poniedziałek, 29 września 2008

Stwory futrzaste i różowe


Miło popatrzeć jak Kiszczak rozmawia
przez telefon z Pazurkowatą. Od razu
porasta różowym futerkiem

(Tau)

Nie piszę ostatnio za często, ale to dlatego, że nie ma za bardzo o czym. Przeprowadzam akurat dwie większe życiowe akcję i można powiedzieć, że jestem dość skoncentrowany i wyciszony. Wszystko dociera do mnie przez grubą szybę, niewiele przeżywam.
Szponiasta też nie jest w dobrej formie, za chwilę zaczyna zajęcia, a to do tego jeszcze rok licencjatu więc ma stresa, którym dzieli się ze mną hojnie i wylewnie, tak, że nawet to co miało być romantycznym dniem we dwoje, przy filmach i żarełku zmienia się w atomowy tor przeszkód.
Świat wokół za to jest piękny chociaż moczopędny. Mieliśmy nawet trzy Dani ładnej pogody. Dużo kolorów i te, no, ciepło. Zdjąłem nawet wierzchni sweter. Jedliśmy nocną pizzę u Lennonki i zapijaliśmy winem sławiącym na cały świat gruziński monopol siarkowy. Podejrzewaliśmy nawet, że złożony bukiet tego trunku pochodzi od pierwszych rosyjskich czołgów, które przemknęły przez halę rozlewni w pogoni za bohaterską, choć nieuchwytną armią gruzińską. Oglądaliśmy dwa przedziwne filmy, jakiś naprawdę intrygujący horror z Lordi, który dzieje się w szpitalu w którym zatrzymał się czas... O rany, czy wy zdajecie sobie sprawę co się dzieje w szpitalu w którym zatrzymał się czas?! Przecież szpital to straszne miejsce. Szczególnie w Polsce. Tam ludzie umierają. Co ja mówię, padają jak muchy. Drugim filmem była „Kraina traw”, whoa! Dalej nie wiem co o nim myśleć, ale że się o nim myśli to pewne.
A tak poza tym Lenn wkroczyła na drogę mamutów i ponownie podąża odwiecznym szlakiem tych wielkich stworów. Dan się tylko uśmiecha jakby czekała nas jakaś paskudna niespodzianka.

Iza na głodzie nie może
Czeka na ciepły kebab
Krzysztof ją gładzi po udzie
Niech się naje do syta

(nie mogłem się powstrzymać)

*

środa, 24 września 2008

...z mojej zamrażarki wychodzą Tripody. Tylko dlaczego mówią po czesku?...


Ja - Kopnij go!
Krzyś - No masz, kopnij mnie...
Meave - Ale czemu podajesz
jej moją nogę?

Mała, biała billa odbijająca się po sali. Mały Moby Dick schwytany na harpun przez jakiegoś tczewskiego Ahaba. Nieprzebrane akry jedzenia. Tańce wśród brokatowych spiral i niejeden miejscowy Fred Aster żłobiący obcasami partnerek rysy na suficie. Księżyc Oko Bestii wynurzający się spośród postrzępionych chmur nad nocnym parkingiem. W okolicy były równocześnie trzy wesela i goście mijali się pośród zimnych ciał samochodów jak zaślubinowe widma. Rozmowy z przyszłą teściową o wierze.
Dwie ciocie działające razem jako spójny żywioł.
Nocne jazdy samochodem po osiedlowych chodnikach w poszukiwaniu zagubionego internatu. „Wyobraź sobie’’...- mówię do Piotra- „...jesteś portierem na nocnej zmianie, patrzysz, a tu za płotem po chodniku przejeżdża sobie samochód”. Dojeżdżamy a tu w drzwiach stoi roześmiany portier i pyta: „To wy jechaliście po chodniku?’’. Młodzi odjechali spod kościoła wielkim, czarnym Hummerem z rejestracją „Koniec wolności’’, Szponiasta miała na włosach brokatowego motylka, a jej siostra, Biegnąca Anna, przebierała się na forum ogólnym, a każde jej żebro było nowym horyzontem zza którego słoneczny blask spływał na kolejne równiny skóry.
Poza tym dużo neogotyku, złota cisza na dworcu w Tczewie, tak cicha i niedzielna, że aż bolało serce. W pociągu mały york i dziewczyna o stalowych oczach, tak smutna, że aż chciało się ją przytulić.
Dom zimny, wilgotny i zły, więcej w nim jesieni niż na zewnątrz. Po kątach odbijają się echa złości, a kwiaty leżą nie podlewane od tygodnia. Nienawidzę tego grobowca. Nienawidzę świadomości, że nie mam gdzie wracać.
Wczoraj zabrałem Pazurkowatą na jej obiecany, urodzinowy babski seans. „Mamma mia” całkiem przyjemne, a nawet zabawne, tylko na Bogów Eterni... śpiewający Brosman!
W nocy wyszedł Potwór Zza Oczu i leżałem pojękując z workiem lodu na twarzy gdzieś do trzeciej nad ranem. Dziś poruszam się bardzo, bardzo ostrożnie

Przeszłość jest historią,
przyszłość tajemnicą, a
teraźniejszość darem.
Ciesz się nim.

(Kung Fu Panda)

*

piątek, 19 września 2008

Nawrócenie to akt łaski


Będzie  mi  zimno, i przemarzną
mi paluszki, a potem odpadną, i
wtedy  nie  będę  już  Pazurek
tylko Kikutek...

Spotkaliśmy ostatnią Małą , Słodką Pooh. Jak na rasowego gracza RPG przystało miała na uszach wielkie kolczyki zrobione z dwóch, przejrzystych kostek dwudziestek. Pooh obecnie zbliża się kształtem do formy doskonałej, ale stanowczo twierdzi “że nie, nie jest w ciąży. Jest po prostu tłusta”...
Znosiliśmy z Danem szafkę z Niedźwiednika. Do połowy lasu towarzyszyła nam Lenn z Ciapkiem, co było nie lada wyczynem, bo jej dzicza fobia powoduje, że do lasu trzeba ją wlec niemal traktorem. Było nam to bardzo na rękę, bo jak stwierdził Dan, jakby co Lenn zacznie uciekać a wtedy wszystkie dziki pobiegną za nią. Z nieznanych przyczyn, wkrótce po tej uwadze Lenn wycofała się ku betonowym rubieżom, pytając jakby nigdy nic Ciapuna, czy nie wziąłby jej na plecy.
Przejście z szafką przez pół miasta okazało się w ogóle doświadczeniem fascynującym, szczególnie że po drodze były dwa lasy, jedna duża łąka, dwa mosty z pełnym asortymentem schodów, ruchliwe ulice z błyskawicznie zmieniającymi się światłami, co ma z pewnością związek z prospołeczną polityką miasta eksterminacji emerytów… Na koniec oczywiście Brzeźno z potworami i ogłupiałym psem zaczepnym mojej babki. Miałem do tego jeszcze trzydziestokilowy plecak pełen gazet, parę rzeczy boli mnie do dzisiaj.
Tydzień w ogóle był ciężki. W poniedziałek dopadła mnie ogólna wpłata na ubezpieczenia, potem dwa razy dentysta. Kobita użyła wiertła wielkości, która dotychczas kojarzyła mi się z wiertarką udarową. Do tego w sobotę jadę na ślub kuzynki Szponiastej do Tczewa. Gdzie mam być oglądany przez Szponiastą rodzinę. Cały tydzień ganiałem za forsą i obecnie jestem nieco zdechły.
Choć przyznaję ze wstydem, że odbiłem sobie nieco tę frustrację, irytując Lady Pazurek wizjami, jak to ja zaprezentuję się na tym ślubie. Ukoronowaniem zdaje się było, gdy stwierdziłem, że do pełnego gajera ubiorę płetwy do nurkowania. Ludzie nie będą mówili: to ten co nie potrafi ubrać się do okazji, ale „Który to chłopak Oli? – Ten w Płetwach”...Wyobraźcie sobie: kościół, cisza i nagle wchodzę SZLAP! SZLAP! SZLAP! Dziwne, Pazurzastej jakoś to nie rozbawiło.

Lenn opowiada o szaleństwie
swojego kota...
Ja-To miało być szaleństwo?
Gdyby wziął spawarkę i palił
rury gazowe, to byłoby szale-
ństwo...
Dan chrapliwym głosem-Patrz
jak się żarzą...

*

czwartek, 11 września 2008

Ty masz andropauze a ja nie


Luke - a twój stary ubiera się
na czarno i ma świszczący
oddech!
Vader - Raczej twój...

(żebym to ja wiedział)

Dzisiaj będzie ogólnie o przemieszczaniu...
Idę ja sobie wzdłuż Galerii Bałtyckiej, a tu te płyty z piaskowca, co to Galeria jest nimi pokryta, na wysokości gruntu , pomiażdzone, połamane i ogólnie sprofanowane w napadzie jakiegoś bliżej nieokreślonego szału. Myślę: Może samochód pieprznął. Idę dalej, drugi filar potrzaskany, choć trochę jakby mniej, Idę znowu a tu płyta złamana po prostu na pół, za to na pęknięciu widać wyraźny odcisk adiasa. "Tutaj to odkrył" myślę sobie i popadam w zadumę nad kondycją podludzką.
Statek, którym płynie mój drogi, zainfekowany przyjaciel Seba, minął właśnie Przylądek Dobrej Nadziei. Z upływem czasu maile od rzeczonego przyjaciela stają się coraz bardziej bełkotliwe i zastanawiam się, czy jeśli to rzeczywiście ebola, to nie jest właśnie najwyższy czas by się pakować. Tau zauważyła przytomnie, że może po prostu aby przeztrwać psychicznie na tej apoteozie korozji, zdrowo łoją. Ale ja osobiście uważam, że po 2 miesiącach rajsu, to tych 14 desperatów nie tylko oczyściło pokład z wszelkich pochodnych alkoholu, ale pewnie nawet wylizało smar z kręcących się kółek zębatych.
Na ale wracając do przemieszczania się. Idę ja sobie dziś przez Brzeźno. W górze burczy burza, a ja niosę w plecaku 12 kilo mosiądzu, a na ramieniu 26 kilo drutu zbrojeniowego i tak sobie myślę, że gdyby tak jeszcze zaczęło padać, a po drodze znalazłoby się jakieś wzniesienie to bym pewnie na nie wlazł i powrzeszczał zgodnie z pratchettowską sugestią że: Wszyscy bogowie to bękarty...
Cóż mam dziś nastrój do eksperymantów. Na szczęście Awaria z Rogatą organizują dziś prawie że nocny spacer wzgóżami, wiele się więc może jeszcze wydarzyć.

- Cześć, potrzebuję generatora
  liczb losowych...
- 14

(Tau, zapewne z basha)

*

wtorek, 9 września 2008

Na dnie sarkofagu noc


Bóg nie istnieje, ponieważ nie ma
czegoś takiego co określa się tym
pojęciem, Bóg  istnieje  ponieważ
wiem, że moja miłość do niego nie
jest złudzeniem. Ateizm oczyszcza,
trzeba przez niego przejść by zoba-
czyć nieskończoną odległość między
rzeczywistością przyrodzoną a nad-
przyrodzoną,   wyzbyć   się   pychy
„posiadacza prawdy” Wiara zaczyna
się dopiero po przejściu przez
sprzeczność

(Simone Weil)

