wtorek, 31 maja 2005

Zapach treści


Wieczność jest naprawdę bardzo
nudna, zwłaszcza pod koniec.
(Woody Allen)

Czy to znaczy , że nie będę mogła zjeść naszych dzieci?
(Lady Pazurek)

Przez otwarte okno wpada chłodne czyste powietrze, przesycone wilgocią. Dziś burza goniła burzę. Pioruny iskrzyły pośród wież , biły w szczyt Gradowej Góry, rozbrzmiewały do wtóru szalonym kroplom ulewy. Stałem ze Sławkiem i Ziomkiem w tej ich budzie na Długim Pobrzeżu, pośród sztucznego bursztynu i plastiku dla turystów. Krople tańczyły wokół na granitowych płytach, marszczyły powierzchnię Motławy i ścigały zagubionych Włochów. Zlewaliśmy przejrzyste strumienie wody z namiotowego dachu i śmieliśmy się w głos ze świata.
W sobotę starsi udali się na rekraacje, a ja po tradycyjnym sprzątaniu, położyłem się w słonecznej plamie i stwierdziłem , że nie będę robił nic. Byłem naprawdę konsekwentny. W nocy nagrywałem dziwne teledyski. W jednym z nich , pacjęci szpitala dostali czerwonych oczu i poprzegryzali tętnice szyjne pielęgniarkom. Krwawe ślady dłoni tworzą na białych fartuchach interesujący deseń. Potem jeszcze trafiłem na jakiś horror, w którym nawiedzona winda pastwiła się nad lokatorami. Scena z sześcioma ciężarnymi w ciasnej kabinie wypełnionej seledynowym światłem, którym równocześnie zaczynają odchodzić wody, trafić powinna do klasyki dreszczowców i powinna być wyświetlana w stołówkach. Film był po niemiecku, co jedynie potęgowało ogólne wrażenie grozy. W pewnym momencie zostawiłem bohaterskich konserwatorów walczących z potworem i przerywając w pół scenę trepanacji niewidomego, jego psa o lasce nie wspominając , udałem się rechocząc do mojego pokoju by rysować do rana nieistniejące miasta.
Mimo wszystko żaden potwór stworzony przez skrzywione amerykańskie umysły nie dorówna Buce z Muminków. Do dziś jak sobie przypomnę to chce mi się zasłaniać oczy.
W upalnym punkcie zero niedzieli objawiła się Dr Lecter w spodniach składających się głównie z wentylacji i pluszowym żółwiem zwisającym smętnie u szyi. Zawlekliśmy ją do herbaciarni , gdzie zakupiła kardamon i mrucząc z ukontentowaniem wsiorbała kawę z lodami waniliowymi i bitą śmietaną.
Niedziela z 36 stopniami i słońcem ustąpiła poniedziałkowi o stopniach 12 i nieprzerwanej kurtynie deszczu. Zabrałem Pazurka do Bajadery na paszteciki a potem tuliliśmy się pod szarym niebem na Moście Wisielców gdzieś nad zabłoconą trasą Weissera. Kim był Weisser sami sobie spytajcie Pawła Huelle. Las wzdychał i wzruszał ramionami , strząsając krople z liści wprost na nasze nosy.
W domu zszokowałem ojca wywlekają stukilową rolkę miedzianej blachy z bagażnika. Teraz deszcz bębni równo o ulice i szeleści w ogrodach. Zaraz nastąpi wtorek. W uszy sączy się Therion. Staram się nie myśleć , tylko czuć.

- Halo?
- Dzień dobry, czy ma pan córkę?
- Nie.
- To poproszę żonę...
(Krzysiek)

*

piątek, 27 maja 2005

Korkociąg


Trzeszczę moi kochani, trzeszczę i pękam pod ciosami. Rany się zasklepiają, poszycie zespala i prostują się wręgi, ale za każdym razem wolniej, za każdym razem krew leci dłużej i schnie wolniej. Przychodzę skatowany po całym dniu i biorę się za robotę w domu. Trzymam ten burdel w garści, konserwuję, oliwię i podcieram dupska. W zamian za to słyszę jak bardzo zbędny i nieprzydatny jestem. Ciągle słyszę jak wiele dostaję za darmo, w lodówce za to leżą tylko rzeczy ojca, przez niego lubiane i wyliczone. Dotknięcie czegokolwiek równa się awanturze i uświadamianiu pasożytnictwa. „Urząd skarbowy”, „poborca”, „obrzydliwe”, pokrzykuje mój tatuś, a ja idę na miasto jeść gówno.
Sorry, że was tak męczę, ale spadam właśnie w dół zostawiając smugę szczątków. Przejdzie do jutra. Poskładam się, odzyskam władzę nad sterami i wyjdę z tego bezwładnego pikowania. Mam tylko nadzieję, że dno jest wystarczająco daleko bym zdążył.

*

czwartek, 26 maja 2005

I want your spleen


Ministerstwo kultury wysyła do Niemiec cykl obrazów
„Polskie pejzaże”. Mój starszy stwierdził , że trzeba
wysłać „Bitwę pod Grunwaldem”, żeby obejrzeli sobie
minę Urlika von Jungingena.

A tak w ogóle to obudziłem się na kacu. Był to jednak kac oczekiwany i zaakceptowany. Kac zdrowy , bez żadnych domieszek. Z łożnicy wywlekła mnie natarczywym stukotem babcia. Mam metalowe drzwi i już normalnie czułem się jak poligon do prób nuklearnych, te dzwoniące echa to czułem już chyba nawet w piętach. Wiedziony wieloletnim doświadczeniem wywlokłem się z łóżka i otworzyłem jej na golasa. Cokolwiek mi chciała powiedzieć, dowiem się tego zapewne później.
Baniak mnie bolał, żołądek tańczył salsę a w ustach rozpleniła mi się Sahara, cóż więc mogłem zrobić z początkiem tak dobrze rozpoczętego dnia... poszedłem do garażu po kosiarkę.
Gdy już minęła wieczność jaką potrzebowały do działania proszki przeciwbólowe, a trawnik wokół mojego domu zmienił się z buszu tysiąca niebezpieczeństw w zabójczą sawannę (jeże i miejscowe koty nigdy mi tego nie wybaczą przez miesiąc) Udałem się w kierunku centrum . Pozałatwiałem nieuchronności i skosiłem trochę kasy. Zagrałem w lotto (tryumf nadziei nad doświadczeniem), przeszedłem się na Koci most, by w perspektywie rzeki i dostojnym towarzystwie kocich weteranów grzejących się na słońcu, zadzwonić do Pazurka. Teraz siedzę w parku przy rowerowej fontannie (nie ma balustrady i jest umieszczona na środku drogi. Przy odrobinie szczęścia można poobserwować katastrofy zamyślonych rowerzystów i posłuchać tych wszystkich rzeczy które mówią w trakcie i po. Uważam że ta fontanna to widoczny dowód , że i komunistyczni architekci i planiści mieli to specyficzne poczucie humoru i zdrową dozę polskiej złośliwości. Oczywiście mógł to też być zwykły burdel w papierach). Jest ciepło i przyjemnie. Przeżułem Kitketa na obiad, ładnie pachnę i mam dobrą książkę Gemmela. Pozwalam spokojnie upływać kolejnym minutom dzielącym mnie od spotkania z Małą.
Ale w nocy...Ach w nocy nie było spokojnie. Cztery piwa nad przepaścią . Studenckie, leśne miejsce, rozmowy o literaturze, czasie i najlepszym ustawieniu dziecięcego łóżeczka. Potem Magnez, orkicka knajpa zakopana w mrocznych piwnicach akademików. Ostra muza, kolejne piwa i lotki rykoszetujące nad głową. Drewniane ciężkie ławy i żarówki w ciętych butelkach. Marzan opowiadał jak w czasach przed Małyszem oglądali w X-sie skoki. UUU, jakiś dziwny sport, skaczą Polacy , a wokół tłum dresów woła żeby przełączyć na MTV. Północ przyłapała nas przecinających blokowiska. Rozmowy o Bogu , człowieku i wszystkich formach nieśmiertelności...”Bóg jest gotów”, mówi Marzan, „przełamujesz schemat, twoje myśli zaczynają płynąć inaczej, wskakujesz na kolejny poziom, a tam już wszystko przygotowane na twoje przyjęcie”. „ widzisz te bloki, które mijamy ?”, odpowiadam,” Ja powołałem je do życia. Jestem jedynym człowiekiem, który napisał wiersz o gdańskich falowcach i jeśli przetrwają w ludzkiej pamięci to właśnie dzięki mnie...”
Tak, pozwalam myślom tańczyć. Przypomina mi się nagle jak oblekłem Bajkę w moje włochate kapcie, uzbrojone w zestaw pazurów i patrzyłem jak człapie dookoła dostojnie. Myślę o lizakowym misiu , z którego pozostał jedynie dziarsko podpierający się pod boki korpusik. Oczy były z jakiegoś wytrzymalszego materiału i gdy już zlizałem mu łeb, zawisły w różowym wytrzeszczu na przezroczystej krawędzi lizaka. Popatrzyłem w nie przez moment, zrobiło mi się nieswojo i zaraz je pogryzłem.
Cóż, czas nadchodzi.. Zaraz wstanę i udam się kierunku herbaciarni. Na tym kacu, w tym przymglonym blasku słońca, czuję się bardzo kocio. Będę przelewał się powoli ulicami i uśmiechał do ludzi na ten mój straszny sposób.

*

wtorek, 24 maja 2005

Taniec liści


Stygnę

Skłębiona szarość chmur wciska się w okna. Daleki horyzont rozświetlają różowe błyskawice. Biją równo, jak ogromne serce świata. Poza tym jest ciemno. Stawiam opór, zapalam lampkę i żółte cząstki światła tryskają na zewnątrz, odgradzając mnie złotą barierą od nocy myśli i nieuchwytnego szelestu piasków czasu. Czekam patrząc na otwartą książkę. Cisza się kończy. Słyszę jak zaczynają szeptać liście, coraz szybciej, coraz bardziej natarczywie. Wyczuwalnie zmienia się ciśnienie. W górze coś pęka. Przewiew zatrzaskuje wszystkie okna.
Bajka siedząc u mnie w wannie przyczaiła się tuż pod powierzchnią niczym aligator i obserwowała jak rusza się jej dziecko. Czekała na pojawiające się w ciszy kręgi na wodzie. Może się wkurzy że to piszę, ale muszę. Bo to za piękne i nie powinno przepaść w niepamięci. Jeślibym miał napisać jeszcze kiedyś wiersz to właśnie o tym.
A oto przybyło! pierwsze krople deszczu pikują w śmiertelnym korkociągu. Samobójczo - dzwoniący atak spada na mój dach. Woda tłucze w mosiądz, rozbrzmiewa dziko na parapetach, rozbestwia się pośród asfaltów i poi trawniki. Zasłużyliśmy sobie na ten deszcz, dziś było naprawdę gorąco.
Piecze mnie przysmażony kark i twarz. Wspinaliśmy się dziś z Pazurkiem na zalesione wzgórza ponad Wrzeszczem. Na zacienionej łączce na jakimś zapomnianym szczycie snułem opowieści o Bajce i złej czarownicy Ekonomii, która ostatnio najwyraźniej czyni mi wstręty. Potem skoncentrowaliśmy się na sobie i czas zaczął uciekać z nieprawdopodobną prędkością. Podobno jej mama chce zostać babcią dopiero na emeryturze. Popieram ją z całego serca.
Cofamy się teraz na moment do sobotniego wieczora , kiedy to w gdańskiej herbaciarni „Cub of Tea” , nieopodal św. Mikołaja stuknęły się okrągłymi brzuszkami Bajka z Lennonką. Szanowni potomkowie związani zostali ze sobą niewidzialną nicią i do końca swych dni będą uchylać sobie kapelusza. W mieście znów rozdudniły się koncerty, Papa Dance i Boney M. Obie zaciążone zażądały pizzy z tuńczykiem, kiszonych ogórków i kukurydzy. Zostawiłem Baj u Stworków, gdzieś w samym środku „Spiryted Away”.
W niedzielne rano, gdy kleiłem okulary słuchałem jak Zwierz pokazuje Bajce swoje CV, doktoranta - psychopaty. Podobno w turnieju Warhammera nie wygrał hełmu Lorda Vadera. Szkoda, byłoby mu do twarzy...
Powoli zbliżamy się do końca. Jutro gdy zejdę z Niedźwiednika pod jednym z zerwanych mostów spotkam Marzana i pójdziemy pić , jak poeta z potworem. Pazurek pisze mi właśnie , że Baj wstawiła na blog zdjęcia. Mała stoi w otwartym oknie i cieszy się pierwszą prawdziwą burzą tego roku. Pisze , że nie sądziła , że może jej tego tak bardzo brakować. Stara Tuwima ze swoimi zwietrzałymi willami z przełomu wieków, mokrym brukiem i szumiącymi drzewami musi być zaiste piękna.

Dokąd zmierza życie?
Tam gdzie ty, póki idziesz.

*

sobota, 21 maja 2005

Mamy Bajkę. Wkrótce podamy wysokość okupu.


- Sam widziałeś, to oni pierwsi zaczęli strzelać...
- Yesss sssir

Jeśli nie nazwiesz opisywanego miejsca
możesz z nim zrobić wszystko co chcesz.

Jest ranek. Blask wpada przez okna. Ptaki lecą wielkimi stadami znad Westerplatte w kierunku Wrzeszcza i Oliwy. Parę metrów za moimi plecami Bajka posapuje cicho przez sen. Staram się uderzać w klawisze bardzo cicho.
Zastanawiam się tylko jaki to ma sens, skoro akurat dziś moja babcia, o 7 rano, postanowiła remontować swoją łazienkę i właśnie drżenie ścian nośnych uświadamia mi straszny koniec jej starej wanny. Nie muszę chyba dodawać, że gadaliśmy z Bajką do 1, a do drugiej, rzeczona pławiła swe wdzięki w wannie. Mój dom zaś stoi na osuszonych bagnach i jako robiony za komuny posiada niepowtarzalne walory akustyczne, coś jak tatarski bęben bojowy. A potem ludzie mi się dziwią, że piszę fatalistyczne notki.
Bajka śpi, albo dobrze udaje. Wczoraj od razu z pociągu została powleczona na sam szczyt szczytów Gradowej Góry a potem przegoniona parę kilo ulicami. Gdy już wróci do siebie będzie pewnie bardzo chudą matką. Razem z Pazurkiem otrzymaliśmy od niej lizaki. Mój to monstrualny zielony miś o wytrzeszczonych różowych oczach.
Poza tym nie wydarzyło się w sumie nic niezwykłego. Wpadliśmy do Awari, gdzie stado pań różnych dat i wymiarów porównywało swoje kolekcje długopisów, metody grabieży przedmiotów kolekcjonerskich na niczego nie spodziewających się ofiarach. Wymieniono się także okazami. Śledziliśmy głodnym wzrokiem drogę naleśników z talerza do ust Awari, aż biedna nie wytrzymała i na stole pojawiły się kanapki.
Bajka jest inna niż myślałem , dziś już jestem w stanie to sprecyzować, bardziej chropowata i cyniczna, mocna i ostra ale też pełniejsza i pełna życia. Łatwo ją pokochać, łatwo znienawidzić, trudno się przyzwyczaić.
Dziś urządzę jej zaślubiny z morzem. Jak już się wysuszy to ma się spotkać z Bajaderką, która dotrze na spotkanie na szczycie z Gottenhaven. A potem będzie starówka, herbaciarnia i inne straszne rzeczy. Zabiorę ją też pewnie na bastiony, których pokazania żąda ode mnie forum autochtonów. Ciekawe czemu są tacy zgodni? W sumie to sama krawędź strefy mroku. Dalej jest już tylko Dolne Miasto, a za nim zapewne piekło, otchłań i demoniczne hordy. Może po cichu liczą ,że już stamtąd nie wrócimy, dwie pieczenie przy jednym ogniu, że tak ośmielę się to dowcipnie określić.
Słyszałem też, że nastąpi dzisiaj stuknięcie brzuszkami Bajki i Lennonki oraz mrrroczne spotkanie z samym DeVillo pierwszym Ciapkiem Mroku Trójmiasta. Czy doczekamy wieczoru, okaże się...

„W życiu ważne są tylko
chwile” pomyślał kierowca
buldożera wjeżdżając do baru
wegetariańskiego.
To była jatka.

*

czwartek, 19 maja 2005

Edytor światów


Nie wychodź tymi drzwiami...ogłądałeś Cube?

Podobno 3 część Gwiezdnych Wojen też reżyserował Lukas. Ten typ chyba niczego się nigdy nie nauczy, przecież to mogły być całkiem niezłe filmy.
Jest piękny, słoneczny poranek. Niebo jest błekitne, ptaszki śpiewają, ja jestem zdechły. W nocy starłem się z lekka z ojcem, który stawiając na umytym przeze mnie blacie,w posprzątanej przeze mnie kuchni, wyciągnięty przeze mnie ze zmywarki talerz , stwierdził że nic nie robię w domu. Przedźwigałem się w ciągu dnia, napieprzały mnie więc plecy i zmieszane z myślami o rychłym przyjeżdzie Bajki nie dawały spać.
Jestem więc zły, obololały i ekran dwoi mi się przed oczyma. Najogólniej rzecz ujmując mam ochotę odgryżć komuś łeb. Proszę więc nie podchodzić dziś do mnie na ulicy z radosnym uśmiechem i nie pytać "jak tam samopoczucie w ten cudowny , wiosenny ranek"...krew tętnicza marnie schodzi z ubrania.
...Tau opowiadam mi właśnie za plecami jak to jest gdy kot zauważy coś wolno idącego po suficie...
Staram się żyć świadomie. Sam wybieram sobie wrogów,jestem bezrozumnie wierny przyjaciołom i nie lubię rozczarowywać ludzi bez powodu. Cóż mam jednak zrobić , gdy mama Pazurkowatej wyraża nadzieję "że to długo nie potrwa". Mogę ją chyba tylko pocieszyć, to przejściowe, potrwa najwyżej 20, 30 lat.
Przemknąłem ostatnio przez "Szafę" Olgi Tokarczuk, zagryzając słowa pulpetem od mamy Lennonki, inne zaś zapijając herbatą Domienikańską. Połaziłem też trochę bez jakiegoś wyrażnego celu. Ostatnio ciągle nie miałem na to czasu, teraz też musiałem zmusić się do tego bo przecież ciągle jest tyle do zrobienia. Trochę pomogło.
Myślę , że jestem zmęczony. Myślę , że przydałoby się gdzieś wyjechać, albo pójść, może do Mławy, może do lasu, może do wnętrza jakiejś przyjaznej flaszki. Na moment,za jakiś horyzont. Po prostu przez moment nie być.

wtorek, 17 maja 2005

... A kto do cholery czyta tytuły?


Ja - Co było w SMSie?
Pazurek - ...Że jesteśmy kjut parką.
Ja - Grrrr, nie jestem kjut, jestem wredny i złośliwy.
Pazurek(całując mnie w kark) - Tak Słonko.
No i jak to być złym i niebezpiecznym???

Kończę biografię Katarzyny II, przedtem był Piotr Wielki. Wiecie, patrząc z szerszej perspektywy, dochodzę do wniosku, że I i II Rzeczpospolita zasłużyły na to co je spotkało. Musieliśmy dostać w dupę, musieliśmy przetrwać ten sylf i upodlenie by dorosnąć. Gdy czytam te książki, gdy porównuję ówczesnych Polaków do dzisiejszych, narasta we mnie krzyk radości, bo przetrwaliśmy to, wygraliśmy. Jesteśmy tu i nie musimy już krwawić i unosić pięści , bo odnieśliśmy zwycięstwo. Wszyscy , którzy nas napadali, gnębili i próbowali zetrzeć z map, nie istnieją, a my kroczymy w słońcu po ich popiołach.
Pada deszcz, temperatura oscyluje stale w granicach 10. Dwa kilometry od mojego domu ma powstać stadion na 30 tys. osób. Jakby co będę mógł słuchać z balkonu jęków rozpaczy kibiców, w czasie występu naszej reprezentacji na mistrzostwach 2012. A może nawet niepowtarzalnego wykonania hymnu , jeśli przez kordony ochroniarzy i obronę przeciwlotniczą, przedrze się niesiona na skrzydłach patriotyzmu, moja ulubiona szansonistka, tak podobna do Lennonki.
Recesja wreszcie się kończy, jest nowy plan zabudowy. Na równinach po wypalonym centrum rusza odbudowa 200 kamienic, a developerzy wkraczają w regiony miasta dotąd tradycyjnie martwe.
Bonnie Tyler chrypi mi rozkosznie w ucho, że need a hero. Herbata jest mocna i gorzka. Testuję białą milkę z nadzieniem z owoców leśnych. Ostatnio zmasakrowały mnie opisy pewnego wyjazdu na blogach Haniuty i Barbarelli. Łaże i częstuję wszystkich cytatem o krwiożerczych kuropatwach.

