środa, 23 lutego 2011

Na krawędzi snu

Jaki sens ma bycie złym
jeśli nikt nie próbuje cię
powstrzymać?

(Megamocny)

Seba zgłosił protest co do poprzedniej notki. Twierdzi, że oni nie są przecież tak okrutni i nieludzcy by mielić kogoś śrubą dla czystej przyjemności ćwiartowania i obserwacji wirujących w krwawej pianie, jeszcze ruszających się szczątków, o nie. Statek to wielkie bydle i pomiędzy decyzją o włączeniu śruby a jej ruchem mija chwila, w której statek bulgocze, dzwoni, belumce i drży. Niedoszłe ofiary miały więc czas by się zorientować w sytuacji, a nawet by opłynąć łajbę ze trzy razy kraulem. Przecież nasi mili, współczujący, dostający świra przez długie, puste miesiące spędzone w zamknięciu na przerdzewiałej puszce marynarze nie mogliby postąpić tak niehumanitarnie wobec innej istoty ludzkiej. Nie to, że nie próbowali... W każdym razie odpalali tą śrubę na pewno niezwykle delikatnie, bo przecież nie byliby zdolni do skrzywdzenia innej, czującej istoty. Poza tym, jak twierdzi nasz bohater, skończył im się dynamit do ogłuszania delfinów.
My zaś, na dalekiej północy, gdzie termometry o świcie pokazują -23 stopnie, bardzo współczujemy, biegającemu po pokładzie w robinsonkach i koszulce Sebie tych straszliwych dylematów i trzęsącymi rękami próbujemy wpasować sobie w paszczę szyjki butelek, tak by nie powybijać sobie zębów, ewentualnie nie przymarznąć do zawartości.
Ostatnio wprowadziliśmy w życie Szponiastej trzy nowe elementy. Zakupiliśmy małpki wiśniówki w podejrzanym sklepie wielkości szafy, wydurdaliśmy je w krzakulcach, kikując czy nie nadciągają służby mundurowe a następnie poszliśmy na koncert. Rock Cafe nie jest duża, Anja Orthodox wiła się więc od nas praktycznie na odległość rzutu kuflem. Lady Pazurek pierwszy raz zeszła ze mną do tego podziemnego świata, gdzie wszyscy są mroczni, podkrążeni a faceci mają włosy dłuższe od niej. Bawiliśmy się świetnie. Było kameralnie, zespół miał więc interakcję z widownią jak przy świątecznym stole, oczywiście gdyby istoty mroku i niemalże nieumarli obchodzili coś tak trywialnego i pozbawionego aury mrocznych mocy jak święta. Tłum wyposzczonych samców obcinał też ciągle Pazurkowatą wzbudzając jej gorący entuzjazm. W ogóle robiła małą sensację z tą swoją jasną główką pośród czarnych niczym skrzydło kruka odrostów, z tym swoim motylkiem na szyi... No bo tam, nie była by sobą, gdyby nie zadała tak okrutnego ciosu światu zła i mrocznych emanacji. Co ktoś przechodził to wytrzeszczał oczy na tego motylka. Co prawda był czarny: szlachetny mrok wtłoczony w księżycowe srebro... ale... to jednak motylek. Żadnych kłów ani pazurów, no taki zwykły, z poczwarki.

- Demonie! Masz jego krew na rękach
i na Boginię, zniszczę cie!!!
Śmierć zaśmiała się wesoło jak dziecko,
któremu obiecano niespodziankę.

(Nora Roberts)

*

poniedziałek, 21 lutego 2011

Och radości dojrzewania zbiegłej hybrydy...

Jedz, jedz kochanie, a ja w tym
czasie sobie po cichutku pęknę.

(My)

Stać na szczycie walącej się Wieży Babel, gdy podłoga jeszcze powoli, zaczyna się przechylać, a na twarzy czujesz lekki powiew wiatru, który bierze dopiero wdech do ryku. Widzisz jak horyzont zmienia położenie a w dole, ocienione cielskiem molocha, kłębią się miliony, na które wkrótce spadnie siła twoich miażdżących argumentów. Upadasz, ale jak upadasz! Lecicie w dół ty i wieża a od waszego upadku zatrzęsie się świat.
Jak będę stary i brzydki... no dobra, stary to zdetonuję się na tonie trotylu na samym szczycie Góry Gradowej, a wszyscy mieszkańcy Miasta będą wspominać mnie długo i nie szczędząc szczerych epitetów, oczywiście dopóki nie wstawią z powrotem wszystkich okien i nie odnajdą ostatnich dachów.
Seba odezwał się, że obejrzał już wszystkie filmy, które mu zgraliśmy i że nas nienawidzi. Mają gdzieś tam mały przestój bo miejscowy element próbował im odkręcić śrubę i ster. Chłopaki jak na tolerancyjnych, życzliwych i współczujących obywateli dawnego kom- bloku przystało, nie rzucali niczym w delikwentów, ani nie wołali: A sio! Kysz! Czy coś w tym duchu. Mogliby przecież ich spłoszyć. Od razu odpalili silniki obserwując smugę kawitacji czy nie pokaże się jakaś czarna rączka czy nóżka. Tak się na to zapatrzyli, że chyba nikt nie patrzył przed dziób, a jak wiadomo niektórym wybitnym umysłom, po wprawieniu w ruch śruby statek porusza się do przodu. W tym wypadku też ruszył, a że byli akurat w korycie mulistej, afrykańskiej rzeki wydarzenia następowały z zastraszającą szybkością. Zanim któryś rechoczących z dzikiej radości kretynów się zorientował, statek był już przy brzegu, gdy zaczęło nim już solidnie trząść, ktoś wpadł na pomysł, że może warto byłoby skręcić. Jakimś cudem udało im się to, zachowali nawet pławność, za to gdy krypa się obracała oklepała śrubą dno z tym tam wszystkim co autochtoni uznali za słuszne zatopić akurat w tym miejscu. Seba przysięga, że widział przez chwilę rozcięty i podrzucony łopatką mały, czerwony samochód. Nastąpiła seria grzmotów i wstrząsów, i podobno teraz są holowani do jakiejś małej, prywatnej stoczni z uszkodzoną śrubą i obluzowanym wałem. Czy udało im się zmielić jakiegoś murzynka źródła milczą.

Spojrzała jak Bambi - szepnął - Wiesz,
że jestem bezradny jak patrzy jak Bambi.

(Patterson)

*

czwartek, 17 lutego 2011

Cierpliwość wymaga czasu

Życie jest krótkie. Nigdy nie
rezygnuj ze zrobienia czegoś
co naprawdę chcesz zrobić,
tylko dlatego, że boisz się
zostać przyłapanym.

(McDevitt)

Nie chcę cię płoszyć. Tak możesz mi postawić, to nie tamto. Mogę pić ale nie będę się całować. Cóż za nagły i niespodziewany rozwój sytuacji, jak przejeżdżający ci nagle drogę samochód pełen rozśpiewanych kolesi, ciągnący bezgłowe ciało husky. W sumie nie chcę tu być. Robię to co chcę. Dopij. Wychodzę.
Legenda głosi, że czasem w wietrzne noce, gdy chmury są nisko, można na 66,6 złapać stację tak rockową, że nawet impulsy w mózgu ruszają w drugą stronę chrapliwie szepcąc imię diabła.
Przesuwam się przez mróz gdzieś między Radiem Maryja a Eską Nord, gdzieś pomiędzy Zaspą a Wrzeszczem. Przekraczam zamarznięty most i jest pusto.
Wnikam w przedmieścia Babilonu Snu.
Wszyscy uważamy, że wszyscy pozostali są głupsi. Jeśli tak nie uważamy, jesteśmy głupsi od nich wszystkich.
Przypomniała mi się Aube w chaszczach na stoku Gradowej Góry. Miała wtedy pecha, teraz ma dwa koty. To był jeden z ostatnich momentów kiedy się czułem legendarny.

Nie martw się, wszystko
jedno co się stanie. Stanie
się z nami wszystkimi.

(McDevitt)

*

wtorek, 15 lutego 2011

Prawi, sprawiedliwi i niedorozwinięci

- Przywieźcie mi coś z Francji.
- Dobrze.
- Mi też, najlepiej Francuzkę...

(Patterson)

Na trasie Kolei Metropolitalnej wytną 12000 drzew. Na razie na całym Szlaku Zerwanych Mostów, czy też jak mawiają autochtoni – Trasie Waisera Dawidka grasują saperzy wykopując różne wybuchowe drobiażdżki i biegając z nimi z wrzaskiem pomiędzy posesjami (Jestem saperem, jeśli widzisz, że uciekam biegnij za mną). Muszę się przejść z aparatem po tym szlaku marzeń póki jest, może uda mi się uchwycić o świcie przemykające ponad ulicami duchy widmowych pociągów uwożących umarłych ku uchodzącej nocy.
Ostatnio trochę u nas wiało, w robocie wiatr wyjmował mi wraz z fundamentami kosze na śmieci. Na własne oczy widziałem jak z pobliskiej budowy poderwało się z 70 metrów płotu i niczym ogromny metalowy nietoperz pomknęło z furkotem ulicą by owinąć się wokół samochodu przejeżdżającej akurat kobity. Trzeba było dwunastu chłopa by ją odwinąć z tego sreberka.
Teraz za to zrobiło się lodowato, wiatr zamarł, skrystalizowały się chmury. Niebo jest czyste i niebieskie jak jajo czapli. Wszystko lśni srebrzyście stężałe w pół ruchu. Zamarznięty świat, jak w „Kociej kołysce” Vonneguta. Aż strach oddychać.
W domu działy się ostatnio różne przykre rzeczy, ale w sumie czego można się spodziewać po rodzinie jak nie różnych przykrych rzeczy.
Mam na dole ogromną stertę starej prawicowej prasy. Miałem to sprzedać, ale z braku czasu i internetu jakoś się za to nie wziąłem. Ostatnio zacząłem to czytać. Rany boskie! W jakie farmazony potrafią uwierzyć ludzie. Akurat trafiłem na okres tuż przed wstąpieniem do Unii, opis pruskich siepaczy, którzy urządzą sobie jadalną autopsję na naszej zdrowej narodowej tkance. Unijne harpie pośród burzowych chmur, fruwające z ochrypłym wrzaskiem ponad polskimi miastami i wyrywające z nas dusze, zamiłowanie do żurku i życie poczęte wprost z umęczonych łon matek polek, Rosjanie jeżdżący tam i z powrotem grubymi tankami i rozjeżdżający emerytów na skrzyżowaniach. Cudownie eksplorować wszechświaty urojone, w których żyje niedorozwinięta umysłowo i społecznie część naszego społeczeństwa. To zupełnie inny świat, w którym, w atmosferze permanentnego zagrożenia można poczuć się prawdziwym bohaterem bijąc kamerzystę TVNu. Gdy się tak zagłębiam w te obłoki pseudo narodowego oniryzmu, stwierdzam, że jednak inteligencja i samoświadomość to brzemię. W sumie fajnie byłoby być takim bezrozumnym, socjal- narodowo zaprogramowanym robotem z prawdami wypalonymi na spojówce. Bez potrzeby myślenia i refleksji, bez ponoszenia konsekwencji wszystko byłoby naprawdę proste i jasne.

W zasadzie działam w dwóch
trybach: Wrogim i bezczelnym.
Można wybierać.

(Patterson)

*

czwartek, 10 lutego 2011

Po tej stronie dziewiętnastu lat

Rozgorączkowana młoda dama:
- Gdzie są zeszyty z Edwardem?!!
Meava Władczyni Empiku
- Ale z jakim Edwardem? Nożycorękim?

(Dedykowane wszystkim zainfekowanym zmierzchem)

Zdaje sobie sprawę jak niewielu ludzi się ze mną zgodzi, ale „Skyline” jest zadżebisty. Byłby genialny, gdyby skończył się o 5 minut wcześniej niż się kończy, ale poza tym – Czad. Gdy wracałem do domu zerkałem z lekka niespokojnie w porwane wiatrem, bezdenne niebo, a potem nie spałem pół nocy myśląc, poparzony smutkiem. Do tego jeszcze akurat troszkę u nas wiało i przelatujące pomiędzy domami przedmioty odpalały czujkę u sąsiadów, tak że moje okno co chwilę zalewało jasne światło... kto oglądał ten zapewne skuma jakie to może zrobić wrażenie na człowieku brnącym przez półsenne pola smoły.
Z reguły gdy w filmie obcy są rzeczywiście inteligentni i wrodzy to film jest niskobudżetowy. Superprodukcje obfitują we wszechpotężnych idiotów, których pacyfikuje wirus opryszczki albo dwóch kretynów z laptopem. Obcy sieją wszędzie promieniami śmierci, a ludzie biegają wkoło i mają czas na tkliwe przemówienia i czułe deklaracje, w „Skyline” nie. Tutaj obcy mają plan i środki. Nie dysponują odpowiadającą naszej technologii, mają za to bronie, które nawzajem się uzupełniają, oraz modus operandi. Są sukcesywni, cierpliwi i skrupulatni odrobili lekcje i z góry przygotowali się na wszystko co moglibyśmy dla nich przygotować. Nie są wszechpotężni, są niepowstrzymani.
Myślałem sobie, że to jeden z tych filmów, które naprawdę bardzo bym chciał mieć, choćby po to by móc sobie puszczać niektóre sceny, no i w dzień urodzin dostałem go w prezencie od wszechświata, Boga, Bogini czy po prostu od kogoś tam wysoko, kto mnie lubi. Leżał sobie jakby nigdy nic na kontenerze w pracy i czekał.
Muszę przyznać, że po samym seansie byłem mocno zgnębiony i potrzebowałem doraźnie jakiegoś zastrzyku przywracającego mi wiarę w wszechmoc armii amerykańskiej, na szczęście w TV leciał akurat „Helikopter w ogniu” i mogłem krzepić serce widokiem rangersów krzewiących za pomocą broni automatycznej pokój i demokrację wśród stad bezrozumnych bambusów.
A wczoraj na urodzinach w Herbaciarni dostałem dysk zewnętrzny 640 giga... wiecie ile tam wejdzie pornoli? Oceany, będę mógł pławić się powoli machając płetwami pośród tych wszystkich sprężystych lolit i spoconych weteranek, w raju wyprężonych penisów i stratosferycznych ejakulacji. Wejdę w ten ciepły matrix i już nigdy nie wrócę. A potem tylko ktoś odnajdzie moje wyschnięte ciało, jak Lenina w Komosutrze.

Co do diabła mam spakować?
To moja pierwsza apokalipsa.

(Nora Roberts)

*

poniedziałek, 7 lutego 2011

Prawidłowa mineta w czasie sztormu

Jeśli w poprzednim życiu nie
był sierżantem to rozminął się
ze swoją karmą.

(Nora Roberts)

Słyszeliście o tym jak za komuny sprzedawaliśmy Krówki do Indii? Tradycyjnie nikt nie poświęcił chwili na zastanowienie i wysłali je tak jak pakują u nas, w papierki z namalowaną krówką. Refleksja przyszła dopiero na redzie portu, gdy już właściwie było widać święte krowy snujące się po ulicach. 15 000 ton krówek poszło wtedy za burtę.
W sobotę obchodziliśmy domowo moje urodziny. Starszy przyrządził roztwór z różowego wina, z różowym szampanem i plasterkami hiszpańskich pomarańczy, które można jeść ze skórką. Nie było tego dużo, biorąc nawet te parę poprzedzających to setek, ale i tak wszyscy chodzili po sufitach. W tym roku nie otrzymałem tradycyjnych koli i czipsów, dostałem trzy siaty różności, w tym koszulę z kapturem. Jak będę chciał napaść na bank i maksymalnie niewyglądać jak ja to ją ubiorę. Przez pół nocy oglądaliśmy z Pazurzastą „Kości”, doszliśmy do tego odcinka, gdy głowni bohaterowie obnażają wreszcie przed sobą dusze. Odcinek był cokolwiek dołujący, Szponiata miauczała mi jeszcze z rozpaczą na drugi dzień.
Ja dałem Lenn czapkę uszatkę i prysnąłem kanarom, uznałem więc dzień za udany.
Dzwoniła jedna z dziewczyn, z pamiętnego ogniska i pytała czy spaliśmy ze sobą, bo spóźnia się jej okres. Spytałem, jakiej po czymś takim właściwie odpowiedzi oczekuje? Gdybym chciał być złośliwy powiedziałbym, że odmawiam dalszych odpowiedzi bez badań genetycznych.
Po południu idziemy na „Skylines” podobno zrobiło go dwóch pasjonatów kina, w garażu, za wyżebrane 10 milionów dolców. Krytycy mają zagwozdkę bo nie wiedzą czy to żart, paszkwil, czy to tak na serio. Słyszałem już porównania z „9 planem z kosmosu” Ed Wooda. Już nie mogę się doczekać.
Jest poniedziałek i muszę iść do pracy, ale nie mogę. Muszę przecież jeszcze pospać, oddać krew, wejść na Mount Everest, skoczyć na spadochronie czołgiem. Muszę rozwiązać problem światowego głodu i wynaleźć lekarstwo na raka. Muszę być pierwszym człowiekiem na Marsie i znowu uratować ludzkość. W świetle tego jasno wynika, że nie mogę, po prostu nie mogę iść dzisiaj do pracy. A wy?

- Będziemy pędzić was jak bydło,
ujeżdżać jak konie, łapać jak szczury.
Wasza moc jest żałosna i słaba, a gdy
z wami skończymy zatańczymy na
waszych kościach.
- To dlaczego się boisz?

(Nora Roberts)

*

piątek, 4 lutego 2011

Słowa czekają, czas płynie, bogowie patrzą

Lista zakupów dana Szponiastej:
- Groszek w puszcze
- Ice Tea
- Czipsy
- Przegryzki
- I kola! Och tak, kola!!! I wcale
nie jestem uzależniony...

Pazurek – Hi hi hi, jesteś słodki.
Ja – Tak. Jak kola...

Mam wciąż jeszcze pod skrzydłami falę nośną wczorajszej nocy. Wczoraj przesuwając lodowce w pracy uświadomiłem sobie, że cała ta sprawa jest jak wyjęta ze starych legend. Wędrowiec idący przez noc lasem zauważa blask ognia, słyszy śmiech i śpiewy. Wychodzi na polanę, a tam wokół ognia ucztuje dziki i niesforny Stary Lód. Elfy, wróżki czy co tam jeszcze, zapraszają wędrowca by bawił się z nimi. Je, pije, śpiewa i przeżywa najdziwniejsze przygody, a gdy budzi się rano okazuje się, że minęło 100 lat...
Miło choć przez chwilę być postrzeganym jakim się jest, a nie jakim się było lata temu. To orzeźwiające. Przyjemnie, gdy ktoś naprawdę słucha twoich opowieści. Wspaniale być pożądanym.
Dziś w końcu spałem, po dwóch zarwanych nocach, w pierwszą pracowałem, w drugą nie mogłem zasnąć i w efekcie przeżyłem coś niezwykłego, „Nie zamykaj swych oczu, nie zamykaj, to dzieje się życie”. Przez cały dzień niosły mnie substancje chemiczne ukryte w winie. Dopiero wieczorem, zatrzymałem się nad krawędzią łóżka i zgasłem jak świeczka, „Jestem liściem na wietrze! Patrz jak szybuję!”
Przy ogniu przeczytałem im fragment z romansidła fantasy Nory Roberts, coś jak: Hoyt złapał ją za rękę, wstał i przyciągnął do siebie. Dotknął ustami jej warg z niewyobrażalną czułością... A jaka to jest niewyobrażalna czułość – spytałem chrapliwie. Na moment zapanował pełna namysłu cisza, aż w końcu ktoś powiedział: Niewyobrażalna...
Dziś znów bolą mnie naderwane boki, układ pokarmowy, hałaśliwie przyswaja sobie spaghetti a ja za chwilę wychodzę do pracy. Będę szedł tam przez las na granicy światów, ale dziś będzie tam pusto i cicho, nic oprócz resztek śniegu i miliona kapsli. Czary odeszły wraz z nocą.
Zapomniałem już jak to przyciąga, gdy chce się odejść w noc wraz z czarami i już nie wracać. Zrobić krok poza krawędź rzeczywistości, wyjść poza krąg światła i rozpuścić się w mrocznych i wspaniałych lasach swego serca.

- To mój sen
- Niech i tak będzie. Zobaczmy
czy możemy jakoś pomóc ci go
przeżyć.

(Nora Roberts)

*

czwartek, 3 lutego 2011

Wypuściłaś z rąk gadającego faceta?

- Opowiem wam historię o odwadze
i tchórzostwie, o krwi, śmierci i życiu,
o miłości i stracie...
- Czy są w niej potwory - Zapytała jedna
z młodszych dziewczynek, a jej niebie-
skie oczy rozbłysły.
- Potwory są wszędzie- odparł starzec.

(Nora Roberts)

Suka, jednorazowa dziwka i dresiara o żałosnym guście, i ta przechodzona hetera wciąż nie rozumie, że nie potrzebuje żadnych antagonistów, sama sprawia, że każdy kto ma z nią styczność prędzej czy później zaczyna się nią brzydzić. Jak to powiedział Garfield „W życiu nie tyle przerażają mnie jego doliny, co dołki”.
Zupełnym przypadkiem trafiłem na jakieś ognisko, gdzieś w lasach za WhiteTown. Załapałem się na kiełbaski, gorącą Sangrie i śpiewy na zimnie do ostatecznego zdrapania gardła. Rano mówiłem jak Lord Vader, co wzbudzało wokół pewną dozę szacunku. Zawsze chciałem mieć taki przepity głos, kobiety uwielbiają te niskie, wibrujące oktawy tuż przy uchu. Zastanawiało mnie ile etylenu musiałbym zaabsorbować by taką chrypkę sobie wyrobić. Ukoronowaniem wieczoru były cztery propozycje udania się w bardziej intymne miejsce, od paru dobrze bawiących się dam. To chyba te włosy, zawsze gdy pozwalam im rosnąć dzieją się zabawne rzeczy.
Pod koniec moje wspomnienia tracą nieco na ostrości. Ktoś podwiózł mnie do domu Quadem... mógł być to też naprawdę mały samochód. W każdym razie było nas na nim ze 4 osoby a z tyłu jechał drugi taki. Jeździliśmy po Brzeźnie poszukując mojej ulicy... a Brzeźno jakoś dziwnie wyglądało tej nocy... Powstaje pytanie, co też do cholery pływało w tej Sangrii, skoro wydawało nam się, że ulice się zapętlają, a na końcu jednej z nich widać Wieżę Eiffla.
Ostatecznie pchaliśmy pojazdy. Coś tam było, że w pewnej chwili nie mogliśmy jednego ruszyć, po długiej i wnikliwej debacie na środku ulicy, uznaliśmy, że to na pewno wielki, drapieżny tasiemiec z piekła (Armed Tasiemiec From Hell), przebił się przez asfalt i przyssał się do podwozia. Potem baliśmy się zajrzeć pod spód. Potem wycofaliśmy wehikuł od krawężnika, na którym utknął. Następnie ktoś pił u mnie wodę z kranu i sądząc po śladach zagryzał mydłem. Mogło być ich więcej niż jeden. Zbudziłem się w skórze i glanach na dolnej kanapie, zamrożony z lekka i z bolesnym odciskiem czyjegoś telefonu na żebrach. Spałem na nim całą noc, a o świcie, wcisnąłem w wyszukiwarce „Dom” i usłyszałem w słuchawce równie zdarty jak mój głos pytający: Coooo jheeest? Thooo Jaaaa - wycharczałem.

Postaw mnie sukinsynu,
albo zmienię to miejsce w
księżycowy krater.

(Nora Roberts)

*

wtorek, 1 lutego 2011

Ocean martwych serc

Śniły mu się latające kobiety
w sukienkach ze światła

(Cunnington)

Dochodzi już północ i powinienem iść spać, ale nie chcę, bo za granicą snu jest już kolejny dzień i praca, i odpowiedzialność, i samotność implodująca w samym środku mojego postrzępionego serca. Potwory nie powinny pracować. Potwory nie powinny odpoczywać ani myśleć o przyszłości. Nie powinny mieć serc. Nie powinny żyć tak długo. Nie taka jest przecież konstrukcja potworów. Potwory powinny czerpać z życia garściami i dawać zajęcie bohaterom.
Fizyka rozwija się w takim kierunku, że realizm staje się trudny do obronienia. Pełne spektrum od radości do upadku. Wiara w lepsze jutro to plucie w oko losowi, naiwne przeświadczenie, że cokolwiek jest przewidywalne, że ziemia pod nogami jest stała i niewzruszona, że da się posadzić Tupolewa we mgle na zbyt krótkim pasie startowym. Równie dobrze, jak to pisał Prattchet, można wspiąć się w pełnej zbroi, w czasie burzy na najwyższy szczyt w okolicy i krzyczeć: Wszyscy bogowie to bękarty! Jak mówi księga: Chcesz rozśmieszyć Boga? Zaplanuj coś. Panie Boże, stwórco mój i dręczycielu, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że to było równie subtelne jak bomba atomowa wpadająca do kolektora miejskiej oczyszczalni ścieków?
Troszeczku to dołujące, do tego jeszcze zeszły tydzień przewalił się po mnie morderczym maratonem, na którego końcu pojawił się mój szef sugerując, że przez całe dnie leżę tak sobie i opalam się w mdłym świetle gwiazd. Tak mnie punktowo podkurwił, że przez moment myślałem, że mu cisnę tę robotę w twarz i pójdę w świat dziki i wolny. Koleś poczłapał sobie dalej, by opierdolić Balbinę, zupełnie nieświadom, że o mało nie skończył z kijem od szczotki wpasowanym czule w układ pokarmowy od trzonowców aż po odbyt. Wieczorem tego dnia udałem się w ciemność by szukać zwady i kogoś pobić, ewentualnie dać pobić siebie, ale jak na złość nie znalazł się żaden chętny. Nawet gdy wpakowałem się do Na Rogu i od drzwi wrzasnąłem, że Kaczor to gównojad pochowany z generalską nogą. Wszyscy potwierdzili z entuzjazmem, a ja pozostałem niedopieszczony.
Spotykania ze zbyt dużą grupą starych znajomych kończą się zwykle strzelaniem do celu, a cel ze mnie wielki, kontrastowy i dorodny. Myślę, że jestem z nimi zbyt długo.
Pazurzasta ma okres i sesję. Jestem zbyt świadomy siebie by się zabić.
Mój Starszy wylądował w Wawie Przeklętej, jedzie tu i będzie przez tydzień w Mieście Miast. Odczuwam gwałtowną chęć pozostawienia telefonu i migracji do bunkrów w parku. Mógłbym tam posiedzieć słuchając wiatru, i udając, że na zewnątrz ludzkość wyginęła.

Na górze niezmiernie czujna medyczna
jednostka monitorująca dostrzegła płyn
sączący się z kanalików łzowych
pozbawionej ciała głowy, i zadumała się.

(Banks)

*