poniedziałek, 26 grudnia 2011

Piosenka dla Susan Delgado

- W tv pokazują właśnie jak sprawdzają
czy karpie nie cierpią...
- Nasze już nie cierpią.
- Co, wrzuciłaś suszarkę do wanny?

W ciemnościach gdzieś przed świtem dotarłem do ostatniej strony Mrocznej Wieży Kinga. To była naprawdę długa, trwająca kilkanaście lat podróż. Gdy ją zaczynałem nie znałem jeszcze trudu pracy czy smaku warg dziewczyny. Teraz podróż dobiegła końca, wspiąłem się wraz z Rolandem na szczyt Mrocznej Wieży i ujrzałem co znajduje się w komnacie na jej szczycie. Teraz wiem już wszystko. Pozostał we mnie osad smutku, zarówno przez to jak skończyła się ta opowieść jak i dlatego, że się skończyła. To była jedna z tych rzeczy, które planowałem zrobić w życiu. Teraz już jej nie ma. Przewróciłem ostatnią stronę, ostatniego tomu i jestem o kilka dalszych mil bliżej pieca.
W międzyczasie umarł Havel i Kim. Umarł dobry, umarł zły. Jakaś kosmiczna równowaga została zachowana.
My wtedy akurat rozwoziliśmy piach i sól. Stanąłem na stoku Osiedla Na Tle Nieba i patrzyłem w dół jak z Rębiechowa podrywają się w niebo spłoszone samoloty. To był dzień na szlaku, o mało nie staranowaliśmy kolesia, potem inny o mało nie staranował nas, gdy wypadał z rykiem klaksonu na pobocze żwir wyrzucany spod jego kół zatrzymywał się na szybie trzy centymetry od mojej twarzy.
W ogrodach kwitną kwiaty, staruszki zrywają bazie na wydmach. Czasem tylko niespodziewanie poranek pokrywa wszystko chrupiącym lukrem szronu. Nocami budzę się jednak podszyty instynktem zwierzyny węszącej nadchodzącego drapieżnika i nasłuchuję czy ulicami nie idzie Pani Zima w szklanych pantoflelkach ciągnąc za sobą, z tym pożerającym dźwięki dźwiekiem, biały tren balowej sukni.
Ulicami Gottenhaven suną szare duchy okrętów podwodnych klasy Kobben. Sina bestia przysiada napinając stalowe ścięgna pośrodku kampusu Akademii Morskiej w oczekiwaniu wzmożonej konsumpcji studentów. Nieopodal Wież Saurona, w samym środku krateru rozkopanego węzła Trasy WZ, widzieliśmy rozpięty w powietrzu dźwig samochodowy. Żadne koło nie dotykało ziemi. Stalowe łapy zapadły się w brukowe kostki, a całość wyglądała jak czerwony, mechaniczny pająk przypięty szpilką wiatru do nieba przez jakiegoś szalonego, spijającego ciepły płyn hydrauliczny etomologa.
Równocześnie Stasie doczekali się potomka. Wbraw ogólnym oczekiwaniom nie nazwali go Urlik ani Władysław, tylko Borys, dając zapewne wyraz swemu uwielbieniu dla niezrównanej wirtuozreii Szyca. Choć nie da się wykluszyć i innych opcji. W końcu Borys to drugie najpopularniejsze imię potwornych pomocników szalonych naukowców...

Brawo! Dotarłeś do miejsca skąd
jeszcze żadnemu śmiertelnikowi
nie udało się wrócić. Czuj się jak
w domu...

(Sinbad - Legenda 7 mórz)

*

niedziela, 11 grudnia 2011

Cień odbity w lustrze. Liść uszyty ze światła

Najstraszniejsze potwory dobrze wiedzą, że
należy zniknąć tuż przed włączeniem światła

(Watts)

Rano rozkręciłem klawiaturę, pogrzebałem, nie pomogło. Stara oczywiście nie pasowała. Zastosowałem więc odwieczny, męski sposób na poprawianie rzeczywistości i zacząłem bez zbędnych nerwów walić nią o blat, aż cichym głosikiem, niczym ściśnięty kombinerkami za jaja Jasiek Niemowa zaczęła błagać o litość. Na razie działa ale trzeba będzie pomyśleć o czymś nowym.
Tydzień pod znakiem bólu, czy bólów. Posplatały i wymieszały się tak subtelnie, że właściwie trudno je pooddzielać. We wtorek w lekkiej malignie wziąłem od Białorusina w pracy jakiś białoruski specyfik przeciwbólowy, zakazany w Polsce, z racji zmieniania składu krwi po zażyciu w większych ilościach. Przez resztę tygodnia absorbowałem różne przeciwbólowe Maxy, tak, że teraz mam wątrobę zapewne dobrze wypieczoną i chrupiącą. Zaczynam zastanawiać się czy to nie jakiś pieprzony rak mózgu nie chwyta mnie szczypcami za przysadkę. Bo ten ból gdy przychodzi jest jak mgła z napalmu, zmieniam się w płonącego gościa ciskającego się wewnątrz obcego, wypełnionego kwasem ciała.
Przy jakiejś okazji pocierania obolałego czoła przeniosłem sobie czekoladę na włosy, tak że miałem kilka zlepionych, słodkich kosmyków. Spytałem Szponiastą co by zrobiła, gdyby moje tkanki zmieniły się w czekoladę. To był oczywiście błąd. Z rozmarzonym uśmiechem stwierdziła, że zlizałaby mnie aż po szkielet z wafelków, a wtedy, chrup chrup...
Na zewnątrz wspaniała wiosna. Porywiste wichry przesuwają budynki i linie brzegowe, błękit nieba poraża, słońce wlewa mi się do kuchni i mości w garnkach. Noce wypełnia księżycowa poświata, tak potężna, że rozrzedza ludzką naturę i ulice wypełniają polujące wilki i łaszące się koty. Wczoraj cień naszego bloku przeszedł po księżycu, zawsze bawi mnie ten empiryczny dowód, że faktycznie jest kulisty i wisi na spadaniu.
Poza tym w tymże specyficznym, farmakologicznym z lekka stanie umysłu wpadłem (prawdopodobnie ponownie) na doskonały sposób na redukcję korków ulicznych - Nitrogliceryna w spryskiwaczach samochodowych...
W przejściu podziemnym koło domu Szponiastej przez trzy dni pracowała ekipa z ciężkim sprzętem. Zdjęli blaszaną okładzinę tunelu i ściągnęli kable od oświetleń. Dopiero później wyszło, że to byli złomiarze. Teraz pewnie zimują na Hawajach.

Zima nie przyszła.
Lato nie chce odejść.

(RMF Maxx)

*

sobota, 3 grudnia 2011

Była maszyną z kobietą na wierzchu

...przecież nikt nie mówi o: tych
wspaniałych mężczyznach i ich
dumnych symulatorach...

(Nagi peryskop)

W Anglii największe w historii strajki. Wiadomo, przecież tylu Polaków tam pojechało. Odkryto też w końcu powody porażek piSSu. Jest to "kret", działający w bezpośrednim otoczeniu Prezesa, który wykonuje swoja krecią robotę i pod Prezesem dołki kopie. Z pewnością kwestia czy tak jest w rzeczywistości zostanie wkrótce zadowalająco rozstrzygnięta. Gdzieś tam już na pewno biegnie Maciarewicz niosąc elektrody. Odtąd członkowie piSS będą jeszcze bardziej lojalni, choć może odrobinę lękliwi... Koło Hali Targowej wykopano chatę z okresu wpływów rzymskich, sprzed jakiś 1800 lat. Mogłoby się wydawać, że obchodzone całkiem niedawno tysiąclecie Miasta było lekko spóźnione.
Zacząłem robić sobie ząb. Przyjemność tę zapoczątkowało wkręcenie się szybkoobrotowym wiertłem w żywy nerw i spiłowanie tkwiącej tam tylnej ścianki zęba, która parę tygodni temu gładko wsunęła się w dziąsło, skręciła z lekka i rozsadzając korzeń wbiła się w nerw. Czysta radość. Zrekonstruowali mi tylną ścianę zęba, załadowali truciznę i antybiotyki. Teraz trawiąc sobie prowizoryczną plombę czekam na leczenie kanałowe, a następnie na operację, w trakcie której odwiną mi skórę z dziąsła jak skórkę od banana, wyjmą odłamki i zrekonstruują korzeń... Przysięgam wam, ze sto razy mi się już śniło, że siadam sobie na dywanie w rozsłonecznionym pokoju, biorę kombinerki i wyrywam ząb po zębie, a potem szczęśliwy i okrwawiony podążam pląsając w kierunku zachodzącego słońca.

Znajoma poprosiła żebym posiedział
z jej córką.
- Jak będziesz grzeczna Mikołaj
przyniesie ci prezenty, a jak nie
to cię zje.
- Ale mama powiedziała, że
przyniesie rózgę...
- Najpierw rózgę i będzie bił, aż
mięsko ładnie zacznie odchodzić
od kości, żeby łatwiej się gotowało.
Sam nie wiem dlaczego dla tych
wszystkich dzieciaków jestem
ulubionym wujkiem...

