wtorek, 31 maja 2011

Patrz tam biegnie twoje salami

Była dzieckiem wychowywanym
przez wilki, dopóki wszystkich
nie zabiła i nie pożarła...

(Chyba Kości)

Piiięęękna pogoda. Błękit, złoto i żar z nieba. A mi się oczy kleją. Zrobiłem sobie kawę z pięciu łyżeczek i po chwili namysłu dosypałem do niej przeterminowanego Power Horsa. Co prawda oczy mogę już trzymać otwarte, ale za to żołądek zareagował na ten roztwór niezwykle entuzjastycznie i teraz tańczy Lambadę Świętego Wita.
Szlifowałem sobie wczoraj akurat stwardnienia na piętach pilnikiem do metalu, gdy w oknie mojej łazienki, przejawiając niezdrowe podniecenie i ogólną, nieuzasadnioną radość objawili się Seba i Borys. Spytałem ich uprzejmie, czy jak kiedyś trafią na moment, że będę sobie zażarcie pucował druciakiem et cetera, to też tak będą stać mi w oknie uśmiechając się jak idioci, czy może jak ludzie, do których miana z pewnym wysiłkiem można by ich zaliczyć, zapukają. Okazało się, że krypa Seby ostatecznie utknęła gdzieś w Hiszpanii i wrócił stamtąd samolotem. Oczywiście jak wszyscy pozostali, którzy usłyszeli tę nowinę, zapytałem: Czy jadł jakieś ogórki?
W każdym razie zapytali, czy mam ochotę iść i pić, odparłem, że mam ochotę iść. Zostałem wyzwany od zdrajców, zaprzańców i wyborców piSSu i zakwalifikowany jako spróchniały starzec, ale ostatecznie moja asysta została zaakceptowana, z tym, że główny argument brzmiał: Będzie więcej dla nas. Ogólnie dobrze wyszło, obżarłem się kabanosów no i miał kto pomóc Sebie zanieść B wprost w ramiona stęsknionej żony, z tym, że to Seba miał problemy z biegiem i ogólnym ustaleniem kierunku, więc to on zaliczył wszystkie ciosy chochlą.
Teraz jednak trochę żałuję, przydało by mi się jakieś lekkie znieczulenie, bo rzeczywistość ogólnie mnie gniecie, nawet komp od 10 minut całuni mi „The End” Doorsów.
Posiedziałbym przy ogniu z jakimś ekstremalnie słodkim winem i patrzyłbym jak odblaski ognia układają się na twarzach dziewczyn.

Sami tworzymy światy, w których żyjemy.



































*

niedziela, 29 maja 2011

Smart Saurona

W dzieciństwie musieli
przywiązywać jej do szyi
kotlet, żeby bawił się z nią pies

(Maverick)

