czwartek, 30 grudnia 2010

Maczeta nie smsuje

Kopciuszek oglądany od tyłu
jest historią kobiety, która
uczy się, gdzie jest jej miejsce

(Eska)

Rozumiem, że macie już dość o śniegu? Racja, jest przecież jeszcze lód. Ale na poważnie, w ciągu ostatnich tygodni moja egzystencja zintegrowała się ze środowiskiem, w którym bytuję i pracuję, a środowisko to składa się głównie ze śniegu i różnych sposobów przemieszczania go i wprawiania w ruch. Zdaję sobie więc sprawę, że mogę być ostatnio nieco monotematyczny i niczym Eskimos zapoznam was wkrótce z kilkudziesięcioma określeniami na to białe kurewstwo, które podporządkowało sobie moje życie. Ale w sumie o czym innym by tu pisać, o tym, że widziałem zdjęcie lasi Marzana i że to naprawdę niezła szprycha, albo opowiadać o tym jak w dawnych czasach, gdy Dan pracował jeszcze na złomowcu to miał pomocnika, który co rano przypalał trawę a potem szalał radośnie pośród stert żelastwa i umykających w popłochu żurów dwutonową sztaplarką, którą na pełnym gazie skakał z muld i nierówności wprawiając w drżenie okolicę.
Myśmy z kolei mieli kiedyś kierowcę, zwanego Kaczorem, który w cztery tygodnie, cztery razy skasował naszego gazowego, firmowego poloneza. Kaczor był znany z tego, że był spawaczem i nie zwalniał. Jeśli chodzi o spawanie, to już samo to mówi wiele o jego kunszcie i finezji, poza tym panicznie bał się tego dygoczącego grata i wychodził z założenia, że jeśli dociśnie gaz do deski i zaciśnie mocno oczy to prędzej czy później przejedzie każde skrzyżowanie. Jego ulubionym sportem, czy też żywą, trwającą traumą, było holowanie przyczepy pełnej okien. To co się działo, gdy mknął w dół stoku z nami czterema na pokładzie i dwiema tonami szkła z tyłu, a tuż przed maską pojawiał się znikąd próg zwalniający, przeszło do legendy i krąży szeptane z nabożną czcią po wszystkich budowach świata. Zapewniam was nie ma takiego obiektu, który by przy odpowiedniej prędkości nie poleciał. W tym wypadku było to wiele latających obiektów, część nawet tymczasowo żywych. Niestety jak w każdej bajce bywa na końcu zawsze jest lądowanie... ale przecież nie będę wam o tym opowiadał, bo to przecież nuuuda.
W sumie wokół tylko śnieg i lód, lód i śnieg, a i strzałka ułożona na ścieżce z zamarzniętych psich kup. Naprawdę wolałem nie wnikać dokąd prowadzi.

Żona do męża: Kochanie,
gdybyś wiedział co przed
tobą ukrywam, powiesiłbyś
mnie za jaja...

(Eska)

*

wtorek, 28 grudnia 2010

Płoń i skwiercz

- Chcesz wpierdol okularniku?
- Stary, ja się wychowałem w Brzeźnie,
jeśli chcesz mnie przestraszyć to spryskaj
mnie wodą święconą, alboco...

W pierwszy dzień świąt wędrowałem do Szponiastej przez zaśnieżony las. Cały na czarno, w gestapowskiej skórze, skórzanych rękawicach, czarnej czapie a na plecach plecak pełen prezentów... Poczułem się jak jakiś Satan Claus czy inny Jack Skeldington niosący dzieciom pod choinkę śmierć i pożogę, oraz ewentualnie te zabawne, spreparowane, małe główki.
Te parę godzin u Pazurkowatej to był cały mój odpoczynek w zeszłym tygodniu.
Boli mnie wszystko. Harowałem prawie całe święta, jak nie w pracy to „w domu”, a w poniedziałek już czekało na mnie zakute w szklany pancerz pół metra śniegu na parkingach wielkości lotniska. Teraz mam ochotę zabrać do pracy karimatę i wpasować się gdzieś między biurko a mały czołg do czyszczenia hal i przespać dwa dni.
Do tego jest zimno. Jest z -14 i wieje wiatr, więc umówmy się, że temperatura odczuwalna to co najmniej -700. Ostatnio nie miałem czym wbić gwoździa, na szczęście nieopodal kontenera znalazłem zamarzniętego na kość, przejrzałego banana. Przy uderzeniach wydawał taki ceramiczny dźwięk.
Poza tym robię sylwestra. Jak ktoś chce się wprosić zapraszam, mile widziane płynne zaproszenia. Mam ochotę ściągnąć stadko znajomych dziewczyn, spić je i porobić noworoczne psikusy typu: tabletka gwałtu do drinka, a potem budzi się na kacu 1200 metrów nad Afganistanem obleczona w mundur i karabin, w momencie gdy sierżant psychopata, otwierając kopniakiem drzwi do nicości, właśnie wrzeszczy: Minuta do skoku...
Ale tak na poważnie, z tego co słyszałem Avatar znów zbierała przez cały rok kasę na fajerwerki. Zamierzam ustawić je wszystkie w oknie i urządzić dywanowe bombardowanie domu sąsiadów. Mają w ogrodzie mnóstwo choinek i iglaków zapowiada się więc małe Drezno. Może do nich dotrze, że zapalanie o 2 w nocy szperacza, tuż za moim oknem nie jest trafionym pomysłem.

Odważny, to inne określenie kogoś
zbyt głupiego by odsunął się na bok

(Holt)

*

sobota, 25 grudnia 2010

Po dobrej stronie nocy

W całej historii świata, były
tylko dwa udokumentowane
przypadki zbiegu okoliczności.
Większość specjalistów jest
zgodna, że drugi był sfingowany

(prawdopodobnie Holt)

Kładę się po 14 h roboty. Za 3,5 godziny będzie doba jak przemierzam rzeczywistość. Zamykam oczy, 40 minut później sms od Marzana, że jest w Letniewie (Co on tam robi? Chyba ginie) i czy nie mam ochoty na piwo i zabawę. Przedtem dostałem od niego palący sms, że pod Neptunem zbieramy się by napluć w oko Łukaszence, zdaje się, że jeszcze akurat byłem w pracy. Jestem prawie pewien, że teoria światów równoległych jest trafna, a do mojego świata białych lasów w ciemności, śnieżnych wirów, smaku soli na ustach i wielodniowego przemierzania z maszynami mrocznych podziemi, w których ścianach szemrzą cicho wody Styksu, docierają czasem głosy z zupełnie innej planety. Odległej o setki i dziesiątki lat świetlnych i bliżej nieokreśloną liczbę multiwersalnych błon, za którymi da się wyczuć dotykiem ruch czy kształty, ale które nie dają się w żaden sposób przerwać. Co niestety nie zmiana faktu, że czuję się jak zdrajca.
Dziś mamy pierwszy dzień świąt. Dopiję herbatę i idę do pracy.
Ostatnie dni były dość ciepło, wręcz upalne. Temperatura tańczyła wkoło zera i padał deszcz, który natychmiast zamarzał w biały lukier. Nie będę nawet wspominał jaki wpływ miało to na proces chodzenia czy ruch kołowy, wyglądało to za to niesamowicie. Drzewa i domy odbijały się w śniegu jak w tafli jeziora. Woda płynęła przez moment zamarzając w fałdy i jęzory, w świetle ulicznych latarni wyglądało to jak wschód słońca nad Merkurym.
Na ulicy ludzie rozmawiali o „biednych drogowcach”, a ja uświadomiłem sobie, że to o mnie.

Według rosyjskich wierzeń,
ludzie urodzeni w wigilię
stają się wilkołakami.

*

sobota, 18 grudnia 2010

Ludzie muszą kochać bo inaczej by wyginęli

Patrzyła na niego ciepłym,
zadumanym spojrzeniem,
jakby drapieżnego anioła

(Holt)

O poranku ponad śnieżnym pustkowiem, za zasnutego błękitną mgłą horyzontu wystrzeliwuje w niebo różowy promień. Nie wiem na czym to polega, ale tak to wygląda, różowa kolumna światła podpierająca nieskończoność. Potem nadchodzi słońce i dymy z EC2 tracą swą biel i szarość i stają się na wskroś czerwone. Gdy pierwszy raz ujrzałem to ponad zamarzniętymi łąkami za Szpitalem Zaspa, aż się zatrzymałem, i to mimo, że o poranku, wędrując do pracy niosę półtorej nieszczęścia pod kurtką i mocno koncentruję się na zachowaniu ogólnej szczelności, bo najdrobniejszy strumyk powietrza docierający do gołej skóry niesie potencjał trzymanego w ogniu noża.
Ostatnio znów dyrygowałem pługiem szalejącym po parkingach 3żagli. Stanąłem na półtorametrowej zaspie i wymachiwałem rękami to tu to tam. Brakowało tylko batuty. To w sumie dość zabawne jak coś tak dużego gna w takt twoich ruchów to tu to tam jak mały piesek za piłeczką.
Ostatnio też skuwałem lód w Oliwie, to akurat nie było zabawne. Skończyłem gdy spod swetra zaczął wysypywać mi się zamarznięty pot. Robiło się naprawdę ciemno, było cicho i pusto, a ja przy każdym kroku musiałem przezwyciężać opór kostniejących stawów. Ostatecznie dowlokłem się na pętle w Oliwie, kto nie jeździł ostatnio tramwajami ten nic jeszcze nie przeżył. Przypomina to trochę próbę generalną do końca świata. Od razu przypomniał mi się pociąg z Woodstocku. Enyłej. W pewnym momencie przesączyła się do mnie jakaś taka fajna, czarnowłosa laseczka w białym futerku z sępikiem. Nie miała się czego chwycić więc radośnie się o mnie oparła i zaczęło się. Wiła się raz tu raz tam, trzy razy wyjęła i schowała telefon, dłuższą chwilę poszukiwała słuchawek. Cały czas intensywnie się o mnie ocierając i wypełniając usta włosami, w ogóle jej przy tym nie przeszkadzało, że stałem trzymając przed sobą plecak, a moja dłoń znajdowała się dokładnie pomiędzy jej pośladkami, a palce, że tak powiem, na wysokości zadania. Westchnąłem rozdzierająco raz czy dwa, w końcu nie wytrzymałem i mówię jej prosto w ucho, które akurat niemal przylegało do moich warg: Ej Młoda, jeszcze chwila i się podniecę i będzie nam jeszcze ciaśniej. W tym momencie, WHOAM! Ludzie odsunęli się tworząc wokół nas krąg przestrzeni.
Trochę jak w tym, kawale, co to mama jedzie w autobusie z córą. Straszny ścisk i nagle córa mówi: Mamo, chyba będą w ciąży. Bój się Boga, dziecko, z kim?! Nie wiem nie mogę się odwrócić.
Tramwaj oczywiście nie dojechał. Wsiadło tylu ludzi, że nie był wstanie ruszyć i do epicentrum poczłapałem pieszo w moich świętej pamięci koronkowych adidasach, które teraz zmieniają się w lodową skamielinę u moich drzwi, jako ponure ostrzeżenie i nauczka. Wiem, że to nielogiczne, ale gdy wracam z roboty i widzę jak pogrążają się w lodowym grobie robi mi się lepiej.

Jak to ktoś napisał o pewnym oficerze:
Podkomendni poszliby za nim wszędzie,
ale z ciekawości...

(Holt)

*

środa, 15 grudnia 2010

Opony piszczały jak płonące pawie

...ja tak odnośnie wczoraj
to znaczy jutro...

(Lady Pazurek)