*

niedziela, 27 listopada 2011

Koniec to dziwne uczucie

Poczułem, że istnieją rzeczy gorsze
niż śmierć. Zaczęło mnie także
prześladować przeczucie, że dla
jednej z takich właśnie rzeczy
stałem się obiektem zainteresowania

(Strieber)

Zupka chińska z parówką w niedzielny poranek to właśnie to czego trzeba każdemu prawdziwemu mężczyźnie. Jest mi smutno, samotnie i źle, bla bla, zrzędu, zrzędu. Jesień przypomniała sobie o nas i przebiegła wczoraj w nocy po niebie, znacząc swój szlak rykiem sztormowego wiatru i całunem szarych kropel sypiących się z rąbka sukni. Śnieg ma spaść podobno w lutym, wznoszę ku niebiosom porysowaną szuflę i wydaję z głębi trzewi heroiczny wrzask, a wraz ze mną wszyscy, którzy kiedykolwiek stanęli ze śniegiem oko w oko o trzeciej nad ranem, z męczącą pewnością, że będzie to długa i wnikliwa znajomość. Smuci mnie fakt, że mimo sił i chęci nie mam po co iść pod Pomnik, bo nikt oprócz mnie tam nie przyjdzie. Wszyscy zbyt daleko obsunęli się w czas, może po prostu starzeję się zbyt wolno. Dobija mnie Lenn tworząca nieskończone arcydzieła, te białe plamy wypalają we mnie dziury jak jakiś domestos, w wyjątkowo wielkiej, tłustej i owłosionej bakterii. Przygnębia blog Marzana, który zmienił się w migoczący baner reklamowy, tracąc ostatecznie resztkę zapachu jakiejkolwiek treści. Dobija mnie Borys, który tylko przychodzi, pije piwsko i milczy. Jest tego więcej, o wiele więcej, czuję się jakby powoli spełniały się moje marzenia o wędrówce przez puste światy, wymarłe miasta, nasiąknięte wyblakłymi wspomnieniami i niemym krzykiem niezrealizowanej przyszłości ziejącej z każdego kąta. "Problem w byciu ostatnim polega na tym, że po tobie nie będzie już nikogo" powiedziano Jackowi Sparrow. Na szczęście po nas są inni, tyle, że są Inni. Nasze światy stykają się, czasem nawet przenikają ale tak naprawdę nie jesteśmy w stanie już siebie pojąć czy zrozumieć. Myślimy inaczej, mamy inne układy odniesienia...
Kurcze, ale mnie wzięło na tarzanie się w banałach... mało nie napisałem: bananach. Cóż to by mogło być nawet zabawne.
Trzeci tydzień bólu. Uodparniam się powoli na ostatnie środki przeciwbólowe. W tygodniu pojawił się nawet szef, zagadał, po czym powiedział: jeszcze tu wrócę, poszedł za budynek wsiadł w samochód i odjechał. Spotkałem go jeszcze gdy walczyliśmy z potopem w halach garażowych na Zadupiu Dolnym. Jakiś koleś mył właśnie ząbki, gdy nagle jego wanna, zaczęła napełniać się z chlupotem zawartością rur kanalizacyjnych. Postał w niemym podziwie do chwili, gdy roztwór osiągnął krawędź wanny po czym pobiegł panikować. Mają tam taki zabawny zawór, którym można spuścić całą zawartość rur do garażu. Gość zawór otworzył, ale już nie zamknął, a pompa w garażu była oczywiście po polsku wyłączona. Przybyliśmy na miejsce koło północy, gdy gro treści zostało już odpompowane przez odpowiednie służby. Wtachałem maszynę do podłóg, po czym okazało się, że odpowiednie służby odpompowały wszystko oprócz tego co na równo wypełniało studzienkę pompy. Nie muszę chyba dodawać, że jedyne gniazdko elektryczne do którego można było podłączyć zarówno pompę, jak i maszynę znajdowało się 10 centów poniżej poziomu cieczy. Podłączyliśmy się więc na okrętkę do oddymiaczy, a później jeszcze traktując maszynę jako przedłużacz podłączyliśmy do niej pompę. Sprzątnąłem ten dramat do drugiej, ratując ściany i podłogi i myśląc o minach tubylców, którzy po zejściu rano do garażu odkryją, że samochody wcale nie są takie szczelne na jakie wyglądają. Wiedziony wrodzoną podejrzliwością oraz paranoją gracza RPG postanowiłem wlać do maszyny tylko odrobinę chemii, bo w końcu diabli wiedzą co na tej podłodze się rozlało i czy nie zareagowałoby na chemię na przykład dwumetrowym płomieniem. Szef oczywiście zawołał lej, lej. Oki Doki. Gdy podłoga podeschła po myciu zrobiła się różowa... Ale tak naprawdę różowa, żeby nie powiedzieć jebitnie, szczęśliwiekonikowo różowiusia. Pocieszyłem go, że to powinno zejść po dwóch, trzech myciach.
Na pożegnanie powiedział, że dowiezie mi kasę rano, trzy dni temu.

- Znowu zadzwonił do mnie twój telefon
- Bo on zawsze, gdy wkładam go do
torebki to dzwoni do ciebie.
- Może czuje się samotny.

(My)

*

niedziela, 20 listopada 2011

Jest napisane niepoprawnie ale jak brzmi

- To ma tak być?
- Tak
- Ostatecznie?
- Jawohl!

(My)

Oczywiście gdy w końcu nadeszła ta jedyna noc w miesiącu, gdy oblekłem się w skórzastą czerń i telepnąłem przez noc do Cockneya zaczęło lać. Mocno, jednostajnie, z zacięciem i upierdliwym uporem by nasączyć każdy centymetr kwadratowy Kiszczaka. Mój kochany szef, który niech żyje, a któremu uprzejmie i po znajomości za pół ceny pomalowałem mieszkanie, przez tydzień nie zdołał dowieźć mi pieniędzy, za co zostanie jutro zatłuczony odkurzaczem do liści. Albowiem środki te są mi niezbędnie potrzebne na dentystę, po tym jak kolejny ząb pękł mi do nasady, ujawniając nerw i obłęd bólu pozbawił życie kolorów i zmienił w mękę każdy oddech. Tydzień pochodziłem z tym rozsadnikiem cierpienia, ale teraz gotów już jestem popełniać czyny drastyczne i cechujące się bezwzględnym okrucieństwem choć osobliwie zabawne.
Do Cockneya zabrałem ze sobą tym razem Lady Pazurek chcąc nasączyć ją melodią nocy. Przedtem nasączyliśmy się nieco promilami na imieninach mojej rodzicielki, gdzie oprócz gości, był obecny mój starszy siedzący w laptopie. Uczestniczył w rozmowach, opróżniał własną flaszkę i śpiewał 100 lat z dwusekundowym opóźnieniem. Po drodze wpadliśmy do Lenn, gdzie siedząc w rosnącej kałuży deszczówki wypływającej z każdego jednego pora mojego ciała, spijałem wino z pepsi, a moja nieujarzmiona piękność zmieniała buty z deszczowych na bojowe. W Cockneyu DJ wyszedł zza konsoli i spytał czy mi się podoba, co było odrobinkę przerażające, bo pozostawia pole do spekulacji, w jakież to mroczne legendy spowija mnie Lenn, krocząca przede mną przez świat niczym mały, farbowany herold zagłady. Ciała wiły się pośród par i oparów, co czas jakiś wśród ścian ozywały się przykurzone kwadratowe echa. Po okolicy niczym kule bilardowe przemykały rozwichrzone dziewoje z ADHD, które odbijały się radośnie, gubiąc kawałki, od ludzi i ścian. Była też moja ulubiona przydymiona barmanka, choć tym razem szalała po parkiecie. Uwielbiam się na nią gapić, w tych gotyckich ciuszkach i z rozmytym spojrzeniem, wygląda jak coś co przeciekło z mojego osobistego świata na tą spracowaną i poprzecieraną nieco na kantach płaszczyznę rzeczywistości.
O trzeciej nad ranem w półsennym stuporze wypiliśmy ze Szponiastą Earl Greya.
Dzień wstał szary i wilgotny, mocno jesienny. Dziwne, ale przyniosło mi to ulgę.

- Nie mogę pojąć tego, co
działo się w Warszawie.
- Mamy na świecie całe
mnóstwo młodych mężczyzn,
którzy nie dostali swojej
wojny, więc szukają, szukają...



























*

środa, 16 listopada 2011

Ślimaki wychodzą po zmroku

Wiecie czego najbardziej boją się
nietoperze na starość?
Nietrzymania moczu...

(RMF)

Zanim zapomnę, przykro mi mój drogi Ciapkozaurze, ale sól w odpływie nie pomogła. Najwyraźniej ślimaki ją pożarły. Są teraz jakby trochę większe i bardziej dorodne. Jedyna nadzieja, że tak się upasią, że nie zmieszczą się w sitku i będą tylko na mnie spoglądać ze smutkiem z tych dziurek. Poza tym odkąd obejrzałem reklamę filmu "Roid rage", w którym to wstrząsającym arcydziele zmutowane owsiki wyskakują z odbytów by wyrywać ludziom strzępy twarzy i wygrzebywać gałki oczne z oczodołów, jakoś nie mam za bardzo ochoty ich obrażać. A nóż widelec mają jakiegoś Wielkiego Brata, który kiedyś zastuka po zmroku czułkiem do mych drzwi, a potem wlewając się do środka wyszepcze: A terasss będziemy psssocić...
A jeśli już jesteśmy w takich klimatach, to wpadł do mnie ostatnio Kapsuł z bratem i czymś troskliwie zawiniętym w gazetę. Trawiony złym przeczuciem oraz wsparty życiowym doświadczeniem, spytałem "Co jest?", gdy mijali mnie w drodze do kuchni. Okazało się, że znaleźli przy wiecie śmietnikowej rozbitą hodowlę termitów i wpadli ją ogrzać. No rzesz! Po chwili biegli rozpaczliwie w ciemność w towarzystwie wszystkich termitów jakie udało mi się złapać w ręce i za nimi wyrzucić. Co jeszcze psia mać? Cyrk pcheł? Wiaderko karaluchów, biedactwa, tak bardzo lubią ciepło. I kuchnie. W sumie może by mnie te termity za bardzo nie wzruszyły, zapewne poszukując drewna w moich meblościankach wkrótce zeszłyby w męczarniach, ale wizja tych oślizgłych, pękatych glutów pełzająca po moim dywanie i pomiędzy palcami u nóg rano, to było już trochę za wiele. No ale może jestem przewrażliwiony.
Dziś pierwszy raz w życiu wyrzuciłem kasety wideo. Może niektórych to dziwi, ale dawno, dawno, temu w czerwonej galaktyce, gdzie wokół czerwonych gwiazd orbitowały sierpy i młoty, oprócz klocków lego, książeczek do nich, tudzież paru innych przedmiotów, kasety video były walutą i wyznacznikiem statusu. Wypuszczając je z dłoni nad koszem czułem się jak zdrajca wbijający wiertarkę udarową w plecy najbliższych przyjaciół.

