sobota, 30 sierpnia 2014

Z tą Dominikaną to było tak...

Gdzieś koło drugiej autokar zatrzymał się na rozświetlonej stacji benzynowej. Stanąłem pośród ciszy na granicy światła patrząc w mrok. Mała wysepka światła pośród niczego. Krąg mojego postrzegania poza którym nic już nie jest realne.
Dworzec autobusowy w Łodzi o świcie. Pancerna ściana omywana kolejnymi falami graffiti. Zapach moczu i łubinu, 15 rodzajów bruku splecionych w różowym blasku wschodzącego słońca  Włoszczyce gdzie spotykają się autobusy i mieszają pasażerowie. Podróż przez Czechy i Austrię krótsza niż przez najwspanialszą wśród Rzeczpospolitych.Fabryka pokarmu pośród płaskiego, betonowego pustkowia, monstrualne wiatraki mielące czas na tle nadchodzącej burzy i austriaccy podajmajstrzy którym pokazuje się paluchem pożądany kotlet. My danke schein oni proshe bardzho.
Słowenia o zmierzchu jak kraina baśni wprost z dziecinnych marzeń o domku na drzewie. Domy na stokach, wzgórz, wzgórza aspirujące w góry, lasy spływające w zamglone doliny jak zielony lukier.
Noc na obcym terytorium, dzikie dzieci pierwszy raz same w hotelu. Eksplozja złotego poranka, czerwonymi dachami płonie za oknami Kranj. Zaskoczenia i rozkosze szwedzkiego stołu.
Słowenia, miejsce gdzie austriacki ornung  koegzystuje z włoskim dolce vita na tle słowiańskiego indywidualizmu. Szczęśliwy punkt gdzieś pod tłustym brzuchem zachodu, a gorącymi żywiołami południa. Ostatnia woja trwała tu 10 dni, zginęło 66 osób. Chorwaci dostali taki łomot, że szybko dali sobie spokój i poszli  rozszerzać swe imperium gdzie indziej.
Skopija Loka na wskroś średniowieczna. Zamek, klasztor, na kamiennym moście posąg biskupa w jego herbie murzyn - sługa który uratował go na polowaniu i któremu obiecano, że zapamiętają go na wieki. Ekipy zrywające średniowieczny bruk i kładące kostkę by turystkom na szpilkach było wygodniej.
Dalej dziką doliną. Pociąg sunący po stoku 800 metrów wyżej. Kamienne wsie i ufortyfikowany kościółek z zeszłego tysiąclecia, cały w freskach. Hrastovle z tańcem śmierci umieszczonym na 1000 słoweńskich pocztówek.
Wenecki Koper, gdzie ulice starówki zamykają strzeliste, białe ściany pełnomorskich liniowców. Dwujęzyczne nazwy ulic, jeśli chcesz dostać pracę musisz też płynnie mówić po włosku. Wąskie uliczki, weneckie lwy z księgami na ścianach. Kolejne z miast w których Napoleon kazał zwalić mury obronne w wody laguny, bo nie lubił mieć ścian za plecami. Jemy lody patrząc na cypel za którym umościł się Triest.
Piran, włoski na wskroś cypel wychodzący w morze.Wprost z restauracji wchodzi się w wody Adriatyku. plaże z kamieni i zastygłych w pół ruchu prehistorycznych stworów. Nikt nie przejmuje się nagością, na wielkim głazie jakiś dziadek z lat na oko 70, golutki i zwisający na wszystkie strony. Szponiasta śmiała się, że przynajmniej zobaczyła rozgwiazdę pięcioramienną.
Skok w bok do Chorwacji, kontrole graniczne przypominają że tu już nie ma Schengen. Miasta na szczytach wzgórz, akwedukty i nocleg pod gigantyczną skałą.
Kolejny dzień rusza z kopyta w najstarszej stadninie świata w Lipicy. Hodowali tu konie na wojnę z Turkami, aż któryś z cesarzy Austro-Węgier zażyczył sobie wyjątkowej rasy koni.Stworzono je więc dla niego. Niezwykle inteligentne, rodzą się czarne, z wiekiem stają się białe. Do dziś ich stajnie stoją przy pałacach Habsburgów w centrum Wiednia. Stara część stolicy jest wręcz przesiąknięta ich "zapachem".
Mrok, zejście pod ziemię. Jaskinie Skocjańskie, wiele w życiu widziałem, ale nigdy czegoś takiego, nawet w nadętych hollywoodzkich produkcjach. Wpisane na listę UNESCO miejsce, gdzie we wnętrzu gór można by ukrywać sterowce. Nie wolno robić zdjęć, a Słoweńcy nie drukują albumów ani folderów, to ma być coś co się widzi osobiście.
Słodka Lubljana (Ukochana). Miasto tworzone przez jednego architekta jako dzieło sztuki. Zamek na górze i potrójny most. Plac Preszerena , poety nad którym naprzeciw katedry siedzi naga muza. Słowenia istnieje jako niezależne państwo na 23 lat, ale tożsamość narodową utrzymywała przez wieki. Nie czczą tu wojowników, ciężko też znaleźć pomnik jakiegoś męczennika.Największym bohaterem narodowym jest Preszerena, który napisał min hymn Słowenii "Toast". Jeśli kiedyś zgubicie się w jakimś słoweńskim mieście szukajcie jego ulicy, to zawsze będzie jedna z głównych.
Sklepiki z miodem i likierami. Miód borówkowy, cynamonowy, pomarańczowy, ciemne jak krew ziemi Terrano. Gorące burki z mięsem i serem na Placu Kongresu i Jan Paweł ll na stalowych drzwiach katedry.
Czas, czas, kolejny dzień, Alpy Julijskie w tle Karawanek. Autobus tańczy pośród serpentyn jak szalona baletnica z napędem diesla. Ludzie krzyczą,odsuwają się od okien za którymi otwierają się otchłanie, zmieniają miejscami. Moja żona przesypia to wszystko kamiennym snem tylko lekko ją podtrzymują gdy pikujemy gwałtownie w dół. Za oknem migają kapliczki z dachami jak czapki krasnali.
Austriacka Karyntia wita nas mżawką. Klagenfurt z piękną starówką i pomnikiem smoka na rynku. W historii  Słowenii i części Austrii istnieje nagła fuga, znak przestankowy ok 1500 roku kiedy to nastąpiło gigantyczne trzęsienie ziemi, które zmiotło i zmieliło wszystko co było wcześniej.
Zegar z kwiatów przed ratuszem, promieniejąca secesja na średniowiecznym podkładzie, marmurowe krawężniki, gipsowe krasnale za szkłem. Teatr zbudowany przez architekta cesarza, który jako jedyny mógł powiedzieć monarsze, że ten zna się na rządzeniu ale o architekturze gówno wie.
Ulewa, Wspaniała dolina pomiędzy Alpami a Karawankami. Planica w powodzi kropel, skocznie, dziura w miejscu po skoczni Mamuciej, pośród mgieł sunące powoli cielska spychaczy.
Jezioro Bohinj jak lustro Boga, nad nim kościół ze strzelistą wieżą  i głaz z pomnikiem koziorożca. Góra Vogel we mgle. Pierwszy raz w życiu kolejką linową. Wbijamy się w płytę chmur. Zero widoków, ustawiam ślubną z prospektem i robię zdjęcie - widok z góry Vogel. Chodzimy wewnątrz chmury, w restauracji schroniska  kołowroty i grające, stalowe liny kolejki.
Turkusowe oko jeziora Bled, szczyty wokół, na jednym z nich zamek później będziemy fotografować na nim przestrzenie i rupieciarnie muzeum. teraz płyniemy  do kościoła na wyspie, gdzie wisi dzwon spełniający życzenia. Noc w hotelu na 5 gwiazdek. Jest biblia i czekoladki przy łóżku, jest wanna a w wannie żona mrucząca złowróżbnie jakieś kocie obietnice.
Jeśli jeszcze to czytacie jesteście twardsi ode mnie.
Rano Nowe Mesto, na cyplu. Stary rynek, otoczony komunistyczną zabudową. Miasto bombardowali Włosi a dopalili Niemcy.Z kilkunastu kościołów zostały 2, w tym siedziba biskupa.
Dalej Celie, siedziba Książąt Celieńskich, dawnych władców Słowenii. To ich gwiazdki są w herbie na słoweńskiej fladze.Starówka jak dekoracja tortu, muzea, niesamowicie malowane stropy, dwa zamki. Starszy pachnący średniowieczem wypełnia muzeum, a w nim czaszki książąt, ostatnia przecięta na pół toporkiem na jakiejś zakrapianej imprezie rodzinnej. Wtedy to wiedzieli jak się bawić.Mocne przeżycia gdy schodzimy w głąb ziemi, a tam pod zamkiem sale wypełnione odkopanym rzymskim miastem. Wydobyte z wiecznego mroku ulice, ściany, posągi. I ja postawiłem mój pancerny adidas na bruku rzymskiej drogi. Na rynku pomnik pewnej dziewiętnastowiecznej starszej pani, która pewnego dnia ubrała kapelusz,  spakowała walizkę i ruszyła w świat. Całe piętro muzeum przeznaczone jest na łupy które ze sobą przewiozła, od afrykańskich masek po japońskie kimona.
Po południ średniowieczny Ptuj z zamkiem wypchanym po szczyt muzeami aż do użygu. Mają tu największą kolekcję instrumentów na świecie, malarstwo obrazujące ludy wschodu, trafił się nawet jakiś uśmiechający się podejrzanie chińczyk i Indianie. Ptuj liczy obecnie 27 tys mieszkańców, w czasach rzymskich był miastem garnizonowy, stacjonowały tu dwa legiony, z  obsługo 40 000 ludzi z górką, ale przyszedł Hun Atylla i posprzątał. Pod miastem jest jedna z dwuch istniejących świątyń Mitry. Wędrówka krętymi uliczkami i dzwonnica w którą miejscowy proboszcz wmurował rzymskie nagrobki i rzeźby, aby miejscowi nieużyli ich do budowy chlewików.
Wieczór w Mariborze, drugim mieście Słowenii.Najstarsza winorośl świata, z której wino może robić tylko burmistrz miasta. Legend głosi, że w czasie potopu jakiegoś protoplastę Słoweńców uratował bóg wina. Zgadnijcie co mieli robić w zamian...
Ulea przez całą noc. Nici ze spływu tratwami. Flisacy porywają nas do knajpy w podziemiach ratusza, karmią i poją. Flaszka na stół, profilaktycznie zajmujemy dwuosobowy, Tańce i igrce pod ceglanym sklepieniem.
Zwrot na północ, ponownie Austria, ojczyzna Adolfa Hitlera. Wspaniałe ulice Grazu. Tramwaj mkną ich środkiem potrącając Turków, na średniowiecznym bruku zielone dywany, żeby nikt nie ukręcił sobie szpileczki. Dębowy bruk w bramie parlamentu by nie hałasowały karety, marmurowy bałwan myślący o przemijaniu na dziedzińcu seminarium. Niesamowita katedra i jedyne na świecie splatające się podwójne schody. Wurst w bułce na rynku pod ratuszem. Ponad miastem wzgórze z twierdzą. Napoleon nie zdołał jej zdobyć i poddał się w końcu, kazał wysadzić ją w powietrze. Mieszkańcy miast zrobili zbiórkę, posmarowali komu trzeba i ocalili jedyną wieżę z zegarem, która dziś jest symbolem miasta. Resztki twierdzy zmieniono w park po którym łazić można godzinami. Wchodzi się tam po niesamowitych schodach, albo wkracza w jaskinie pod górą i wjeżdża szybkobieżną windą. Kiszczak z Polski wręcza euro austriackiej żebraczce. Eter przenika jęk rozkoszy pokoleń polskich powstańców
Zapada zmierzch, dalej, dalej, wkraczamy do Wiednia, z jurną przewodniczką objeżdżamy Ring i wkraczamy na starówkę. Pałace imperium, ruiny rzymskiej tawerny wyrwane z ziemi wprost ze środka ulicy, na ścianach widoczny jeszcze tynk. Blask europejskiej stolicy, tłumy na ulicach, historia wyciekająca złotem z każdego kąta. Popielata katedra wyglądająca jak coś co spadło w środek miasta z kosmosu.
Dalej, w górę. W nocy gdzieś w Czechach postój przy średniowiecznym lunaparku. Zamek jak z klocków lego, rycerze, katapulty, trzymetrowe laski z mieczmi. I smoki, wszędzie smoki najróżniejszych kształtów i rozmiarów. Na koniec z dwudziestometrowa planeta Ziemia i nie wiedzieć czemu samolot pomalowany w cycki.
Swit gdzieś za Cieszynem Żurek i kartacze w Woszczycach gdy czekamy na zagubione autobusy. Pościg za deszczowymi chmurami, sms z życzeniami na drugą rocznicę ślubu i w końcu zapach gdańskiego popołudnia.
Zakupy w Lidlu i sen we własnym łóżku.
Zapytacie może czemuż to, oczywiście poza względami marketingowymi (gdzieśmy nie byli) popełniłem to monumentalne dzieło... Otuż gdy nas nie było Krzyśki spotkały Arków i Krzyś soim przekonującym zwyczjem wcisnął im, że pojechaliśmy na Dominikanę. Uznajmy to więc za eksteremalnie szczegółowe sprostowanie.

Jeśli macie ochotę na wizualizację:
Podróż do
Dzień 1
Dzień 2
Dzień 3
Dzień 4
Dzień 5
Podróż powrotna

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Pies który szczeka jest po prostu niedogotowany

- Chodź wymasuję ci gałki oczne
- NIE!!!
-  Ale ich tak nie zaciskaj...
- Będę! Kto mi zabroni!

(My)

Urlop, urlop. Zawsze to ja robię śniadanie gdy Szponiasta zapada na godzinę w łazienkę na dole. Dziś budzą mnie odgłosy, wpływam do kuchni a tu żona ma jedyna robi śniadanie w samych koronkowych majtasach. Przyssałem się zaraz od tyłu łapiąc za to co wystawało i mruczę - Tak to mi możesz gotować.
Wam też jest tak gorąco? Ja jestem rasa północna, poruszam się w tej rozżarzonej zawiesinie, która wypełnia powietrze umierając z przegrzania piętnaście razy na minutę. Od miesiąca dobrze nie spałem. Brodzę w morzu i przytulam się do ścian.
Krzaczki pomidorów i papryki, które adoptowaliśmy od Meave, obrodziły owocami, szykujemy się właśnie na ceremonię konsumpcji naszego pierwszego, osobistego chili
W pracy mamy kolejnego najnowszego, nowego nowego, a i ten wygląda jakby popadł w zadumę nad kondycją ludzką i zawiłymi meandrami polskiego kapitalizmu. Jego poprzednik wyleciał bo był wolnym człowiekiem, bardzo wolnym. Poza tym nie słuchał. Mówiło mu się gdy idą ludzie przerwij na chwilę podkaszanie bo maszyna wyrzuca przedmioty z prędkością 400 km na h, ale nie. Dwóch przechodzących kolesi dostało piachem po oczach, gdy robił skarpę na Myśliwców, a na koniec spiaskował jakiejś lasi na Pryszczu rajstopki z nóg. Przyznam wyglądało to zadżebiście, najpierw małe, pojedyncze kropeczki dziur, narastające lawinowo i łączące się by eksplodować nagle strzępami materiału w przestrzeń ulicy. Przez pół dnia czekałem z duszą na ramieniu czy kobita nie wróci z policją. Jakby co nie przyznałbym się do nich. - Ekipa? Jaka ekipa? ja tylko wyprowadzam tą wspaniałą, siedemdziesięciokonną kosiarkę na spacer...
Wczoraj w przypływie obłędu wyszliśmy na plażę w pełni dnia. Najpierw przez zwały ciał i sprzętów przedzieraliśmy się do wody a później operację tę odtwarzaliśmy w odwrotnym kierunku. Kurcze, to lepsze niż jogging i siłka razem wzięte. Gdy wróciliśmy doma zamknęliśmy szczelnie drzwi, zasłoniliśmy okna roletami i leczyliśmy traumę przegrywając resztę dnia na kompach. To swoją drogą ciekawe; ja wolę strategie w których palę krainy i posyłam dziesiątki tysięcy w otchłanie szeolu a moja słodka żonka preferuje walkę bezpośrednią. Ubiera się w parę pancernych opasek, które odsłaniają właściwie wszystkie istotne dla życia organy, zapuszcza skrzydła, ujmuje w czułe dłonie wielki, dwumetrowy miecz i idzie na spacer w jakieś podziemia siejąc ból i zagładę. To nie ludzkie! czyż te istoty nawet potworne nie mają swych żyć, marzeń, aspiracji? Czyż nie mają słodkich dzieciaczków, którym po dniu ciężkiej pracy przynoszą udziec barbarzyńcy i opowiadają o swym pełnym żmudnych, ale jakże pożytecznych obowiązków dniu? Pomyślał z oburzeniem Kiszczak wysyłając kolejnych 120 armat pod oblężoną Aleksandrię...

Ja - Dzwoni Dan, że jest z małą na plaży,
pyta czy przyjdziemy pokąpać się...
Pazurek - W tej napromieniowanej wodzie?
- Mówi, że jest ciepła...
- To reaktor sprawia, że jest ciepła.

(My)

*