poniedziałek, 1 września 2008

Kolorowanka


Modliłem się byś nie umarł na
księżycu, abym co noc nie mu-
siał oglądać twojego grobu.

(Simmons)

To co piszę jest opowieścią, a nie wytworem literackich ambicji. Piszę bo muszę. Piszę mimo że ludzie dla których opowiadać zacząłem te historie od dawna już ich nie czytają, a z mojego imienia nie pozostał dla nich nawet popiół na ustach.
Nie poszukujcie tu prawdy, być może wszystko co tu napisałem to bajka, kłamstwo, ułuda. Nie oczekujcie ode mnie jakiejkolwiek wiarygodności, sensu, moralności czy też zasad dobrego wychowania. Ja przecież mogę nawet nie istnieć, będąc efektem pracy umysłu jakiegoś nieznanego narratora...
W czwartek w trzydziestostopniowym upale przylepiającym asfalt do podeszw, wędrowaliśmy w dół ku Suchej Beskidzkiej. Opaleni, chudsi, z paskami plecaków wrzynającymi się w ramiona, robiliśmy sobie zdjęcia w drzwiach karczmy "Rzym", w której to niegdyś piekło miało z imć Twardowskim swoje sprawy. Jedliśmy kebaby, które robił ktoś, kto kebaby znał zapewne ze słyszenia i postanowił skonstruować je przy pomocy trzech dostępnych elementów, w tym pora.
Idąc przez miasto patrzyliśmy na szlak wspinający się po stoku ponad zabudowaniami, którym niecały tydzień wcześniej wyruszaliśmy na wyprawę.
Było dużo piękna i wysiłku, było dużo powietrza, w płucach i przestrzeni. Był niespodziewnie wysoki szczyt Babiej Góry, na który trzeba się było wspiąc po łańcuchach i klamrach. Były lasy i gwiazdki mchu, rosa i ścieżki tnące stoki zarosłe paprocią. Różnokolorowe kałuże i pizzeria w Zawoji, która okazała się najdłuższą w Polsce, bo osiemnastokilometrową wsią. teledyski z polskiej VIVY przyciszane na czas przejścia pogrzebu. Były pierogi w schronisku i skrzydło rozbitego na Policy pasażerskiego samolotu. Drogi, którymi wędrowali Wyszyński i Wojtyła. Garście jagód i jeżyn wpychane do ust, woda ze studni i Zły Zygmunt ze swoim schroniskiem. Był gar bigosu od góralki, który podgrzewaliśmy w misce z wrzątkiem i wszechobecne przystrzyrzone trawniki, cholera, nawet przydrożne rowy były wykoszone. Był wilk śledzący Rogatą i zachód słońca nad unieruchonionym pająkiem wyciągu. Ciężkie jak kule armatnie kremówki w Wadowicach i placki ziemniaczne z gulaszem w klasztorze w Kalwarii Zebrzydowskiej. Było piwo, przyjaciele, pasztoty.
W końcu była Lady Pazurek, pachnąca i obecna przez całe 8 dni. Ostatecznie byłem też i ja, drugoplanowy bohater, statystujący na krawędzi skały przez krótki moment tej opowieści.

Krzysiek- Sprawdziłem w sieci, Iza
              jest warta 62 wielbłądy...
Iza - 63, Krzysztof!!!

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz