czwartek, 6 listopada 2008

Płoń w środku, niech blask twoich oczu ogrzeje powietrze


- Przyprowadziłeś tu złodzieja?
- W zbyt przejrzystej wodzie
  nie ma ryb...

 (TV)

Skłębiony błękit przelewa się z góry przez szarość. W Stanach mają czarnego prezydenta, my mamy ciemnego. Samoloty spadają znów w dół na płatki lotnisk. Umarli wstają nocami by nucić cicho znane standardy pośród rzeźbionych kamieni lapidarium.
Miękko opada szery śnieg popiołu ze spalonych skrzydeł, gdy przenikam przez brukowane uliczki przy Polibudzie. Istnienie w tym miejscu i czasie nie ma głębszego sensu, patrzę przez chwile w rozmigotane okno Dana. Oddycham nocą. Noc przynosi mi zawsze ulgę, to zdaje się jeden z objawów depresji.
Tymczasem mam spalone oczy, białe strupy kruszą mi się ze zmarszczek. Poparzenia mają jednak charakter wewnętrzny. Tłumię w sobie chęć odwetu, wrodzoną radość z czynienia prostego zła. To naprawdę przygnębiające, że będąc dobrym czuję się niezrealizowany.
Każdy ma jakiś cel dla którego istnieje, może niektórzy powinni być źli, przecież dobro bez zła nie miałoby sensu, nie istniałoby. Postępując uczciwie i akceptowalnie czuję się dogłębnie nieszczęśliwy a jestem zbyt niecierpliwy by wdrożyć się w rolę tła.
Męczy mnie właściwe zachowanie, dbam o przyjaciół, co jest nawykiem z czasów Gratki, ale prawda jest taka, że z natury jestem samotnym wilkiem i czasem duszę się gorącą rządzą by ich krzywdzić. Sprawiam więc wrażenie wyzerowanego, powstrzymuję agresję i złośliwość, przez co brak mi już siły na zaangażowanie i radość. Czasem myślę, że warto byłoby wszystko spalić, ci którzy zostaliby przy mnie otrzepując się z popiołu byliby tymi, którzy potrafią kochać mnie takiego jakim jestem.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz