisty odcisk słonecznego palca. Dopiero po zachodzie słońca mgła runęła cicho w ulice i leśne dukty. W milczącej inwazji zajęła Miasto i sprawiła, że zwykłość wyglądać nagle poczęła majestatycznie i tajemniczo.
I co ty na to mój Cieniu? Podobała się opowiastka? Masz i drugą: W Noc Muzeów tradycyjnie padało. Ubrałem się elegancko w czarną koszulę i czarne spodnie. Naciągnąłem na plecy moje gestapowskie, skórzaste skrzydła. Koło basenu Polibudy wśród rozświetlanych co chwilę wielkich, ciepłych kropel trwał koncert. Ostra muzyka. Czułem się jakbym to ja był bohaterem pierwszoplanowym tego świata i doczekałem się podkładu muzycznego, wypełniającego dla mnie ulice i doskonale współgrającym z moimi krokami. Nim dotarłem do centrum byłem bardzo mokry i stylowy, jak na najprawdziwszego, krawężnikowego demona przystało.
Na Mariackiej słuchaliśmy śpiewanej poezji. Może i śpiewanej po amatorsku, ale z zapałem. Aubowata szprycha deklamowała drapieżnie Szekspira. Na zewnątrz zaś czaił się świat z milionem mokrych kłów i kłębem szarości pożerającej zmierzch.
Zawitaliśmy do ciepłego wnętrza Steffena, gdzie oprowadzono nas po różnych kawałkach starych statków. Obejrzeliśmy Napoleona wizytującego okrwawiony lazaret. Dzieciaki sięgały do środka i bawiły się obciętymi kończynami. Potem w Zielonej Bramie gapiliśmy się na międzywojenne piersi. Scena z dziewczyną i grającymi jej dwoma geometrycznymi faunami pozostanie ze mną na zawsze. Bieg w ciemności, małe galeryjki, prezentacje i zdjęcia wśród nocy świata i umysłów. Godzilla tańcząca w rytm disco i przewiercana kula. I zmęczenie, zmęczenie, zmęczenie głowy opadającej w szalonym korkociągu ku poduszce.

*

piątek, 15 maja 2009

Eos Różanopalca o szponach jak sztylety


Skoro więc miał to być ostatni wieczór
dla ludzi, spędziliśmy go po ludzku

(Oramus)

Od półtorej miesiąca pogoda jest cudowna. Światło złocistym wodospadem opada na Miasto, wypełnia blaskiem świeżą zieleń. Co jakiś czas na dzień czy dwa opadają pośród flashów błyskawic eskadry chmur, niosąc ziemi ożywczą falę ulewy. Potem chmury odchodzą za linie wzgórz, czarne na tle zmierzchu. Wszystko jest świeże i pełne jak na dziecięcym obrazku. Jest po prostu ślicznie... Zaczynam się niepokoić.
Pogoda nas tu z reguły nie rozpieszcza i takie dłuższe przypływy szczęścia gwarantują wręcz jakąś iskrzącą hekatombę konstruowaną za linią horyzontu. Ostatnio miałem refleksyjne przemyślenia w temacie zainstalowania łodzi na dachu. No ale kto mi ostatecznie zagwarantuje, że to akurat nie będzie ognisty deszcz....
Poza tym, jeśli już mówimy o refleksjach, to miałem ostatnio nad ranem niewielki epizod psychotyczny z udziałem Kerrego Kinga i trzynastu calebritów tańczących wokół płonącego sedesu, w takt  Lennonki dyrygującej 666-cioma czarnymi kotami grającymi na skrzypcach. Taaak, odwykłem od jedzenia wieczorem i gdy już coś przełkną to potem dzieją się rzeczy straszne.
Wczoraj obejrzeliśmy u sióstr „Mirror mask” Gaimana. Film przesiąknięty nim na wskroś, od fabuły, przez dialogi aż po przerażającą scenerię jaka może wykluć się w dziecięcej głowie. To taka prawdziwa bajka, bajka straszna, taka jaką dzieci uwielbiają. Stworek ją pokocha.
Potem zagraliśmy w Neuroshimę i stoczyliśmy zażarty, artyleryjski pojedynek ze zmutowanymi indykami z Meksyku, znanymi także jako Czupakabra.
Tym razem spoczywająca nieopodal Krewetka nie korzystała nadmiernie z przełomowego odkrycia jakim okazało się gardło i struny głosowe. Spała, a snu nie przerywał jej nawet, smolisty kocur Set zwany Międziusiem, wskakujący co chwila z impetem na wózek i wyciągający pyszczek w kierunku twarzy dziecka, jakby rzeczywiście usiłował ukraść jej oddech.

- Ty nie możesz umrzeć, musisz żyć!
- Już to zrobiłem

(Pandamagorium cudowne emporium, czy jakoś tak)

*

środa, 13 maja 2009

„To decyzja polityczna” powiedział nieudacznik


Jeśli potrafisz o tym marzyć to
potrafisz także tego dokonać

(Disney)

Wybrano dziś miasta na Euro. Miasto jest oczywiście w czołówce, trudno się dziwić, ostatecznie większość warunków spełniliśmy nim inni choćby dotknęli ich palcem, a poza tym to u nas w końcu powstaje jeden z najpiękniejszych stadionów Europy. W ogóle wygrały miasta, które kojarzą się z rozwojem i biznesem. Śląsk dostał jedno z miast, które wystawił. Przegrał Kraków, który z tego powodu aż zagotował się ze świętego oburzenia. Co w sumie nie powinno dziwić w przypadku krajowej stolicy snobizmu. Niestety same ambicje i wiara we własną wielkość nie wystarczą, Krakau od lat ciężko pracował na swoją renomę atrakcji turystycznej, miejsca słynącego z taniego piwa i prostytutek. Trudno się więc dziwić, że nie postrzegano go poważnie, a tak prestiżowej imprezy UEFA nie chciała urządzać w miejscu, jak to powiedział Żarno patrzący na świat z Portsmouth, uznawanego na całym kontynencie jako jeden z centralnych kurwidołków.
Nic to, może jeszcze potknie się Ukraina, choć osobiście im tego nie życzę, bo ta impreza jest o wiele bardziej potrzebna im niż nam. Osobiście uważam też, że źle się stało, że liczba wybranych miast w obu krajach nie jest równa. Jesteśmy lepiej przygotowani bo jesteśmy bogatsi, a jesteśmy bogatsi bo łoży na nas Unia, Ukraina musi radzić sobie własnym sumptem i jak na swoje możliwości radzi sobie nieźle. Nie godzi się kopać leżącego.
Z aktualności Awaria pilnuje znajomym mieszkania, siedzi tam zupełnie sama w towarzystwie pełnego barku, wielkiej plazmy i tłustego psa. Może byśmy tak wpadli tam stadnie, ulżyli jej w samotności, opróżnili szkło, podpalili firanki i zgrillowali bestię? Jeśli są chętni niech zgłaszają mi się na końcówkę, byle szybko bo termin jest na jutro.
Void i Stasiu Zwany Czesiem pojechali na jakiś zlot rycerski do Wenecji (tej naszej okolicznej jakby co), dowieźli im tam żarło z cateringu i wszyscy się zgodnie i zachowując esprit de corps pochorowali. Noc spędzili upojnie przestępując z nogi na nogę w piędziesięcioosobowej kolejce do Toy toya. Ci którzy opuszczali przytulne wnętrze wędrowali od razu z rezygnacją na koniec kolejki. Jak to ujęła Void, to był przesrany weekend.
A poza tym w Mieście mamy nagłą inwazję pomników. Przed Kaplicą Królewską obsiądą wkrótce fontannę cztery lwy, przed dworcem pojawiły się żydowskie dzieci a przed biblioteką główną UG jakiś gość z piórem stojący w pozycji „I'm king of the world”. Niedługo przed Katownią pojawi nam się też król z koniem i orszakiem. Miłe to dość bo widać, że metropolia od rzeczy wielkich zaczyna w końcu przechodzić do szczegółów, które w ostateczności przecież najbardziej cieszą. Poza tym co ważniejsze, większość z tych pomników ma radosną wymowę, co nie jest takie zwyczajne w naszym cmentarnym kraju.

Gdyby samą furią można by było coś
osiągnąć rosomaki już dawno opano-
wałyby galaktykę

(Weber)

*

niedziela, 10 maja 2009

Czarna pieczarka Borosa... czymkolwiek jest


Wyszłam z tunelu na świat
zgasły latarnie, zawył wiatr

(smsowa twórczość Lady Pazurek)

Zawsze chciałem pić i bawić się z wesołą kompanią w prawdziwej tawernie... i udało się. Marzan i Meier, znani także jako M&Msy, zrobili wieczorek w Zejmanie na Wyspie Cegieł. Wojna pozostawiła Wyspę postrzępioną i porwaną. Tysiąc lat historii zostało wymiecione pod dywan dziejów przez czerwone kohorty, w samym płonącym sercu walczącej do końca Fertung Danzig. Do dziś Wyspa pozostała morzem potrzaskanych cegieł. wyszczerbione ruiny godzą w niebo. Pośród wędrującego pyłu błyszczą nocą łuski bruku i wyślizgane, stare szyny. Na całej Wyspie z dziesiątek spichlerzy ocalały tylko cztery, wśród nich Steffen, niegdysiejsza własność rodu Steffenów, który płonął na długo przed wojną, tracąc trzy górne piętra. Myślę że to właśnie uratowało go podczas Wielkiej Pożogi. Był zbyt niski dla pocisków.
W Steffenie jest Zejman, a przed Zejmanem stoi stary, drewniany kuter. Wchodząc można pogłaskać go w zmurszałą burtę. Potem zaś schylając się w niskim wejściu wkracza się do innego świata. Podobno Zejman jest centrum polskiego żeglarstwa, to nie tylko niezwykła knajpa to sala spotkań i muzeum, w którym zgromadzono 15000 eksponatów, w tym 3000 kufli. To jest po prostu Miejsce. Blaty z monet, tapety z banknotów, wiszące pod sufitem stare reje i galiony, morskie latarnie, beczki, zdjęcia i setki, setki drobiazgów. Wielka głowa łosia o zamyślonym wyrazie pyska. Obiecałem Szponiastej zamontować u nas taką w ubikacji nad sedesem...
Wiersze brzmiały świetnie w tej scenerii, nie było bezsensownego pieprzenia, za barem dowodził Komandor rozlewając tanie piwsko. Towarzystwo nie było może liczne, za to konkretne i balanga trwała do nocy, łącznie z tańcami i masą śmiechu. Tańczyłem ze Szponiastą, piłem piwsko z grubo rżniętych kufli i ryczałem „Alice” z Texxem, który wyglądał jak Conan Barbarzyńca. Pośród grubych, drewnianych wsporników pomykały gibkie lasencje i Boros pośród nich. Baranek przyprowadził jedną z najpiękniejszych dziewczyn jakie widziałem od dawna, jaśniała wewnętrznie jak ksenonowa latarnia.
Gdy wszyscy byli już gotowi i rozchichotani, Komandor porwał nas na nocne zwiedzanie spichlerza. Oczywiście po ciemku. A spichlerz chociaż zachował jedynie dwa górne piętra to jest ogromny. Każde piętro ma długość 70 metrów i jest otchłanią pylistego mroku, z którego mdły blask telefonów wyławiał ogromne, drewniane wsporniki i zalegające podłogę, bezwładnie porzucone, zagubione przedmioty. Wędrowaliśmy niczym pochód duchów przez mroczne tunele i strome schodnie, pod którymi stawiano niegdyś balie z wodą, po czym spędzano do nich setki szczurów grasujących pośród zmagazynowanego zboża. Na samym szczycie, niczym szkielet jakiejś metalowej bestii, spoczywa dziewiętnastowieczny dźwig. Podobno ktoś niechcący, kiedyś, coś przełączył i okazało się, że cholerstwo nadal działa i wciąga...
Nasze przejście przez mrok znaczyły trzaski i rumory, w tym jeden szczególnie spektakularny, a gdy Komandor spytał przy dźwigu czy wszyscy są, ktoś z tyłu rzucił: Tak, Artur już wyszedł z wanny...
W nocy na mieście panował jeszcze spory ruch, choć o tej porze nie spotykało się już raczej trzeźwych. Nie wyróżnialiśmy się więc za bardzo. Uśmiechniętą od ucha do ucha Pazurkowatą odstawiłem nach hause gdzieś o wpół do drugiej. Sam dowlokłem się do domu koło trzeciej. Ostatnie dwa kilosy w ciepłym deszczu, którego dotyk na rozpalonej skórze powitałem z prawdziwą ulgą.

*

sobota, 9 maja 2009

Stocznia żywych trupów


Pazurek - Już wiem jak nazwiemy nasze dzieci:
Florentyna i Faustyna, w skrócie Flora i Fauna.
Ja – Czemu od razu nie Bazooka i Laweta?

Do drugiego roku życia Szponiasta była karmiona tylko piersią. Pewnego dnia jej matka zachorowała i musiała zacząć brać antybiotyki, wzięła więc pociechę na ręce i mówi: „Od dziś będziesz jeść normalne jedzenie bo mleczko mamusi będzie niedobre”. A Szponiasta na to „Dobrze”... i tyle. Żadnych fochów, żadnych płaczów. Jej matka była w lekkim szoku. To jest jedna z tych nieokreślonych cech, które tak mi się podobają w moim Złowrogim Maleństwie. Gdyby nagle otworzyły się podwoje piekła i pomiot Władcy Kłamstw zalał Ziemię, to na negocjacje wysłałbym Lady Pazurek, choćby po to żeby zobaczyć stropioną minę Diabła, który trafiłby na jej zwartą neurologikę.
A poza tym nuda. Nic się nie dzieje. Schowałem się przed ulewą pod betonowym przęsłem Błędnika i patrzyłem w zaparowane okna przejeżdżających pociągów. Potem przyszedł ciepły i szalony wiatr, który naciskał a nie szarpał. Drzewa kładły się do ziemi, powiewy obejmowały miękko ludzi i falowały miastem niczym czerwonymi wodami oceanu. Szedłem przez Neue Scotland pośród tańczących w wirach powietrza płatków kwiatów wiśni. Przemykały mi lekko po twarzy niczym w filmach Mamoru Oshi.
Chłopaki gwizdnęli mi chodnik spod drzwi. Teraz ciągle muszę sobie przypominać, że za drzwiami jest o 40 centów niżej. Już ze dwa razy łapałem się futryny, żeby nie wyglebać się na pysk. Spod ziemi wyłażą fascynujące rzeczy. Skorodowane resoraki, folie po pyzach z lat siedemdziesiątych, złoża zapomnianego lastryko a ostatnio nawet kawałek zmurszałego filtra od niemieckiej maski przeciwgazowej i ułamany ludzki piszczel. Może to i dobrze, że nie kopali głębiej bo miałbym pod oknem ekshumację na pełną skalę i musiałbym polewać wrzącym olejem ścierwojady z Instytutu Prześladowań Narodowych.
Coś jeszcze? A tak, życzenia. Życzę wszystkim związkowym kurwom, przez które odebrano Miastu jego święto, aby zdychali w bólu, gnili żywcem poczynając od małych stęchłych kutasów. Życzę wam wy bando nieudacznych, bezużytecznych, zarobaczonych gówien, żeby historia was rozdeptała i wymiotła, życzę wam szczerze i z całej głębi mojego czarnego serca, żebyście zostali zapomniani.

- Powiedziałaś, że coś do mnie czujesz...
- Ale nie powiedziałam co.

(Dirt)

*

środa, 6 maja 2009

Bóg wymaga najwięcej od tych których najbardziej kocha


Pojawił się niespodziewanie obok
wykorzystując swoją umiejętność
niespodziewanego pojawiania się
obok

(Ciszewski)

