czwartek, 31 marca 2005

Gesta Dei per Kiszczak


Pogoda absolutnie wiosenna. Totalna rezurekcja istnienia pod błękitnym niebem . W poniedziałek mnie oblali, ale postanowiłem to olać i udałem , że niczego nie zauważyłem. W końcu nie ma nic bardziej zniechęcającego i pozbawiającego mocy , jak ofiara która ma cię w dupie. Pazurkowata szła mi na spotkanie przez słońce. Blask prześwietlał jej włosy od tyłu , tak że wyglądała jak drapieżny aniołek. Zapuściliśmy żurawia do ciemnej herbaciarni i pogadaliśmy z poetką na wózku, gdy przemierzała starówkę ze swym mrocznym palladynem o okrągłej twarzy.
Zaprowadziłem Małą na Wyspę Ruin, przeprowadziłem przez dwie linie płotów, na sam jej koniec. Gdy miasto zabrało nam wyspę i zawiesiło na płocie tabliczkę z zakazem, dopisałem na niej „Pewnej nocy ten płot zniknie”. Pokazali to we wszystkich gazetach . Poczułem się wtedy doceniony i wkleiłem wycinki do segregatora Public Enemy. Za płotami , pośród pokruszonych ścian spichlerzy z których, tak jak ze starówki Elbląga i Ornety , cały naród budował stolicę, jest plac. Plac ten od początku polskiej historii na tych ziemiach służy piciu. Tutaj też w czasach legend, zbierała się w celach konsumpcyjnych Gratka. Wiatr unosi jeszcze pośród murów zapach martwych przyjaźni, naszych miłostek i taniego wina. Ziemia skrzy się od potłuczonych butelek. To niesamowite jak ogromna część tego miejsca istnieje tylko w mojej głowie.
Spędziliśmy tam z Małą dłuższą chwilę na poznawaniu siebie. Potem przecieliśmy miasto i wypadliśmy wprost z jego pordzewiałych bebechów na języki bastionów. Tutaj miasto urywa się nagle, prosto z centrum wypada się nagle na Żuławy. Za plecami ma się podziobane ściany dolnego miasta i czerwone dachówki, przed sobą zieleń i niskopienne domki , aż po horyzont.
Popatrzyliśmy w płynącą wodę kamiennej śluzy. Przedstawiłem ją dziewicom i pokazałem wrota , które zabijają . Telefon wypłoszył nas z Maraski.
W sobotę w ramach terapi łaskotałem Void na podłodze u Zwierzów. Void odwinęła się przyjazną macką i posłała moje dość iluzorczne już okulary na spotkanie ze ścianą. Prawie wszystkie kawałki się odnalazły, oprócz jednego.Trzy dziewczyny szukały go na podłodze, ja stałem pośród nich i udawałem że nie mogę szukać bo nic nie widzę. Oczywiście widziałem wszystko. No ale przyznajcie sami, jak często trzy laski wiją się u waszych stóp...
A skoro już mowa o laskach , to teraz będzie o Void. Może nie jest ona klasyczną pięknością o ciężkich lokach spowijających ramiona, ustach pełnych a wydętych jak po pocałunku z gorącą patelnią i wielkich , maślanych oczach spaniela, jest natomiast zgrabna i to w takim stopniu , że niemal przeczy prawom fizyki. Kobieta ma figurę , dla której obejrzenia każdy rysownik mangi czy anime byłby gotów połknąć widelec. Gdyby ubrała buty na obcasie wyglądałaby jak cholerna Salinor Moon. W tym miejscu koniec, bo i tak to co już napisałem równa się prawdopodobnie wyrokowi śmierci.
W święta Viva puściła relację z procesu M. Jacksona, gdy tak się na niego popatrzyło, trudno byłoby powiedzieć , że relacja była na” żywo”. Starsi wybyli na noc, a ja robiłem to co każdy prawdziwy facet w takiej sytuacji, oglądałem telewizję zagryzając Leysami fromage i zapijając kolą. Ponagrywałem trochę dziwnych teledysków. Nocami zdarzają się dziwne teledyski. Ja je nagrywam a potem puszczam znajomym żeby zobaczyć ich miny. Teraz zaś wstukuję ostatnie słowa i stawiam kropki. Windows mówi mi , że „teraz mogę bezpiecznie wyłączyć komputer”. Czy mogę to zrobić niebezpiecznie?

wtorek, 29 marca 2005

Milcz głupcze


- Jeszcze raz mnie dotkniesz Kiszczaku a spotka cię koniec!
- (dotyk)
- Cześć! Jestem koniec...
(Sławek)

Poruszasz mną. Stoję mrużąc oczy . Patrzę w górę wzdłuż ściany Św. Katarzyny, aż po czubek wieży.Zupełnie jakbym patrzył wzdłuż lufy. Zimno błyszczy iglica, gdy celuję w białe podbrzusza obłoków. Ty zaraz wyjdziesz.
Plecami podpieram Wielki Młyn , pełen świątecznej ciszy. Wzdłuż krawężników mokre plamy wylanego poniedziałku. Myślę o tym że jest coraz cieplej, że nasze miasta są coraz ładniejsze i coraz mniej przeklinamy. Ty zaraz wynurzysz się cienia kruchty. W welonie blond włosów i z tym krzywym uśmiechem , który unosi ci jeden kącik ust . To szelmowski uśmiech.
Zapewne gdzieś się przejdziemy, postudiujemy fakturę naszych ust . Zapewne przedstawię ci zakamarki tego miasta jakie wielu ludziom nie dane jest zobaczyć. Zaprowadzę cię gdzieś wysoko i przez całe to powietrze w dole pokażę ci te wszystkie bruki i wieże ,i kierunek z którego wieje wiatr.
Teraz czekam , uderzają dzwony, niesie się śmiech i tętent lotnych brygad z wiadrami ścigającymi emerytki. Mamy dziś dzień mokrej bielizny w wymiarze mechagodzilla . Mokra laska wygraża, pani podnosi moher i wyzywa od antychrystów.
Dźwięk przebrzmiewa w powietrzu, narasta we mnie. Drzwi się otwierają. To już teraz.

sobota, 26 marca 2005

Coś jest głupie do czasu gdy okaże się skuteczne


Ze wzgórz nad Wrzeszczem widać ceglane budynki Polibudy wynurzające się jak wyspy spośród mgły. Mgła płynie powoli przez miasto już drugi dzień. Zasilana dymami z kominów starego Wrzeszcza wciska się w podwórka i zakamarki. Cały wszechświat pachnie maglem.
Jesteśmy ponad to . Siedzimy na zwalonym pniu, sączymy piwo i patrzymy w dół na białą watę przewalającą się ulicami. 3szklaneczki mruczy pod nosem coś myslowic, ekipa mieszana z Wajdeloty i PARTYzantów. Gadamy o Phantomie, pysze i komunikacji, czy też może o jej braku. Piwo , wzgórze zanurzające się w zmierzch i ta cała mgła niosą mnie jak zwykle w kierunku jakiejś zadziwiającej dygresji . I nagle ni z tego ni z owego rzucam w powietrze pytanie: Czy grawitacja jest szybsza niż światło?
Dawniej traktowano grawitację po macoszemu, wydawało się , że wiemy o niej wszystko i nie warto więcej marnować na nią czasu. Dziś wiadomo że jest to jedna z najważniejszych sił rządzących rzeczywistością i wykraczająca daleko poza nasze pojęcie. Przy grawitacji nawet czas nie jest stały i zmienia się wraz z nią.
Ale wracając do pytania , gdybyśmy anihilowali Jowisza, gdybyśmy gwałtownie sprowadzili jego masę do zera to co byłoby pierwsze: zaburzenie grawitacyjne, czy błysk światła. Teoretycznie zaburzenie grawitacyjne powinno nastąpić natychmiast, podczas gdy światło dotarłoby do nas po paru minutach.
Czy to możliwe? Czy można na tej podstawie zbudować napęd do statków kosmicznych , czy choćby radio do natychmiastowego kontaktu , bez względu na odległość?
A tak poza tym wokół trwa domowe piekło. Mam lekkiego kaca , wspartego przez niewłaściwą pigułkę, której absolutnie nie powinienem był łykać. Połknąłem ją jednak i teraz siedzę i z ciekawością czekam na efekty. No może „siedzę” to może niewłaściwe słowo, ponieważ co jakiś czas biegam, szybko i zawsze w tym samym kierunku. Cały dzień sprzątałem, zajrzałem z odkurzaczem nawet w miejsca , które zwykle omijam szerokim łukiem. Prawdopodobnie zniszczyłem tam dzisiaj niejedną cywilizację, wzniesioną pracowicie przy pomocy rzęsek czy nogogłaszczek. Matka urządziła wiosenną wymianę pościeli i dała mi poduszkę w różyczki i kołderkę, cholera, w kropeczki. Na szczęście nie pomyślała o piżamce w kaczuszki, więc moje nagie, włochate cielsko, generuje zadowalający dysonans w tym sielskim obrazku.
Jeśli zaś chodzi o włochate cielska, to psica mojej babki dostała właśnie pierwszej cieczki i pod płotem siedzi nam teraz milcząca widownia samców, czekająca na cud lub nieuwagę któregoś z domowników. Trzeba uważać przy wychodzeniu i odsuwać włochatych kawalerów. Oni w sumie na to nic, odsuwają się i tylko patrzą z wyrzutem...
...przez moment mnie nie było. Kończę, za oknami mgła nadal miesza się z dymem. Przez słuchawki Kat informuje mnie że” mój okręt płynie dalej”. A psy nadal siedzą rzędem w milczeniu.

czwartek, 24 marca 2005

Na pewno znasz opowieści, których nigdy nie słyszałem.