Doskonale się bawię pośród tej śnieżnej katastrofy. Istnieje próg, po którym można się już tylko śmiać. No to się śmieję wprost w pysk północnym demonom, plwam na ich oślizgłe, blade cielska, pozwalam by ich palący oddech zmieniał mi kości w błękitne szkło i słucham jak dźwięczą niczym struny harfy. Zaspy, które usypuję zaczynają dorównywać mi wzrostem. Kupiłem dziś glany i resztę prezentów. W domu zzułem strzępy letnich butów, w których brodziłem ostatnio w białawym fluidzie rzeczywistości i wystawiłem je, razem ze sterczącą z ich wnętrza folią, na zewnątrz by zamarzły. Mały odwecik za miesiąc cierpienia. Od jakiegoś czasu zastanawiałem się, czy mniej by bolało, gdybym chodził w klapkach.
Miasto wokół pełznie. Wszystko przedziera się z trudem, światła opatulają się w żółte aureole pośród padających nieustannie drobnych ziarenek śniegu. Lubię gdy wszystko staje się takie ekstremalne, w ciemności przesuwają się łuskowate grzbiety i błyskają pazury. Ludzie kulą się w sobie, zwijają się w cierpieniu jak płatki zeschłych kwiatów. Ja wtedy rozkwitam w tej ciemności. Mój krok staje się sprężysty, wyostrza się wzrok. Kocham każdy kolejny koniec świata. Uwielbiam wyruszać na wojnę.
Już za chwilę, o 4 wstanę by iść. Znów jako pierwszy wydepczę szlak przez las. W śniegu po uda, oznaczę kierunek na Zaspę. Gdy będę wracał wieczorem, będzie to już wydeptana ścieżka, przez tych wszystkich, którzy poszli moim śladem.

Jej włosy pełne były mroku,
twarz księżycowego blasku
a w cudnych oczach tańczyły
tajemnice.

(Sturgeon)

*

niedziela, 12 grudnia 2010

A może Bóg jest po stronie wilkołaków

Siedzę w kościele, pusto, tylko
ja i refleksja. A tu nagle wychodzi
ksiądz z zakrystii, podchodzi do
mikrofonu, stuka – Stuk, stuk, stuk,
zdrowaś? Zdrowaś?

(Bałtroczyk, chyba)

Na zewnątrz mamy połączenie mega odwilży ze śnieżycą. Połowa śniegu zmienia się w wodę nim dotrze do ziemi, wiatr przelewa mięsiście lodowatą breję z jednej strony ulicy na drugą, gdzie uderza falami przyboju o krawężniki i porywa małe samochody. Niezwykle zachęcające, już nie mogę się doczekać wyjścia na zewnątrz. Idziemy dziś do muzeum w Zielonej Bramie, to już drugie podejście, poprzednio zastaliśmy okute drzwi zamknięte na głucho i zrobiliśmy szlak turystyczny po budowach starego miasta.
Wczoraj gdy wracałem z roboty trafiłem na Jana Pawła na, powiedzmy Samanthe. Z S łączyła mnie kiedyś przyjaźń. Teraz nie wyglądała już co prawda jak dzika bogini seksu wychodząca na swych białych stopach z gejzeru pożądania, ale zachowała się naprawdę nieźle. Poza tym miała na sobie dwa nosidełka, jedno z przodu, drugie z tyłu wypełnione bliźniakami i siedziała okrakiem na wibrującym z głuchym gulgotem motorze Yamaha. Gadaliśmy przez 6 zmian świateł wkurwiając niemożebnie zmuszonych do omijania nas kierowców. Podobno poznała męża w czasie motorowej wyprawy do Dubaju, powiedziała, że spodobałby się mi, bo koleś jest Niemcem a jego dziadek był w SS i teraz gdy mają gości Kristow z namaszczeniem prezentuje gościom pamiątki rodzinne. Używają ich też do zabaw seksualnych, powiem szczerze, że wizja przebranej w czarny mundur i czapkę Samanthy, wilczycy z SS, prześladował mnie jeszcze przez połowę drogi do domu. Zaoferowała mi, że mnie podwiezie, ale oceniłem, że musiałbym jakoś tak parabolicznie wcisnąć się pod drugiego bliźniaka i przylgnąć do opiętych skórą fragmentów S, więc dałem sobie spokój.
Cholera, ale dzisiaj ciemno. Oho jakiś potwór tu idzie... a nie to tylko babka.

Najważniejsze jest najbliższe 5 minut
reszta to wyobraźnia

(Mrożek/ Dzień Świra)

*

sobota, 11 grudnia 2010

Tropy bestii w śnieżnej zawiei

To było gorzej niż nieuczciwe.
To było nieopłacalne...

Znowu zapominam czasy kiedy nie odśnieżałem. Las, przez który przechodzę w drodze do domu, sprawia niesamowite wrażenie. Każda gałązka pokryta śniegiem, białe kopuły, wąska wydeptana ścieżka. Zorza zachodu, nisko wśród gałęzi. Śnieg emanujący miękkim, lekko żółtym blaskiem. Taka kość słoniowa. Gdy dotarłem do domu, już na dole, na wycieraczkach, zrzuciłem wszystko co mokre. Zatrzymałem się na moment i pozwoliłem by świat sunął dalej wokół mnie. W końcu drgnąłem, ponownie włączyłem się do ruchu. Otworzyłem drzwi na oścież i poszedłem pospacerować boso po śniegu do kolan.
Wiatr rozrywa chmury i nagle pośród śnieżycy, w której nie widać na wyciągnięcie ramienia, śnieg kończy się jak nożem uciął i z góry z siłą fotonowego młota spada złote światło słońca, a wokół w zapadłej nagle ciszy, na tle błękitnego nieba opadają obłoki śniegu. Po dwudziestu minutach znowu nadchodzi szary zmrok i pośród białych wirów suną tylko skulone postacie ludzi lub potworów. Wygląda to tak, jakby w górze toczyła się wojna. Z całej firmy chyba już tylko ja nie kaszlę.
Zapada zmierzch. Powietrze jest przejrzyste, wiatr porwał chmury wypuszczając na wolność fortecę księżyca sunącą powoli pośród tysiąca odcieni niebieskości i błękitów. Smażę powoli obiad w oczekiwaniu na Szponiastą i wściekam się po cichu bo znów nie dam rady dotrzeć na wieczorek Marzana. Brak mi ludzi, z którymi mógłbym dzielić fascynacje i tęsknoty. Z drugiej strony, oni wszyscy poszli do przodu, a ja zostałem, sam nie wiem gdzie. Powietrze wokół wypełniają pierwsze wirujące płatki śniegu.

*

wtorek, 7 grudnia 2010

Czy Enola Gay była dumna z syna?

Daj sobie czas. Wszystko
się w końcu zdarza.

(Kości)

Świt przybywa na błękitnych skrzydłach, spogląda w dół na maleńką postać w wystrzępionej skórze z opancerzoną szuflą do śniegu w rękach. Figurka wyczuwa jego wzrok i patrzy czujnie w górę. Czuje ciepło, nadciągający miękki oddech odległej Matki Afryki, z której wszyscy pochodzimy. My i nasi bogowie. Północne smoki ulatują wraz z nocą ku Rosji. Przemykają ponad zamarzniętymi paznokciami i popiołem zmieszanym ze smoleńskim błotem. Tymczasem obiekt obserwacji czerniący się pośród plansz parkingów, rozpina powoli zamek błyskawiczny i pozwala by wiatr odnalazł pod kurtką zaginione żebra i zaimpregnowaną niedawnymi mrozami skórę. Budzik w telefonie rozbrzmiewa nagle godziną szóstą, w górze ponad moją głową budzą się z cichym poszumem dźwigi. Rzeczywistość dąży ku nieskończoności dopóki nagle się nie skończy.
Mam pył w lewym oku. Drobny jak puder. Wytrąca się bardzo powoli. Nie pomogły preparaty i leki, ani pół godziny pod otwartym strumieniem wody z kranu. Wpatrywaliście się kiedyś w strumień wody uderzający w wasze oko? Niezapomniane wrażenie. Pył krąży w fluidzie pokrywającym gałkę oczną, rozpada się i łączy, wraz z ruchem oka. Tańczy tuż przed mózgiem w czasie czytania, rzuca cień na oko pomimo zamkniętych powiek, kłębi się i rozwija w małe, czarne galaktyki tuż przed polem widzenia.
Ostatnio nastąpiła też jakaś hekatomba pośród przyjaciół. Nagle wzeszła codzienność, cienie się skurczyły i zniknęły a oni rozpadli się w popiół jak zamyślone wampiry przyłapane przez wschód słońca. Część jest na dobrej drodze do serdecznego kopa w dupę. Od trzech tygodni nie byłem pod Pomnikiem, to najdłużej od 12 lat.
Zdaje się, że zeżarło mi też licznik na blogu.
Poza tym lepiłem dziś z babką pierogi na święta, gdy Starszy przyjedzie z ciepłych krajów śmierdząc wielbłądem będziemy je jeść.