Idę przez półmrok. Wokół w ścianach, przecznicami, przeskakując ponad uśpionymi dorosłymi i łóżeczkami dzieci, biegną wilki. Możesz wierzyć, że to cienie czy plamy wilgoci, lecz ja czuje intensywną uwagę świecących ślepi wpatrzonych w moje plecy. Swoją drogą to zabawne jak bardzo synonimem strachu mojego pokolenia był wilk o świecących ślepiach. Pamiętam jaki popłoch i epidemię tysięcy nocnych koszmarów wywołała Akademia Pana Kleksa, w której pośród płonących wzgórz wędrowały armie wilków.
Czasem trafia się jakiś jaśniejszy punkt pośród zaułków. Zatrzymują się wtedy i unoszę twarz ku niebu w poszukiwaniu gwiazd. Skrawku nieba obramowanego postrzępionymi krawędziami dachów. Później ruszam jednak dalej, a szarych wilków z każdym dniem, z każdym rokiem jest coraz więcej. Czuję na karku ich oddech, ich milczące oczekiwanie.
Uśmiecham się pod nosem. Krople skapują mi z włosów i okularów. Robię kolejny krok. Kiedyś ostatecznie dotrę zapewne do jakiejś głównej ulicy, pełnej ruchu, ludzi, neonów i aniołów w minispódniczkach. Stanę u wylotu światła i cienia, obejrzę się za siebie ostatni raz i dam krok w światło.
Tymczasem jednak pada deszcz. Rozpuszczam ból głowy w megatonowej kawie. Za oknem dwóch typów zabiera mi ziemię z podwórka. Ojciec wszedł w kolejną maniakalną fazę remontu i mają mi wyłożyć brukiem i kamieniem podwórko od brzegu do brzegu. Na razie zbierają wierzchnią, półmetrową warstwę ziemi i wrzucają do kontenera.
A poza tym marzy mi się praca stróża nocnego, najlepiej w kawiarence internetowej. Ma ktoś jakieś propozycje?

- A pan to wie kim był patron pana ulicy?
- Ta, a pani wie kim byli Dworcow i Kolejow?
- No nie
- A przecież w każdym mieście jest ulica
  Dworcowa i Kolejowa...

(W pracy Krzyśka)

*

sobota, 2 maja 2009

A mogliśmy być w Pcimiu


- Czym stuka chleb w szybkę w piekarniku?
- Piętką

(Lenn)

Noc rozłożyła swe mroczne skrzydła ponad krainą. W ciemnościach wspólnej sali obudził mnie dźwięk, coś jakby szuranie, jakby coś chodziło po pomieszczeniu. Było ciemno jak cholera, ja trzeźwiałem powoli, a wszystko mieszało mi się w chorych z niedospania i zmęczenia wizjach. Coś krążyło po pokoju a na suficie, koło okna żarzył się fluorescencyjny napis: Wyjście awaryjne. Wszystko mieszało mi się z treścią książek i wspomnieniami. W końcu wróciłem do siebie na tyle, że stwierdziłem że to M wędruje gdzieś przez sen, a jego stopy szeleszczą w śpiworze.
Zjedliśmy na tarasie o poranku. Ruszyliśmy przez narastający upał. Trafiliśmy na przełęcz z pomnikiem, gdzie odbyła się jedna z największych partyzanckich bitew. Był tam kamienny stół, zaraz więc zrobiliśmy zdjęcie jak za pomocą noża do chleba składam ofiarę z niewidzialnej dziewicy. Wędrowaliśmy przez szczyty i przekraczaliśmy gęsto zaludnione doliny. Słońce smażyło nas gdy wspinaliśmy się po szerokich, piaszczystych drogach. Byliśmy tak przegrzani i wysuszeni, że potem piliśmy całą noc, a Marzan wyskoczył nawet w Wawie z pociągu i przyniósł ze sklepu drogocenną butlę wody.
Ostatecznie mieliśmy zjechać ze szczytu kolejką linową, ale zgodnie z przewidywaniami była nieczynna. Za to na szczycie, na którym się znajdowaliśmy trafiliśmy wprost w Gehennę Turysty. Były akurat jakieś ekstremalne zawody w zjeżdżaniu rowerem po górskim stoku. Zadeptany szczyt pełen był ludzi, jeżdżących we wszystkie strony rowerów i smrodu żarłodajni.
Stoczyliśmy się po stoku w chmurach kurzu, luźnych gałęzi i suchych liści. Obok biegła trasa zjazdu. Latały rowery, kibice krzyczeli coś o „Ogniu w dupach” a piękne panny zakrywały sobie usta, w chwilach gdy kolejny delikwent nie wyrobił na muldzie, albo wymienił przyjazny uścisk z drzewem.
Potem był już tylko trzęsący bus i plac przed dworcem w Krakowie. Kraków zawsze lubiłem, słyszałem o zmianach jakie tu zaszły i przyznam patrzyłem na nie z przyjemnością (I ujrzał to Kiszczak i wiedział, że było dobre). Na pożegnanie skonsumowaliśmy sobie po placku węgierskim w Restauracji Galicyjskiej. Poczuwszy się znów jak ludzie dotarliśmy do pociągu. Był tłum. Znowu nie spałem. M za to ze spaniem w drodze nie ma żadnych problemów. Aż za bardzo, można powiedzieć, o czym świadczy imponująca kolekcja mandatów za przejechanie właściwej stacji. Tym razem pociąg po przybyciu do Miasta Miast miał jechać do Kołobrzegu. Wędrując pod jaśniejącym niebem przez znajome ulice zastanawiałem się czy nie otrzymam za parę godzin stamtąd smsa.

- Jak prawdziwi metale nazywają biegunkę?
- Anal Khatar

(Lenn)

*

piątek, 1 maja 2009

Sen o Pduku Przeklętym


Marzan – Ten pasztet trzeba zjeść bo sinieje
Ja – To miała być rekomendacja?
Przekonałeś mnie...

Gdy długo nie śpimy sny przychodzą do nas. Przybywają na jawie, rozmiękczają rzeczywistość, wlewają się w świat miękką, barwną falą. Ten sen zaczyna się w pociągu, gdy w przepełnionej stukotem kół ciemności, drobna dziewczyna w czerwieni, zsuwa się kolejny raz po oparciu i przytula się do mnie przez sen. W Katowicach zmieniamy wagony, bo te którymi jechaliśmy skręcają do Wisły. Do samego Krakowa stoję patrząc na przybycie świtu i sarny krążące po polach i łąkach bez choćby odrobiny lęku.
W podziemiach Krakowa autobus podjechał w momencie naszego wejścia na przystanek. W Myślenicach drogę przegrodziła nam najeżona maszynami i pachnąca gorącym asfaltem, rozbudowująca się Zakopianka. Dużo czasu zajęło nam opuszczenie miasta.
Odeszliśmy w cień drzew i roztańczone słoneczne plamy. Szlak wił się po szczytach Beskidu Wyspowego. Jeśli kogoś dziwi ta nazwa powinien popatrzeć na okolicę w czasie mgły. Na najwyższym szczycie okolicy odkryliśmy nowiuteńkie obserwatorium astronomiczne. Poprzednie, które stało tu w międzywojniu powstało na ziemiach darowanych przez Hrabiego Lubomirskiego. Nasi nazywali tam komety, dopóki całości nie sfajczyli Niemcy. Podobno gdy kazali naukowcom znieść na dół teleskop, zastanawiali się czy ich rozstrzelać czy puścić, ówczesny dyrektor obserwatorium, który rozumiał niemiecki, osiwiał nim dotarli na dół.
Odkryliśmy niesamowitą polankę ze stokiem osuwającym się nagle spod nóg i bajecznym widokiem. Wkraczało się na nią przez mroczny świerkowy tunel i nosiła ślady wykorzystywania przez paralotniarzy. Piliśmy tam piwo i gadaliśmy dopóki nie wygonił nas wiatr.
Lądowanie w schronisku Kudłacze uczciliśmy fenomenalnym dewolajem i piwskiem. Widok był piękny a rodzina zamieszkała schronisko raczej intrygująca. Nim zapadł wieczór właściciel udał się w kierunku uli, po czym powrócił wytrząsając z odzienia żądlące zaciekle robotnice, zabrał się więc za sadzenie pomidorów. Wokół biegało z prędkością światła latorośle i szalona bestia klasy jamnik, a niziutka gospodyni miała niesamowite usta, które do tego zwijała w taki niewinny dzióbek. Aż chciało się po nich przejechać opuszkiem palca.

Cdn.

*