Nisko stojące słońce wypełnia sobą wieczorami ulice. Nasz Il Duce przypieprzył nam w tym tygodniu taką robotę, że dopiero dziś wróciłem do świata żywych, a cały wczorajszy dzień przetrwałem na Ibupromie.
W mieście znowu demonstrowały związkowe kurwy. Zdaje się, że przyłączył się do nich nawet Marzan by kąsać rękę, która go karmi, ubiera i funduje zniżki na bilety.
Nienawidzę taj bandy pozbawionych etosu, nieudacznych komuchów, którzy, zamiast pracować i starać się, wyciągają wciąż tylko żebraczo rękę po czyjeś. Nie zgadzam się by ta oślizgła hołota była utrzymywana z moich podatków, co to za pojebany kraj, w którym państwo finansuje związki zawodowe? Kto normalny finansuje swojego najgorszego wroga? Prawdziwy człowiek sam wykuwa swój los i sam ponosi konsekwencje swoich czynów, bierze je na klatę, a nie skamle i chce czegoś Od Rządu. Rząd nie jest od dawania, tylko od administracji. Przecież rząd nie ma nic własnego, ma nasze, i jeśli coś daje to my na tym tracimy. Kurwa, za każdym razem gdy słyszę o tych skurwysynach mam ochotę ustawić moździerz 125 mm na jakimś dachu i przyjebać w tę ich demonstrację kilka pocisków odłamkowych. Od razu mieliby jakiś prawdziwy problem.
Mieliśmy nawet kiedyś w Brzeźnie taki mały projekt związany z pięcioma kombajnami marki Bizon obwieszonymi megafonami, z których tętniłaby Szarża Walkirii. Dwa przejazdy tam i z powrotem i zdradzieckie ścierwo spłynęłoby do kanałów w postaci papki.
Z aktualności: Stasiu Zwany Czesiem miał krótkie spięcie z naszym Wodzem, który nich żyje. Teraz zgrzyta zębami i odgraża się, że złoży wymówienie, zrobi odpowiednie kursy i zostanie BHPowcem, by prześladować naszego ukochanego Hegemona do końca jego dni.
Wczoraj wieczorem wpadły do mnie zmęczone przedślubnymi zakupami Szponiasta z siostrą, przez trójmiejskie środowisko znaną jako Szybkos Kopytos. Przyniosły karton czipsów i czekolad (Nasz Lidl idzie do remontu i była wyprzedaż – 30%, więc nie było chyba w okolicy żywego człowieka, który choćby na chwilę nie wskoczył w oko cyklonu) i piwo. Zrobiliśmy sobie krótki spacer w okolice Końca Świata, gdzie Kopytos pokazała mi swój stanik i pozowała do zdjęć, a następnie wylądowaliśmy u mnie, gdzie w spokoju absorbowaliśmy Dary Boże, podziwiając chropowatą nonszalancje i trafne komentarze Jamesa Bonda.
Aaaa i najważniejsze, najdonioślejsze i wstrząsające posadami rzeczywistości wydarzenie. W środę nawiedziliśmy herbaciarnię, gdzie siedzieliśmy przyjmując przy stole migrujących znajomych. Herbaciarka za kilka godzin miała ruszyć do Czech była więc w szampańskim lekko przekornym nastroju i przeplatając czeskie słówka z radosną nieustępliwością namówiła Lady Pazurek do konsumpcji pierwszego w jej życiu piwa. I przygasły gwiazdy, i bogowie zachłysnęli się w zaskoczeniu, i na moment zatrzymała się ziemia w swym odwiecznym ruchu, gdy pełne wargi Szpona Szponów dotknęły powierzchni boskiej cieczy, by naruszyć napięcie powierzchniowe absolutu... Co prawda było żurawinowe, ale to mały krok człowieka...

Och, to najbardziej romantyczna
rzecz jakiej nie zrozumiałam.

(Big Bang Theory)

*

wtorek, 24 maja 2011

Oczy to sutki twarzy

Wszystkie religie świata
wymyślił diabeł by skryć
Boga przed człowiekiem

(skądś)

W sumie nie odczuwam dziś potrzeby żeby pisać. Piszę żeby powkurwiać diabła – południka, który spoczywa mi na ramieniu, wywija kolczastym penisem czy innym chwostem i czułym głosem cedzi: Nnnie chceee ciii się...
W niedziele połamało mi plecy i chodzę cokolwiek sztywny i pochylony z lekka w prawo. To zadziwiające jakie przy zwykłych czynnościach domowych można wykonać akrobacje, tylko po to by nie używać niektórych partii mięśni, czy uniknąć zginania się w pasie. Babka nasmarowała mnie jakimś różowym, świecącym z lekka, promieniotwórczym paskudztwem, które pali żywym ogniem. Twierdziła, że to bardzo zdrowe, rozprowadzając równocześnie paćkę grubą, gumową rękawicą. Na pierwszą noc wziąłem też od niej Vicodin. Dziam, dziam, dziam... Tego, świat po Vicodinie jest naprawdę piękny. Prowadzę tryb życia, którego środkiem ubocznym jest to, że ciągle coś mnie boli, gdybym się kiedyś obudził i nic by mnie nie bolało byłbym z pewnością bardzo zakłopotany. Po wielkim V nie bolało mnie nic. Myśli stały się ciepłe i sympatyczne, a burza, która w nocy rozświetliła niebo na biało dostarczyła mi wiele radości i przeniezwykłych wrażeń. Przyznam, że zastanawiałem się nad kontynuowaniem kuracji, w nadziei, że zacznie mi się ukazywać Amber w niezobowiązująco rozpiętym lekarskim fartuchu, pod którym będą się pysznić Sekrety Victorii, ale Szponiasta zdusiła ten projekt w zarodku stanowczo twierdząc, że tematem moich widziadeł może być ona i tylko ona.
Czytam znowu Eddingsa. Tom za tomem. Zawsze to robię gdy życie staje się nieznośne. Gdybym miał wybrać sobie jakiś świat z całego multiversum, to byłby to zapewne, któryś ze światów Eddingsa.
I tyle, jeśli uda mi się sprzedać monetę to pójdę dziś zresztą towarzystwa na „Priesta”, jeśli mi się nie uda też pójdę, tyle, że ktoś z towarzystwa będzie zdecydowanie nieszczęśliwy.

Sztuka – bomba zegarowa z pozytywką

(Lec)

*

niedziela, 22 maja 2011

Co z wami walczyć każe

Nasze dzieła są ważniejsze
niż my sami

Nikt tak nie całuje jak śmierć. Jeden jej dotyk jedno muśnięcie, chwila jej bliskości jest nieporównywalna z czymkolwiek. Po to ludzie wspinają się na skały, jeżdżą jak wariaci czy idą na wojnę. By poczuć jak Mroczna Lady ociera się lubieżnie udem o udo, by usłyszeć jej namiętny szept w uchu. Ci, którzy dotknęli śmierci zawsze już będą tęsknić.
Wczoraj w nocy dzwonili do mnie, że nasz stary znajomek, nazwijmy go Mountgomery roztrzaskał się o skały gdzieś w dalekiej Rosji. Nikt się nie zmartwił, zebraliśmy się tylko na godzinkę na omszałych skorupach bunkrów. Zapaliliśmy i zgasiliśmy świeczkę i strzeliliśmy po setce aby miał dobrą drogę. Nikt się nie przejął, bo Mounty odnalazł w końcu swoją kochankę, za którą podążał z maniackim uporem po całym świecie, której szeptu nasłuchiwał w ciemnych zaułkach, podejrzanych spelunkach. W końcu odnalazł ją pod otwartym niebem wśród gwizdu umykającego powietrza. Tomcio i Rebeka, którzy byli w jego ekipie mówią, że spadając nie wydał z siebie głosu. Odstawiliśmy setki dnem do góry na stuletni beton, wykreślając w myślach kolejne nazwisko z listy obecnych. My potwory odchodzimy w zapomnienie po kolei i nikt w zgiełku nowych epok za nami nie zatęskni, nawet my sami. Mounty dotarł do domu, zrealizował się i spełnił do końca.
Ja tymczasem zdobyłem hełmofon. Zawsze chciałem mieć hełmofon, teraz mogę siedzieć z aluminiowym zasobnikiem szczęścia w dłoni, na jakimś rozgrzanym pancerzu i śpiewać: Myszerej pancerni... Szponiasta mówi, że teraz jeszcze powinienem dokupić sobie czołg. Zobaczymy, może zażyczę sobie w prezencie ślubnym. Okrojony T-34 zdarza się nawet za 3000, a znając moich znajomych wszystko jest możliwe. Kto wie czym odjedziemy spod kościoła, limuzyny są takie trywialne.
A poza tym ogoliłem się ostatnio szamponem, rewelacja.

- Świat staje się coraz mniejszy.
- Świat jest taki sam jak był, tylko
coraz w nim mniej

(Piraci Z Karaibów)

*

piątek, 20 maja 2011

Istotą rzeczy jest istota rzeczy

Stirlitz z troską patrzył w ślad za
swoim łącznikiem, przedzierającym
się na nartach przez granicę.
- Czeka go piekielnie trudne zadanie-
pomyślał...Lipiec 1944 dobiegł końca

(Angora)

Nasz Il Duce, który niech żyje, i u którego nasze pensje występują codziennie jutro, zamierza nabyć sobie jedynie znanym sposobem kosiarkę bez zbiornika. Czyli taką, która sieka wszystko na drobny pył, który staje się następnie nawozem. Wyobraziliśmy sobie jak by to było w ferworze walki najechać czymś takim, zupełnym przypadkiem oczywiście, na jazgotliwego pieska lokatorki. Wszelkie ślady zostałyby rozpylone po okolicy, zostałyby tylko, nadal stojące, cztery małe łapki, z których jedna po chwili by się przewróciła... To mi przypomina jak kiedyś Krzywy Zenek kosił trawnik swojej babci. Trawnik... jeśli można nazwać tak busz do pasa i dwumetrowe osty, padał z głuchym łomotem niczym las deszczowy. Odbywało się to bez wyraźnego porządku ponieważ KZ kosząc równocześnie uciekał przed babką, która truptała za nim i skrzekliwym głosikiem objawiała swoją osobistą teorię koszenia, oraz oczywisty debilizm stosowania wszelkich innych metod. Trudno się więc dziwić, że Zen był nieco zdekoncentrowany, prowadząc przez dżunglę charczącego, rzygającego spalinami trzydziesto dwu kilowego potwora, mając równocześnie przed oczami wizję babki spazmatycznie wciąganej pod niego wirującymi ostrzami. Babka mówiła właśnie coś szczególnie odkrywczego i miała japę otwartą na całą szerokość, gdy z kosiarki dobył się dziwny mlaszczący dźwięk i cała okolica, łącznie ze świętymi, babcinymi pelargoniami i smoliwąsami, a także babką i jej obnażonymi migdałkami zostało spryskane ciepła posoka i różnymi, miękkimi fragmentami. Jak się okazało w chaszczach spał jeż, na którym najwyraźniej podwójny hałas nie zrobił wrażenia do samego końca. Zaznaczyć należy, że jedynym nie spryskanym obiektem w okolicy był sam Zenek, czego babka mu nigdy nie wybaczyła i teraz jest Żydem, Masonem i Czyta Wyborczą. Bardzo smutna historia.
Ja tymczasem toczę nierówny pojedynek z Matką Przyrodą. Ja pielę chwasty z kwietników w dzień, ona je zarasta od nowa w nocy. Myślę, że może mieć z tym coś wspólnego super, mega, wykurwisty nawóz, który w wielkim stężeniu nakazał mi mój pracodawca rozsypać na samym początku. Osobiście sądziłem, że najpierw rązsądnie będzie wypielić a potem nawozić, ale co je tam wiem. Teraz muszę dokładnie szczotkować ręce, żeby mi się trawa nie puściła spod paznokci.

Są dwie rzeczy, na które
można patrzeć bez końca:
Zachód słońca i parkująca
kobieta.

*

poniedziałek, 16 maja 2011

Piratesi z Karaibasów

Ja - Kochanie, ty byś mnie nie
rzuciła krakenowi na pożarcie...
Moje słodkie kochanie - Nie, hydrze.

Fajnie będę podwójnie pracował w tym tygodniu a potem jeszcze w weekend wyląduję na jakimś ostatecznym krańcu wszystkiego i będę za pieniądze tworzył krajobraz. Wiatr niesie przez powietrze różne paskudztwa. Noc muzeów przeleżałem z bólem głowy. W nocy ozwał się Marzan, gdyby zadzwonił dzień wcześniej może bym się zwlókł z barłogu, a tak spałem snem sprawiedliwego i śniłem o Aube ubranej w kreację wieczorową z wiszących butelek coca coli. W środku przelewały się resztki napoju a ja zbudziłem się i chciało mi się strasznie pić. Napiłem się, zlazłem na dół, otworzyłem drzwi i stanąłem na golasa w obliczu nocy. Przez moment patrzyła na mnie parka zszokowanych jeży, po czym potuptała, parskając z dezaprobatą w mrok. Pooddychałem ciemnością i zawinąłem się z powrotem w mieszkanie nim któraś z sąsiadek sięgnęła po noktowizor.
Szponiastej sypnął się komp, siedziała więc dziś na moim i straszyła babkę przybyłą w celu plądrowania szafek. Obejrzeliśmy ostatnią część piratów. Ona pojechała do domu, ja poszedłem na plażę w poszukiwaniu krakenów, ale znalazłem tylko Kapsułę i Ryćka. Choć należy przyznać, że w rękach dzierżyli szkło, a w oczach mieli coś z krwiożerczych piratów, zapewne na wypadek, gdybym ulotną treścią chciał się z nimi podzielić.
Zachowałem się jak rasowy kot i udałem, że wcale nie o to mi chodziło.

Żadna sprawa nie jest beznadziejna
póki walczy o nią choć jeden głupiec

(Piraci z Karaibów)

*

piątek, 13 maja 2011

Twoja stara szuka Zagubionych

- Zobacz kochanie: Nasutnik Lennonki.
- Nie głaszcz go.

(My)

Piątek, poranek. Deszcz. Padało całą noc. W końcu to chyba pierwszy prawdziwy deszcz w tym roku. W pracy nie poszaleję, a takie miałem wspaniałe plany ekspansji i podboju.
Ostatnio wreszcie zrobiło się ciepło, po polarnej majówce miałem wrażenie, że resztę roku spędzę w kurtce albo zaszyty w worek od kartofli. Stałem ostatnio w samej koszulce nieopodal Końca Świata pozwalając by wieczór delikatnie opływał mi skórę i patrząc jak do portu wpływa coś przedziwnego. Wyglądało jak skrzyżowanie ogromnej wanny z małym miastem, gdyby to był człowiek to holowniki sięgały by mu mniej więcej do kolan. Miasta skrzyły się nad zatoką, dosłownie światła migotały sprawiając, że cały obraz zdawał się nierealnie bajkowy.
Ostatnio do Miasta zaczęły przypływać największe statki świata. Kontenerowce większe od lotniskowców. Teraz przy DTC stoi sobie długa jak dwa statki Maersk Elba, największa maszyna jaka kiedykolwiek wpłynęła na Bałtyk – 366 metrów długości, a niedługo przypłynie Eleonora, która ma prawie 400 – dwa Pałace Kultury leżące jeden z drugim, no, może bez iglic. W ruchu wyglądają jakby oderwał się kawałek lądu.
Poza tym wykąpałem z babką psa, bo bydle wytarzało się w jakiś psich perfumach (Kupa albo coś zdechłego) a ma zwyczaj spać z babką w łóżku pod kołdrą. Po tym traumatycznym dla wszystkich stron zdarzeniu wszyscy zaszyli się po kątach, by się wysuszyć i leczyć rany.
Byliśmy też ostatnio na „Thorze”, jeśli chodzi o film, cóż najlepiej zapamiętałem rozwiązania architektoniczne, treść już zacząłem zapominać.
W pracy mam dostęp do gazet różnych opcji i z zapartym tchem obserwuję zimną wojnę Jastruna z „Złorzeczę Rze”. Ostatnio przywlokłem stamtąd klosz do lampy, gdy moja Pociecha go ujrzała, stwierdziła, że z pewnością docenią go wszystkie muchy. Będą ostatkiem sił docierać do jego wnętrza by umrzeć, i już wkrótce będę miał pod sufitem ekwiwalent cmentarzyska słoni.
I tak to się toczy, szarość i błękitność dnia. Nabyłem drogą kupna, wraz z wyborczą, wszystkie trzy części Piratów z C i mogę na reszcie śledzić z zapartym tchem losy mojego ulubionego bohatera tej opowieści – Kapitana Barbossy.

- Indyjczyk pytał czy może dzwonić
do mnie na komórkę.
- Odpowiedz mu, że konsylium składające
się z mnie i mnie powiedziało „Nie”.

(My)

*

wtorek, 10 maja 2011

Płoń przeklęta żyrafo

Jelit 11 owiec potrzeba do
złożenia jednego naciągu
rakiety tenisowej

(CKM)

No i byliśmy na grillu u Krzyśków, mieli podwójne urodziny dostali więc wino, mnóstwo wina. W sumie pewnie Krzysiu mógłby wypełnić nim wannę podczas jakiegoś skomplikowanego rytuału godowego. Zasiedliliśmy namiot w ogródku, w tle rafineria opiekała niebo jęzorami płomieni, a co czas jakiś wpadało któreś z rodziców Krzyśka, by sprawdzić czy namiot jeszcze stoi, a my nie tarzamy się w dopieszczonych rabatach, tudzież nie terroryzujemy karpia w oczku. Kiedyś w oczku mieli żółwia. Znaleźli go na przystanku. Póki nie odpłyną razem z deszczem do ciągnącego się nieopodal kanału wiódł szczęśliwe życie drapieżnika w oczku wodnym. Podobno nie uciekały wtedy żaby, Normalnie gdy się podchodzi to wszystkie skaczą do wody, a te tylko siedziały na brzegu i patrzyły...
Awaria opowiadała jak gasiły z koleżanką pożar lasu psem... czy coś w tym duchu.
Było ogólnie dość wesoło, Krzysiu opowiadał o pladze czapli w naszym zoo. Musieli zacząć karmić pingwiny w pomieszczeniach, bo gdy karmili je rybami na zewnątrz to czaple łapały pingwina, wynosiły za ogrodzenie a potem zabrawszy mu rybę zostawiały. Podobno siedzą na barierce wybiegu niczym sępy a nie da się ich pociągnąć z miotacza ognia bo są pod ścisłą ochroną. Straszny jest los pingwina, ale z drugiej strony wyobraźcie sobie: wracacie wieczorem zważeni przez olivskie lasy, a tu nagle przez drogę przechodzi, bujając się pingwin... Przecież to niehumanitarne. Zawału można dostać.
A jeśli już o tym mowa, gdy wracaliśmy przez pogrążające się w mroku Stogi, oboje lekko już odpływający, nagle parę metrów od nas, spomiędzy bloków wychynął wielki, owłosiony kształt. Sunął dostojnie w plamach ulicznych latarni, przeciął chodnik, dość ruchliwą ulicę i zniknął pomiędzy domkami. Może nie był to pingwin, ale dzik miał na oko z 250 kilo. Najlepsza była mina Pazurzastej, która przyglądała mu się z niezdrową fascynacją po czym lekko bełkocząc zapytała: To było naprawdę?

Ryzyko śmierci wskutek uderzenia
korkiem od szampana jest większe
niż z powodu ukąszenia jadowitego
pająka

(CKM)

*

poniedziałek, 9 maja 2011

Różowe pazury jutrzenki w jej włosach

W każdym strachu na wróble
tkwią ambicje grozy.

(Lec)

Świat mnie dzisiaj parzy. Zmienia się pogoda, ciśnienia tańczą w szalonym locie godowym warstw powietrza. Mam światło i dźwiękowstręt. Obraziłem się na grę i mam ochotę coś przepiłować.
Do tego zimny wiatr na zewnątrz zdziera twarz jak stary pergamin. I nikt nie jest w stanie powiedzieć co właściwie spod niego wychynie: anielski atłas czy łuska. Czy jeśli Bóg i życie po życiu istnieje, to czy nie zostanę ze Szponiastą rozdzielony na zawsze. Będę patrzył przez małe okienko bydlęcego wagonu jak jej mała świetlista postać wsiada do windy do nieba. Czy powinno to wpłynąć w jakikolwiek sposób na czas teraźniejszy?
Wczoraj idąc do WhiteTown zszedłem z chodnika i w zamyśleniu zacząłem wędrować ulicą wzdłuż torów. Przede mną z chodnika wypadła jakaś kobita i wręczyła mi ulotkę ze słowami: Przede mną pan nie ucieknie. Okazało się, że jest kandydatką do rady dzielnicy. Rozmowę zakończyła mówiąc: Ja pana znam z Gratki Pułkowniku Kiszczak... i zniknęła poza horyzontem zdarzeń.
Holender, ona mnie zna, może nawet wie gdzie mieszkam, i gdy na nią nie zagłosuję, to będzie mi przybijać martwe tchórzofretki do drzwi!
Film o Chriście był zrobiony z amatorską pasją, najciekawsze były momenty gdy o sobie opowiadał sam autor, albo gdy pokazali jego miejsce pracy. Były też kadry z przymiarek do filmu o Kajku i Kokoszu. Ciekawie było też towarzysko, była pucułowata wnuczka Christy, sporo luda z rady miasta i jakiś samotny poseł. Do tego prezydent Karnowski pokazał zeszyt z komiksami wycinanymi niegdyś z Wieczoru Wybrzeża. Trochę poetów i innej artystycznej pianki. Ogólnie rzecz ujmując byliśmy tam jednymi z młodszych widzów. Arturo za to dał swego chudego ciała i nie pojawił się w ogóle.
Teraz za to mam ochotę palić i masakrować, i dobrze się składa, że jedziemy na grilla do Krzyśków. Jak dobrze pójdzie wkrótce Miasto ocieni grzyb atomowy wznoszący się znad Stogów.

Na czym polega wymiana opinii?
Gdy idziesz do szefa ze swoją
opinią a wychodzisz z jego

*

sobota, 7 maja 2011

In vino veritas i siarka i kwas

Ten mą rękę dostanie, kto
granat połknie i na ognisku
stanie

(Potem)

Wpada do mnie Piguła, spogląda przekrwionym od spawarki okiem i pyta: Chcesz Grzyby? Popatrzyłem na niego przez chwilę nieruchomym wzrokiem, zastanawiając się: idiota to czy prowokator? W końcu jednak postanowiłem dookreślić sytuację i pytam? Jakie? A ten wyciąga słoik podgrzybka w occie.
Wpadłem też na piwniczną inaugurację, reaktywowanego po latach AA – Klubu Alkoholika (Pierwsze A jest dla zmyłki ). Jednak impreza po wstępnej fazie stęsknionych uścisków i serdecznych obłapień przerywanych gromkimi okrzykami szybko wkroczyła w fazę, w której przydały się łatwo zmywalne podłogi. Upchnąłem więc po kieszeniach flaszki z winem agrestowo – porzeczkowym i wycofałem się na z góry upatrzone pozycje, by z Boro, Dżesiką i Parokrotnym w spokoju kontemplować ich zawartość na plaży, gdzie niebo jest wysoko a horyzont daleko. A wszelkie ślady pokryje czas.
I cóż jeszcze. Idziemy dziś ze Szponiastą do Dworku Sierakowskich na film o Januszu Chriście. Pamiętam jak kiedyś robiłem z nim wywiad, był już wtedy staruszkiem i raczej niczego już nie rysował. Mimo to pokazałem mu pomysły do komiksu o mnie i Marzanie, kto nas widział ten wie, że do Kajka i Kokosza wiele nam nie brakowało. Podobno WhiteTown zamierza postawić koło Grodziska Osadę Kajka i Kokosza, coś w rodzaju francuskiego Parku Asteriksa, tylko lepszego bo pozbawionego podejrzanych dopalaczy, co to ponoć zwiększają siłę. Czysta siła słowiańszczyzny, jeszcze sprzed watykańskiej okupacji.
Potem będziemy wędrować w świetle przybierającego księżyca lasem, pełnym starych bunkrów i zmurszałych szkieletów. Może trafi się jakiś wilkołak i na weekend będzie pieczeń... No dobra, potem by się pewnie okazało, że znowu zniknęła jakaś wracająca z dyskoteki blondynka. Po poprzedniej wciąż jeszcze brzęczą mi tipsy w żołądku.

Niemcy opracowywują swoją
wersję Gadu – Gadu, będzie się
nazywać Sprechen – Sprechen
w skrócie...

(Skądś)



































*

wtorek, 3 maja 2011

Bazinga!

- Chyba sprzedam nerkę, żeby
mieć kasę na ten ślub.
- Ale to musisz już teraz, żeby
wyzdrowieć na czas.
- E, pojadę do ołtarza na wózku,
przynajmniej nie będę musiał
klękać...
- Będziesz klękał i bez nerki!

(My)

Nieubłaganie zbliża się chwila kiedy Szybkos Kopytos znana także jako siostra Pazurkowatej stanie na ślubnym kobiercu, a niebiosa jękną i załamią się pod ciężarem rozpaczy bombardując nas trzydziestoma miliardami zaskoczonych aniołów. W każdym razie okazało się, że oprócz załatwiania i płacenia, a także przedmałżeńskiej indoktrynacji (Mówią co wkładać w co, i wtedy Hop! Dziecko pojawia się w kapuście... jeśli można to tak nazwać), ksiądz musi także usiąść ze skazanymi i wypełnić formularz. Jako, że podobno będę brał ślub równo rok po wyżej wymienionych ofiarach, na wieść o wypełnianiu i udostępnianiu informacji o sobie przestępczej organizacji jaką jest Kościół Katolicki, wyciąłem hołubca, zatarłem kończyny chwytne, górne i w ogóle niezwykle się ucieszyłem, i jak z rękawa sypałem wprost przed zirytowaną Szponiastą przykładami: Bo proszę księdza, Władca Ciemności udzielił mi dyspensy na ten ślub. Proszę zapisać W - Ł - A...
Zbliża się lato i żenie jak jedna odchudzają się by wepchnąć swój cellulit i rozstępy w bikini. W sumie jak się zastanowić to mogłoby być zabawne plaża pełna takich powpychanych w bikini, pełna skupienia cisza kobiet skoncentrowanych na parciu swej materii ku wnętrzu, wszechobecne trzeszczenie napiętego do granic wytrzymałości materiału przerywane jedynie od czasu do czasu odgłosem eksplozji... Enyłej, koleś ostatnio nasłuchawszy się swojej frau, orzekł, że nie tylko nie pozwoli jej schudnąć, ale będzie ją podstępnie tuczył przez sen, aż osiągnie doskonały kształt kuli, a wtedy będzie ją już tylko przetaczał w poszukiwaniu otworków.
Wpadłem wczoraj do mamuta. Mamut przygnębił mnie z lekka, bo okazało się, że po tym jak przez ponad dwadzieścia lat wychowywałem się sam, a uwagę drogich rodzicieli przyciągałem tylko w wypadku wygenerowania wyjątkowo spektakularnej katastrofy, tudzież gdy potrzebna była niewolnicza siła robocza, będę najwyraźniej musiał wziąć na barki także ich. Jakby przeszłość mi wciąż jeszcze nie ciążyła. Cóż, na pytanie, czy zajmiesz się nami na starość o mało co nie odpowiedziałem: Jasne, zajmę się wami tak jak wy się mną zajmowaliście. Wszystko wraca, dobro, zło. Co zasiejesz to ci wyrośnie. Tak będzie działać jak to zbudowałeś. Najwyraźniej moi wytwórcy mają jakieś wątpliwości co do jakości swojego dzieła. Nie powiem, żeby w pewien sposób nie było to przyjemne, zasiać im taką garść niepewności z jaką ja musiałem żyć na co dzień. Coś jak z tą zemstą czarownicy u Pratchetta, która w sumie nic nie robiła tylko za każdym razem gdy spotykała winowajcę, przechodziła obok uśmiechając się z namysłem.
Na szczęście humor mi się szybko poprawił bo w TV leciał atak rekinów w Malibu. Odgłos wyszarpywanych tkanek, sztuczne rekiny i ogólny powiew tandety pozwoliły mi powrócić na zwichrowane tory tego świata. Osobiście uważam, że Amerykanom należałoby wysłać jakieś memorandum, coś w stylu: By uniknąć kontaktu z rekinem NIE WCHODŹ DO WODY! Rekiny słabo sobie radzą na lądzie.

Ja, który otworzyłem drzwi
percepcji, nowym wspaniałym
wrogom.

(Szyda)

*

niedziela, 1 maja 2011

To wiekopomna minuta

To oczywiste, że próbujesz
zbagatelizować znaczenie
astrologii, jesteś panną.
(Kości)

Gdzieś pod lodu powierzchnią śpi Urbs Atlantis. Miliard ton zimnego nalotu rozkrusza niebosiężne piramidy w biały pył. Fale omywają drogi imperium, od tysięcy lat słońce nie wzeszło ponad winnicą. To niesamowite, że w tak niestabilnym środowisku jakim jest Ziemia wynaleźliśmy nudę i stworzyliśmy rutynę. W oczach wszechświata skorupa Ziemi mknie i faluje niczym powierzchnia oceanu. My jednak wierzymy w stałość i niezmienność i budujemy miasta na plaży. Myślicie, że ten kto zbudował Los Angeles nie wiedział, że trzęsie się pod nim ziemia?
Mój ojciec zawsze myślał o przyszłości. Inwestował w nią wszystko. Ceną za to było to, że nie żył w teraźniejszości, przepływał przez nią, odwiedzał na chwilę w drodze ku jakiemuś odległemu celowi. Całe, życie brałem z niego przykład, no nie można pominąć zdrowej dawki brzeźnieńskiej paranoi. W każdym razie przewidywałem co mnie czeka i szykowałem się na to. Teraz gdy już dorosłem zaczynam rozumieć, że to bzdura. Kompletna. Przecież nikt nie daje nam gwarancji, że przeżyjemy kolejną minutę. Na własne oczy widziałem jak wielkie plany i oczywiste oczywistości tłukły się jak akwaria o kant dupy, skumulowany czas i potencjały rozpryskiwały się w jednej świetlistej eksplozji, a ludzie zostawali na mokrym betonie podskakując jak tonące w powietrzu złote rybki. Przecież to absurd, zbierać pieniądze na czas kiedy ich wydawanie nie będzie żadną przyjemnością, trzymać formę żeby być zdrowym na starość, gdy nic się nie może i nie wypada. Jebię, wolę żyć jak człowiek i umrzeć wystarczająco szybko by nie musieć oglądać jak rozłażę się w szwach, a świat staje się obcy i nie zrozumiały. Bo to przecież nie będzie mój świat. Przecież moje czasy już odchodzą. To co mnie fascynowało i cieszyło pokrywa się kurzem i patyną obciachowości. Świat przyspiesza ja zwalniam i nie zależy nam na sobie.
Tak więc uśmiecham się pod nosem i kończę ten tekst, by wstać i wyjść w czas teraźniejszy. Na twarzy kreśli mi arabeski słoneczne światło, obok leży książka, z kuchni dobiega zapach dobrego obiadu, a gdzieś w kontekście objawia się już Pazurkowata, której wiosna dodaje słonecznych skrzydeł.
Pierdole przyszłość, nie ma mnie tam.




























*