- W
tv pokazują właśnie jak sprawdzają
czy karpie nie cierpią...
-
Nasze już nie cierpią.
-
Co, wrzuciłaś suszarkę do wanny?
W
ciemnościach gdzieś przed świtem dotarłem do ostatniej strony
Mrocznej Wieży Kinga. To była naprawdę długa, trwająca
kilkanaście lat podróż. Gdy ją zaczynałem nie znałem jeszcze
trudu pracy czy smaku warg dziewczyny. Teraz podróż dobiegła
końca, wspiąłem się wraz z Rolandem na szczyt Mrocznej Wieży i
ujrzałem co znajduje się w komnacie na jej szczycie. Teraz wiem już
wszystko. Pozostał we mnie osad smutku, zarówno przez to jak
skończyła się ta opowieść jak i dlatego, że się skończyła.
To była jedna z tych rzeczy, które planowałem zrobić w życiu.
Teraz już jej nie ma. Przewróciłem ostatnią stronę, ostatniego
tomu i jestem o kilka dalszych mil bliżej pieca.
W
międzyczasie umarł Havel i Kim. Umarł dobry, umarł zły. Jakaś
kosmiczna równowaga została zachowana.
My
wtedy akurat rozwoziliśmy piach i sól. Stanąłem na stoku Osiedla
Na Tle Nieba i patrzyłem w dół jak z Rębiechowa podrywają się w
niebo spłoszone samoloty. To był dzień na szlaku, o mało nie
staranowaliśmy kolesia, potem inny o mało nie staranował nas, gdy
wypadał z rykiem klaksonu na pobocze żwir wyrzucany spod jego kół
zatrzymywał się na szybie trzy centymetry od mojej twarzy.
W
ogrodach kwitną kwiaty, staruszki zrywają bazie na wydmach. Czasem
tylko niespodziewanie poranek pokrywa wszystko chrupiącym lukrem
szronu. Nocami budzę się jednak podszyty instynktem zwierzyny
węszącej nadchodzącego drapieżnika i nasłuchuję czy ulicami nie
idzie Pani Zima w szklanych pantoflelkach ciągnąc za sobą, z tym
pożerającym dźwięki dźwiekiem, biały tren balowej sukni.
Ulicami
Gottenhaven suną szare duchy okrętów podwodnych klasy Kobben. Sina
bestia przysiada napinając stalowe ścięgna pośrodku kampusu
Akademii Morskiej w oczekiwaniu wzmożonej konsumpcji studentów.
Nieopodal Wież Saurona, w samym środku krateru rozkopanego węzła
Trasy WZ, widzieliśmy rozpięty w powietrzu dźwig samochodowy.
Żadne koło nie dotykało ziemi. Stalowe łapy zapadły się w
brukowe kostki, a całość wyglądała jak czerwony, mechaniczny
pająk przypięty szpilką wiatru do nieba przez jakiegoś szalonego,
spijającego ciepły płyn hydrauliczny etomologa.
Równocześnie
Stasie doczekali się potomka. Wbraw ogólnym oczekiwaniom nie
nazwali go Urlik ani Władysław, tylko Borys, dając zapewne wyraz
swemu uwielbieniu dla niezrównanej wirtuozreii Szyca. Choć nie da
się wykluszyć i innych opcji. W końcu Borys to drugie
najpopularniejsze imię potwornych pomocników szalonych naukowców...
Brawo!
Dotarłeś do miejsca skąd
jeszcze
żadnemu śmiertelnikowi
nie
udało się wrócić. Czuj się jak
w
domu...
(Sinbad
- Legenda 7 mórz)
*