- Z czego ta szynka?
- Z Biedronki
- To musiał być niezły okaz

*

sobota, 14 maja 2005

Budzia budzia bu , czy coś w tym stylu.


- Co jest na końcu świata?
- Dźwig...

O 1 w nocy zadzwoniła Magnolia. Ja akurat odsypiałem rajd przez piekło , zajęło mi więc chwilę nim wróciłem w siebie. Gdy już przestałem widzieć w trójkąty pogadaliśmy o życiu i pedofilii. Stałem w tle okna skąpany w świetle gwiazd i ubrany jedynie w telefon. Jeśli ktoś miał noktowizor i polował na przebierające się laski , to przeżył ciężkie chwile.
Przecinałem Wrzeszcz w pełnym słońcu. Na przystanku stoi dziewczyna z chłopakiem i patrzy na moją koszulkę z napisem „Pod tą koszulką jest to o czy marzysz”. Spojrzała na mnie , na koszulkę , znowu na mnie i mówi „Nie sądzę”. Ja podnoszę koszulkę w górę , prezentując spektakularne sploty włosów pokrywające biały kałdun, i pytam „A teraz???”.
Wyrwałem z paszczy Awari moich „Drapieżców” i główną arterią pognałem w kierunku centrum. Obok przejechał angielski , piętrowy autobus, obwieszony siejącymi muzyką kolumnami i młodzieżą. Młodzież machała do mnie zaciekle, odmachałem.
Wieczorem w herbaciarni czytały wiersze Sylwia na wózku i Basia Piórkowska. Basia wymęczona, przybyła właśnie z otchłani piekielnych, w których lekarz zakazał jaj picia kawy. Mija właśnie piąty dzień, poziom kofeiny we krwi opada drastycznie a w jej oczach zaczyna żarzyć się gotowość do mordu dla kubka rozpuszczalnej. A Basia ma szeroki wachlarz możliwości, Cholera przerasta mnie o głowę.
Wieczorek świetny , i mimo , że niespecjalnie reklamowany ściągnął spory tłumek. Szykuje się też jakiś ruchomy wieczorek w plenerze, to znaczy : będzie trzeba przemierzać kilometry Wyspy Sobieszewskiej i natrafiać na wiersze w różnych niespodziewanych miejscach. Będą występy, szczudła i grill. Basia zakwiliła znad paczki kawy sojowej , że na grillu musi być drób, bo wołowiny też jej zabroniono.
Zmierzch był równie piękny jak dzień. Za to właśnie kocham naszą północną wiosnę. Jest krótka i gwałtowna , ale niesamowicie przejrzysta i nasycona, jak obrazy z dzieciństwa. Absolutny raj dla fotografów. Długo staliśmy z Pazurkiem w cieniu drzew jej starej ulicy. Sceneria jak z taniego romansu, stare wille, pachnące ogrody kontury spadzistych dachów i wieżyczek na tle pastelowego zmierzchu. Brzuszek jasnego księżyca nad głowami i truptający po bruku jeż, żeby się rozczulić. Ostatnio rzadziej się widzimy i trudniej nam się rozstać.
Miasto rozdarte Juwenaliami , stygło powoli rozdzielając się rozbawione grupki i nastrojowe parki. Jakaś młodzież piła wino i śpiewała na czołgu. Radiowozy oślepły a zewsząd dobiegały echa koncertów. Znad Oliwy migotało kino pod gwiazdami.

Wspomnienie o Tobie przechowam
w bibliotece pamięci , między stroną
piątą i szóstą, tomu trzeciego, księgi
dnia dzisiejszego.
(Aube)

czwartek, 12 maja 2005

Fale tłumią wiatr


Noc jest taka cicha i spokojna
ale we mnie i w niej toczy się wojna

Perłowy galeon płynie nad ulicą. Jest wieczór i na tle jasnego nieba ostro odocinają się kontury budynków. Perłowy kadłub sunie majestatycznie tuż nad liniami dachów, ociera się z szumem o linie wysokiego napięcia zza fasetowych okiem dobiegają dźwieki bankietu. Krótko migają twarze dam i błyski kandelabrów. Górą suną z północy klucze lodowych pasatów. Na mojej napiętej skórzę,jak na bębnie, wybijają werble krople deszczu. Kark napięty jak struna a zęby zaciśnięte tak ,że z chorych dziąseł wycieka krew. Spływa po brodzie i opada ciężkimi kroplami na ramę okna.To wszystko nie ma sensu. Nie musisz tego czytać, ta notka jest zupełnie do mnie. Chcę ją z siebie wylać by mniej cierpieć. Dzisiejszy dzień zabolał mnie jak żaden od dawna.
Wczoraj bujałem się na parapecie dwunastego piętra montując okno kumplowi. Wiatr ciskał mną na wszystkie strony, a nad miastem przechodziły burze. Machałem sobie młotkiem tuż pod białymi brzuchami błyskawic i czułem się trochę jak ten beznogi typ z Forresta Gumpa , który w centrum tajfunu siedział na maszcie kutra, i krzyczał w niebo: Ha Ha Ha! Tu jestem! Traf mnie jeśli potrafisz! Tylko na tyle cię stać?!!!
Dziś przyszli Wizja i Romeo , z dzieckiem i Paskudą. Paskuda to nie teściowa, to grzywacz chiński, kto widział ten wie. Wizja jest bardzo podobna do swojej goSZkiej siostry. Na tyle podobna by bolało mnie to jej dziecko, jej życie a nawet jej pies. Czy wspominałem już kiedyś , że ludzie uwielbiają się dręczyć wyimaginowanymi problemami? Miażdżą mnie cienie i konteksty w wypowiedziach znajomych. Niszczy mnie ta ogólna niepewność niczego.
Wróciłem dziś z miasta z obolałą duszą. Poszedłem na plażę, uklęknąłem na lini wody i siedziałem tak patrząc, jak rozbijają się o mnie fale. Chłopak i dziewczyna przyszli by postawić na plaży świeczkę. "I rzucili kotwicę w wiekuistą ciszę" mówi kamień na marynarskim cmentarzu oksywskim. Chłopak spytał czy wszystko w porządku. "Przerabiam ból psychiczny na fizyczny" wystękałem szczękając zębami. Odpowiedź go chyba usatysfakcjonowała. Pół nocy suszyłem suszarką spodnie.

Rosja we mnie
Tkwi
Syberia na(d)pływa Nowa Ziemia
Lód w duszy, zmarzlina
I wiatr w dłoni
Kaukazem lini papilarnych
Pola naftowe, Ural
myśli
Uran,między zębami osad
I pień sosny
Złote zęby, Kamczatka
Aż po Kuryle
Zapach igliwia, jak słodko krtań
Brudna Wołga przez żołądek
Step , pustynia, oddech burzanu
Lenin, Krzyku Stalin
Silosy, tamy , kolej
Na ustach
Skóra śpiewu, głowy orzeł, huta
I gwiazda w oku
Nad Placem Czerwonym
Płonie
W nocy monumentów

*

wtorek, 10 maja 2005

Nic tak nie cieszy jak seria z pepeszy


Kiedy wstała, za oknem zamiast miasta
rozciągała się równina gruzów ; za nią
odległy horyzont . Na pobliskim małym
wzgórzu, które sam usypał przez nic, stał
zdyszany mężczyzna. Wiedziała , że pa-
trzy tylko na nią. Zaplotła długi warkocz
i przeżucia przez parapet.

Gdy znajdujemy tę drugą osobę, opowiadamy jej wszystko, aż nie zostaje nam nic. Wtedy zaczynamy od początku , ale inaczej, bo wtedy to już też jej opowieść.Dużo rozmawiamy. Chodzimy i rozmawiamy. Kilometr za kilometrem przesiąkają w nas nawzajem nasze życia. Odtwarzamy w naszych umysłach sposoby myślenia tego drugiego. Niedługo będziemy odgadywać swoje myśli. Niedługo już nie będziemy potrzebowali tylu słów.
Pazurek ciągle się dziwi, że ją słucham. Ja ciągle marznę, za mało snu, za dużo roboty. Do lata chcę mieć komputer. W TV władymir putin informuje mnie , że Polacy nie wygrali wojny. Nowa wojna z Rosją odbędzie się jeszcze za naszego życia. Tym razem nie możemy dopuścić by odbyła się na naszym terytorium. Tysiąc termonuklearnych świetlików rozżarzy nocne niebo aż po Ural. Historia nie strawi w jednym punkcie Polaków i Rosjan. Bitwa trwa już 500 lat.
Liga Suwerenności rozwiesza na przystankach ogłoszenia „Nadchodzi czas rozrachunków”. Rydzyk i Giertych żyją i trują za ruskie pieniądze a kundle z sejmu obszczekują się, chlapią pianą i gryzą się po jajach. Szkalują jedynego uczciwego człowieka i premiera najskuteczniejszego rządu w historii wszystkich trzech RP. Mam nadzieję , że partia Belki zdąży się ukorzenić do wyborów, to będę miał na kogo głosować. Dotąd zawsze popierałem Platformę, głosowałem na Tuska, za to co robi dla mojego miasta, ale teraz to już nie jest partia Tuska, tylko Rokity, sprzedajnej dziwki i pierwszego ścierwojada polskiej sceny politycznej.
A na wybrzeżu zima się nie kończy. Jest lodowato. Słońce jest słabe, deszcz jest wszechobecny i spodziewany w każdej chwili. Ciągle wieje wiatr...