-...spytałem skromnie, czy pójdziesz do mnie?
- Skinęła płetwą zgadzając się
- Co to, wersja dla orek?
- Dla fok

(My)

*

niedziela, 13 listopada 2011

Nie zmieszczą się w bagażniku. Nie w tej formie...Miho

Nocne oglądanie Sin City z żyłami wypełnionymi Ibupromem. Cóż za brunatne szaleństwo. Krew jest biała. Nocami coś mi piszczy w rurach. Światło księżyca zasiedla mi łazienkę, spływa do prysznica, wydobywając na podłodze cienie z zaschniętego mydła. Naga, lesbijska kuratorka wyglądała bosko. Nie sprawdzę co to za aktorka, ponieważ rzeczywistość nigdy nie dorówna wizji. Może ją przekroczyć, lecz nigdy nie opadnie na twarz tym waniliowym puchem uniesienia. Nocami próbuję pogodzić się z bólem, mościmy się w jednym łóżku, każdy z nas ciągnie do siebie kołdrę.
Każdy dzień, w którym powstrzymuję się przed wzięciem środków przeciwbólowych jest zwycięstwem.
Tymczasem inżynierzy głowią się jak zakotwiczyć Muzeum 2 Wojny, żeby nie wypłynęło. Budynek będzie zasadniczo pod ziemią umieszczony w wielkiej betonowej wannie, a lustro wody jest niecałe dwa metry pod piaskiem. Myślą więc ją przyczepić, żeby te parę pięter nie wyskoczyło nagle na zewnątrz, łamiąc parkingi i rozrzucając samochody, z drugiej strony muszą też pilnować żeby nie pływało sobie na boki. Oczywiście wody nie da się odpompowywać, bo zaraz obok jest rzeka, a nawet jakby się udało to zapadłaby się cała okolica na przestrzeni setek metrów.
Kiedyś widziałem jak świeżo zbudowaną stację benzynową rozsadził od środka wyparty przez wody gruntowe zbiornik na paliwo, coś pięknego. Teraz będę czekał na ten wieczór, gdy pośród pastelowej mgły przeżegluje przez miasto ten betonowy transatlantyk.
Jutro maluję cały dzień mieszkanie poza Chełmem. Będę szlifował do połysku grzyb na ścianie, potem pójdę płacić rachunki a może nawet zarejestruję się do dentysty. Jak tak dalej pójdzie trzeba będzie zainwestować w garści implantów. Może sobie fundnę taką metalową szczenę jak ten monstrualny koleś z Bonda, będę przegryzał kable i odgryzał ludziom kończyny w tramwajach.
Dobra spadam odpalić wiadomości i podelektować się widokiem płonącej Warszawy. W sumie to dość zabawne, że potomkowie hitlerowców walczą na ulicach Warszawy z polskimi nazistami. Na Mieście chodzą słuchy, że wyślemy im pomoc w postaci kilku porwanych z bocznic rafinerii pociągów.

Prawdą jest, że Niemcy już nigdy
nie zdobędą Warszawy. Warszawa
już nie istnieje.

(Powstańcze Polskie Radio 1944)

*

piątek, 11 listopada 2011

Under the killing moon idziemy nucąc

ból mija
dziewczyny lubią blizny
chwała trwa wiecznie

Miasto zapadło się we mgłę jak w szary jedwab. Krążymy pod kopułą szarości, zakurzone samochody wypełniają asfaltowe żyły ulic. Z wysoka wszystko jest rozmyte szeptem tajemnicy. Każde najsłabsze nawet światło otoczone jest impresjonistycznie drżącym nimbem własnego ciepła.
Wylądowałem Na Rogu, a tam pusto, w kominku żarzą się dusze drzew a zakatarzona 3szklaneczki taszczy za sobą największy kufel piwa z miodem jaki zdarzyło mi się ujrzeć. Gadaliśmy o jej kolesiu, który przewozi mercedesy z Niemiec tranzytem przez Saharę i zagapiliśmy w ogień, że w końcu zasnęła mi na ramieniu. Jak jakaś zasmarkana papużka. Cicho brzęczało w tle Led Zeppelin, kurz przemieszczał się bezszelestnie przez granice światów a ja trwałem nieruchomo wpatrując się w płomienie jak anioł na grani, wiecznie oczekujący wschodu słońca. Czytaliście kiedyś "Jack of the shadow" Zelaznego? To praktycznie historia mego życia, dzika mieszanina łaknienia wolności, rządz i marzeń. Życie po życiu, śmierć po śmierci i kolejne przebudzenie w otchłani łajna pod najczarniejszym z nieb.
Były u mnie Marzany pokryte leciutką pajęczyną beznadziei. Czytali mi na głosy. Dopiliśmy Tashkent. Jeszcze przez trzy godziny mieszkanie jechało mi jak gorzelnia. Dobrze, że nie palę.
Wczoraj w nocy umierałem na ból zęba. Boże co za ból. A ci skurwiele odmawiają cierpiącym eutanazji. To tylko ząb a miałem ochotę dźgać się w policzek śrubokrętem aż do kości.
Wczoraj gnałem w dół ku miastu. Potknąłem się o dwie nowe linie tramwajowe, których rok temu jeszcze tu nie było. Było lodowato, pędziłem w świetle gwiazd ku centrum, wykasłując z płuc grzyb i cekolowy pył, Miasto wokół tętniło życiem i skrzyło się wszelkimi formami promieniowania elektromagnetycznego. Omijałem stare rewiry, patrząc na zmiany i cierpliwie wymazujący dawną dzikość dostatni porządek, wspomnienia unosiły łby wypełzając z ciemnych kątów.
Piliśmy w herbaciarni. Meave przybyła wprost z oka obłędu jaki ogarnął przed świętami Empik. Lenn podobno znowu wycofała się z fb, "bo to uzależnienie". Zawsze gdy ma do wyboru stawić czoła problemowi a uciec, wybierze to drugie. Czasem strasznie jej zazdroszczę.
W domu byłem o północy, tak senny, że ulice falowały mi przed oczami i dotykiem wyszukiwałem dziurkę... od klucza. Księżyc w górze wędrował z Jowiszem. Jego poświata rozświetla świat, dachy i zmrożona trawa lśnią jak porcelana. Układa poprzez firanki białe koronki na blacie stołu. Dziś po raz pierwszy tej jesieni ujrzałem Oriona.

a gwiazdy niech będą moim nagrobkiem

*

niedziela, 6 listopada 2011

Maddness? This is SKAYPAYA!!!

Co dzień rano budzę się piękniejszy,
no ale dziś to chyba już przesadziłem

(RMF)

Miasto wynurza się spośród mgieł niczym morderczy narwal trawlerożerca, niczym kostropaty i postrzępiony kadłub Bismarcka w wigilię końca świata, niczym sen z zapomnianej opowieści. Wilgoć skrapla się na metalu, tworzy smużki na tynkach, skrzy się opadając kroplami z obracających się przerdzewiałych luf. Stoję na mostku mojego świata dzierżąc w ręku kubal wypełniony wrzącym Early Greyem i zastanawiam się nad nadchodzącym dniem, tygodniem i całą resztą mojego, poskręcanego życia.
Mamy niewątpliwie jesień. Zgadnijcie kto powrócił wraz z listopadem. TAK to ONE, ślimaki bezskorupkowe i oślizgłe. Gdy zszedłem na dół do łazienki już czekały na mnie ułożone w rządek w umywalce i przyjaźnie machały ogonkami.
No i cóż, walcz tu człowieku jak Stwórca przykazał, z naturą i jak to pisało niegdyś w "Antku Muzykancie", z wszelkim stworzeniem co się rucha. Albowiem stworzenie nie tylko się ruchało, ale i zapierało ogonkami o sitko, tak, że nie dało się go po prostu spłukać i musiało dojść do bulwersujących rękoczynów.
Mało śpię ostatnio i nie mogę za bardzo odpocząć. Nocami nawiedzają mnie demony pachnące kiełbasą i sny, że po ślubie Pazurzasta wyrzuca moją kolekcję pornografii, ja się śmiertelnie obrażam. Panuje ogólne milczenie i wokół rozchodzi się swąd rozwodu, o który musimy wystąpić do papieża, a on czyta uzasadnienie i ...
Nie porzuca się przecież najwierniejszych przyjaciół nawet jeśli są papierowi. Niektóre z tych pań znam od dzieciństwa, niektóre są teraz zapewne ze dwa albo i trzy razy starsze ode mnie... ten tego.
Pełznąc ostatnio przez Meandry Wrzeszcza w kierunku Niedźwiednika zacząłem się nagle zastanawiać czemu część lamp ulicznych świeci, a część nie i czemu takim parząco karminowym światłem. Nie trwało to długo, bo zza zakrętu, dokładnie na końcu długiego kanionu ulicy wychynęło ogromne, czerwone słońce. Wyglądało jakby wylądowało właśnie miękko na budowanej estakadzie i miało się stoczyć majestatycznie w dół ulicy, miażdżąc uliczne latarnie i stapiając ludzi z szybami w oknach.
Na razie tyle. Zaraz ruszam do Olivy, gdzie wraz z Krzysiem będziemy fotografować agonię jesieni ze szczytu przegniłej wieży na Pachołku. Na koniec z serii kącik melomana subtelna etiuda połączona z bliżej nieokreśloną pochwałą joggingu. Mnie osobiście roztkliwia subtelny sopran tej drobnej blondyneczki...

*

niedziela, 30 października 2011

Przyszedł facet do warzywniaka i narobił w pory

Siedzi admin nocą w pracy a tu nagle
pukanie do drzwi. Otwiera a tu śmierć
ze śrubokrętem. Gość zbladł ale pyta:
- Czemu ze śrubokrętem?
- Ja do serwera...

(skądś)

Przez Brzeźno przechodzi teraz bruzda. Tnie na pół myśli i krajobrazy. Najnowsza droga ku przyszłości unicestwiająca miejsca wrośnięte w naszą skórę i przyzwyczajenie. Mieliście kiedyś tak, że pluliście sobie w brodę bo nie uwieczniliście na zdjęciu miejsca zwykłego, przez które przechodziliście milion razy i które było tak oczywiste, że w pewien sposób stanowiło waszą kotwicę w rzeczywistości? Nagle zniknęły domy, działki, ulice, spod lotnych piasków wiatr odkrywa nagle równe ułożone kostki chodnika, horyzont jest dziwnie pusty i daleki bez nagle zagubionych drzew. Teraz będziemy mogli mijając stadion po nowych mostach, przedostać się pod rzeką wprost na Stogi a dalej na Warszawę. W Brzeźnie wyrastają wielkie ronda i skrzyżowania, jakby w pół wieku po tym jak miasto objęło tę nadmorską osadę, teraz opadła na nią siatka ścisłego centrum. Podobno będziemy mieć tu wieżowce.
Tymczasem pomykam pośród ruin dawnych czasów, zaglądam w wykopy w poszukiwaniu bomb i starych szkieletów. Od spodu podchodzi woda, jakby świat był tylko złudzeniem pływającym na powierzchni wszechoceanu snów.
Zabawa wertykulatorem okazała się tak przednia jak myślałem. Gnałem z tym 40 kilowym bydlakiem pośród nigdy nieustających wiatrów Osowej, zdzierając trawniki i wprawiając w drżenie okolicę. To cholerstwo to taka kosiarka, tylko bardziej, ma całe mnóstwo zębów, którymi zdziera powierzchnię planety usuwając nadmiar starej trawy i natleniając ziemię. Wygląda trochę jak te potwory z Nausiki. Przebierając tymi ząbkami z przodu, wyrywa się z rykiem z rąk, jakby ją puścić to pognałaby radośnie przed siebie obalając płoty i krzesząc iskry na polbruku.
Seba wysłał mi zdjęcie miejsca, w którym wsiąkł w ląd. Piękna szeroka plaża a na niej i w płytkiej wodzie przerdzewiałe wraki wyrzuconych na brzeg okrętów. Głównym zajęciem miejscowych jest wyławianie ryb i kontenerów, które pospadały z liniowców w czasie sztormu. Podobno dalej na północ są plaże, na których w czasie wielkiego oceanicznego odpływu osiadają dziesiątki min morskich. Seba jeszcze tam nie dotarł, ale obiecał, że jak już tam będzie to wyśle mi zdjęcie z tej plantacji kolczastych kul.
Wyszło słońce. Zaraz ruszam pod pomnik tranzytem przez leże Pazurkowatej. Klamerki dla Meg zapakowane, zęby przepłukane colą, humor wisielczy. Zwarty i gotowy by iść podbijać świat, wprawić go w niepowstrzymane drżenie i skrajny stan paniki... No dobra, niech wam będzie. Czas iść pogryźć go trochę w łydki.

Jak pozbywać się ludzi zaczepiających
cię na ulicy i mówiących:
- O jaki ładny piesek!
- A jaki dobry w łóżku.

(skądś)

*

poniedziałek, 24 października 2011

Ręce pełne robota

Nadszedł i przeminął straszny koniec
filmu „Melancholia”
- Uuu, nie jest ci smutno?
- Jestem szczęśliwa, że się skończyło

(My)

Skosiliśmy całą Osową, mordując grzyby i wypełniając wnętrze kosiarki psim gównem. W Glattkau gnaliśmy pomiędzy chmurami przetaczając się przez stoki, gdy jeden padał, drugi chwytał kosiarkę i biegł dalej. Mokrzy po ostatni skrawek potępionych dusz wypełniliśmy wnętrze samochodu, patrząc jak deszcz spłukuje z szyby słowa ulepione z kurzu. Wciąż nie mogę pojąć mętnej głębi ludzi, którym starcza inteligencji na zarobienie kasy na mieszkanie w apartamentowcu, a już nie na skojarzenie faktu, że jak coś im spadnie z balkonu, to zapewne leży pod nim na ziemi. Mam taką małą wystawkę dóbr wszelakich, które czekają na właścicieli pod balkonami przez tydzień. Nigdy po nie nie przychodzą. Mam w lochach worek klamerek. Jutro dzięki przed urlopowemu opierdalactwu Dana będę dziabał kilometry trawników specjalną maszyną, która natlenia trawę i ćwiartuje krety.
Seba zamierza zamieszkać w Afryce środkowej, pisze, że mają tu nieprzepisowe według UE banany. Podobno są pyszne. Napisał: Nigdy więcej zimy hahahahaha... Korzeń ci w nerkę stary, wesołej malarii i namiętnych much Tse Tse. Szajs, kolejnego mniej.
Ostatnio zastanawiałem się czemu już nie chce mi się niczego tworzyć. Wniosek okazał się trywialny: Nie ma już nikogo, kto by się tym zachwycił i tym samym motywował mnie do dodatkowego wysiłku. Przyjaciół już nie mam, życie sprowadziło ich do poziomu dobrych znajomych, ludzie czytają bloga ale nie są na tyle zainteresowani by komentować, Szponiasta akceptuje mnie takiego jakim jestem a ja sam siebie nie znoszę. Nie ma więc przed kim szpanować. Nie ma przed kim się popisywać.
Do tego jeszcze wszystkiego przegapiłem kolejny koniec świata. Był przedwczoraj o 18 a ja nawet nie zauważyłem. Byłem zbyt zajęty wyodrębnianiem kociokształtów z ciemności pośród porażonych jesienią willowych ulic Wrzeszcza. Podobno Polibuda zabiera się do budowy 106 metrowego radioteleskopu w Borach Tucholskich. Jak skończą to się rozszczepię i wyślę gdzieś w przestrzeń, by serfować w absolutnej ciszy na czole fali rozszerzającego się wszechświata.

Z potępieniem wiążą się wspaniałe
perspektywy. Nawet teraz słyszę
jak pod moimi stopami rośnie
piekło

(skądś)

*

piątek, 14 października 2011

Istnieje tylko teraźniejszość

Teraz się dzieci nie bije,
teraz mają jakieś psychologiczne
sposoby, żeby się nad nimi
znęcać.

(Ranczo)

Gdy pierścienie władzy stają się zbyt wielką pokusą, gdy mistycyzm przesiąka powietrze paląc dachówki kościołów a magia skrapla się światłem i wypala dziury w posadzkach, zawsze można liczyć na zimny, solidny pancerz.
Nieznane zawsze można zniszczyć. Strach zawsze można zastrzelić. Można zmiażdżyć wszystko co stanie nam na drodze, pod ryczącym niebem pełnym stalowych krzyży, gdy znienacka i wbrew zdrowemu rozsądkowi na nieboskłon wysnują się spoza horyzontów zdarzeń podniebne lotniskowce pełne ślepych aniołów, by przesłonić tarczę słońca i dać wytchnąć sumieniu. Los uśmiecha się znacząco patrząc jednym okiem, księżyc rozświetla od środka chmury. Los rozwiera palce. Stuk, stuk, stuk. Kości zostały rzucone... Tylko do czyjej miski?























*

poniedziałek, 10 października 2011

Zwycięstwo Rzeczpospolitej nad piSSlamem

...i nawet psy taplały się wesoło
w pierwszych kałużach potopu

(Lady Milewska)

Zagrzmiały wśród spiętrzonych chmur fanfary, archaniołowie zgubili złoty łupież nad Zakopanym, uderzyły dzwony serc prawdziwych Polaków, gdy nazikomunistyczna hydra po raz szósty runęła z jękiem w pył u naszych stóp. Niech żyje Rzeczpospolita! Niech zwycięża Rzeczpospolita! Niech rozkwita Najjaśniejsza na nawozie z trupów i moherów jej wrogów. Niech Rzeczpospolita trwa wiecznie!
W parku przy Akademii kot bawił się z lisem. To było dziwne. Jesień przybyła, zwalając się na Miasto skumulowaną ścianą szarości i deszczem strząsanym z obrzydzeniem przez dzikie wschodnie wiatry. Kaczyński ponownie nie dotrzymał słowa.
Noszę rozłażącą się w szwach "skórę" bo jest ciepła i wygodna. Seba wrócił na chwilę jakiś blady. Wszyscy wymarli. Jestem sam na plaży. W pracy Białorusin proponuje mi robotę przy ochronie Top Model, pewnie bym musiał oddzielać nasiona od Krup. Szponiasta opowiadała, że kolega jej mamy jest profesorem ekonomi i ma w grupie Chińczyków. Nie wyznaje się za dobrze na tych ich krzaczkach, a i z twarzy wszyscy wyglądają tak samo. No i jeden zdawał egzamin za wszystkich, a wpadł dopiero wtedy, gdy okazało się, że zdaje za dziewczynę. Potem wyszło, że kobita nawet go o to nie prosiła, on tak sam z siebie, z rozpędu zapewne.
W niedziele wstałem koło 7, zawlokłem kobiety na wybory, a potem wróciłem, położyłem się i nagle była 18:30. Zeszły tydzień był z lekka męczący. Albo zapadam w sen zimowy. W sumie utyłem jakoś tak ostatnio...

Kto słyszy jak trawa rośnie?
- Kosiarze

(Lec)



























*

środa, 5 października 2011

Kiedyś słyszałem twe wycie na wietrze pani

...teraz wiatr niesie mi jedynie zapach jesiennych dymów z działek, w których zielonym oceanie chciałem kiedyś zamieszkać. W wewnątrz miasta, które więzi wszystkie moje dusze, otorbiony jednak całunem liści, gałęzi i zdezorientowanych impulsami telefonii komórkowej pszczół. Wszyscy żyjemy w tym ulu, rozmieszczeni pośród elektronicznych plastrów miodu. Jakże słodko przemija życie, gdy mózg nurza się w elektrycznej nieśmiertelności. Marzyłem by w tym zamkniętym mikroświecie budziły mnie promienie słońca i otulała wilgoć jesieni. Tęskniłem do ognia, drewna i ziemi. Każdy wieczór byłby obietnicą, każda noc orgią polowania.
Teraz marzę by doczekać czasów, gdy na starość będę mógł podłączyć się bezpośredni do rozbudowanej gry sieciowej, która odbierze mi lata i przywróci zagubioną przestrzeń, ukradzioną przez media i pączkujące apartamentowce.
Zamykam oczy i wysuwam przed siebie nogę. Stawiam pierwszy krok. Chrzęst. Idę powoli po plaży, pod nogami zamiast piasku z trzaskiem pękają tarcze zegarków. Plaża jest nimi usłana, skorodowane tarcze i zastałe wskazówki.
Moje pragnienia przygniatają mnie ciężarem nie do uniesienia.
Czas zgrzyta pomiędzy zębami

*

niedziela, 2 października 2011

Niechaj Bóg wyprostuje nam sny

Wszyscy chcą naszego dobra
Więc nie dajmy go sobie zabrać

(skądś)

Kolejny dzień pracy. Pył osiadający na szkle, kolejne kilometry pchania przez hale trzydziestokilowej zamiatarki, a potem noc. Szalona jazda przez ciemność granatowym mikrusem Dana, gdy na każdym zakręcie przetacza się z grzechotem z tyłu 300 kilo sprzętu.
Noc była ciepła. Mocny wiatr dotykał skóry dając oparcie w powietrzu. Zmęczenie rozrzedzało rzeczywistość, rwąc obrazy i odkładając się popękaną tęczą w kącikach oczu. Wtoczyliśmy się po omacku na parking Hotelu Marina.
Gdy miałem parę lat moi starci wiecznie zajęci sobą oddawali mnie w ręce lokatorek. Dziewczyny płaciły trochę mniej opiekując się mną. Jedna z nich nazywała się Kaśka i usilnie poszukiwała męża, Greka albo Szweda. Jej terytorium łowieckie obejmowało co lepsze hotele i restauracje, a ja siła rzeczy wędrowałem tam za nią, grymasząc na tatary i dewolaje w czasach, gdy ludzie stali w dwunastogodzinnych kolejkach po mięso. Chodziłem po pokładach obcych statków, myszkowałem w ładowniach, znałem jak własną kieszeń przesycone siermiężnym, komunistycznym blichtrem korytarze hoteli Posejdon i Marina. Patrzyłem na maleńki świat z najwyższych pięter Hotelu Hevelius. Pociłem się w saunach i taplałem się w basenach, wlepiałem rozszerzone ślepia w klocki Lego i samochody Burago w hotelowych Peweksach. Chodziłem do kina na filmy dla „dorosłych” i wdychałem zapach spoconych kroczy i mokrych koronek w Night clubach.
Cinkciarze i ubecy pod przykrywką mówili mi cześć, recepcjoniści chowali dla mnie cukierki a mewy ruszające w noc głaskały mnie po głowie.
Ale w końcu nadeszła noc, a wraz z nocą stanąłem ponownie u wrót dawno umarłego świata. Ruiny rozciągały się przede mną w świetle gwiazd. A ja obładowany sprzętem i chemią wkroczyłem w tę porzuconą ponad 25 lat temu przestrzeń. Pierwszy krok sprawił niemal fizyczny opór.
To była gęsta noc. Wkraczaliśmy w gorące i wilgotne bebechy hotelu, który zamarzł w czasie i przez ćwierć wieku niemal się nie zmienił. Nocna robota, syzyfowa beznadzieja. Skazani na klęskę nim jeszcze czegokolwiek dotknęliśmy. 32 stopnie ciepła, wilgotność 100% ziejące z otwartych saun i pomieszczeń masażu. Nieustające ciurkanie strumyczków w basenie o 4:40 nad ranem szarpało nerwy jak lawa bibułę. Niewyłączalne radio, do świtu niemal znienawidziłem Adele. Tachaliśmy meble i donice, bawiliśmy się elektroniczną wagą, brnęliśmy ze sprzętem przez pół kilometra komunistycznych kafelków, typu wojskowego (takich porowatych, co to koty musiały szorować szczoteczkami do zębów) nie mytych chyba porządnie od położenia w latach osiemdziesiątych. Brnęliśmy w oparach kwasu, laliśmy zasady a efekt był mniej więcej taki jakby omieść miotełką do kurzu ikarusa w czasie odwilży. Gdy wydobywaliśmy się z betonowych kiszek korytarzy na zewnątrz, wychodziliśmy na chłodne powietrze przedświtu z przeświadczeniem, że nie zrobiliśmy nic.
Zrzuciliśmy jeszcze graty na 3żaglach, przerażając śmiertelnie ochroniarzy.
Nie było sensu się kłaść. Coś zjadłem, zajrzałem w net i wziąłem się za sobotnie porządki, potem pędem do kościółka, gdzie zagłębialiśmy się w przestwory Herbiki, Septuaginty i Wulgaty.
Kontynuując tak dobrze zaczęty dzień zaszyłem się na godzinę w Empiku. Policzyłem sobie ile kasy wydam w tym miesiącu na ksiązki, pogadałem z dziewczynami i kupiłem złoty model Delage D8120, który jest śliczny jak coś co kobieta trzyma w torebce, by czasem to wyjmować i pogłaskać.
Spenetrowałem kawałek Miasta z aparatem. Wlazłem na teren wykopalisk, gdzie stanie Muzeum II Wojny. Pospacerowałem wydartymi ziemi, brukowanymi ulicami, po których nikt nie chodził od 70 lat. Akurat tego dnia zamknęli działającą tu od 30 lat wielką pętlę. Na koniec zaś pomknąłem po City Forum na Marsz Puszczalskich, gdzie więcej niż puszczalskich było fotoreporterów, dziennikarzy i telewizji. Swoją drogę więcej też było chyba facetów, którzy przyszli popatrzeć na wyzywająco ubrane laski. Spotkałem tam oczywiście Krzysia oraz jedynkę na listach SLD wręczającą ulotki. Dziewczyny wyruszył zbawiać świat a ja wylądowałem w końcu w domu. Od dawna nie smakował mi tak obiad.

Myśląc o biedzie umacnia się ją.
Biedni nie potrzebują dobroczynności,
Potrzebują inspiracji

(skądś)

*

środa, 28 września 2011

Och, a może ty jesteś chory? Nie dotykaj mnie!

- Moja ty kopytkująca antylopo...
- Antylopo?! Kopyta mam, i rogi...
i rogi?!

(My)

Czas to kołdra wypełniona szeleszczącym pierzem chwil. Nakrywam się nim jak dziecko kryjące się przed strachami zasiedlającymi noc. Odcinam się na chwilę od "muszę" i "chcę". Obejmuję dowodzenie. Captain on deck! Zaciskam ręce na kole sterowym. Ja jedyny i niepodzielny władca mego świata, zmieniam kurs tej planety, opuszczam parkingową orbitę i ruszam w dół, jak najdalej od dogasającego blasku słonecznego ogniska. W dół, w ciemność, ku nowym gwiazdom i nowym początkom.
Nadchodzi świt wraz z dźwiękiem budzika, powstaję z martwych, szukam mózgu i kawy. Wypijam magnez i potas i wapń. Krystalizują mi się myśli. Boli mnie trochę mniej nadchodzący dzień.
Stałem na betonowym jęzorze pośrodku choinki gottenhavskiego portu i patrzyłem na przedziwne kształty naszej floty uderzeniowej. Za mną kurczył się zbombardowany niegdyś transatlantycki dworzec, wszystko zalewał złoty blask. Szliśmy wzdłuż portowych narośli. Każda miała swoją historię.

Przewodnik - Gdy przyszli Niemcy, zerwali
oczywiście płaskorzeźbę z orłem, napis i
zniszczyli wszystkie kamienne kule...
Krzysiu - Orła rozumiem, napis też, ale
czemu kule?
Ja - Ja też nie rozumiem tej nieuzasadnionej,
niemieckiej, głębokiej niechęci do kul.

Niczym pajęczyna osnute były opowieściami stare magazyny i chłodnie, na niebie majaczył szkielet olejarni, we wnętrzu pirsów spały snem wiecznym stare pomosty. Przy urzędzie polski bunkier wyglądający jak piramida, jedyny taki na świecie. Kończyły się lata trzydzieste i więcej takich nie zdążono już wybudować. Dom stojący na pogrążonych w ziemi mostowych przęsłach i pospinany od tyłu nitowanymi klamrami, park podzielony przez Niemców na działki z kartoflami. Przeszliśmy pośród filtrów wielopiętrowego bunkra z trzymetrowymi stropami, którego ponury opiekun, szary jak beton, wieścił niechybną zagładę. Drugi taki bunkier, tylko mniejszy był w miejscowej stoczni. Gdy Amerykanie bombardowali ją dywanowo pozostał tylko on pośród morza gorącego popiołu i poskręcanego metalu. W końcu odeszliśmy w miasto, słońce zaszło. Na dnie toru wodnego śniły wciąż o chwale rozrzucone szczątki Gneisenau.

Sms od Lennonki:
Ale jaja! Odkryłam pierwszy
siwy włos (na lewej...
Piersi! Myślę z lekkim szokiem,
przesuwam dalej:
...skroni) Nie myślałam, że mnie
to spotka.

*

środa, 21 września 2011

Critersy to były takie fajne kulki przytulanki

Siedzimy nad roztworem.
Pani w TV mówi:
- Obejrzałabym serial o
sympatycznej rodzinie...
Seba - Obejrzałbym jak
rozrywają cię żywcem
critersy...

Mamy na 3żaglach nową firmę ochroniarską. Chłopaki nie zdążyli się jeszcze na dobre rozłożyć, a już pierwszego wieczoru, w umieszczonej w piwnicach kotłowni zaczęła się hekatomba. Jakiś domorosły geniusz uznał, że odprowadzanie zaworu bezpieczeństwa do sieci to niepotrzebny wysiłek i strata materiału, więc umieścił go pod sufitem, tak, że jak wzrosło ciśnienie, woda zamiast odpłynąć spokojnie ku morzu wystrzeliła do piwnicy. Ten sam koleś, aby mu się łatwiej chodziło przykrył odpływ w podłodze plastikowym deklem. No i tak kolesie pierwsza noc na ochronie, schodzą w dół, a tu woda po kolana. Dzwonią do konserwatora koleś patrzy na telefon, potem na zegarek i mówi "A chuja". Dzwonią do administratorki, cisza, kobieta na urlopie, pozostała im tylko straż pożarna. Wodę pompowano całą noc, a i tak nim dotarł ratunek, stały już zatopione windy, a cały budynek migotał jak tonący Titanic, bo przecież rozdzielnia prądu jest tuż obok kotłowni. Żeby było śmieszniej, wszędzie są w miarę szczelne drzwi przeciwdymne, więc jak już dobrnęli w wodzie po kolana i otworzyli drzwi kotłowni...
Ostatnio zresztą robili coś w tych kotłowniach. Zakupili jakiś super nowoczesny system z wielkim wypaśnym zbiornikiem. Nie pomyśleli tylko o tym, że zbiornik jest mniej więcej półtora raza taki jak drzwi. No i po paru tygodniach namysłu wpadli w końcu na rozwiązanie. Przyznam, drugie najprostsze i drzwi za drzwiami, futryna po futrynie wyrywali ze ścian, a w ścianach wykuwali po obydwu stronach takie półokrągłe otwory. Po czym tachali to monstrum przez te dziury... jak ja się tam dobrze bawię.
A tak po za tym w sobotę rozpocząłem moją edukację kościelną i w ramach przygotowań do ślubu i pierwszych kroków na drodze do fascynującego świata katolicyzmu wylądowałem na sali z grupą gimnazjalistów, którzy usiłowali księdzu odpowiedzieć na niezwykle trudne pytanie typu: W którym roku urodził się Jezus, w jakim kraju czy też kto był jego ojcem. Naprawdę wiele mnie kosztowało by nie chichotać jak pensjonarka. Potomek pary szczerze wierzących komunistów wysłuchujący dukania kolesi ze świadectwami ukończenia religii. Przyznać jednak trzeba, że paru rzeczy się dowiedziałem. Np., że nazwę Betlejem tłumaczy się jako Dom Chleba. W gruncie rzeczy lubię się uczyć więc cała sprawa mnie specjalnie nie uwiera, a mnogość otaczających mnie cymbałów gwarantuje, że sam nie wyjdę na kretyna.
Jeśli kogoś to bawi, to ostrzegam, gdy podejdę do pierwszej komunii oczekuję co najmniej quada, choć coś opancerzonego z lufą byłoby milej widziane. Ciekawe czy dostane taki biały strój...
Hm, co by tu...aha. Lenn, i co namówimy DJ w C żeby puścił Bjork z Sucker Punch? Monsieur Nergal jeśli pan to czyta to czy potrzebuje pan jeszcze tych kaset zalegających w garażu, jeśli nie to może chciałby je pan oddać w dobre ręce, np. moje? A i który z was potworów...znaczy się szanownych czytelników zagląda na ten blog z Wenezueli? Co wy tam robicie do cholery, karczujecie lasy deszczowe?

- Na Trójmieście jest artykuł
o planowanych wieżowcach w
Letniewie.
- Taa, tak jakoś czułam, że
artykuł Krzysiu napisał.
Wieżowce his love.
- Aha
Kiedyś któryś na niego spadnie

(My)

*

sobota, 17 września 2011

We siorb it hard

…a więc mówisz, że wprowadzam
chaos w twoje życie bo składam ci
ubrania w kostkę?

(Lady Pazurek)

Patrzę w światło księżyca odbijające się w butelce. Diabły tańczą na jej dnie. Gwiazdy suną po niebie. Myśli suną przez głowę, żadna nie zatrzymuje się wystarczająco długo by zapuścić korzenie. 3szklaneczki śpiewa obok jakąś ukraińską pieśń wtulając się w jakiegoś drągala, który podobno spędził dwie tury w Afganistanie, i którego jedyną myślą po powrocie było PIĆ i KOPULOWAĆ. Przygarnęliśmy więc tę frontową sierotę by w naszym towarzystwie i pod tym niezgłębionym niebem uzupełniła równowagę płynów. Kopulację i wszelkie poboczne pozostawiliśmy Szklaneczkowatej. Ostatecznie w końcu znalazła sobie faceta, który nie boi się jej monstrualnych braci, bo sam jest większy niż wszyscy oni razem wzięci.
W zeszłym tygodniu dałem się zawlec Lenn do Cockney’a. Walczyłem ze sobą cały dzień a w końcu z żołądkiem pocierającym o migdałki ruszyłem w noc na spotkanie zła i występku. Dawno nie byłem wśród ludzi, a z natury swej nieludzki, bałem się czy jestem jeszcze w stanie mówić ich językiem. Noc ta była piękna. Mimo, że knajpa jest na jednym z większych skrzyżować Miasta, to nie jest zbyt popularna, jest względnie mała, pod ziemią i snuje się za nią reputacja dawnej knajpy skinheadów, z której co czas jakiś wypadali w nastroju upojnym i niefrasobliwym by szerzyć naturalną sprawiedliwość pośród przechodniów. Sam tam kiedyś musiałem zabulić za szybę w sklepie z zegarami, bo cisnąłem w nią jakimś łysielcem w nadziei, że opadająca górna połowa szyby przetnie go na pół.
W każdym razie było czadowo. Mała salka do tańczenia, w której gdy tylko tam zajrzałem natychmiast eksplodował wzmacniacz. Wspaniali ludzie, część z zupełnej przeszłości i nie widziana od lat. Był tam m.in. szef Lenn z Empiku wraz z żoną, okazało się, że koleś zna mnie z zamierzchłych gratkowych czasów, gdy przychodził pod pomnik. Lennonce jego, na co dzień, wiernej empikowej służebnicy szczęka opadła na blat stołu i zadzwoniła, a wszystkie zęby obróciły się wokół osi. Wokół snuły się piękne kobiety, metal lał się wprost z kolumn w żyły, piwo i wiśniówka przesiąkały granice układów, pachniał świeży pot zmieszany z perfumami, nastoletnia barmanka, z obrożą na szyi, rozsnutym spojrzeniem i w wysokich sznurowanych butach była przepiękna i smakowita. Piło się i tańczyło, politykowało w onirycznych kombinacjach, tańczyło przez ciemność, wychodziło na zewnątrz, pod metalowy dach w świetle księżyca. Wspinało się na schody ku Miastu by wyjrzeć ostrożnie na świat z oczyma na poziomie chodnika. Zostałem spity do podszewki, wytańczony do zmiażdżenia łydek i wyciskany przez rozlicznych przedstawicieli płci wszelakich. Ciapek mi tłumaczył „Że on zawsze”, a ja tłumaczyłem Damie Kier, że wcale nie jest stara. W domu byłem o czwartej a poranek był straszny.

Drrryń
- Cześć to ja, twój Il Duce
pamiętasz, że masz w sobotę
skoczyć na 3żagle zrobić
partery?
- FAK…tycznie

*

sobota, 10 września 2011

Tam, gdzie Nergal mówi dobranoc

- Co tam?
- Nie ma!
- Co nie ma? Gdzie nie ma? A,
mnie nie ma, tu, tam, tu...
- Dlaczego nie ma?
- Miałam skomplikowany poranek

(My)

Ostatnio widziałem jak koleś wyrzucał choinkę z resztkami świątecznych dekoracji. Zdaje się, że doszedł do wniosku, że czas zrobić miejsce na kolejną.
My za to prostowaliśmy drzewa na Ariadny. Łeb bolał mnie tak, że przy każdym ruchu miałem przed oczami purpurowe błyski. Całą drogę przez las trawiłem trzy Ibupromy Max, a gdy potem się przebierałem na 3Żaglach i przysiadłem na chwilę żeby zmienić buty, zamknąłem oczy a gdy je otworzyłem było godzinę później. Gdy dotarłem do domu zwaliłem się jak ścięte drzewo na blat stołu zmęczony bólem. Obudziłem się z notesem wrośniętym w twarz.
Nasza bezwzględna korporacja na opracowaną świetną metodę zdobywania nowych zleceń. Śledzimy dwie czy trzy firmy, których metody i zaangażowanie w wykonywaną pracę jest delikatnie mówiąc niezadowalające. Potem wpadamy, olśniewamy, szokujemy ruchem, skalą i technologią, i nasze imperium rozrasta się o kolejny dom czy osiedle.
Ostatnio opanowaliśmy ekskluzywne, choć lekko obciachowe osiedle w Glattkau, gdzie większość mieszkań należy do przyjeżdżających tu raz do roku warszawskich prominentów. Jak to często u nas bywa zostałem zrzucony z desantem do pierwszego uderzenia. Dziewczyny dopieszczały klatki, a ja w tumanach deszczu stabilizowałem teren zewnętrzny. W tle szumiało pobliskie morze, wiatr czesał nienaturalnie gęste trawniki, ochroniarze czyścili swojego grilla. Kląłem na czym świat stoi deszcz, wiatr i mech, który za naszych poprzedników porósł gęstym kożuchem parking, choć zdarzały się i pozytywne momenty, w końcu nie co dzień człowiek odkrywa, że grabi liście z trawnika Nergala. Jego Mroczna Eminencja, sam Książę Ciemności Pomorza, przetoczył się raz czy dwa bezszelestnie przez okolicę, swoją z pewnością śmiercionośną i napiętnowaną zapewne przez samego Belzebuba klątwą przejeżdżania na czerwonym, i, a jakże, czarną Hondą Civic. Potem zdarzał się jeszcze w okolicy ale, nie miał pod pachą sprawionego niemowlaka, siaty weków z ministranta, ani nic.
Coś jeszcze? No tak oprócz tego, że przeszedłem przez tydzień mokry do gaci I permanentnie przewiany, zostałem też porażony prądem, maszyna do podłóg osmaliła mnie dwudziestocentymetrowym, różowym płomieniem, a w kuchni odkryłem grejpfruta, który leży tam od 4 miesięcy i nie zgnił. Trochę się go boję.

- ...no, Nergal mieszka mniej
więcej tutaj.
- To jest tam,
gdzie zniknęła
Iwona Wieczorek?
- ...

(My)

*

wtorek, 6 września 2011

Piknik na skraju środka świata

- Gorąco...
- Nooo, muszę kończyć bo mi
się telefon do twarzy przylepił.

(My)

Zabawnie jest słyszeć te same megafony w telewizji i za oknem. Polski hymn wybuchł znad Baltic Areny i wstrząsnął niebem ponad Brzeźnem. W górze jasny księżyc, samochody kłębiące się na każdej płaskiej powierzchni od połowy Zaspy, niesamowite nasycenie okolicy ludźmi. Ciepło i to wspaniałe letnie niebo a na nim helikopter za helikopterem, jakbyśmy fetowali jakieś miejscowe święto Tet.
Dziś w Biedronce na kasie siedziała jakaś ucieszona brunetka... Cholera, niech na tym stadionie tak nie gwiżdżą, bo się pisać nie da... w każdym razie dziewczyna zagadywała każdego o mecz, aż trafiła na jakiegoś dziadka. Dziadek słuchał z nieruchoma twarzą jej słabnących szczebiotań, aż gdy zamarła mówiąc, że Niemcy dali teraz swoich rezerwowych, więc powinniśmy wygrać, dziadek rzekł grobowym głosem, jakim zwykle wygłasza się uwagi typu: TO żyje ewentualnie Ten pan nikogo już nie zabije - Ich rezerwowi i tak są lepsi niż nasi najlepsi. I poszedł. A pannie łzy stanęły w tych wielkich modrych oczach. Tak właśnie moi mili umiera idealizm... na kasie... w Biedronce.
W czwartek ląduję na Leśnym Osiedlu, tam, gdzie mieszkanie kupują nasi rodzimi celebryci. Będę przyszpilał Gruchałę i drapał Pazurę.
Zmęczyłem się dzisiaj. Byłem w obydwu pracach budując podwaliny kapitalizmu i każdego z nas z osobna dobrobytu, a na koniec pozagłębiałem się w skomplikowaną psychikę kowbojów eksterminujących poszukiwaczy złota z Procjona, w filmie "Kowboje i obcy". To się posuwa w naprawdę interesującym kierunku z niecierpliwością oczekuje produkcji typu Wikingowie kontra Klingoni czy Predator vs Benedyktyni: Kysz poczwaro, oto woda święcona!
Ten mecz jakoś mnie usypia, chyba wyskoczę w ciepłą ciemność by pozamalowywać reflektory niemieckich autokarów. A swoją drogą z tego, co się zorientowałem to żadnego z okolicznych, aktywnych, a i paru nieaktywnych złodziei nie ma w domu...

- Co oni tam tak bębnią?
- Chcą żebyś przyszedł,
wzywają King Konga

(My)

*

poniedziałek, 5 września 2011

Obcych rozpoznajemy po braku śladów szczepionek na ramieniu

- Nie pomagasz!
- Ale za to ładnie wyglądam

(My)

W zeszłym tygodniu weszliśmy w zakazane regiony Stoczni Gdańskiej. Uczyniliśmy krok z wygładzonego progu stoczniowej bramy wprost w ocean rdzy. Wejrzeliśmy w otchłań przyszłości w wykopach rodzących fundamenty ECS. Potem opadliśmy w dół miękko, aż nasze stopy dotknęły wychodzących spod łuszczącej się skóry asfaltu bruków. Myszkowaliśmy pośród wyprutych bebechów polskiej gospodarki.
Najbardziej niesamowite jest to skumulowane na niewielkiej przestrzeni współistnienie epok i stylów: Tu mocarstwowo pręży ceglane muskuły Stocznia Cesarska połączona pałąkami suwnic z zgrzebnym socrealem, ponad przycupniętymi grzybami bunkrów przeciwlotniczych z drugiej wojny. Rozbryzgane szkło martwych hal, porastające mchem sentencje, kolorowe ślady osady artystów na zwalistym tle Hali U-bootów. Autobusy z turystami i Krzywonos przemykająca nagle na tle polowej kuchni. Obsadzone starymi drzewami aleje, negatyw miasta, Awaria kradnąca kadry i wrzucająca je na Fejsa jako swoje.
Później, w tygodniu, nagłe zatrzymanie. Lody w gasnącym słońcu na dnie kanionu Długiej. Lady Dżi mówiąca, że będzie zajęta. Wejście w mrok Teatru w Oknie. Sitar, bębny, Marzan ubrany jakby właśnie zszedł z gór, albo odpadł od Hueya ulatującego z płonącego Sajgonu. Rytm słów, rytm krwi, mrok, żyły wypełniające się poezją, myśl wypełniająca się wiatrem znad poszarpanych grani. Chrzęst kroków na żwirze wszystkich polnych dróg świata, oddech, oddech i krzyk, i wiatr i powoli spływające przez powietrze kartki. Było mrocznie, było dziko. Tak jak lubię. Tak jak lubią wszystkie dzikie stworzenia świata. Mordowani przez Indian podróżnicy, brzeźnieńskie wycierusy czy Holly Golightly.
Arek, który nie wygląda na osobnika, który zbyt często styka się z żyjącą poezją, parował wrażeniami jak ksiądz w salonie sado maso.
Balbina przybyła na 3żagle po swoje rzeczy (tu marsz imperium). Przybyła z całą swoją rozliczną rodziną, której nasz Il Duce nie wpuścił jednak za płot, tak, że lukali smętnie jak Balbina tacha graty. Wyniosła tego z trzy wory, a gdy zapadła noc, nasz wódz otrzymał oburzonego smsa, że brakuje szampana i 15 zeta w miedziakach... Cholera, szampana, dobrze, że nie zapomniała kawioru i ostryg.
Dana wysłali na jakąś pipidówę, żeby rozkopywał koniec świata. No to wykopał starą bombę i sparaliżował miejscowe roboty.
No i ostatecznie dochodzimy do urodzin Pazurkowatej i Dana. Wyszło nawet nieźle. Piliśmy mieszając, jedliśmy nadużywając czosnku, gadaliśmy wesoło. Awaria dostała histerii i machając kończynami odbiegła w noc, Lenn oglądała do nocy Sucker Punch i dziękowała nam, że go jej pokazaliśmy. Tego wieczoru poznałem naprawdę wiele dziwnej muzyki. A dziś ziejąc w chwasty randapem pośród wietrznych turbulencji, zakropliłem sobie oko tym radioaktywnym cholerstwem. Jeśli jutro będę żył, doznam wysublimowanych rozkoszy oglądając Kowbojów i obcych.

Czy członek członka partii
jest członkiem partii?
(Alicja)

*

piątek, 26 sierpnia 2011

Reset in peace

- Czemu mi tak zwisasz?
- Bo jestem leniwiec.
- Myślałem, że koala.
- Leniwy koala.
Długie, wnikliwe spojrzenie
- Gdzie mój eukaliptus?

(My)

Półprzytomne zabawy w zapachu potu. Ławkowe bachanalia, parkowe dionizja. Złote szpryce słonecznego światła otulone mglistymi ramionami deszczowych panien kroczących dostojne z południa, w takt bijących błyskawic. Zimny zapach nocy. Ostatnie, pozbawione smaku piwo tego lata. Zbyt wiele z tego straciłem bym mógł to odtworzyć.
Nocami słychać odgłos siłowni, silników wielkich maszyn i skowyt udręczonego metalu, jakby z zapadnięciem ciemności wypełzały z wykopów wielkie mechaniczne bestie, by wyruszyć na żer ludzkich dusz. Tak, że gdy w końcu powraca światło znaleźć można tylko garść srebrzystego pyłu, niesionego wiatrem wzdłuż krawężnika, i jakiś zagubiony kolczyk czy pierścionek. Cierpliwie i z zaangażowaniem budujemy potwora, który nas w końcu pożre.
W Mławie wszyscy niepokoją się 2012. A przecież wszystkie przepowiednie mówią, że gdy się zacznie, to najlepiej być właśnie w Polsce. Niemniej gdy się mieszka 200 metrów od morza, a jesienne sztormy dekorują okna wodorostami, to budzą się wątpliwości. Tak więc moi drodzy, nie mielibyście ochoty spędzić grudnia przyszłego roku w kameralnym schronisku, pod szczytem Wielkiej Sowy? Z 700 kilo od brzegu i prawie kilometr w górę.
Może faktycznie panikuję, ale od ósmego roku życia śniły mi się wielkie, grafitowe fale sunące przez zatokę i uczucie biegu po schodach z przeświadczeniem, że to wciąż nie jest wystarczająco wysoko. Kiedyś w szkole przez pół roku wykłócałem się z księdzem o moje deja vu. Krótkie przebłyski scen z przyszłości czy fragmentów niewydanych jeszcze książek. Włożył wiele trudu, by udowodnić klasie, że jestem idiotą i kłamcą, a przecież to w gruncie rzeczy pozytywne. To wyraźny znak, że istnieje plan, projekt, i że ogólnie rzecz biorąc wszystko idzie w dobrym kierunku. Wierzę w wolną wolę, chyba nawet za bardzo, ale myślę, że wszechwiedzący i wszechpotężny Bóg był w stanie stworzyć plan uwzględniający skończoną ilość permutacji tworzonych przez pojedyncze, obdarzone wolną wolą jednostki, tak by ostatecznie osiągnąć zamierzony cel. Jakikolwiek by on nie był.

Bycie częścią czegoś niezwykłego
czyni ciebie niezwykłym.
(skądś)

*

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Prabuty - Archaicshoes

Seba - Czemu Bóg mnie tak doświadcza?!
Ja - Modlisz się tylko wtedy, gdy się boisz.
Może chce pogadać...

Na północno - wschodnim niebie rozbłysła nowa gwiazda. Jowisz, Saturn, kometa śmierci, Planeta Nibiru, nie wiem nie znam się. Pośród porwanych dzikim wichrem chmur jest jasna i niepokojąca.
Wróciliśmy z Mławy, gdzie przez tydzień byliśmy spokojni, zadowoleni i najedzeni. W domu natomiast pierwszego dnia po powrocie czekało już na mnie malowanie i teraz gubię kawałki olejnej i welony chemicznego smrodu. Ach dom... Muszę zacząć grać w Lotto, żeby wykupić od Rodzeństwa dom w Mławie i wyemigrować tam, gdzie klimat jest łagodny, a pościel nie sprawia wrażenia mokrej szmaty, tam gdzie powietrze na długie godziny wypełnia się złotem i nie boli mnie głowa. Tam gdzie nie występuje wieczny szum tła i można naprawdę się wyspać.
Tam stagnacja w jaką wpadają znajomi nie jest taka drażniąca, tam z zainteresowaniem ogląda się w TV nawet reklamy, w tym tą, w której mózg wprost z miksera ląduje na jogurcie, a poza tym wszystko jest znacznie tańsze.
Powroty zawsze są dla mnie bolesne.
Ech, szliśmy środkiem wielkiej, dopiero co zbudowanej drogi, z chodnikami i ścieżkami rowerowymi z polbruku. Szliśmy jak po grzbiecie ogromnej bestii leżącej pod lasem, pośród pól i dzikich traw, a daleko z boku bieliła się równa ciągnąca się od horyzontu po horyzont ściana miasta. Coś niesamowitego, coś jakby u nas pociągnęli autostradę po plaży. Krążyliśmy pośród wypełniającej się nową tkanką zabudowy, pośród rynku pełnego ciuchów i miodu a sklepikami prowadzonymi przez autentycznych starych Chińczyków. Wysiadywaliśmy pośród fontann w parku i patrzyliśmy z werandy na dziką nawałnicę i rozparzuzające się po niebie niczym w Niekończącej się Opowieści sine chmury. W środku dnia zrobiło się ciemno jak w nocy. Piliśmy sok z mandarynek, obok armaty pozbawionej kół w samym środku mławskiego pola bitwy. Spijaliśmy miodowy krupnik z przyjaciółmi w takt rozrzucanych przez ich córę plastikowych kul. Wdychaliśmy zapach dziesiątek kwiaciarni, których jest tam więcej niż gdziekolwiek indziej. Była noc i był dzień. I mnóstwo telewizji i brak pośpiechu, i przestrzeń i cisza i sen i życie. A potem trzeba było znowu umrzeć i wsiąść do pociągu.

- Skaleczyłem się przy goleniu...
- O biedactwo, poczekaj zaraz
przyłożę ci podpaskę Always...
- NIE! Wyssie mnie!

(My)

*

niedziela, 7 sierpnia 2011

Jakbym małymi fiatami strzelał w polonezy

- ...spytałem skromnie czy pójdziesz do mnie?
Skinęła płetwą zgadzając się...
- Co to, wersja dla orek?
- Fok

(My)

Polskie biura turystyczne w lipcopadzie zanotowały nowy rekord. Najchętniej Polacy jeździli do Hiszpanii i Grecji, najwyraźniej lubimy leżeć sobie pod słoneczkiem i z leniwym półuśmiechem patrząc na cudze nieszczęście. Jeszcze trochę a będziemy im łaskawie pozwalać aby przyjeżdżali do nas na saksy i swoimi śmierdzącymi fetą paluchami zbierali dorodne, kaszubskie truskawki.
Ostatnio krążyłem po Zaspie oglądając wielkie murale i czekając na godzinę rozpoczęcia imprezy u ciotek Szponiastej. Wymieniają tu chodniku, kładą kostkę, a obok na stertach leżą stare kafelki. Z naprzeciwka szła grupa dziewczynek, jedna zdecydowanym kopniakiem strąciła jedną z płyt. Płyta upadła z głuchym odgłosem, a dziewczynki jak na umówione hasło wrzasnęły: PAJĄKI!!! i uciekły z tętentem. Została tylko jedna wyciągając szyję i pytając: Gdzieee?
Ostatnio śniło mi się, że chiński wirus zżarł całą ropę naftową i pracowałem w konnej ochronie, wożonego furmankami plutonu dla elektrowni atomowej.
Ostatnio na głębokości 2 km odnaleźli tego Airbusa Air France, którego tak usilnie usiłowali nie znaleźć. Rodziny jednak się uparły i widziałem zdjęcia czarnych skrzynek wydobytych w szklanych skrzyniach wypełnionych morską wodą. Gdy dotarli na miejsce dno zaściełało pole szczątków, skrzydło, sterczące po smoleńsku koła. Uderzenie zerwało górę kabiny, tak że na dnie leżał spód z fotelami, a w tych fotelach praktycznie nienaruszeni w beztlenowej, martwej ciemności nadal siedzieli pasażerowie. Robot płynął ponad kabiną oświetlając kolejne twarze, splecione ręce, ktoś miał w ręce książkę, ktoś przyciskał do piersi laptop.
Lepper się obwiesił, pewnie zrozumiał co będą mu robić współtowarzysze z celi. Teraz czekam, aż zrozumie to Kaczyński...
Fornicate Under Command of the King! Jeśli coś mnie zbije to będzie to zawał spowodowany aktualizacją bazy wirusów.

Nieprawą jest jakoby kawa w dużych
ilościach powodowała halucynacje.
Mamy ją tu w radio za darmo, więc
przeprowadziliśmy tu mały eksperyment
by nie narażać was na koszty i ani mi
ani temu fioletowemu pegazowi, który
był świadkiem całego zdarzenia nic
się nie stało

(RMF Max)



























*