Życie to niesamowita opowieść, pomyślałem słuchając w herbaciarni Phantoma, który przeszedł w Turcji na Islam i z uśmiechem rozważa wszelkie aspekty wielożeństwa. Opowieda jaką przydodą może być pójście do tureckiego fryzjera i jak można stracić rower w pociągu.
Obok niego Nina na niebiesko, przymierza turecką chustę i ogólnie wygłada dość interesująco. Koło niej Krzych śmieje się rubasznie i pyta Sławka "Czy chce o tym pogadać".W rogu zaś siedzi Meva o pięknych ustach i okłada co jakiś czas Krzyśka, za niesmaczne żarty i ogólnie w imię zasad.
Ja spoczywam na mojej ulubionej kanapie obwieszony Panną Pazurak, kontempluję jej krzywy uśmiech i całuję od czasu do czasu to i owo.
Dalej Awari, która coś ukrywa przed Void i dała mi dziś płytę oznaczoną trzema XXX i podpisaną "Amsterdamskie przygody", a ja przecież tak lubię filmy przygodowe... Zamykając krąg siedzą Void i Avatar, obie z elementami czerwieni.
Na zewnątrz robi się ciemno a herbata pachnie mocno, tak mocno , że nawet ja czuję przez ten mój połamany nos. Słucham rozmów i myślę o opowieściach. Niedawno umarła Bejsi, pozostały po niej "tylko słowa", ostatnie brzmiało "czekam". W końcu i jej blog zniknie. Nieuzupełniany uschnie i zostanie wymazany. Wierzę jednak, że to co z Bejsi najlepsze nadal gdzieś jest i ma się dobrze. Mam nadzieję ,że każdego czeka to na co zasłużył.
Nie jest mi smutno. Zawsze traktowałem śmierć jako część życia. Niezbędną i nadającą mu smak. Nigdy nie żałuję człowieka, żałuję możliwości.
Tego ,że mogłem więcej do niej napisać ,że mogłem poznać ją lepiej i pewnego dnia nazwać się jej przyjacielem. Że mogła pisać swoje "słowa" jeszcze przez długie lata. Żałuję, że już nigdy jej nie przeczytam. Tak , jestem egoistą. No ale w sumie trudno się dziwić, w końcu patrzę na świat moimi oczyma i z wnętrza mojej głowy.
Jeśli zaś chodzi o opowieści, to myślę, że te naprawdę dobre, to te które we właściwym momencie się kończą.

wtorek, 22 marca 2005

Sic habebis gloriam totius mundi


Bez czarny (sambucus nigra) - krzew poświęcony Wielkiej Bogini. Kwitnie
w okresie nocy świętojańskiej i letniego przesilenia. Silnie związany z magią
erotyczną. Spytani starsi mówią , że ma białe kwiaty , zbite w kiście i liście
o nietypowym kształcie, dzięki którym uznawany jest za odrębny gatunek.
Pachnie intensywnie czarną porzeczką.

Nowy Wrzeszcz, wyśniony przez Alberta Forstera. Nazistowskie osiedla, proste , symetryczne i pełne światła. Pozbawione ozdób i cech indywidualnych. Stoję na przystanku w mrozie i łunie zachodzącego słońca. Czekam na piętnastkę. Nie chce mi się iść. Zimno zmroziło mi stawy i usztywniło mięśnie. Mrużę oczy patrząc na złociste smugi światła wypadające spomiędzy budynków. Pławię się w bezrozumnej radości.
Za mną równe szpalery drzew wiodą ku „Nowemu Żakowi”. Gdzieś tam w kontekście sterczy łukiem kręgosłup mostu na Zaspie. Most wciąż jeszcze zasiedla eteryczny Waisser Davidek z kompanią niedoszłych apostołów i Marią Magdaleną w czerwonej sukience. Tu można otrzeć się przechodząc o gdańskie legendy. Tu też stałem niegdyś w strugach deszczu czekając na Lennonkę. Ponad tym mostem przelatywały z rykiem srebrne Iliuszyny, a przedtem pękate Junkersy. Płyty pasa startowego przecinają jak nożem gierkowskie osiedla, sięgając w domyśle ku morzu. Pod mostem peron Gdańsk - Zaspa i zakręt samobójców. Wieczorne szybkobieżne wyskakują tam pełną prędkością znikąd. Tu też czasem ginie się przypadkiem wybiegając zza pociągu pod drugi pociąg. Trochę z boku zaczyna się nasyp, który łukiem biegnie przez Wrzeszcz, Brętowo aż po Morenę. Ponad zerwanymi mostami mkną po nim przed świtem widmowe pociągi.
W Bajaderze słodko pachną ciastka i pysznią się dumnie torty. Siedzę z Panną Pazurek przy stoliku, być może tym samym przy którym Olek Kwaśniewski zarywał młodą Jolantę Konty. Pazurki stukają o blat i jak zwykle to ja muszę wybierać ciastka.
Nie zdążę pojechać do biblioteki, nie dowiozę schematów technicznych Panzer Kampf Wagen III Ludwikowi z Kartuskiej, nie załapię się na obiad do Gabi choć jej matka zapraszała na faszerowaną gęś i kompot borówkowy.
Wypełniłaś mi Pazurku cały czas , zupełnie i do końca. Zegarki zaskakiwały nas z męczącą regularnością. Tłukłem się potem po lesie. Musiałem odetchnąć tym cieniem i zapachem umierającego śniegu. Musiałem ostygnąć.
Teraz czekam na piętnastkę, skostniały i przemarznięty. Ludzie uśmiechają się patrząc mi w twarz.

Jestem zagadką, odgadnij mnie - powiedziała...
(Sapkowski)

sobota, 19 marca 2005

A potem stało się teraz


Wczoraj wracałem wieczorem od Void. Wilgoć zamarzała w powietrzu i opadała na ziemię z dźwiękiem jaki mogłoby wydać z siebie 10 milionów świerszczy. Tam gdzie szedłem gasły latarnie. Poczułem się jak Anioł Śmierci i zacząłem wypatrywać znaków na drzwiach.
Wiatr rzuca po niebie strzępy chmur i patroszy miasto. Błękit uderza z góry totalnie a słońce nagrzewa płaskie powierzchnie i metalowe barierki. Myślę właśnie o miękkich kobiecych piersiach i śliskim materiale stanika. Co to było, aksamit, batyst, jedwab? Nie wiem, nie znam się.Kiedyś tylko, dawno temu, poprosiłem matkę żeby pokazała mi swoje staniki. Oglądałem zapięcia i uczyłem się otwierać je jedną ręką. W czasach gdy byłem jeszcze czysty jak sztandarowy produkt Polmosu, najbardziej przerażał mnie pocałunek. Tego nie opisano dobrze w żadnej książce.
Motława to rzeka sen. Przecina najwspanialsze miasto świata, miasto z idei i widm . Wiatr wpycha wiosnę w dziury po ulicach. A zmielony historią gruz śni w ciepłej ziemi o zaprawie murarskiej i ludzkich krokach.
U bram Brzeżna , czarny kot zatrzymał się w połowie ulicy . Usiadł i poczekał aż przejdę. Pozdrowiłem go , tak jak zawsze pozdrawiam koty. Bo to wiecie z kotami nigdy nic nie wiadomo.
Ostatnio znowu obserwuję świat z boku i dochodzę do nieuchronnego wniosku, że sami jesteśmy autorami naszych problemów. Ileż inwencji i wysiłku kosztuje nas ich wygenerowanie. Te niesamowite konstrukcje myślowe, zastawy reakcji układane na półkach, gotowe do natychmiastowego użycia, obłe, czarne cielska bojowych słów szykowanych na ten jeden w życiu nieodpowiedni moment. Za dużo myślimy o sobie , za dużo myślimy o tym co myślą inni wkładamy im w usta nasze motywy. Cóż , wychodzę z założenia, że jeśli coś istnieje , to znaczy że jest potrzebne. W naszych cieplutkich, spokojnych czasach brak nam prawdziwych problemów, a przecież bez wyzwania człowiek umiera.
Zaraz dopiję kolę. Pójdę do łazienki pogadać z wielkim uchem i biorę się za odkurzanie. Ręce śmierdzą mi cylitem, słoneczna plama wędruje łukiem przez przedpokój.

czwartek, 17 marca 2005

Wampiryczny świniołak


Odwilż. Absolutna, totalna i wszechobecna. W 3 dni temperatura skoczyła o 12 stopni.Cały brud toczy się ulicami i spływa do morza.
16 dzień depresji , nic mi się nie chce. Nawet tu tracę impet. Czekam na pierwsze liście. Czekam na szczaw i rabarbar. Czekam na botwinkę z jajkiem na twardo.
Panna Pazurek smakuje malinami, tajniaczymy się słodko po kątach , bo podobno nie jestem dobrym materiałem na chłopaka i nie chcemy denerwować wrażliwych ludzi. Tymczasem dużo rozmawiamy i wszystko jeszcze jest możliwe. Ustalamy wspólne pojęcie czasoprzestrzeni.Rzeżbimy sobie miejsce w boku, by pasowało do niego to drugie.Może i wiele brakuje nam do ideału, ale robimy postępy. Ona mnie już spytała , kim dla mnie jest. Kobiety zawsze o to pytają.
Ludzie przychodzą mnie oglądać, ostatnio jakaś parka, która chce się zabić. Szantażują się tym nawzajem. To naprawdę bardzo skomplikowane.
Gdańska młodzież wszechpolska walczy z kioskami , wystawiającymi za szybami pornografię. Robią zdjęcia i noszą je do prokuratury. Kurcze to zabawne , że pornografia znowu staje się forpocztą wolności. Gdy gnębię tych nazistowskich półidiotów, czuję się jak Larry Flint. Nie jest to do końca takie przyjemne, do niego za to strzelali...
W herbaciarni narady wojenne. Będziemy organizować tu cyklicznie imprezy poetyckie. Idea jest na razie w powijakach, ale są już ludzie, gotowi na wszystko, a jak wiadomo ludzie to najlepsze tworzywo każdej idei. Nieważne , żywi czy martwi.
I na koniec kulminacja dołowania na dziś , czyli wierszydło z mojego debiutanckiego tomiku "Przebudzenie".

Podobno Bóg mnie kocha
Współczuję mu z całego serca

Co wieczór
Otwieram usta
By łykać noc
Od wilgoci skrzy się asfalt
Zza zamkniętych okien
Dobiega muzyka

Głosy wraz ze światłem
Płyną ponad światem
A szept Boga
Rozchodzi się z prędkością światła

Pożeram rzeczywistość
Całą skórą chłonę plugastwo
Rejestruję ból i szarość
Codzienność wszechogarnia mnie
Po ostatni atom szpiku
Wibrujących kości

Tembr głosu stwórcy
Rozedrgany na zawsze w naszych duszach
Raz cichnie , raz wzbiera
Falą roztańczonej nieskończoności

Jestem filtrem
Naga groza świtów, ból dni
Rozpryskuje się o mnie
Tańczy dzikim huraganem
Pośród moich wirujących krwinek
Zachacza o serce
Rozpuszcza o mózg
A ja kwitnę rozszalałą energią
Potęgą słowa i gestu
Eksploduję
Pismem by cię zarazić
Cudem

Istnienia
*

poniedziałek, 14 marca 2005

Zaśnieżone łącza


Ostatnio coraz trudniej mi się pisze. To przez wiatr. Wieje z zachodu ogrzewając wybrzeże i niosąc zapach wiosny. Zwały chmur nad miastem rozświetlają się co noc fajerwerkami bezgłośnych błyskawic. Wkrótce nadejdą gwałtowne sztormy by wyrywać drzewa i rozmywać plaże . Szlajam się z Panną Pazurek po zaśnieżonych jeszcze kątach. Ślizgam się z nią na lodzie wieczorową porą i piję herbatę gapiąc się na jej usta. Coraz trudniej mi się skoncentrować, coraz trudniej mi pisać o czymś innym.
Znowu siedzę wsłuchując się w ścieżkę z Królowej potępionych. Jest absolutnie fenomenalna, unosi jak fala i roztrzaskuje o ścianę. Osypuję się w dół deszczem kryształowych rozprysków. Moje palce zaciśnięte na rozgrzanym długopisie kreślą bezwiednie jakieś kształty w notesie. Jeśli zapamiętacie datę to może obejrzycie to sobie kiedyś w Kiszczak Presents 2.
Śnieg się topi, śnieg opada. Totalny śnieżny recycling. Wiecznie świeża pościel okrywa świat. Można położyć się gdziekolwiek i oglądać nocą gwieździste niebo. Orion znów zdąża ku linii horyzontu, a na rękach mam już odciski od szufli. Nowy zestaw w zimowej promocji.
A gdzieś tam daleko leży okablowana Bajka. Nie wiem co się stało, nie wiem jak bardzo z nią źle. Modlę się za nią tak jak potrafię. Podobno Bóg słucha każdego. Więc niech ci którzy wierzą , modlą się , ci którzy potrafią , mają nadzieję. Ja tylko mówię , mówię wciąż od nowa : Boże nie bądź samolubem . Ja wiem , że zabierasz tych co się spełnili, ale pomyśl o innych. Nie próbuj nas tak okrutnie. Zostaw nam naszą Baśń, jeszcze nacieszysz się jej towarzystwem.
Słowa wpadają w pustkę . W słuchawce szumy. Nigdy w czasie mierzalnym, nie dowiem się , czy ktoś słucha po drugiej stronie.

sobota, 12 marca 2005

Powiew


„wycie”
spójrz mi
w oczy powiedział
księżyc do wilka
(cyt)

Wchodzi do pokoju Void w maseczce , a jej kot :MRRRAAUU zjeżył się i uciekł. Nic dziwnego ja też zjeżyłbym cię i uciekł.
W czwartek opadła mi energia. Nie piszę tu by się kłócić, by dyskutować czy kolekcjonować wasze błyskotliwe oceny. Ten blog to krawędź przez którą przelewa się nadmiar gromadzących się we mnie emocji i myśli. Nie muszą się wam podobać, w końcu są moje, nie wasze. Jeżeli wszyscy zaczniecie robić operacje na jego żywym organizmie, jeżeli zaczniecie używać skalpeli i rozkładać go na czynniki pierwsze , to go zabijecie. Piszę tu bo nie chcę przepaść bez śladu, piszę tu też dla przyjemności, jeżeli tej przyjemności zabraknie, cóż, blog umrze.Wiem jak ważna jest wasza samoocena i wasze przekonania , ale zmuszając mnie do treściowej poprawności kastrujecie go.
A tak poza tym , wiecie dlaczego kot się kładzie przy głaskaniu? Gdy się go pogłaszcze, bydle kładzie się na boczku, odsłania brzuszek, mruży oczy i ogólnie wygląda bardzo słodko. Kjut! Tyle tylko , że robi to po to by mieć więcej łap do dyspozycji. Gdy wyciągniesz rękę wpija się w nią i drapie na 4 łapy. Full service. Oczywiście , gdy już zatamujesz wszystkie krwotoki, właściciel rzeczonego poinformuje cię , że on tak z miłości i ogólnie głębokiej sympatii.
Wczoraj TVN puścił Królową Potępionych . Znów napawałem się sceną w barze , gdy Akasza faluje zmysłowo w muzyce, wszystko zdaje się jeszcze normalne,ale już niezwykłe i wiadomo , że już za chwilę nastąpi rzeź. Na końcu Akasza zmienia się w popiół. Rok później grająca ją Aliach spłonęła w rozbitym samolocie.