Szaleni naukowcy stworzyli myśl ,
która zabija. Wymknęła się z labo-
latoriów i niedościgniona obraca
ziemię , śmiejąc się z proroków i lal-
ek. Zabiję kontrasty, zamknę wszy-
stko w jednej cząstce słowa. Naka-
rmię tym morderczą ideę i popatrzę
jak się dławi
(Hippis)

*

sobota, 7 maja 2005

Dirty Danzig


mam cztery lata
i bawię się z Arturem w
dom. wkładamy sobie języki
łopatek do buzi, kłócimy się,
Artur na obiad chce
zabić żuka, ja wolę sałatkę
z dmuchawców. Piegi Artura
zbiegają się specjalnie
na samym czubku nosa.
i trochę w kąciku ust.
próbuję je zlizać, on mnie
odpycha, łaskocze, chwyta
za nos, obrażamy się na zawsze.
wieczorem Artur buduje dom
bez drzwi. kiedy przez okno
zaglądamy do środka,
już tam jesteśmy.
noc nas zastaje na brzegu
skarpy. patrzymy z Arturem
jak poruszają się drzewa.
trzymamy się nawzajem
za ręce razem. za nami
wielki niedźwiedź szykuje się do skoku.

(Lennonka)

Twój świat to popielniczka, żarzymy się i spopielamy jak papierosy. Łatwopalni losem, pędzeni przez nasze benzynowe myśli i pragnienia. Czuję się jak płomień, wypalam się biało i szybko, czasem niebiesko trawię żelazo. Pośród tych wszystkich tlących się żarów czuję się jak nova. Ogromna większość z was mnie przeżyje. Płonę oświetlam i grzeję. Mam dość paliwa, wierzę w to. Wierzę w to namiętnie i powtarzam to sobie gdy idę przez ciemność marszczonych wiatrem ulic. Jeśli kiedyś zwątpię, los skipuje mnie o bruk.
Wziąłem wczoraj wszystkie pieniądze jakie miałem i kupiłem sobie za nie batonik KitKat. Jesteśmy prostymi małpkami, gramy w lotto i wierzymy w poranek. Łakniemy piękna podświadomie rozumiejąc jak mało jest go pośród popękanych blokowisk. Krzyczymy w proteście sprajami na ścianie. Pijemy tanie wino bo nie jest trendy, za to tanie. Lejemy z góry na Cluby, z nazistami w furtkach, śmiejemy się z lalek jedzących modę, które na moment obrysowywuje błysk światła z wewnątrz.
Założyłem do maszynki nowe ostrze by się ogładzić i nie drapać Pazurka w policzki. Powiedziałem jej dwa słowa, które wywołały reakcję łańcuchową warg. Zawsze starałem się tego nie mówić, bo zdawało mi się zbyt proste i trywialne. Zapomniałem jak wiele zależy od tła.
Wieczorek pod Ratuszem Staromiejskim był tym, czym powinien. Pełen przejaśnień, migotań i świec. Wyniósł nas gdzieś indziej. Gdzieś ponad poziom metalowych krzeseł, stołów i bruków. Słowa rzucały nas po skłębionym niebie, pośród gotyckich szpikulców wież i ramion dźwigów pordzewiałych od wiatru i historii. Na koniec nasycony mieszanką paliwową piwa stałem na drżącym Błędnym Moście i patrzyłem jak Pazurek odwraca się do mnie na tle błękitnych dziur w niebie. A kropla deszczu mknęła przez atmosferę gnana nieuchronnym przeznaczeniem. Opór powietrza wydłużył ją i nadał jej kształt łzy. Przeleciała tysiące metrów by trafić mnie w oko. Moje serce rozprysło się na tysiąc kawałków.

(dla babci)

Zofia jest łzą lwowskiego morza,
bursztynem z blaskiem na zawsze
wtopionym w melodię przedwojennej ulicy
Cicha i piękna
jak baśnie Andersena,
wierna jak wezwanie Pana Cogito.

Zofio nie patrz na liście
układające się do snu.

Spójrz, zakwitły róże
i młode koty.
Bądź nam.

(Lennonka, właścicielka blogu „rzeczy”)

czwartek, 5 maja 2005

I ty możesz zostać pożarty


150 kalorii na godzinę traci się rytmicznie waląc głową w ścianę.