Zużyte rzepki. Często klęczała,
zakonnica, albo prostytutka.

(Kości)

*

wtorek, 30 listopada 2010

No i jak ci idzie zbliżanie się do mnie?



- Oni są jacyś dziwni, od 45-ciu
minut nie było reklamy...
- Ti di di!
- Powiedziałaś i się zorientowali

(My vs TV)

Jesteś małą, nagą dziewczynką pośród mroku, a twoja skóra utkana jest ze światła gwiazd. Radość błyska w twoich oczach, na wargach perli się szkarłatna kropla krwi. Kochasz na śmierć, na zabój, po koniec, po kres esencji. Emanujesz ciepłem, którego łagodność jest równie iluzoryczna jak ciepło słońca, które jest przecież zamrożonym termonuklearnym wybuchem. Twoja skóra nosi zapach wszystkich mrocznych tajemnic. Uśmiechasz się do mnie. Uśmiechasz się do wszystkich. Rzucasz powłóczyste spojrzenie mijając mnie pośród ulicy, gdy po wilgotnych asfaltach przesuwają się roziskrzone mgławice kolorowych świateł. Omijasz mnie zawsze o krok, choć tak bliska. Nie odstępujesz mnie, wciąż obecna tuż na granicy cienia, widoczna kątem oka. Ty jedyna, która potrafisz kochać ostatecznie. Ty która, gdy przychodzisz już nie mijasz. Patrząc przez mrok ulicy, w obecności tysiąca kłębiących się we mnie, niezrealizowanych światów, uśmiechasz się do mnie, gdy wymawiam szeptem twoje imię.
Gdy nadszedł drugi świt po przybyciu śniegu, zjeżdżaliśmy z Bossym z obwodnicy. Droga w głębokim rozmiękłym śniegu, wóz sunął miękko na letnich oponach, a przed nami roztańczył się jakiś koleś w Cienko- cienko czy innym Tico. B usiłował go wyminąć szerokim łukiem, jezdnia była szeroka i pusta. I dobrze bo nagle rozstaliśmy się z tarciem i wóz zaczął wirować w dzikich piruetach dopóki nie zarył dupą w rowie. Byłem w środku paru wypadków samochodowych i nie przejąłem się zbytnio, bo całemu zdarzeniu brakowało Potencjału, ale B wyglądał z lekka blado, a ręce miał kurczowo zaciśnięte na kierownicy.
Główna nawała śnieżna zdaje się nas ominęła, w decydującym momencie zerwał się północny wicher i bombardowanie przeniosło się nad Litwę i Estonię. Wszystko za to zamarzło na szklankę. Popsuła się nam piaskarka podczepiona do naszego Lamborghini wśród traktorów. Musiałem wleźć więc do środka i sypać po ulicach ręcznie i na stojąco. Czułem się jakbym uprawiał surfing, szczególnie gdy pokonywaliśmy garby spowalniające.
Po wszystkim gapiliśmy się z wozu na przemykające za oknami budowy i wykopy. W radiu mówili o tym pomniku Jezusa co to tylko brakuje mu pulsujących, czerwonych żarówek w oczach, a przypominałby Godzillę. Stwierdziliśmy, że Miasto nie powinno oddawać pola. Powinniśmy wznieść stumetrowy pomnik Kaczyńskiego, wjeżdżać windą na górę i patrzeć na świat jego oczyma.

Każdego dnia w Afryce budzi się
lew. Wie, że musi biec szybciej niż
gazela, żeby ją schwytać inaczej
umrze z głodu. Każdego dnia w
Afryce budzi się gazela. Wie, że
musi biec szybciej niż lew, inaczej
straci życie. Kiedy się budzisz nie
pytaj czy jesteś lwem czy gazelą,
po prostu zacznij biec.

(Stiffel)

*

piątek, 26 listopada 2010

Nie jedzcie żółtego śniegu, w ogóle nic żółtego. Ani nie pijcie.



