czwartek, 30 czerwca 2022

Talia znaczonych barw

 Oto nasz świat. Drobna kulka

zawieszona na promieniach słońca

(Sagan)


Na zewnątrz powoli sunie burza. Odległe gromy rozbrzmiewają gdzieś pod powierzchnią świata. Spokojnie wyciągam drzazgi z rąk, słuchając Luca Evansa śpiewającego, że miłość to pole bitwy. Kiedyś właśnie tak chciałem wyglądać i taki mieć głos. Dziś wygląd staje się dla mnie czymś abstrakcyjnym. Nie patrzę w lustra, nadmiar tego co w środku zasnuwa płynną watą to co na zewnątrz. Zazwyczaj definiuję się jako myśl.

Fala upałów jest czymś zupełnie innym, gdy pracujesz pod otwartym niebawem, to pojedynek woli, czy wytrzymasz, czy to zniesiesz gdy świat powoli oddziela twoje ciało od kości. 

Byliśmy ostatnio w Przywidzu, to moja przystań dobrego samopoczucia. Jeżdżę tam, żeby się nie ruszać i patrzeć jak woda odbija światło. Obecny wyjazd minął pod znakiem "Przemijania", gadaliśmy z Krzyśkiem, sącząc różne roztwory, o przeszłości, o ubytku objętościowym dni i sekund. Lasy i wzgórza opływały nas spokojnie, a my siedzieliśmy, gadaliśmy i patrzyliśmy jak świat przemija w własnym tempie.

Cudownie jest się starzeć. Czuć jak centrum wszechświata pokrywa się powoli z naszym centrum. Galaktyki w moich żyłach, cień mgławic pod powiekami. Gigantyczna czarna dziura ziejąca nieukojoną żarłocznością w miejscu serca.

Wpadł też ostatnio Marzan, zapraszałem na ciepłą wódkę, ale było zimne piwo, dużo zimnego piwa. Zapoznałem, go z Umierającą Ziemią Vanca i Opowieściami z Siekierezady pisanymi gdzieś tam daleko, w mojej ukochanej Cisnej, przez ostatniego bodaj Mad Maxa polskiej literatury. Skończyliśmy słuchając do nocy z Tuba ukraińskich i rosyjskich punkowych kawałków, które nawet gdy są wesołe, to śpiewane są z krawędzi grobu. Wczoraj upał, praca i alkohol, złożyły wota w umęczonej świątyni mojego ciała i posłały mnie na kilkanaście godzin w krainę snu. Było tak cudownie bezmyślnie, że nie żal mi utraconego na nic czasu.

A dziś jest ostatni dzień istnienia Samu w Brzeżnie. Jest to miejsce, które znałem całe życie. Robiłem tam pierwsze zakupy i stałem pod nim w śniegu, przez całą noc w kolejce po kawę. Szło się całą rodziną, rozstawiając strategicznie w kolejce, bo był limit na osobę. Tam też widziałem jak zmieniał się świat. Twaróg, serki  homogenizowane i lody kalipso zmieniały się w ocet i skamieniałe pierniczki katarzynki. Potem Ptyś i Irysy z makiem, a potem eksplozja lat 90, kiedy wszystko wypełniły kolory i niepowstrzymany nadmiar, który pokochałem.

Zamknięcie Samu kończy pewną epokę, moją. Ostatnio wszystko zaczęło się zmieniać, osiedla wkraczają na ostatnie brzeźnieńkie dzikie pola, rozwijają się drogi. Grodzona jest martwa linia kolejowa, która nie jest już martwa. Wszystko zostaje usystematyzowane i ostatecznie zamknięta, a ja tkwię między stronami, nie mając dokąd pójść. To ostatni rozdział mojej opowieści. Wygląda na to, że go przetrwam. Trzeba będzie zacząć pisać coś nowego. 


Czyż z reguły tak nie jest, że zabija

 nas to co najbardziej kochamy?

( Wyimaginowania rozmowa z Lennonką, podczas jakiegoś spaceru)

*