True

Witaj istoto ludzka, jako ponętne istoty płci żeńskiej chcemy zaproponować ci skomplikowany rytułał godowy...Nic, oglądam kątem oka Johnnego Brawo.Uwielbiam tego typa za nieśmiertelną kwestię: O Boże! Zabrakło żelu!!! oraz za piosenkę o chomiku (...trudno być chomikiem w wielkim mieście. Mieć pazury metr 20 i kłów tak ze dwieście...).
Tymczasem zaskoczył mnie kolejny poranek.Miasto szumi, ptaszki śpiewają, a o mnie znowu przypomniały sobie moje radioaktywne zęby. Otworzyłem rano oczy zastanawiając się co właściwie mnie obudziło, po czym poczułem ich zew. Gdy się kiedyś obudzę i nic mnie nie będzie bolało to będę miał pewność , że jestem już po drugiej stronie. A tak wogóle to Stalina też bolały ciągle zęby, co zapewne wiele wyjaśnia.
Za oknem wiosna cofnęła się w rozwoju. Przynajmniej pojawiły się liście. Tu u nas na dalekiej północy, drzewa tajniaczą się do ostatniej chwili, a potem eksplodują nagle zielenią wszystkie na raz.Za moimi plecami Tau doprowadza do histerii kota za pomocą szczotki do kurzu.
Wygląda na to , że uda nam się zwabić Bajkę do 3city. Będziemy ją tu nagabywać, makabrycznie przekarmiać i maltretować psychicznie. Na koniec zaś, ukradniemy jej kawałek duszy i zasuszymy pomiędzy kartkami w moim notesie. Gdy powróci do siebie będzie to już zupełnie inna Bajka.
I na koniec rada którą niegdyś otrzymałem od Lennonki: Jeśli jest ci żle, jeśli jesteś smutny i zdesperowany, to pomyśl, że byłeś kiedyś najszczęśliwszym, najbardziej fartownym plemnikiem ze swojej grupy .

Policjant - To może pan sobie znajdzie jakąś pracę...
Ja - Nie mogę , jestem bezrobotny na pełen etat.

*

wtorek, 3 maja 2005

Literuję Ciebie


Ja - ...dobra Kocie...
Pazurek - Miał!

Zapach świata po deszczu , wszystko pachnie życiem . Powietrze drży od skumulowanej energii. Gotowe wystrzelić na wszystkie strony i wypełnić sobą wszystko. Gdyby to nie było takie głupie pewnie przeciągnąłbym się i zamruczał rozkosznie jak Lamborgini Diablo.
Pazurkowata miała być o 1. Trochę po 12 sms: Jestem na zakręcie. Wyjdziesz po mnie? Aaaaargh!!! 6 minut myślę w locie wskakując w spodnie i wyszarpując drzwi szafy z szałem w oczach , pod bardzo babskim tytułem „co na siebie włożyć”. Tętęt, tętęt do holu, naciągając koszulkę „United States of Petrol”, na owłosioną pierś. O Boże! Glany!!! Wiecie ile to ma sznurków? Prawie jakbym musiał stawiać żagiel. Wciągam bucior na siłę podskakując uciesznie po holu na jednej nodze. Zgrzyt! Drugą trafiłem na lakierek ojca. Nigdy już nie będzie taki jak przedtem . Naciągam linki z prędkością światła, walę drzwiami, przetaczam z łomotem przez klatkę, gnam ulicą. Na przystanek wchodzę równo z tramwajem, statecznym, nonszalanckim krokiem panującego nad wszystkim samca. Uśmiecham się wyluzowany uśmiechem typu „co to nie ja”. Już po chwili już ściskam drobne, miękkie ciałko i czuję pazurki na karku. A kobietom się wydaje , że to one się nami przejmują...jak to dobrze , że nie musiałem się malować.
W Sopocie wędrowaliśmy uliczkami. gapiliśmy się na tłumy turystów i kamieniczki. Zaglądaliśmy w podwórka i komentowaliśmy Krzywy Dom. Na głównej ulicy drogę przebiegły nam konie a mnie dorwali stróże prawa, pod zarzutem ...moment, spojrzę na mandat...”Zaśmiecania terenów zielonych”. Co tłumaczyć należy jako „odlewanie się w krzakach przy dworcu”. Z wrodzonym sobie subtelnym talentem, wypełzłem z tych krzaków prosto w ich objęcia. Teraz jestem biedniejszy o 50 zeta, nadmienić tu jednak należy , że negocjacje zaczęliśmy od 200 zł i zarzutu „Obrazy moralności”. Zrobiłem jednak wielkie , łzawe oczy i miękkim , śpiewnym głosem snuć począłem baśnie o bezrobotności i upadku. Panowie łykając łzę z żalem przyznali, że to już najniższe co mogli mi dać. Wspomnieli także, że i oni nie mają pieniędzy. Aluzję pojąłem, jednak po szybkim przeliczeniu doszedłem do wniosku, że będę praworządny, szczególnie że mandat wyjdzie mi tylko z 10 zeta drożej.
Siedziałem potem z moim Pazurkowatym Przeznaczeniem w Parku Oliwskim, wcinaliśmy wafelki i ciasto drożdżowe, które Mała sama posypała cukrem pudrem. Pochwaliłem, szczególnie posypanie cukrem, taki ze mnie podstępny dupowłaz. Czas dzieliliśmy między wyznania i płetwoczyny. Potem odeskortowałem ją pod dom pod rozpogadzającym się niebem. Było nam niebiańsko dobrze. Wiosna wypełniała nas po uszy.

Ja - Daj mi to kobieto słaba i zmęczona...
Pazurek - Proszę
Ja - Kurcze , jakie to nie feministyczne.
Pr (Z groźbą) - Coś ci się nie podoba?...

*