- Ty jesteś człowiekiem bez pasji!
Ty nie masz pasji...
- Mam.
- Tak, jaką?
- Kebaby.

(Zasłyszane w tramwaju)

O mało co nie przenocowałem ostatnio kumpla. Pewnie musiałbym go wcisnąć w stertę ultraprawicowej prasy, którą trzymam na sprzedaż pod schodami. Koleś zdradził żonę w dzień po ślubie i kochająca małżonka bardzo chciała go po tym serdecznie uściskać czy coś. Już się mościł pomiędzy „Tygodnikiem Solidarność” a 'L'osservatore Romano”, gdy pod dom dotarli Hunowie i rozłożyli się z oblężeniem. Znaczy przybyła oblubienica z tatą, wujkiem i czterema przyjaciółeczkami - harpiami i prawdopodobnie z akumulatorem wyposażonym w końcówki, które można podłączyć pod jądra, w bagażniku. Sytuacja przypominała nieco scenę z Garfielda gdy dzieciaki zagoniły śnieżkami Garfielda i Nermala za mur. - Daj nam kociaka, kocie, a darujemy ci życie!, a na to Nermal: Nigdy! Jeden za wszystkich... Wszyscy za jednego, kończony przelatując nad murem. Może nie było aż tak widowiskowo, ale nim wybrzmiało ultimatum, koleś wyjechał z manelami przez okno w łazience i z ogłupiałą miną, był zsuwany na drugą stronę płotu. Podobno widziano go na działkach za kopcem Jeziora Zaspa... Ups, wybacz stary.
W tramwaju spotkałem Małą Słodką Pooh. Znaczy się nadal jest mała ale już nie słodka. Poprzekomarzaliśmy się w typie: Twoja depresja jest niczym w porównaniu do mojej depresji, i złowrogie maleństwo wysiadło koło Manhattanu. Ja – Co, idziesz grać do klubu? Pooh, prostując się na całą swą dumną wysokość wyrośniętego teriera i głośno, na pół wagonu - Tak, idę zabijać!
Seba przysłał Borysowi do roboty faks z tekstem: Help me! S.O.S. Albo koleś znowu opił się syropu i ma spiralną zjeżdżalnie w głąb swego zakonserwowanego solą mózgu, albo właśnie obierają go ze skóry somalijscy piraci. No ostatecznie mógł się też nasłuchać Metallicy. Ci marynarze nie są do końca normalni. Pamiętam jak daliśmy mu na drogę dyskografie Megadeth i Obituary, a potem dzwonił o drugiej nad ranem i mówił, że zamknęli go w hangarze 18 i chcą mu zrobić coś strasznego sondą. Podobno przez połowę rejsu spał w szalupie.

Oglądamy „Predators”
Ja – Ten to twardziel, dotrwał do końca...
Avatar – Może jest po prostu najwolniejszy.

*

wtorek, 23 listopada 2010

Arizońska masakra piranią plejstoceńską



Jedynie śmierć uwalnia nas
z lęku przed śmiercią

(Zbierzchowski)

