Widzicie że coś błyszczy. To
wielkie
oczy, stoicie na jednym z nich. Z
za-
chodu coś pędzi...To powieka...
Bajka obrodziła maleństwem. Leży
teraz biedna i obolała, a maleństwo zapewne, stukając paznokietkami o zimne
posadzki, wędruje korytarzami szpitala i gryzie w kostki pielęgniarki. No może
z tym gryzieniem to przesadziłem, chwyta ludzi w bezzębne dziąsła i ssie z
furią.
Wczorajszy dzień był intensywny i
pełen smaku. Bieg i praca, reaktory ustawione na pełną moc i migoczące zmienne
na ekranach taktycznych mego mózgu. Potem dzień uderzający rozpędzoną falą o
kwintesencję wieczoru. Przez lata gasnącej Gratki i przykurzonego grobu
herbaciarni, zapomniałem , że można żyć tak kontrastowo.
Wieczorek Dąbrowskiego był
wczoraj a ja wciąż jeszcze jestem pijany, i uśmiechając się pełen bezrozumnego
szczęścia i mocy wypełniającej wibracją me żyły, czekam na kaca.
Strych w Gdyni jest jednym z
najbardziej klimatycznych miejsc jakie znam. To mały rybacki domek, wciśnięty w
cieniste podwórko między Gdyńskie wysokościowce. W mroku wieczoru wiszące
latarenki i świece w oknach, sprawiają wrażenie jakby trafiło się na przerwę w
rzeczywistości, wyrwę w tkance miasta. Człowiek wchodzi w opłotki i tylko
czeka, że chatka podniesie się nagle na kurzej nóżce i przeciągnie , strosząc
dachówki. W środku jest Wnętrze, i tyle, już dawno temu postanowiłem, że nigdy
nie będę go opisywał. Niech po prostu jest. To coś takiego, co chciałoby się znaleźć
wieczorem w górach, po całym dniu marszu przez śnieg.
Słów słuchało się dobrze. Tadziu
jest jednym z tych poetów, którzy dobrze czytają swoje wiersze. Ma naprawdę
dobry ,radiowy głos. Było tak jak trzeba, lekko ckliwie i poważnie, momentami
zabawnie. Był np taki moment, gdy Tadziu wbił się niczym lodołamacz Lenin w
pełen egzystencjonalnego ciężaru, miąższ wiersza, a tu nagle dzwoni komórka. I
to jeszcze sygnałem z typu : krakowiaczek jeden czy świnki trzy. Tadziu zaczął
znowu, doszedł do tego feralnego wersu co przedtem i znowu zadzwoniła jakaś
komórka. Tadzik przerwał , łyknął piwa z kufla i ogólnie wyglądał jakby właśnie
liczył cicho, po łacinie od tyłu. Zaczął znowu, powiedział może z trzy słowa,
gdy ze ściany grobowo i ostatecznie odezwał się wiekowy zegar. "To
sssspisek" wycedził przez zęby, próbójąc powstrzymać śmiech siedzący obok
Tadzia Boros.
Boros, Tadziu i Loffo Landecki,
siedząc przy stole z całym tym szkłem i świecami wyglądali jak wyjęci z obrazu
jakiegoś niderlandzkiego mistrza.
Po strawie duchowej przyszedł
czas na mały afterek. Lotna ekipa nawiedziła lokal o dźwięcznie brzmiącej
nazwie "Arkadia". Był to lokal w którym zatrzymał się czas. Kto
oglądał kiedyś film "Tulipan", będzie wiedział o czym mówię, taki
lepki, PRLowski blichtr, z kelnerkami o wysokich fryzurach i "panie proszą
panów". Z miejsca zapachniało Krawczykiem.
Tu się dopiero zaczęło... w
trosce o własne życie i zdrowie przemilczę większość przezabawnych szczegółów.
Pozostanę przy opisie atmosfery ogólnej.
Tadziu zwierzał się Lenn ze swego
nader skomplikowanego życia emocjonalnego. Postawił wódkę , wypiliśmy ją w
trójkę , jeden haust, na jedną setkę. Lenn szeleściła nowymi skórzanymi
spodniami, zdartymi podobno z Wotanicy, i przynosiła chleb z domowym smalcem,
który w knajpie jest za darmo. Landecki czarował Paryżem jakąś nauczycielkę z dziurą
na zgrabnej łydce. Łydka była prezentowana na stole. To tak na wypadek gdyby
ktoś wpadł na pomysł, by spytać , co robiłem pod nim. Loffo całował pannę w
nadgarstki i mówił , że to uwielbia. Druga połowa stołu została spacyfikowana
przez jakiegoś ziomka w żelu, który opowiadał jak bardzo lubi tu wyrywać
czterdziestki.
Potem były ulice Gdyni
rozbrzmiewające naszymi śpiewami i śmiechem. Jasny księżyc próbował przyszpilić
do ziemi nasze cienie, a my w kolejce mknącej przez noc, urządzaliśmy konkurs
na najbardziej podniecającą łydkę. Niespodziewanie wygrała pani Wojdała, poetka
w wieku teoretycznie statycznym, której zgrabne nogi , okazały się osnute
bojowymi rajstopkami żywcem ściągniętymi z reklam firmy Gatta.
Potem towarzystwo zapadło gdzieś
pośród betonowej jury żabianki a ja gnałem przez noc wypełniony radością i
oblewany księżycowym blaskiem. W domu rozpakowałem z plecaka liczne łupy
zgromadzone przez cały dzień. Dotykałem każdy, gładziłem. Potem rysowałem przez
pół nocy, pierwszy raz od dawna, nie z obowiązku, ale z czystej radości
tworzenia.
"Rozdzielczość"
Dzisiaj z twojego aktu wybrałem
sobie
oko
i powiększyłem je aż do granic
ekranu, do
granic rozdzielczości (a ta jest
na tyle wysoka,
że można już w ciebie uwierzyć).
Powiększyłem
twoje prawe oko, chcąc za
ostatnim kliknięciem
przeskoczyć na drugą stronę,
obejrzeć duszę
albo przynajmniej siebie
rozklikanego. W
pobliżu czterdziestego czwartego
powiększenia
zobaczyłem swoją niewyraźną
sylwetkę,
przy sześćdziesiątym szóstym
zarys aparatu
fotograficznego, czytelny tylko
dla mnie. A
dalej już nic więcej nad szare
prostokąty
poukładane ściśle jak cegły w
murze, jak
kamienie w ścianie płaczu, przed
którą staję
w dzień i w nocy, aby wytrwale
rozsadzać spojrzenia
karteczkami z moimi wierszami.
(Tadeusz Dąbrowski,tomik "Te
Deum")
*