Co robią ci ludzie na wzgórzu? Echo niesie się pośród ścian. Ta noc nie ma końca. Zlizuję pot z górnej wargi. Komu bije dzwon?
Nadciąga burza na żaglach ze spienionego mroku. Nad Brzeźnem jęzor tęczy. Czerwony jak płomień rozświetla od spodu chmury. Blask wlewa mi się przez oczy, zalewa ciemne zakamarki. Bestie uciekają z piskiem.
Marzan niczym forpoczta życia, wypełza na brzeg ociekając słoną wodą, wprost do wnętrza betonowej skrzynki śniadaniowej gigantów. Goni duchy starych torped, wspomnienia poczerniałych wnętrz, nie wiedząc, kto nagle otworzy wieczko by sięgnąć po kanapkę z człowiekiem. Samotność krystalizuje się w nim kawalerskim bohaterstwem i tanecznym krokiem na szklanej krawędzi.
Astral i Layla biorą ślub. 20, 15.00, Kościół w. Ignacego Loyoli, ul. Brzegi 49. Czujcie się zaproszeni.
Okazało się, że Borys nie lubi marcepanu, bo jego zapach kojarzy mu się z żelatyną wybuchową. Znając jego żonę, przez niektórych zwaną Piątym Jeźdźcem, to wziął ten tekst nie z praktyki, ale z jakiejś kiepskiej literatury.
Polscy naukowcy stwierdzili, że do końca wieku Bałtyk nie podniesie się więcej niż o dwa metry. Odetchnąłem z ulgą, Brzeźno wciąż będzie żeglowało nad sadzawki dnem, goodbye Glattkau, NewPort i Dolne Miasto. Jeżeli dożyję to z pewnością z nostalgią będę obserwował jak gasną kolejne światła WhiteTown. Rosyjskie czołgi porosną mchem. Elfy pożeglują na zachód.

W  szpitalu  dojrzała  w  niej  potrzeba
chrztu.  Kapelan  Wolnych  Francuzów
po  parokrotnych  rozmowach odmówił.
- Dla  niego  Simone  nie była w zgodzie
z  całością  katolickiej  dogmatyki. Zroz-
paczona  na  kilka  dni  przed  śmiercią
poprosiła   przyjaciółkę - katoliczkę,  by
ochrzciła  ją wodą  z  kranu – jak wiemy
taki chrzest, w podobnych okolicznościach
jest ważny. Wbrew legendzie Simone Weil
umarła ochrzczona

(Bieńkowska)

sobota, 6 września 2008

...i żadnych batoników przetrwania


- Kochanie zrobię u nas w domu takie
  wielkie okno w pajęczynkę i będziesz
  się za nim rozbierać co wieczór, a ja
  będę na zewnątrz czaił się z lornetką....
- ...a ty będziesz je mył.

(My)

Powoli wygrzebuję się z choróbska. Cieknę jeszcze trochę i muli mnie nieco, ale w końcu zaczynam jaśniej myśleć. Kurcze tydzień wycięty z życiorysu, zostały mi trzy złote i lista spraw do załatwienia. Tymczasem mój nieoceniony ziomek Seba telegrafuje z dalekich mórz, że najprawdopodobniej ma ebole, bo jakoś tak dziwnie się czuje, odkąd wrócił na statek. Gość należy do tego samego kółka hipochondryków co ja, nie przejąłem się więc za bardzo. Ale jakby na redzie stanął statek z Sebą pocącym się krwawym potem i z podejrzanie chlupoczącą wątrobą to dam wam znać... zapewne z Rumuni.
Urodziny Pazurkowatej udały się nawet, choć Tjall, który wychynął na nich nagle z niebytu, był wyraźnie zdegustowany niską zawartością absorbowanych procentów. Wszyscy się spóźnili i Szponiasta przez ponad godzinę walczyła o integralność wyraźnie źle znoszącego temperaturę pokojową śmietanowca. Poprawiała obsuwające się elementy subtelnym paluszkiem. Jeżeli więc nikt nie przyjdzie w niedzielę do herbaciarni, bo wszyscy chlapiąc fizjologią i dygocząc będą pełznąć przez świat gorączkowych majaków, wcale się nie zdziwię.
No dobra dość tych epidemiologicznych tematów. Gdy zgubiliśmy wczoraj część towarzystwa reszta udała się pod dowództwem Marzana w kierunku mrocznych zakamarków naszej metropolii, gdzie w podziemiach zlokalizowana została Degustatornia piwa. Raj, zero dymu, kilkadziesiąt rodzajów napoju bogów i możliwość nieograniczonej grabieży „wafelków’. Muszę tam wrócić i koniecznie spróbować piwa miodowego.

