- Przyprowadziłeś tu złodzieja?
- W zbyt przejrzystej wodzie
nie ma ryb...
(TV)
Skłębiony błękit przelewa się z góry przez szarość. W
Stanach mają czarnego prezydenta, my mamy ciemnego. Samoloty spadają znów w dół
na płatki lotnisk. Umarli wstają nocami by nucić cicho znane standardy pośród
rzeźbionych kamieni lapidarium.
Miękko opada szery śnieg popiołu ze spalonych skrzydeł, gdy
przenikam przez brukowane uliczki przy Polibudzie. Istnienie w tym miejscu i
czasie nie ma głębszego sensu, patrzę przez chwile w rozmigotane okno Dana.
Oddycham nocą. Noc przynosi mi zawsze ulgę, to zdaje się jeden z objawów
depresji.
Tymczasem mam spalone oczy, białe strupy kruszą mi się ze
zmarszczek. Poparzenia mają jednak charakter wewnętrzny. Tłumię w sobie chęć
odwetu, wrodzoną radość z czynienia prostego zła. To naprawdę przygnębiające,
że będąc dobrym czuję się niezrealizowany.
Każdy ma jakiś cel dla którego istnieje, może niektórzy
powinni być źli, przecież dobro bez zła nie miałoby sensu, nie istniałoby.
Postępując uczciwie i akceptowalnie czuję się dogłębnie nieszczęśliwy a jestem
zbyt niecierpliwy by wdrożyć się w rolę tła.
Męczy mnie właściwe zachowanie, dbam o przyjaciół, co jest
nawykiem z czasów Gratki, ale prawda jest taka, że z natury jestem samotnym
wilkiem i czasem duszę się gorącą rządzą by ich krzywdzić. Sprawiam więc
wrażenie wyzerowanego, powstrzymuję agresję i złośliwość, przez co brak mi już
siły na zaangażowanie i radość. Czasem myślę, że warto byłoby wszystko spalić,
ci którzy zostaliby przy mnie otrzepując się z popiołu byliby tymi, którzy
potrafią kochać mnie takiego jakim jestem.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz