wtorek, 31 października 2006

I wish...


Za co powieszą Kaczyńskich?
ZA ZIOBRO

Esencja mroku (z puszki). Pierdolony koncentrat. Wpadam jak w kałuże w aleje wirujących liści i czuję się jak jeden z tych mrocznych szaleńców w których kocha się Awarii.
Róża. samurajski miecz i histeryczny chichot. Oglądaliście kiedyś „Azumi”? Mistrz na rozkaz władcy wyszkolił grupę doskonałych wojowników. Ostatniego dnia szkolenia ustawił ich naprzeciwko siebie i powiedział: Zadanie wykona połowa z was. Sami zdecydujecie która. A oni zabijali się ze łzami w oczach. Czy i ja zabijałbym moich wrogów łkając?
Wygrzebuję zza łóżka mój falszion, ośmiokilowe ostrze, cięższe przy końcu. Zgodnie z polskim prawem tępe, ale tak wyważone, że można nim ciąć siatkę w płocie. Wszyscy zawsze przyglądają się rączce, wykonanej z paska harcerskiego, metra sznurka, taśmy izolacyjnej i garści desperacji.
Dune opowiadał mi ostatnio, gdy staliśmy na Mariackiej, popatrując jak jesienne niedobitki Niemców obmacują bursztyn , o grze fantasy w którą się ostatnio zagłębia. Jest tam magiem, który stracił pamięć i wraz z przebijaniem się przez skomplikowaną fabułę usiłuje ją odzyskać. Siedzi więc sobie na krawężniku a tu podchodzi do niego wiedźma. „Czas na twoje trzecie życzenie” mówi. On oczywiście zaskoczony, a ona „Twoim drugim życzeniem było całkowite anulowanie wszystkich skutku pierwszego, dlatego go nie pamiętasz”.
Dune nie miał pewności czy baba go nie kantuje, ale cóż jedno życzenie jest lepsze niż żadne. „Chcę wiedzieć kim jestem” powiedział w końcu, a ona zaczyna się strasznie śmiać. „To zabawne, takie było właśnie twoje pierwsze życzenie”.

Zamierzam przepisać się do mniejszości
niemieckiej, bo ta większość polska już
mnie wkurza, a szczególnie ten bufon
Giertych, którym wciska ludziom
pierdololo.

(Szymon Majewski show)

niedziela, 29 października 2006

Powiedz babie puść to przytrzyma


Ale mam kurwa Sajgon w domu. Mamusia była na grzybach, ja w mieście a tatuś siedzieł w domu sam i miał czas na myślenie. No i kurwa wymyślił. Od godziny trwa regularna wymiana ognia.
Tak sobie, bez żadnego logicznego powodu. Ogólna eskalacja agresji.
Na zewnątrz wiatr urywa głowy i przewraca to co człowiek w swym nieprzebrwanym optymiźmie ustawił. Liście spadają i wirują jak w filmach Mamoru Oshi. Niebo jest porwane i mieni się wszystkimi barwami przemieniających sie pór roku. Stalowe chmury pękają emaliowym błękitem, słońce rozsrebrza kanty brunatnych płaszczyzn.
Maleństwo zasypia mi na ramieniu w cieple herbaciarni, popijamy z Danem pochłaniający swiatło trunek. W radiu lecą stare kawałki pachnące naszym dzieciństwem, a ja opowiadam jak moja matka szyła sobie za komuny kreację przed każdym sylwestrem.
Lenn najwyraźniej usiłuje mnie sprowokować bym odpowiedział jej, tak, jak niegdyś Esclarmonde. Kontrabasistka nie bawi się w takie delikatności. Czuję się dziś zmęczony, zły i podły, ale chyba jednak bardziej zmęczony.
Zapada noc. Zmienia się czas. Koper smętnie tonie w onirycznie pomarańczowej powierzchni zupy pomidorowej. Czasami naprawdę mi żal, że nie potrafię sie juz tak użalac nad sobą jak kiedyś, że nie potrafię fantazjować o samobójstwie bez ironicznego uśmiechu.
Zapalają się światła. Czas kończyć.

Wszyscy myślą o sobie.
Tylko ja myślę o mnie.

(Mur)

czwartek, 26 października 2006


Uśmiechnęła się błyskając zębami.
Wyglądała jakby miała ich setki.

(Diabeł ubiera się u Prady)

Na skrzyżowaniu blokowisk Przymorza, na wysepce pomiędzy jezdniami, w trawie nakrapiane skrzydło. Martwy sokół. W górze krążą mewy. Widać, że gdyby nie ludzie, dokonałyby swej ornitologicznej zemsty rozrywając ciało drapieżcy na tysiąc smakowitych kęsów.
Światło przesącza się złoto przez świat, jak przez tanią bibułę w podstawówce, gdy na lekcji plastyki kleiliśmy późnokomunistyczne witraże.
Awarii wylądowała w Angli z dwudziestoma funtami w garści i plecakiem pełnym polskiego żarcia. Mocno spóźniona. Tak że delegacja czekająca na liwerpoolskim lotnisku zaczęła już podejrzewać, że przelewający się mięsiście krupnik został uznany przez służby bezpieczeństwa za broń straszną i zabójczą a sama Awarii spoczywa właśnie w ginekologicznym fotelu w którejś z nieistniejących, polskich baz CIA.
Pod budującym się hotelem znaleziono średniowieczne mury. Konserwator uparł się by je ocalić. Pocięto je więc na trzymetrowe odcinki i postawiono obok wykopu. Mają je wstawić potem z powrotem do gotowego już, podziemnego garażu.
Ja krążę w poszukiwaniu duchów i maślanych rogalików po targu wciśniętym pomiędzy więzienie na Kurkowej a dawną Szkołę Wojenną obecnie, jakże znamiennie, Urząd Pracy. Jest tam mało miejsca, targ jest więc ścisnięty. Wąskie pełne towarów, zadaszone uliczki, sprzedawcy rozmawiający ze sobą ze swych nisz. Zapach kawy i papierosów. Żeby przejść trzeba odgarniać ze swej drogi tajwańskie kurtki i puchate koce. Skupiona wyspa orientu w socrealistycznym projekcie na miasto: "Światło i przestrzeń".
"Psalm" Rubika rozsadza dusze budząc to co dawno umarło, a może raczej jest i nie może umrzeć w ciemnych zakamarkach pamięci. Zestawia to, konfrontuje z dniem dzisiejszym. Dwa kolory oczu, dwa kolory włosów. Droga wijąca się w świetle gwiazd ciągle nie ma końca.
W palcach obracam ciężką, metalową figurkę Galadrieli opętanej na chwilę przez pierścień. Jest piękna dzikim szaleństwem i "rozpaczliwą miłością".

wtorek, 24 października 2006

...no i spojrzałem mężnie w oczy okolicznościom. Były kaprawe


...ciężko trawię z rana ludzi którzy już dawno przestali czuć i usiłują rozstrzelać mnie logiką. Nie jestem logiczny, jestem emocją. W taki ranek świat musi fantastycznie wyglądać spod kadłuba bombowca strategicznego. Tu na dole jest mgła i wilgoć, stamtąd to musi wyglądać jak srebrny osad na płaszczu Latającego Holendra.
Lubię noce i poranki. Gdy nie ma ludzi, a jeśli są, to podobni mi rozstrzelani wiatrem z wełną w głowie. Ciężko ostatnio trawię te pozostałości dawnych znajomych. Ciężko mi patrzeć jak z upływem czasu powszednieja. Ich radości stają się domowe a ból przytłumiony i zrównany do ogólnych norm.
Zastanawiam sie czy nie lepiej byłoby rzucić to wszystko. Oderwać się od tego mędrkowania, zgorzknienia i wypłaszczania każdego silniejszego uczucia. Zastanawiam się czy w Krakowie nadal jest "Equinoxe" i czy dalej przychodza tam na karaoke te dwa pedałki, z którymi ciągneliśmy zdobycznego Johnego Walkera, myślę o tym jakby to było patrzeć o świcie z pomnika Kościuszki na budzące się miasto. Myślę o jakiś chaszczach o ciszy i o samotności pozwalającej gładzić i ostrzyc idee przed wystrzeleniem ich w eter.
Jest jesień, mniemam więc, że wchodzę w szary okres depresji. Zaraz idę na rynek zapolować na monety dla pani Majki. Paluchy bolą mnie od zdrapywania brudu z kopanej ceramiki. Potem centrum, spekulacje i biblioteka a po południu Siostry. Czuję się jakbym powinien cos skończyć.

A potem pojawił się rodzaj
ludzki. Pochód miliardów
przez stulecia

niedziela, 22 października 2006

Inspiracja wymaga przygotowań


Jak to stwierdził kiedyś, ktoś mądry: dziecko do lat 5 jest istotą całkowicie szaloną. Wpatrywał się dziś w nas taki jeden, podejmując co czas jakis desperacką próbe otwarcia drzwi herbaciarni i dotarcia do tych wszystkich pięknych, niezwykle interesujących i niewątpliwie kruchych przedmiotów w środku. Stwór uśmiechnął się szeroko napotykając nasz wzrok i w pełni szczęścia rozpłaszczył się na szybie rozmazując po niej widowiskowo girlandy śliny.
Na dnie kieliszków czaił się mrok. Pliśmy spokojnie tajemniczą nalewkę Dana, która leniwie przelewała się w szkle, nie przepuszczała światła i przetaczała się falą sejsmiczną po żołądku, a dziewczyna z dziurą w sercu rozmawiała z nami o drastycznym niedoborze damskich orgazmów.
Dzień był przepiękny, z przewagą złota, a Jasnowłosa Iluminacja Serca Mego stwierdziła, że lubi jak piję, bo od razu staję się czulszy i ogónie milej nastawiony do świata. Odpowiedziałem, że faceci tak mają, alkohol wytłumia nam systemy obronne, spłukuje wieczne napięcie w jakim trwamy, szykując się na taką czy inną walkę. Na trzeźwo przypomnamy odbezpieczony pistolet.
Na moście spotkał nas ksiądz, wój Małej, powiedział że idzie do roboty i życzył Małej w związku z jej studiami, wykopania mumii...

Nic nie zastąpi dobrych manier.
Nic, od jeszcze lepszego refleksu.

czwartek, 19 października 2006

Od przegranej bitwy nie ma nic straszniejszego niż wygrana bitwa


- Obiecałeś mi władzę!!!- krzyknął
z rozpaczą.
- Lecz nie powiedziałem na jak
długo - zaśmiał się Szatan

Widzisz - mówiłem wypluwając ostatnie ziarenka piasku - najlepsza władza to ta, co mało mówi, a dużo słucha.
Plaża staje się powoli za zimna na takie rozmowy. Pijemy więc szybko i jeszcze szybciej mówimy: Walka z PISem, LPR i S to walka ze złem. Ci ludzie niszczą swój kraj i szkodzą współobywatelom. Nieważne, jakie mają intencje, szerzą zło i chaos, są więc źli, są złymi ludźmi i trzeba się przed nimi bronić.
On ciągle nie może mi uwierzyć, że jego głos w wyborach uważam za zdradę własnego narodu. Ale to właśnie nasze wybory czynią nas ludźmi. Świadome wspieranie zła czyni nas złymi.
Wokół nas szalony wiatr ciskał piaskiem i wypłaszczał fale. Gdzieś tam daleko WhiteTown to wynurzało się to zapadało w rozbujanym morzu, jak wielki, rozświetlony gwiazdami podniebny transatlantyk.
W nocy obudziło mnie dziwne uczucie. Leżę więc sobie w ciemnościach zastanawiając się, co jest grane. Ruszam lekko głową i czuję dotyk czyjejś ręki na policzku. Wyobrazić sobie zapewne możecie ten błyskawiczny ciąg myśli, jaki w tym momencie przeleciał przez moją głowę. Przecież w naszej wspaniałej erze tanich horrorów to mogło być wszystko: Fready Kruger, rozszalały namiętnością i nieopanowanym popędem seksualnym sukkub, tudzież podobnie roznamiętniona kobieta aligator.
To pewnie jakaś kara opatrzności za puszczanie małoletnim kuzynom Crittersów. Ciotki nas nienawidziły...
Okazało się, że to moja własna ręka, przysnąłem na niej i straciłem czucie. Gdy już ochłonąłem nieco i począłem przywracać sobie krążenie w tym bezwładnym i niespodziewanie ciężkim spłachciu mięsa, uświadomiłem sobie, że po raz pierwszy miałem możliwość naprawdę poczuć własny dotyk. Mała ma rację, naprawdę mam ciepłe ręce.

*

wtorek, 17 października 2006

2B r ~ 2B <=> ?


Dlaczego kobiety dostają okres?
Bo na niego zasłużyły

(CKM)

Jestem zmęczony. Zbyt mało śpię, w zbyt szybkim jestem ruchu. Nie mam już 20 lat, mój mózg w to nie wierzy, moje ciało się z tym nie zgadza. Jestem jak ten Seicento w którym gościu zamontował turbosprężarkę i pojechał nim 240. Ale tylko raz.
W nocy opadła mgła, wystawiając nas na lodowate spojrzenia gwiazd. Zwijaliśmy się w półtorametrowym wykopie, kopiąc w dół wzdłuż starych schodów. Podobno w tym miejscu była kiedyś gospoda. Roztrzęsione ręce na lodowatym trzonku saperki. 42 butelki, 15 malowanych kufli z przykrywką, butle czarki i miseczki, talerze z ornamentem ze szwabachy. W większości uszkodzone Nad ranem Borys pokazuje uszczelniony ziemią, równy rząd, ustawionych 60 lat temu talerzy, przez które, od góry, przeszedł karabinowy pocisk, by utkwić w posadzce.
Pod schodami szkielet psa. Do rana wszystko zasypujemy, znosimy igliwie i stare puszki, by nie pozostał żaden ślad.
Drugi dzień boli mnie głowa. Starszy leci do ruskich, gdzieś za Moskwę, bo na skutek knucia w jego pracy, jego szefowie nie chcą by był w zakładzie w czasie wizyty rady nadzorczej. Jest wściekły i rozżalony. Planuje kontruderzenia i minimalizuje skutki.
Ja kupuję na rynku monety dla pani Majki, CKM z Dodą, Machinę z Paris Hilton, biografię Lincolna. Zataczam się przymulony bólem i zmęczeniem. Dostaję smsa od Lenn, że coś źle z Bajką. Żebym sam zobaczył i o nic nie pytał.
Pod szarym niebem idę do domu napić się herbaty. Niebo pęka. Uderza we mnie stężone światło słońca, mrużę oczy

*

czwartek, 12 października 2006

Czarny Toy Toy zagłady


- My inaczej będziemy traktować nasze
córki: Sodoma, Gomora, Gehenna, do
klatek!
- Czemu nie Apokalipsa?
- Kochanie w końcu to ty będziesz tą
najwazniejszą kobietą w domu...

(My)

Otóż, proszę ciebie, wracam ja sobie do domu okołoż 11. Patrzę w górę w okna - ciemnnno. Ojciec w Poznaniu na Polagrze, myślę więc: matka świętowała zapewne perspetkpywę pięciu dni samotności i dzikiej swobody, oby tylko przed zanikiem świadomych funkcji życiowych zamknęła drzwi na dolny zamek. Nie zamknęła. żamknęła na gerdę do której nie mam klucza.
Taaaak, kolejne pół godziny spędziłem upojnie dzwoniąc intensywnie do drzwi, dwoniąc na telefon, dzwoniąc do drzwi i na telefon, waląc, kopiąc a ostatecznie dwoniąc do drzwi, na telefon i na domofon. Po pół godzinie uznałem, że jedyne co mogę jeszcze zrobić żeby było głośniej, to ostrzelać okna sypialni z haubicy 105 mm z bezpośredniej bliskości. Usiadłem więc na wycieraczce, oparłem o drzwi i zadzwoniłem po znajomego dysponującego kompletem wytrychów.
Gdy już wreszcie znalazłem się w domu, rozbrzmiewającym niczym nie zmąconym chrapaniem mojej rodzicielki, gdy już rozebrałem się kontemplując ostatnie spokojne minuty przed snem, zadzwonił telefon...
"Norka ma znowu zjazd po kwasie i znowu podcięła sobie żyły". Argh. Ubranie, buty tętent przez łąki. Jeden rów z wodą , drugi row z wodą, plum. Cała sprawa polegała na tym, że Seba nie był w stanie na raz kobity przytrzymać i zabandażować. Norka za to biegała po mieszkaniu jak świeży króliczek, krzyczała coś o pieczywie francuskim i chlapała posoką po ścianach, meblach, nowym dywanie i po nas, skutkiem czego wyglądaliśmy jak weseli drwale, szczęśliwi rzeźnicy, szaleni górnicy ewentualnie miły pan z kultowej"Teksańskiej masakry..."
Obezwładnić, pobandarzować i związać kołdrą to był moment, za to na sprzątaniu i myciu ścian zeszła nam mała nieskończoność. Na końcu zapytałem towarzystwo, które rozmnożyło się w tym czasie do 4 sztuk, czy ktoś nie orientuje się może czy nasza zaćpana koleżanka ma AIDS...
Gdy już w końcu dotarłem do domu przed czwartą i wyciągając przed lustrem skrzepy z włosów kontestowałem smętnie, że przed pracą i tak nie zdążę się już położyć, rozległ się dzwonek do drzwi.
To mój starszy jechał przez pół nocy z Poznania bo zapomniał zabrać garnituru. Uznawszy że nie jest zapewnew najlepszym humorze wycofałem się cichcem na z góry upatrzone pozycje, pozostawiając matkę na placu boju. A co, jej też należy się trochę atrakcji.
A tak poza tym oglądaliśmy ostatnio ferajną niezwykły wytwór połączonych kinematografi francusko-portugalskich. Dzieło miało tytuł "Operacja mutant", co właściwie mówi już wszystko, ale żeby narobić wam apetytu dodam, że opowiadało o grupie uzbrojonych po zęby inwalidów , atakujących fitness cluby i salony odnowy biolobicznej, niszczących wszystko co zdrowe i piękne...Jakby to ujął Nosferatu Beksiński: Już samym tytule można się zakochać.
A na koniec jeden z dowcipów jakie według CKMu można zrobić w biurze:

Trzeba załatwić sobie trochę
sztucznej krwi, po czym w
pracy krztusisz się i spluwasz
na czerwono, tłumacząc, że już
chyba czas rzucić palenie.

wtorek, 10 października 2006

Sen latających fortec


- Niedobry! Spadaj!
- Ależ kochanie, to w końcu moje łóżko...
- Ale ja tu dłużej leżę.