Brat  mi  przysłał tę koszulkę
z Anglii. Oryginalna. Podobno
królowa do niej machała...

(Krzyś)

*

czwartek, 4 września 2008

Make love not work


Tam  jest  strumyk. W strumyku
misie łowią rybki i je rozszarpują.
Tu  misiu  będzie  łowił  rybki dla
kota a kot je będzie rozszarpywał.
A jak nie będzie rybek to kot roz-
szarpie misia. Nie ma rybek nie
ma misia...

(Lady Pazurek)

Przed wyjazdem Krzyś dzwonił po schroniskach, koleją rzeczy dotarł na liście do punktu "Zygmuntówka". Dzwoni a tam koleś pyta: A czy naprawdę musicie przyjerzdżać do mnie?".Podobno na sieci o Złym Zygmuncie i jego schronisku zebrało sie już wystarczająco materiału na niezłą literaturę. W każdym razie gdy staczaliśmy się ze szczytu Babiej Góry, zabrakło nam wody i część ekipy postanowiła w celu uzupełnienia rzeczonej do Zygmunta zajrzeć. Zygmunt akurat krążył ponuro z wielką spalinową kosiarą po okolicznych łąkach. Ostatecznie wody dał, ale już na pytanie Dana o kolę odpowiedział wyłącznie pełnym nienawiści spojrzeniem. Potem gdy już wyszli z domu obok wyskoczył jakiś typ i zapytał czy Zygmunt ich obsłużył...
Awarii za to śniły się koszmary. W jednym z nich grałem z Krzyśkiem w bilard bez kijów. podnosiliśmy po prostu stoły, tak, żeby bile staczały się w otworki. Awarja usiłowała wytłumaczyć nam, że to nie tak, w końcu poszła po kije. Gdy wróciła stwierdziła, że wyszliśmy i znikamy jej gdzieś hen na szlaku, postanowiła nas gonić i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie te pieprzone kamienie...
Ja z kolei awansowałem na wujka. Góralka miała dwójkę dzieci. Paroletnia córa stała w furtce i informowała wszystkich przechodzących: A my mamy sześciu gości, w tym wujka w okularach. Zgadnijcie o kogo chodziło...W każdym razie towarzystwo miało niezłą zwałę z moich konwersacji z młodą damą, tudzież w chwilach, takich jak nasz powrót z trasy. Wchodzimy, Mała siedzi w drzwiach i mówi: Cześć, cześć, cześć, cześć, cześć wujku.
Poza tym Krzysiu stwierdził, że to ja jestem tym tańczącym w magicznych vansach bohaterem teledysku "You can dance". Odkrył to w pizzeri, na tyle głośno, że obejrzeło się pół lokalu. Przez moment bałem się, że zaczną schodzić się po autografy. Awaria zdaje się w swej nieprzebranej złośliwości i z wrodzonym brakiem współczucia umieściła na swoim blogu wraży teledysk. Jestem pewien, że dobry Bóg nie pozwoli na takie uciskanie maluczkich i jeszcze w tym tygodniu jej nazwisko zostanie odkryte na liście Wildsztajna.
Dobra starczy na razie tych opowiastek z południa. szczególnie, że po powrocie dostałem takiego doła, że się rozchorowałem i klawiatura z lekka pływa mi przed oczyma. Szponiasta tez ma już pierwsze objawy, a że dziś ma być jej spóźniona impreza urodzinowa, to aby nie być osamotnionym i nieszczęśliwym, przed przyjściem gości obliżemy wszystkie szklanki.

Awaria-
Chyba mam gorączkę, Krzysiu
mógłbyś sprawdzić?
Krzysiu-
Ale ja umiem sprawdzać
temperaturę wyłącznie za
pomocą palca...

poniedziałek, 1 września 2008

Kolorowanka


Modliłem się byś nie umarł na
księżycu, abym co noc nie mu-
siał oglądać twojego grobu.

(Simmons)

To co piszę jest opowieścią, a nie wytworem literackich ambicji. Piszę bo muszę. Piszę mimo że ludzie dla których opowiadać zacząłem te historie od dawna już ich nie czytają, a z mojego imienia nie pozostał dla nich nawet popiół na ustach.
Nie poszukujcie tu prawdy, być może wszystko co tu napisałem to bajka, kłamstwo, ułuda. Nie oczekujcie ode mnie jakiejkolwiek wiarygodności, sensu, moralności czy też zasad dobrego wychowania. Ja przecież mogę nawet nie istnieć, będąc efektem pracy umysłu jakiegoś nieznanego narratora...
W czwartek w trzydziestostopniowym upale przylepiającym asfalt do podeszw, wędrowaliśmy w dół ku Suchej Beskidzkiej. Opaleni, chudsi, z paskami plecaków wrzynającymi się w ramiona, robiliśmy sobie zdjęcia w drzwiach karczmy "Rzym", w której to niegdyś piekło miało z imć Twardowskim swoje sprawy. Jedliśmy kebaby, które robił ktoś, kto kebaby znał zapewne ze słyszenia i postanowił skonstruować je przy pomocy trzech dostępnych elementów, w tym pora.
Idąc przez miasto patrzyliśmy na szlak wspinający się po stoku ponad zabudowaniami, którym niecały tydzień wcześniej wyruszaliśmy na wyprawę.
Było dużo piękna i wysiłku, było dużo powietrza, w płucach i przestrzeni. Był niespodziewnie wysoki szczyt Babiej Góry, na który trzeba się było wspiąc po łańcuchach i klamrach. Były lasy i gwiazdki mchu, rosa i ścieżki tnące stoki zarosłe paprocią. Różnokolorowe kałuże i pizzeria w Zawoji, która okazała się najdłuższą w Polsce, bo osiemnastokilometrową wsią. teledyski z polskiej VIVY przyciszane na czas przejścia pogrzebu. Były pierogi w schronisku i skrzydło rozbitego na Policy pasażerskiego samolotu. Drogi, którymi wędrowali Wyszyński i Wojtyła. Garście jagód i jeżyn wpychane do ust, woda ze studni i Zły Zygmunt ze swoim schroniskiem. Był gar bigosu od góralki, który podgrzewaliśmy w misce z wrzątkiem i wszechobecne przystrzyrzone trawniki, cholera, nawet przydrożne rowy były wykoszone. Był wilk śledzący Rogatą i zachód słońca nad unieruchonionym pająkiem wyciągu. Ciężkie jak kule armatnie kremówki w Wadowicach i placki ziemniaczne z gulaszem w klasztorze w Kalwarii Zebrzydowskiej. Było piwo, przyjaciele, pasztoty.
W końcu była Lady Pazurek, pachnąca i obecna przez całe 8 dni. Ostatecznie byłem też i ja, drugoplanowy bohater, statystujący na krawędzi skały przez krótki moment tej opowieści.

Krzysiek- Sprawdziłem w sieci, Iza
              jest warta 62 wielbłądy...
Iza - 63, Krzysztof!!!

*