sobota, 13 czerwca 2015

Światło to potwór żyjący w ciemności

- Kobiety są dziwne...
- Może i są, ale mnie to nie
  dotyczy, ja nie jestem kobietą.
  Jestem Kiszczakiem...

(My)

Gdy czesałem się po powrocie z pracy z włosów posypało mi się igliwie i wyleciała ćma. Takiż to już los pogromcy praw natury, ajatollaha terenów zielonych,  poszarzałego od dymu i chemii frontowca z pierwszej linii walki z chaosem. Najbrudniejsi, przepoceni, omijani wzrokiem przez ludzi i bogów torujemy światu ludzi drogę przez pierwotną zupę potencjalnych możliwości.
Byliśmy całą bandą w Toruniu. Chodziliśmy przez most (kto był ten wie). Pobłądziliśmy pod stropem ze ćwieków i spaliśmy z pociągami przejeżdżającymi dosłownie o 4 metry od naszych poduszek. Zjedliśmy zwyczajowego gofra i makarony i chaos pierogów. Przepłynęliśmy jezioro piwa i spoczęliśmy spokojne smakując życie na Schodach Cyklopów na Wisłą. Oglądaliśmy zerodowany ząb zamku z góry i od spodu, dosiadaliśmy maszyn oblężniczych i utopiliśmy w cierpliwej Wiśle starożytne kombinerki. Marzliśmy patrząc jak tańczy w ciemnościach śpiewająca fontanna i usiłowaliśmy ustać prosto pod krzywą wieżą. Wystawy i półsen w planetarium.. Wspinaliśmy się na wieże i słuchaliśmy na mszy w katedrze śpiewającej kobiety, której głos rozsadzał mury i serca. Stąpaliśmy po nieistniejącym kościele i patrzyliśmy na metalową makietę miasta stopioną z kluczy zebranych przez mieszkańców. Bujaliśmy się na wietrze na szczycie ruin zamku Dybowskiego i wprost z autokaru i tramwaju gnaliśmy do komisji wyborczej w Brzeźnie. Wpadliśmy tam na 9 minut przed zamknięciem. Starszy pan z komisji wstał z uśmiechem i stwierdził: Jeszcze tylko na pana czekaliśmy...
Byliśmy też w Sulęczynie pośród jezior, ale w międzyczasie był Mad Max. Mad Max to religia mojego dzieciństwa. Coś co ukształtowało mnie bardziej niż rodzice, szkoła czy religia, Rozmigotane ekstrema w wirze niekontrolowanego upadku, szaleństwo w miłosnym uścisku z nostalgią, nie da się oceniać mnie bez zrozumienia kim był wojownik szos Max. "W ryku silników stracił wszystko aż przybył tu, na to wypalone pustkowie by się urodzić na nowo..."
Sulęczyno, słońce, toń jezior, zieleń lasów i zapach igliwia niesiony ciepłym wiatrem. Wódka niosąca nas w noc i polowanie na przemykająca po niebie Międzynarodową Stację Kosmiczną. Marsz leśnymi duktami do Węsior, ładowanie reaktorów kamiennych kręgach. Szczera erupcja pędzonych oktanami emocji Meave o której krążyć będą w naszym małym uniwersum legendy. Permanentny brak kaca, nieustający grill i powietrze smakujące... cholera, smakujące... pełnią. Naprawdę nie chciałem wracać. Ale cóż robić, wszędzie dobrze ale w krainie grozy, mroku i wilgoci najlepiej. Wróciliśmy, wielokrotnie wstaliśmy do pracy, organizowaliśmy wyschnięty świat. Od pyłu w jaki zmieniła się trawa zapaliły mi się spojówki i płuca zmniejszyły swoją objętość. A dziś idziemy na ślub Landryny i Areckiego. Pazurkowata udała się do fryzjera a ja wciąż jeszcze nie zdecydowałem czy wejdę w płetwach do kościoła czy wskoczę nago w tort.  

- Wszystkich chciałaś nabijać na pal
- kogo?
- Kołakowską...i wszystkich

(Meave i Krzysiu)

*