(My)

Marzy mi się Honor Harrington nakręcona przez Ridleya Scotta, z Angeliną Jolie w roli głównej. Kto oglądał Sky Captain ten wie jak ta laska zajebiście wygląda w czarnym mundurze Royal Navy. Gdy pierwszy raz zobaczyłem plakat SC to serducho zapikało mi w dzikim upojeniu, bo myślałem , że to już to. Tymczasem segreguję i układam znaczki złupione z Awarii, która z kolei pracowicie wycina ją ze studenckich kopert na Akademii. Chichoczę pod nosem za każdym razem gdy na kolejnym znaczku, z Malediwów czy Rwandy trafiam na Kopernika: chanoine de cathedrale de Frombork.
Lenn dała Tau własnoręcznie uszytego kota . Był czarny, koślawy i boski. Jeszcze w herbaciarni Lenn okrwawiała mu pyszczek lakierem do paznokci. Burcyk, kot rezydent domu Zwierzów od razu zapałał do niego niepowstrzymaną atenacją i już po chwili zabrał go ze stołu i podążał z nim w kierunku jakiegoś ciemnego i zapewne wilgotnego zakątka.
Grechuta zakończył ziemski kurs i ruszył w dalszą drogę ku dniom , których jeszcze nie znamy ,a Koreańczycy wypróbowali swoją pierwszą bombę atomową. Wypiliśmy „ Na rogu” za jedno i drugie. Udowodniono też ostatecznie, że Spanner robił u nas na Akademii mydło z ludzi. Jakieś skurwysyny bez umiaru, zakorbiły mosiężną tabliczkę ze słynnym zdaniem Nałkowskiej „Ludziom ludzie zgotowali...”. Życzę tym kutasom serdecznie by trafili na jakiegoś chałupniczego następcę Spannera, który zużyje ich potem z dodatkiem lawendy.
I na koniec zajmujący cycacik... no tak głodnemu chleb na myśli, cy- ta -cik : W prestiżowym amerykańskim magazynie kulturalnym „ Salon”, Sean Elder, ojciec 10-cio letniej Franny, pisze, że czuje się dziwnie, gdy jego dziecko ubrane na czarno, spod grzywki zasłaniającej oczy wyszeptuje kwestię z filmu „Krąg”: Wszysssscy będą cierpieć”, a nocą układa lalki w małych trumienkach.

*

czwartek, 5 października 2006

Tylko jedno może unicestwić marzenie - strach przed porażką


- ...a oto latarnia nr 27, i już
zbliżamy się do latarni nr 28...
- Widzisz tamten dom? Tam też
wstawiałem okna...
- Pierwsze okno wstawiome przez misia...
- Kochanie proszę przestań, albo
przełożę cię przez kolano i wtrzepię
ci w ten ponętny tyłeczek.
- Pierwsza groźba misia...

(My)

Ernest Hemingway powiedział, że: książki pisze się po to by inni je czytali. Tragedia polskiej poezji polega na tym, że autorzy piszą dla siebie, dla innych poetów i dla krytyków. Nie piszą dla ludzi. Jest takie niesamowite rozgraniczenie, to co by chętnie przeczytali i przeżyli zwykli ludzie jest uznawane za kicz, jest "proste". Nie jest drukowane i oficjalnie uznawane. Zaś "to co się liczy" spoczywa na półkach w kilkuset zakurzonych tomikach.
Polski światek poetycki jest skostniały i sparaliżowany strachem. Z pewnością są poeci, którzy chętnie pisaliby dla ludzi, nie piszą jednak w obawie przed "obciachem", staniem się "niepoważnymi" a nawet ostracyzmem środowiska. Kurde , nawet ja mam przecież dwa blogi z wierszami, jeden oficjalny i drugi, na którym piszę to na co mam ochotę.
Upraszczając, to obciążenie po nieszczęściach, które szarpały przez wieki Polskę i po roli jaką w związku z nimi obdarzono poetów. Gdy gdzie indziej mieli bardów i buntowników, myśmy mieli wieszczy. Dziś poezja w Polsce kojarzy się z historią. A i poeci pewni swej dziejowej misji i nadziei na miejsce w podręcznikach nie zajmują się pisaniem dla tłuszczy.
U nas poeci nie piszą by zaciekawić, wzruszyć czy broń boże bawić, u nas piszą by poczuć się nierozumianymi outsaiderami o pięknych duszach, których wrażliwość, tajemna wiedza o słowie i spojrzenie na świat czyni innymi i wyjątkowymi.
Nie rozumieją, że zamykając się w gettcie umysłów, bez ludzi którzy by ich czytali stają się bezużyteczni. Poeci są po to by ukazywać ludziom złożoność świata, wszystkim ludziom, nawet tym najgłupszym. Ich rolą jest zadanie sobie wysiłku stania się zrozumiałymi, kolportowania niesamowitości i piękna świata, tłumaczenie rzeczywistości. Jeśli zaś zajmują się tylko sobą. Zamykają w kołku wzajemnej adoracji to są i pozostaną niezauważalni, Świat poradzi sobie świetnie bez nich.
Wybaczcie ten z lekka drętwy wykład. Ta notka jest bardziej dla mnie niż dla was. Chciałem upożądkować to co mam w głowie, zanotować stan myśli z tego akurat okresu mojego życia. Chcę mieć to tutaj, na piśmie, by móc kiedyś do tego wrócić. Żyję zmieniając rzeczywistość, szykuję się właśnie do kolejnej zmiany, kolejnej walki, kolejnej bitwy. Ten tekst to deklaracja, flaga wbita na wzgórzu, bym nie stracił poczucia celu i kierunku.

*

wtorek, 3 października 2006

Umieraj tak pięknie jak zabijasz


O żesz kurwa! Oriana Fallaci
nie żyje...
(Borys ze słuchawką w uchu,
plaża, wrzesień, noc)

Stalowa dziwka, wściekła macica, pani wojny, boska nierządnica, która straciła pewnie dziewictwo z lufą AK-47. Tak jak u Prattcheta, tam gdzie się pojawiła przybywała wojna. Piliśmy pół nocy by miała lżejszą dalszą drogę, nieważne czy do jakiejś cienistej florenckiej katedry, splecionej ze światła, czy smaganego piekielnym wiatrem Wzgórza 875.
A kilka dni wcześniej śniło mi się, tak śnię raczej dużo i mocno, tak mocno, że czasem nie mam pewności co zdarzyło mi się naprawdę, w każdym razie śniło mi się, że jako jeden z polskich multimilionerów, zamiast płacić podatki, finansuję Państwu Polskiemu nowy krążownik rakietowy. Okręt zostaje ochrzczony przez panią Borowską. Ciska ona butelką pełną krwi, która rozpryskuje się pośród wypukłych, stalowych liter. Krążownik nazywa się Oriana Fallaci.
Tak sobie myślę, że aby wywołać kolejną wojnę światową wystarczyłoby wysłać ten okręt gdzieś na Morze Śródziemne.
W Tunezji jest słone jezioro. Jest tak słone, że pokrywa je biała zaschnięta warstwa, wiatr nawiewa na nią piach. Jest takie miejsce, gdzie pośród płaskiej równiny sterczy wpółzanużony wrak nowoczesnego turystycznego autokaru. Podobno Włosi, jak to Włosi, nie bacząc na zakazy wjechali tam ścigając fatamorgany. Tunezyjskie ministerstwo nie zgodziło się zaś na wydobycie. Pozostawiono go tam jako ostrzeżenie.
Na kolejnym zdjęciu moi starsi na ulicy Mos Aisley, które w Tunezji okazało się nadwyraz rzeczywiste. Przywieźli mi róże pustyni i odpryski ametystu. Róże pustyni tworzą się we wnętrzach wydm. Gdy wydma odchodzi z wiatrem pozostawia kamienne kwiaty pachnące solą.