Tak, obejrzeliśmy „Piranie”. Cóż to za cudowny wytwórschorowanego, amerykańskiego kolektywu umysłów. Wykorzystane na siłę wszystkiesztampowe elementy, przez ludzi, którzy prawdopodobnie słyszeli o takichzjawiskach jak scenariusz czy dialogi, ale byli zbyt zajęci zakupem cysternykaczej krwi, by się takimi drobiazgami przejmować. Oczywiście najokrutniej ginąci, którzy mają największe cycki, piranie bekają penisami a gałki ocznewirując, powoli opadają ku dnu. Moja ulubiona scena to skalpowanie panienki zapomocą śruby motorówki... Powiedział wielki miłośnik filmów gore, który niewidział praktycznie żadnego filmu tego rodzaju... no chyba, że liczy się„Martwica mózgu”.
A skoro o martwicy mózgu i gore już mówimy, jechałem ostatnio tramwajem zlechistami. Jeden koleś, wydając z siebie nieartykułowane ryki, ganiał potramwaju z tasakiem. Przy operze drogę tramwajowi zajechał radiowóz i wpadlipolicjanci pod bronią. Koleś jednak przesączył się jakoś na zewnątrz i wszyscymogli obserwować jak bełkocząc i zataczając się mknie na czele peletonu wkierunku jakiejś biało - zielonej dżungli swego serca.
Na zewnątrz szaro do obłędu. Nie widać horyzontów, wszystko rozmiękło. W sobotęma spaść pierwszy śnieg. Kiedyś mnie to cieszyło, potem było obojętne, terazmyślę o tym z grozą. Jeszcze nie zrosła mi się na dobre ręka po odśnieżaniu wzeszłym roku. W tym będziemy podobno mieć pługi i specjalne szufle okute niczympancernik Potiomkin, dzięki czemu nie trzeba będzie co trzy dni kupować nowych,ale i tak lodowatym zimnem przejmują mnie teksty typu: … Pięć osiedli, napierwszym 400 metrówchodnika i parking na 110 samochodów. Był taki moment w zeszłym roku, że jechaliśmycodziennie przez trzy tygodnie bez przerwy, po 10, 12 h. Okresy snu przemykałytak szybko, że miało się wrażenie, że przekopywanie się przez zaspy trwa wnieskończoność. Myślałem, że już nigdy nie wyschnę.

- Spadaj!
- Tak powiedział Bóg do
Lucyfera i jak to się
skończyło?

(My)

*

czwartek, 18 listopada 2010

Pierdolicie, spierdalajcie



Nigdy nie nazywaj kogoś
głupcem, rób z nim interesy

(Demot)

Pogoda jest przewspaniała. Poziom wody na przelotówkach z Brzeźna na Zaspę, rośnie powoli, ale sukcesywnie przekraczając powoli płynną granicę pomiędzy morzami a oceanami. Zaczynam się poważnie zastanawiać nad budową arki, choć nadal maj fejwryt jest sterowiec, od razu byłby na 2012, abym mógł komfortowo i wygodnie obserwować waszą zagładę.
Wieje szalony, jesienny wicher a budynek wyje jak potępiony, od czasu do czasu popiardując uszczelkami w windach. Gdy podmuchy mkną pośród rur i kabli wewnętrznymi szybami, wszystko drży jakby te kilkanaście tysięcy ton betonu szykowało się do startu na orbitę. Gdy piliśmy romantycznie herbatę z Balbiną w moim gabinecie, to nieprzyzwyczajona kobita myślała, że ktoś trzyma w mieszkaniu kilkanaście kotów w rui. Trzeba przyznać, że jęki wydawane przez wieżowce potrafią czasem zaskoczyć. Do tego jeszcze flirtowała ze mną ochroniarka, dodam tylko, że jest ode mnie o głowę niższa i chyba cięższa, w sumie niewiele brakuje by zaczęła pochłaniać światło i wytworzyła własny horyzont zdarzeń.
Przeczytałem horoskop na przyszły rok. Jest gówniany.
Ostatnio nie jadłem za wiele, wczoraj kupiłem trochę karmy i mój organizm na nowo odkrywa mięso. „Parówki to nie mięso”, skomentowała przez końcówkę Pazurkowata.
W łódzkich Arteriach wyszedł drukiem poemat Marzana, w którym wraz z innymi towarzyszami podróży występuję. Ciekawe czy poważył się tym razem mnie jakoś konkretniej zdefiniować czy jak to niegdyś w 30 Dniach będę się musiał zadowolić „moim kolegą”. Lenn znowu znęca się nad ludźmi w Empiku. Szponiastej nie chce się pisać pracy magisterskiej, jestem z niej dumny.
Zaraz będę musiał wstać i wyjść w tę gehennę na zewnątrz. Nie chce mi się. Taka pogoda jest idealna do siedzenia w domu przy gorącej herbacie z malinami i książce, i patrzenia z nostalgią w okno na te romantyczne krople deszczu. Po bezpośrednim poznaniu te krople deszczu sporo tracą ze swego romantyzmu.

Nie mów mi o tym,
kto był Twoim pierwszym,
mogę Ci przysiąc
ja będę lepszy.
(THE CUTS)

*