poniedziałek, 31 grudnia 2007

1941 - 2008


Tak wiem opierdzielam się, a tymczasem Awari'e mi po blogu harcują. Rzeczywiście "s" może kogoś wkurzać ale mi jest miło, że jest ktoś kto stale mnie czyta i ma na tyle entuzjazmu i chęci by dać mi znać, że nie piszę moich tekstów tylko gwiazdom i bezchmurnemu  niebu.
Zaraz idziemy chlać i opychać się bez umiaru do Lenn, której pełen desperacji i ponurego samozaparcia mąż wędruje waśnie po pas w śniegu od jednego górskiego schroniska do drugiego. Po drodzę przechwycę Pazurkowatą, która podąża w tym kierunku z gorącym ciastem, dopiero co wyjętym z piekarnika.
Na zewnątrz piekielny hałas. Towarzystwo odpala właśnie pracowicie gromadzone przez cały rok zasoby materiałów wybuchowych. Szedłem przez łąki patrząc jak nad rozświetlonym mrowiskiem Zaspy strzelają kolorowe gejzery. Po chmurach przemykają smugi reflektorów, echo wielokrotnie odbija się od kolejnych budynków. Kto pamięta scenę gdy Beluszi wpada swoim myśliwcem nad rozświetlone Los Angeles w "1941" ten wie o czym mówię.
Stanąłem sobie tam, żeby się pogapić, w okularach zauważyłem odbicia. Obejrzałem się a nad Brzeźnem kipiał drugi taki świetlisty kociął. Stałem tak sobie w mroku, wydobywany raz po raz z cienia błyskami eksplozji i czułem się jakbym zawisł na moment w przestrzeni pomiędzy dwiema zderzającymi się galaktykami.

*

wtorek, 18 grudnia 2007

...nasze pływające orły...


...wspomniany  królik  był brązowo-
białą miniaturką o klapniętych uszach.
wyglądającą z pozoru jak najśliczniej-
szy, choć najgłupszy  zwierzak świata.
oczywiście zakładając, że zignorowało-
by się czarną, skórzaną uprząż pełną
noży i pistoletowych kusz. Oraz czer-
wone, pełne szaleństwa oczy.

(Ringo)

Jest za późno by to zostawić. Powierzchnia wody pęka i eksploduje. Toń jest gęsta od setek ciał splątanych w morderczej walce. Odgłos kawitacji wokół narasta, staje się ogłuszający i przesłania wszystko.
Wszystko to dzieje się w mojej głowie. Niebo w górze jest szare i wszechpotężne. Z każdym dniem opada niżej. Czuję już tłusty dotyk powietrza na skórze i w oczach. Jest zbyt szaro. Nie było jeszcze śniegu w tym roku. Śnieg pożera szarość i brud. Odbija światło, wypełnia blaskiem dusze.
Tymczasem szarość i mordoryczny cień przepełniający świat i myśli. Funkcjonuję nocami, w dzień pracując i chodząc w półsennym widzie. Myślę wolniej i trochę inaczej. Każda rozmowa jest jak sen.
Mijam nocą Pomnik Trzech Krzyży oświetlony na czerwono. Z zasady pomnik wygląda tak jakby krzyże wyrwały się z ziemi przebijając beton i bruk. Obleczony w czerwień wygląda jak obcy wyrywający się na świat z rozerwanej przepony Miasta. Oglądałem tam ostatnio ustawione w krąg zdjęcia z Wydarzeń Grudniowych. Potem szedłem wypełniony bezsilną wściekłością, ze łzami w oczach. Chcemy nowej wojny. Chcemy walki, chcemy krwi. Kipi w nas bez ujścia spieniona, skumulowana  polskość. Wypełnia po szczyt czaszki, przepełnia i rozsadza. Mamy zbyt wiele nieukierunkowanej energii, której nie potrafi rozładować dzisiejszy system korporacyjny. Jeśli nie wykorzystujesz swojej siły to w końcu ją tracisz.
Redakcja ruszyła. Powinienem coś im tam wrzucić. Problem polega na tym, że ruszyli za późno, teraz mamy grudzień, miesiąc zarabiania i trwonienia. Mam zbyt wiele na głowie i w, żeby zaczynać jeszcze coś dodatkowo. Cóż wszystko ma swoje dobre strony, przynajmniej to nie ja popełnię pierwsze błędy.

Mamy obecnie w Polsce
666 km autostrad...

(Radio)

*

piątek, 14 grudnia 2007

...strzałem z łuku odebrał sobie życie...


Robert  L.  Stephenson  napisał
w 1886 roku powieść „Dr Jakyll
& Mr Hyde” w ciągu 6 dni, pod
wpływem  kokainy, którą lekarz
przypisał mu na przeziębienie.

(CKM)

Gdzież są tacy lekarze?...
Słyszeliście, że sprzęt nagraniowy zgromadzony dla PISowskiego UB, który zgromadził agent Ziobro Ziobro Siedem nowy minister postanowił oddać Wielkiej Orkiestrze Świątecznej pomocy. Zajebiste, nie dość, że wkurwią nazistów po samą głębię ich brunatnego jestestwa, nie dość, że rozwścieczą naszego Toruńskiego Rosjanina, który Orkiestry i Owsiaka darzy szczerym i gorącym uczuciem, to jeszcze mają szansę zebrać sporo kasy dla dzieciaków, bo któżby nie chciał mieć pamiątkowego dyktafonu po Ziobrze?
Do tego radio właśnie podało, że nasz były Duce, który niech żyje, rezygnuje z ochrony Borowików. To wspaniała wiadomość dla każdego prawdziwego patrioty, który chciałby pierwszego dewianta 4rp trafić tortem, tudzież rozjechać rozpędzoną śmieciarką.
A tak poza tym, jak w reklamie LIDu, cisza, spokój, nic się nie dzieje. Opowieści w herbaciarni, dalekie marsze w nowych glanach, do których ciężaru powoli i w bólach się przyzwyczajam. Zarabianie i wydawanie mnóstwa forsy jak, co roku o tej porze roku. Jakoś tak się składa, że ogromna większość moich przyjaciół jest spod znaku strzelca, a do tego dochodzi jeszcze maraton rodzinnych solenizantów zakończony na absorbującym finiszu Świąt i Sylwestra.
I tyle kończę, bo czuję, że dochodzi kasza gryczana, którą szykuję dla mojego wygłodniałego, Szponiastego Drapieżcy, który z pewnością wkrótce zadrapie do moich drzwi i nie znalazwszy strawy dopuści się czynów strasznych i nieodwracalnych.

Czuję jak budzi się we mnie bestia.
Niestety jest to leniwiec...

(Avatar)

*

czwartek, 13 grudnia 2007

Jak świeże są barwy tych, co byli w cieniu


W piątek naoglądaliśmy się z Lady Pazurek filmu o tańcu. Jakiś Angol zebrał kilkadziesiąt niemieckich dzieciaków i zrobił z nich grupę baletową, która odniosła ogromny sukces. W całej sprawie bardziej chodziło o wyciągnięcie tych dzieciaków z mgiełki marazmu, w jakiej utrzymuje je nowoczesne społeczeństwo, w którym brak wzorców, a spora część rodziców jest zbyt mdła lub zapracowana i wychowywać własne dzieci.

Bardzo się przejąłem tym filmem.

W sobotę, gdy uporałem się już z robotą a na zewnątrz zapanowały ciemności udałem się cichaczem do jednej ze zdarzających się w okolicy pustych hal. Miałem ze sobą spory punktowiec, który zawiesiłem na drutach i magnetofon. Rozebrałem się do bezrękawnika. Z reguły nie ubieram go wtedy, gdy ktoś może mnie w nim zobaczyć, bo wyglądam w nim jak transwestyta z kompleksami, tudzież ten wieprz garbiący się przy kompie z reklamy kampanii przeciw pedofilom.

Odpaliłem sprzęt i korzystając z tego, że akurat w tym punkcie rzeczywistości byłem zupełnie sam na świecie zacząłem tańczyć. Gość w filmie mówił, że w tańcu jest coś pierwotnego. Gdy tańczysz, gdy poddajesz się muzyce, w pewnym momencie przestajesz myśleć. Większość facetów tańczy potwornie, bo myślą o tym, że tańczą. Cały czas boją się oceny otoczenia, powstrzymują się, albo zaczynają wymyślać „atrakcyjne” figury. Gdy jest się samemu ciało uzupełnia braki, ujawnia to, co kryje się, czy też szaleje w umyśle czy duszy. Gdy przestajesz o tym myśleć taniec staje się czysty, piękny i przerażający.

Front 242, Britney, Within Temptation, Closterkeler, Manson, Faith no more, po 40 minutach myślałem, że wyparuje mi serce. Sto kilogramów rozrzucone w powietrzu, w wirze zmiennych ruchów, przechyłów i rotacji. Kurz z podłogi na spodniach, dłoniach i przedramionach, para bijąca z ramion i mokrych pleców. Brak hamulców, niszczenie w zaczątku wszelkiej myśli, jak niewypowiedzianie śmiesznie muszę wyglądać. Tańczyłem aż ból w mięśniach i płucach stał się nieznośny a światło latarki zaczęło migać i przygasać.

*

poniedziałek, 10 grudnia 2007

Jest już wcześniej, kiedy myślisz


Znowu sny, intensywne i roztańczone dziko na krawędzi szaleństwa. Ostatni skończył się, gdy w nowej pracy, do której przyjęto mnie bez mojej wiedzy, Marzan, tłumacząc że „to bardzo proste, chodzi o translacje na ludzki bardziej skomplikowanych terminów” wręczył mi samouczek wypisany na kruchych ciastkach.
W niedzielę do herbaciarni wszedł Dan – Mrok w długim, czarnym płaszczu. Wyjął gitarę i drobno zadrukowane kartki i grał przez dwie godziny, aż drżały szyby i dusze. Śpiewał własne piosenki do własnych melodii, pośród których pojawiały się znajome myśli, twarze, historie. Zupełnie jakby słuchało się prawdziwego barda, opowiadającego świat, posiadającego dar opowieści.
A potem po prostu wszyscy wstaliśmy i ruszyliśmy w górę przez zapomniane parki, stare cmentarze i wilgotne bruki, dróg bez końca i początku. Pośród starych poniemieckich grobów zupełnie nowe. Dla mnie to szok, wychowałem się pośród cmentarzy na których daty śmierci krążył wokół środka lat osiemdziesiątych, a tu końcówki dziewiędziesiątych, dwutysięczne. Daty urodzin czasem nawet w latach siedemdziesiątych. Nagle pośrud tych gołych drzew i ukwieconych płyt poczułem na karku oddech czasu.
Szponiasta ciągnęła nas ku bramom, źle się czuła pośród umarłych, pod ich wzrokiem. Mnie nigdy nie przeszkadzali, bo z reguły tylko patrzą powstrzymując się od komentarza. Nim zostaliśmy powleczeni dalej, zatrzymaliśmy się na sekundę przy grobie bardzo młodej dziewczyny, która miała na nazwisko Rozkosz, kurcze ileż ja bym dał za podobne nazwisko.
Krążąc omineliśmy Enklawę rakowatych bud i domków, która obrosła jęzor starych fortyfikacji miejskich. Ogromne zielone żyły starych wałów ginące pośród drzew. Krwiobieg jakiejś dawnej, niespełnionej wojny widoczny jedynie z powietrza
To tu gdzieś gnieździła się Dziewczyna Z Dzieckiem, którą w Mercedes Benz zawiesił Huelle.
W końcu górny taras i osiedla, które wyrosły, gdy na chwilę odwróciłem się plecami, nagłe, morenowe doliny, w których możnaby ukryć całe dzielnice. Wysokie łąki ciągnące się trawiastymi stokami ku niebu. Przeoczone przez pracowitych urbanistów polne drogi, ze śladami końskich kopyt, zwieniające się w błotniste leśne dukty, spadające gwałtownie w dół ku miastu, wprost pomiędzy czerwoną koronkę secesyjnych domów.
W sobotę tańczyłem w ciemnościach oddychając kurzem, a w piątek oglądałem z Pazurkowatą film, ale o tym opowiem wam już następnym razem.

*

piątek, 7 grudnia 2007

Czystość płomienia


W ten sposób powinny się kończyć
wszystkie historie. Niestety na ogół
trwają dłużej

(Dehnel)

Podobno idąc Przejściem Podziemnym po północy można spotkać umarłych towarzyszy. Podobno najczęściej, gdy człowiek jest napruty albo skrajnie zmęczony, odpowiada na rzucone mimochodem pozdrowienie i dopiero rano, otwierając przekrwione oczy zdaje sobie sprawę, komu odpowiedział. Lanczja koczuje na biegunie zachodnim Przejścia. Ubrana w nową kurtkę z jakiejś rozprutej na fortach walizki opowiada mrożące krew w żyłach historie z czasów, gdy kształciła się na pielęgniarkę i z późniejszych czasów już w Przejściu. Bezdomne przygody, w których zawsze jest za zimno.
Wieczorami powietrze jest niesamowicie przejrzyste. Uwielbiam tę porę roku w Mieście, które skrząc się wilgocią wypełnia się ruchem i światłami. Neony i przejeżdżające samochody. Anioł z tysiąca światełek przed Manhattanem odgrywa na fanfarze ciszę. Wędrujące po niebie smugi reflektorów łapią milion zaskoczonych kropel deszczu. Niebo pęka i spomiędzy chmur spogląda nagle księżyc w pochylonej konfiguracji znanej w Brzeźnie jako „oko bestii”. Czasem chmury znikają i z góry spadają na człowieka gwiazdy a milczący Orion pilnuje horyzontu nad ogródkami działkowymi.
Dużo śnię. Moje sny są zawsze w tym samym świecie, który jest podobny do otaczającej mnie rzeczywistości. Bywa dziwny i niezwykły, ale tylko dla obserwatora z zewnątrz sam w sobie jest zupełnie normalny. Często śnią mi się ludzie, których nie widziałem od lat, czasem nawet kilkunastu. Zawsze są w odpowiednim wieku, jakby starzeli się razem ze mną w mojej głowie.
Ostatnio śniła mi się Lanczja. Z poprawką na upływ lat, długie czarne włosy, śniada skóra, dodatkowy tłuszczyk i połamane paznokcie. Wyśniłem ją w sklepionym cegłą, półokrągłym tunelu odchodzącym od Podziemnego przejścia, w miejscu gdzie u nas jest jubiler, obok schodów na dworzec. Zbudziłem się, zaśmiałem. Pomyślałem, że nie widziałem jej z 9 lat, a potem idąc przez przejście, spotkałem ją tam. Wyglądała dokładnie tak jak w moim śnie.

patrzcie jak lekko kiedy idzie
lśnią jej krawędzie dotykalne
tylko dla niego teraz usta
musnęła lekko małym palcem

jak dziecko które jest ciekawe
słodyczy odpinając guzik
droczy się jeszcze już czkają
bioder zuchwałych jasne smugi

(Piotrowski)

*

niedziela, 2 grudnia 2007

Za 40 groszy od słowa piszę zwierzenia


Magia to po prostu przemawianie do
wszechświata słowami, których ten
nie może zignorować

(Gaiman)

Januszajtis wścieka się na Loewa, że napisał o Mieście „mieścina”. Wszyscy tu Janu znamy, cenimy i kochamy, ale nie ukrywajmy gość to „beton”, „budowniczy betonowych atrap”. Który alergicznie reaguje na jakąkolwiek choćby najlepszą innowację, a poza tym, nie ukrywajmy, jest dziadkiem i o 9 po mieście nie chodzi, a więc nie ogląda tych ulic, które wyglądają jak po bombie neutronowej. Jeszcze rok temu poparłbym Starego i stanąłbym w pierwszym szeregu jego ideologicznych kosynierów, ale w tym roku obejrzałem sobie Poznań, Wrocław czy nawet Wałbrzych i dziś z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że Miasto jest mieściną, mimo że najwspanialsze na świecie, jest prowincjonalną pipidówą jak za najgorszych pruskich czasów, gdy stolica regionu mieściła się w Królestwu, i nie chodzi tu o gospodarkę czy imponującą rzeczywiście ilość imprez, ale o ludzi właśnie, którym zwyczajnie się nie chce. Miasto budzi się, to widać, ale budzi się powoli i to w chwili, gdy wszyscy inni już dawno grają w piłkę na podwórku..
Miłość to coś wspaniałego, ale gdy jest podparta samoświadomością. Gdy jest ślepa staje się potworna i niszcząca. A rozsądny i szanowany profesor, który stracił poczucie umiaru może zrobić z siebie błazna napadając na konserwatorów za to, że oczyścili herb miasta na Katowni, bo brudny był przecież o wiele lepiej widoczny.
A tak poza tym Lady Pazurek widziała gdzieś ładny pierścionek z niebieskim kamieniem, który z pewnością w najbliższym czasie udamy się obejrzeć, jako, że stanowczo odmówiłem samodzielnego zakupu jakiejkolwiek biżuterii. Nasze gusta różnią się diametralnie, by nie rzec ekstremalnie, już nie wspominając o tym, że „na oko” to ja mogę kupować biustonosze, ale nigdy pierścionki.

miałaś wczoraj takie wargi
takie uda zagadkowe
że zaczęła gwiazdy palić
noc w ramionach twoich okien
i widziałem deszcz po szybie
palcem kreślił niewyraźnie
jakby kropel białe linie
chciał wypełnić twoim kształtem

(Piotrowski)

*