czwartek, 10 marca 2005

Morze jest starsze od naszych zmartwień


Wchodzę dziś przed 7 do Zwierzów, z lekka nieprzytomny i ogólnie nieszczęśliwy, a tu Tau patrząc na mnie przenikliwie pyta "Chcesz obejrzeć gronkowce Jarka?". Nie! Nie chcę ! Nie chcę oglądać żadnych gronkowców, nawet jeśli tańczą na płytce i wycinają hołubce. Nie chcę nawet wiedzieć , że istnieją , bo lubię szynkę.
Lenn , mój ty wredny , a mimo to ulubiony okruszku, nie próbuję być agresywny wobec ciebie. Sieć to niestety takie medium, które pozbawia nas tonu głosu, mimiki i języka ciała, który przecież stanowi 80% naszych wypowiedzi. Problem polega na tym , że sami nadajemy ton czyjejś wypowiedzi , zależnie od naszych chęci czy nawet humoru. Nie mam już siły uganiać się z tobą , masz większy dostęp do mnie niż ktokolwiek ,i najmniej ze wszystkich z niego korzystasz.
To było do wszystkich,nie ma sensu kłócić się w sieci, skoro tak naprawdę druga osoba nie odbiera tego co jej przekazujemy. Poza tym , jak mówi stare sycylijskie przysłowie, po co kłócić się z drugim człowiekiem skoro można go zabić? Świt , rosa błyszczy na trawie, mgła snuje się pośród drzew a sekundanci wręczają Lenn i Wotanice dwuręczne topory...To by dopiero była notka, szczególnie że obie panny są maleńkie i pewnie tego żelastwa nie byłyby w stanie udżwignąć.
We wtorek oglądaliśmy z Awari japońskich bębniarzy "Yamato". Szczególnie uderzyły mnie kawałki z cytrami i japońskim fletem . Zawsze myślałem że ten dżwięk uzyskuje się przy pomocy kilku insrumentów, 5, 10, tymczasem wystarczą dwa. Pierwszy raz słyszałem instrument który generuje własne echo.
Wiatr wieje, szaleją śnieżyce i wszędzie lód, połowa marca. Taaak , gdzieś tam za horyzontem trzeszczą już w swej posępnej potędze lodowce.

-Ludzie po prostu robią to o co ich poproszę.
- Budzisz zaufanie.
- Albo przerażenie...
(Ja i Marzan)

wtorek, 8 marca 2005

Tini łini string bikini


Dokąd zmierza życie? Tam
gdzie ty , dopóki idziesz...

Robię sobie twarożek. Śmietana , cebulka, trochę szczypiorku, rzodkiewki i koperek. Sól...mmmhm, czegoś brakuje mi do pełnej harmonii. Ach tak, więcej cebuli. Po co kroić na desce, lepiej od razu nad miską. Ciach, bluzg... kap, kap ,twarożek zabarwia się na czerwono. Patrzę przez moment z palcem w ustach na ten hemoglobinowy pudding. W końcu mieszam całość do różowego, biorę chleb. Matka patrzy na mnie w lekkim osłupieniu , ”Będziesz to jadł?”. „Jasne , swoim się nie zatruję”. No chyba , że to co mam w żyłach zmienia właściwości w zetknięciu z tlenem i np. przepala stalowe pokłady...
Matka dostała następne 30 dni zwolnienia. W domu można powiesić siekierę w powietrzu. Farba żółknie i oddziela się od ścian pod ciężarem sadzy. Myślę , że jest bezpieczna, żadna normalna komórka rakowa nie zniesie takiej dymnej hekatomby. Jak znam cięte poczucie humoru naszego Stwórcy , raka dostanę ja, albo mój ojciec, albo dostaniemy go obaj.
Dziś zdjęli jej gips, jutro ją prześwietlą i zdecydują czy nałożyć nowy. Ja jutro będę słuchał bębnów w operze, na tej samej sali, na której skazano na śmierć Alberta Forstera. Dziś ją umyłem . Wieczorem gdy wyciągałem liptonowego szczura z herbaty, powiedziała „Bo ty jesteś mój kochany kociaczek”. Pokój do następnego krzyku.
Magnolia zaś pije wino w półmroku, w dalekiej Szwajcarii. Wino jest tanie, a jej jest smutno. Na poczcie podpisuje mi się jako „Taxi Driver”. Marzan odłożył mojego „Herodota” w to samo miejsce co poprzednio Hemingwaya. Zapewne moje dzieci odbiorą kiedyś te książki od jego dzieci. Wiatr olewa dzień kobiet i niesie śnieg i sól znad morza. Z poprzedniej zaś notki wynika , że jestem „lepszy”. Nie jestem lepszy, jestem wyjątkowy, jak każdy...

