Modliłem się byś nie umarł na
księżycu, abym co noc nie mu-
siał oglądać twojego grobu.
(Simmons)
To co piszę jest opowieścią, a nie wytworem literackich
ambicji. Piszę bo muszę. Piszę mimo że ludzie dla których opowiadać zacząłem te
historie od dawna już ich nie czytają, a z mojego imienia nie pozostał dla nich
nawet popiół na ustach.
Nie poszukujcie tu prawdy, być może wszystko co tu napisałem
to bajka, kłamstwo, ułuda. Nie oczekujcie ode mnie jakiejkolwiek wiarygodności,
sensu, moralności czy też zasad dobrego wychowania. Ja przecież mogę nawet nie
istnieć, będąc efektem pracy umysłu jakiegoś nieznanego narratora...
W czwartek w trzydziestostopniowym upale przylepiającym
asfalt do podeszw, wędrowaliśmy w dół ku Suchej Beskidzkiej. Opaleni, chudsi, z
paskami plecaków wrzynającymi się w ramiona, robiliśmy sobie zdjęcia w drzwiach
karczmy "Rzym", w której to niegdyś piekło miało z imć Twardowskim
swoje sprawy. Jedliśmy kebaby, które robił ktoś, kto kebaby znał zapewne ze
słyszenia i postanowił skonstruować je przy pomocy trzech dostępnych elementów,
w tym pora.
Idąc przez miasto patrzyliśmy na szlak wspinający się po
stoku ponad zabudowaniami, którym niecały tydzień wcześniej wyruszaliśmy na
wyprawę.
Było dużo piękna i wysiłku, było dużo powietrza, w płucach i
przestrzeni. Był niespodziewnie wysoki szczyt Babiej Góry, na który trzeba się
było wspiąc po łańcuchach i klamrach. Były lasy i gwiazdki mchu, rosa i ścieżki
tnące stoki zarosłe paprocią. Różnokolorowe kałuże i pizzeria w Zawoji, która okazała
się najdłuższą w Polsce, bo osiemnastokilometrową wsią. teledyski z polskiej
VIVY przyciszane na czas przejścia pogrzebu. Były pierogi w schronisku i
skrzydło rozbitego na Policy pasażerskiego samolotu. Drogi, którymi wędrowali
Wyszyński i Wojtyła. Garście jagód i jeżyn wpychane do ust, woda ze studni i
Zły Zygmunt ze swoim schroniskiem. Był gar bigosu od góralki, który
podgrzewaliśmy w misce z wrzątkiem i wszechobecne przystrzyrzone trawniki,
cholera, nawet przydrożne rowy były wykoszone. Był wilk śledzący Rogatą i
zachód słońca nad unieruchonionym pająkiem wyciągu. Ciężkie jak kule armatnie
kremówki w Wadowicach i placki ziemniaczne z gulaszem w klasztorze w Kalwarii
Zebrzydowskiej. Było piwo, przyjaciele, pasztoty.
W końcu była Lady Pazurek, pachnąca i obecna przez całe 8
dni. Ostatecznie byłem też i ja, drugoplanowy bohater, statystujący na krawędzi
skały przez krótki moment tej opowieści.
Krzysiek- Sprawdziłem w sieci, Iza
jest
warta 62 wielbłądy...
Iza - 63,
Krzysztof!!!
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz