Przypominam ci Scooly że
trzymam cię w mojej sła-
bszej ręce...
(Commando)
W moich snach często powracam do
pewnego świata, w którym na wydmach w Brzeźnie stoi poszarpane truchło
wielkiego hotelu a cała zatoka, aż po brzeg usłana jest wrakami porzuconych
statków. Leżą na mieliżnie prężąc pordzewiałe brzuchy, tak blisko siebie, że
niemal możnaby przejść z pokładu na pokład. W tym śnie jest dużo drzew, tylko
niektóre domy są zamieszkane, a pośród torowisk prowadzących do portu wyrasta
rozsłoneczniony, sosnowy las, w którym zdarza się dziewczynka w niebieskiej
sukience, zbierająca dzwonki i odbierająca wzrok. W tym śnie mam w domu obraz
Memlinga, mimo, że mi się nie podoba. Godzinami patrzę przez lupę jak w kuli u
stóp archanioła cały obraz odbija się od tyłu. W tym śnie jest samotny pasterz,
który gra na rybackim molo na fujarce. Pewnego dnia przypływa do niego syrena,
wczepia się sinymi palcami w molo i słucha. Pasterz przybywa ze stadami co
roku, co roku idzie na molo by zagrać, co roku przybywa syrena by posłuchać.
Zawsze milczy. W końcu chłopak nie wytrzymuje, opuszcza instrument i prosi
syrenę by zaśpiewała. Ona długo milczy, wacha się, w końcu w jej oczach odbija
się rezygnacja. Otwiera usta i wydaje z siebie dźwięk. Infradźwięki zrywają
chłopakowi twarz. Słyszę jak trzaskają mu kości policzkowe i pękają oczy.
Wczorajszy dzień był depresyjny,
szary i ciężki jak stalowa płyta Bałtyku nad grobami Estonii, Heveliusza czy
Goyi. Wyssany po robocie szedłem bez celu kilometrami. Na plaży ominęły mnie
dwie solarianki w butach na szpilkach. Patrzyłem w ziemię i najpierw myślałem,
że te ślady pozostawił ktoś patykiem, ale zaobsorbowała mnie ich częstotliwość
i popatrzyłem na dwie panny podążające niczym bociany w dziwnie wygiętej
pozycji.
Centrum miasta objęli we władanie
archeolodzy. Miasto rozkopane i zabłocone wzdłóż i wszerz. Szczeżą się ku niebu
tysiącletnie pale i łapią w swe lustra poblask wieczoru zapomniane studnie.
Godzinę stałem patrząc przez szparę w płocie na wielką stertę żelaztwa
wyciągniętą z wypalonych, zasypanych gruzem piwnic. Zdziczałe maszyny z
nieistniejących warsztatów, które już dawno zapomniały dotyku ludzkich rąk.
Czasem w takie dni wpadam w
przestrzeń moich snów. Martwa linie kolejowa zaczyna zarastać młodymi sosenkami
i przez moment wydawało mi się, że widziałem pośród chaszczy błysk błękitu.
Avatar nie rozumie mnie gdy
mówię, że za milion lat nie pozostanie śladu po nas, naszych dziełach czy
myślach. Za milion lat nikt nie będzie znał nazw: Gdańsk, Nowy Jork czy
Watykan. Nie będziemy już niczym konkretnym, jeśli przetrwamy, to jako tło,
szum wśród gwiazd. Jeśli ten szum rozpoznają jacyś ludzie to bydą już zupełnie
innym gatunkiem.
-Pamiętasz Scooly jak obiecałem
że zabiję cię ostatniego?
- Tak, tak, pamiętam...
- Kłamałem.
(Commando)
*