Na szlaku polarnej wędrówki
wymarły lodołamacz skuty
kajdankami mrozu ukrywa skrywaną
dumę nieprzemyślanego rozwoju

(Goździk)

*

sobota, 5 marca 2005

Jak bardzo szczurom będzie brakować człowieka


Większość z was tego nie pamięta, ale w okresie od lat 50 aż do połowy 80 ludzkość liczyła czas do końca. Nie było kwestii czy 3 wojna światowa wybuchnie, pytaniem było „kiedy?”. Gdy miałem 4 czy 5 lat, beczałem po nocach i trzeba było mnie uspokajać. Nie bałem się duchów, ciemności czy potworów spod łóżka, choć i one miały swoje miejsce w mojej dziecięcej mitologii. Przerażało mnie , że gdzieś tam , nie wiadomo gdzie, są wycelowane we mnie rakiety, które przylecą by spalić mnie , moich rodziców, moje zabawki. Moje sny były pełne białego blasku zza okien, płonących firanek i skwierczącej skóry.
Właśnie skończyłem grassową „Szczurzycę”. Jest ciężka do czytania, męczyłem się z nią prawie tydzień. Teraz tkwię zatopiony w jej czarze jak komar w bursztynie. Można mnie oglądać, badać, pobierać DNA. Jestem nieprzenikalny. Raz zachwycony, raz przerażony. To jest prawdziwa książka. Słowa które wypełniają cię tak całkowicie, że zaczyna w tobie brakować miejsca na cokolwiek innego.Obca rzeczywistość, wlewająca się w twój świat i wykrzywiająca go , aż do bólu serca.
Najgorsze jest to , że nie mam się z kim podzielić tym zachwytem. Każdy lubi coś innego, każdemu coś innego się podoba. Ona lubi wczuwać się w bohaterów, cieszą ją ciekawe pomysły , ale samej książki nie odczuwa. A może odczuwa , ale widzi w niej coś zupełnie innego niż ja i w rozmowie jest „uprzejma”( coś w rodzaju: nie zaprzeczać pacjentowi}. Tamta mówi mi wprost, „To jest gówno”, w taki sposób jakby utożsamiała książkę , mój gust i mnie. On z kolei odczytuje jak maszyna, nie widzi duszy opowieści tylko jej strukturę . Zastanawia się co autor miał na myśli i nigdy nie czyta tej samej książki dwa razy, bo nikt mu nie powiedział , że w każdej książce jest wiele książek i przy każdym kolejnym czytaniu poznajemy inną. Każdy czyta inaczej , ale nikt tak jak ja.
Zmierzcha, zaraz wychodzę do Void, pooddychać jej domem, zobaczyć Pannę Pazurek i napić się czegoś dobrego w towarzystwie przyjaciół. Siedzę przy stole przepełniony zachwytem, niezdolny do podzielenia się nim z kimkolwiek. Czuję się niespełniony i samotny, bo nie potrafię podzielić się czymś niezwykłym , co kotłuje się we mnie rozrywa na strzępy od środka. Nie chcę znowu być nudny, wyjść na desperata czy świra, który bełkocze o czymś bez sensu. Siedzę więc sam ze swoimi myślami, robi się ciemniej. Za drzwiami nad Harleqinem dymi matka , a mnie ogarnia depresja z tych przy których mam ochotę przyłożyć sobie twarz do ściany i jeździć nią po niej , aż zacznie zostawać krew i kawałki skóry.
Na dworze słoneczna pani Odwilż, w sukience z spadających kropel i blasku światła odbijającego się w śniegu. W nocy powróci jednak Zima, wszystko skostnieje i dobrze się będzie iść.
Grass obudził dziecięce demony. Tak naprawdę nigdy nie dowiemy się jak blisko byliśmy końca. Nigdy też nie pojmiemy jak bardzo jesteśmy samotni.

Nasz śpiew , w którym ty, panie
gotów byłeś dosłuchać się gregoriańskiej klasy
miał przywołać jego, tylko jego
Wybawcę
aby przyszedł i położył kres naszej
wolnej od człowieka samotności
(Szczurzyca)

czwartek, 3 marca 2005

Mydło czosnkowe vel balsam do ciała


Masowe opady śniegu zbiegły się dokładnie z chwilą gdy wszystkie moje normalne buty oddały krew . Oznacza to , że popierdalam przez śnieg po kolana w trampkach . Na zdziwione spojrzenia odpowiadam , że to są zimowe trampki. A swoją drogą, wiesz Kerry Qongu jakie szalone problemy są z kupnem czarnych Vansów w moim rozmiarze? Coś tam w sklepie mruczą pod nosem o dziale z kajakami, ale co do koloru nie dają zbytniej nadziei. Kurde, a już było tak sucho.
Wszystko ma jednak swoje dobre strony. Herbaciarz popadał ostatnio w otchłań depresji , myśląc o tym , że ciągle dokłada do interesu. Gdy tak sobie wszedłem w tych pokrytych wieczną zmarźliną szczytowych osiągnięciach chińskiej myśli technicznej, na jego twarzy pojawił się wyraz zamyślonej refleksji. Zapewne uświadomił sobie o ile może być gorzej.
Wczoraj gdy wylądowałem w sklepie Awari w drzwiach pojawiła się kobieta z siatkami, uśmiechnęła i stwierdziła "Czytam twojego bloga", ach ta sława, gdzież ja wcisnąłem te blankiety do autografów? Gorzej będzie gdy komuś się coś nie spodoba i zacznie mnie poszukiwać z obrzynem kaliber 12 i rozpryskową amunicją. Każdy ma swojego Chapmana.
A poza tym życie się toczy naprzód, z wdziękiem i finezją dętki od walca. Phantom pedałuje przez Turcję(wybacz Turcjo), żre , opala się i jeszcze patałach śmie o tym pisać. Awari idzie do fryzjera, pewnie mi pozazdrościła szałowej fryzury. Wybieramy się do opery i już się cieszę na moment , gdy będziemy szli przez hol, prężąc obscenicznie nasze jeżyki.Lennonka nosi 2 pary spodni, te pod spodem są czerwone a te na wieżchu są krótsze. Void ma sexowne , czerwone rękawiczki z śliskiej skóry i inne czerwone elementy, a Zwierze wykastrowali kota. Teraz kot jest teraz miły i spokojny. Włazi mi na kolana i łasi się, ale cały czas z taką miną jakby się zastanawiał "Cholera, dlaczego ja jestem taki miły , spokojny i łaszę się". Gdy dojdzie do jakiś konstruktywnych wniosków chcę być daleko.

wtorek, 1 marca 2005

...a ludzie każdy nierozwiązany problem nazywali mitem...


Czytam „Szczurzycę” Grassa . To moja ulubiona książka Starego Zboczucha. Co prawda jest jeszcze „ Kot i mysz” , ale to o Brzeżnie i ulicach codziennych wprost spod moich stóp, mogę być więc stronniczy...Kurczę, na pewno jestem.
Wstawiałem kiedyś okno w mieszkaniu tuż nad dawnym mieszkaniem Grassa. Syf, liszaj i kibel na półpiętrze. Staliśmy z Kostkiem w wannie zajmującej całą szerokość kuchni , tynk sypał się jak deszcz a tuż za plecami rzygał ogniem piecyk gazowy Junkersa bez obudowy. Okna musieli tu wstawiać niedługo po wojnie, bo były uszczelnione podręcznikami do rosyjskiego z 49 roku. Gdy główna chmura już opadła , spojrzałem na pobielałą twarz Kostka i stwierdziłem: Ej stary , jesteśmy razem w wannie...
Przed tym domem jest teraz fontanna z baletnicą trzymającą parasolkę i ławeczka z metalowym Oskarem walącym w opanceżony bębenek. Obok niego miał siedzieć równie metalowy Grass , ale nie zgodził się na pomnik za życia. Parasolkę baletnicy zaś zagwiżdzili miejscowi. Jak to niegdyś stwierdził Marzan okolica ma mnóstwo bram i z każdej czuć grassem.
Opowiadałem Pannie Pazurek o mojej fenomenalnej pamięci,która działa na zasadzie „Amby”. Znaczy : czego nie zapiszę , to przestaje dla mnie istnieć. Jeśli mam wspomnienia to tylko dzięki pamięci emocjonalnej. Opowiadałem jej jak zapamiętałem ją po raz pierwszy. Szliśmy do kina na coś co, a jakże, już zapomniałem. Podszedłem do stojących dziewczyn gdy zawiał wiatr. Długie , jasne włosy Pazurkowatej roztańczyły się wokół jej głowy, a padające z dołu światła halogenów sprawiły , że wydawały się srebrne. Srebrna łuna włosów i perłowy odcień skóry, właśnie to światło zapamiętałem.
Gdy żegnaliśmy się w niedzielę u wylotu zaśnieżonej Tuwima pękło mi w kieszeni cynamonowe serce.

Coś się kończy?
To tylko kolejny początek
Ustalamy czas przeznaczenia
To takie proste
Cienie minut ciekną po szybie
Podobno dobrzy ludzie idą do nieba
Podobno ci najlepsi wracają

Wydawało mi się że ją widziałem
Była blada i oddychała wodą
Bóg rozmazał dla niej ulewę
Zimny bruk zamknął się nad nią
Ale może to nie była ona
Tylko moje przestrzelone myśli
Spadające w korkociągu
Na kostropaty blat stołu
*