niedziela, 29 listopada 2009

Czerwone wino jak krew na policzku



- Wszyscy zawsze chcą być
wampirami, a nikt wilkołakiem.
- Bo wampir ma klasę, prezencję
i styl, a wilkołak tylko problemy
z higieną osobistą i masę
wydatków na garderobę

(Gdzieś w dymnych oparach Fortecznej)

Śniło mi się, że jestem gigantyczny i za pomocą czołgu ściskanego w dłoni zbijam sobie tratwę przy przebyć ocean o wodach czerwonych jak krew. Myślałem o tym, że czołg nie jest lity w środku więc strasznie dudni i co jakiś czas muszę go wymieniać na nowy bo się odkształca. Sen natomiast nie wytłumaczył skąd wziąłem odpowiedniego rozmiaru deski i gwoździe.
Jestem z lekka skacowany. Nieopodal pucha w poduszkę Lady Pazurek. Muzyka dudniła przez sufit jeszcze z pół nocy. Pewnie goście mieli obgadywanie, gdy wyszliśmy wcześniej, ale impreza wchodziła właśnie w fazę „rzęsistych misiaczków”, a jak dla mnie nie było tam zbyt wielu atrakcyjnych kandydatów do przytulania.
Znowu nie poszedłem na „Lotny Instytut Jerofiejewa”, tym razem był blisko bo w Loggi Meiera w sercu Langfur. Literatura pośród brzęku szacownego szkła i przewaga jurnych, nietrzeźwych studentek. Demyt! Choć w sumie szykowałem się na niego na 27 tak jak było mówione wcześniej. Pod koniec tego tygodnia wyglądałem i czułem się jak żywy trup, wydzielałem też zapewne podobny zapach. Jakby jeszcze było mało nieszczęść i przelewających się oceanów krwi, Awaria śle mi zdjęcia z koncertu Rammsteina z Katowic.
No nic, to już nie istnieje. Istnieje tylko teraźniejszość. Muszę to tylko jakoś udowodnić mojemu mózgowi rozciągniętemu w bezczasie. 90% rzeczy, które mnie niszczą jest w kiedy indziej. Z drugiej strony podobno czas to tylko iluzja stworzona przez nasze postrzeganie.
Ostatnie trzy tygodnie były mordercze. Praca na dwa etaty od świtu do nocy. Czuję się zużyty jak Idea Równości i Braterstwa i stary jak coś kryjącego się od dawna na dnie lodówki. Teraz podobno będę miał wolniejsze dwa tygodnie, więc udam się na Miasto zobaczyć co się zmieniło gdy mnie nie było. Poza tym słyszałem, że jest ktoś kogo powinienem znaleźć i okaleczyć.

Wiesz co potrafi zdziałać głos anioła.
Pomyśl o szkodach jakie powoduje
jego krzyk

(Duncan)

*

piątek, 27 listopada 2009

Maximum overdrive



Przewrót na skrzydło, opadam, dzikie nurkowanie. Ziemia rośnie, pęcznieje, nabiera masywności. Kontynenty, miast, drogi, źdźbła traw. Uderzam z impetem przesuwającym płyty tektoniczne, przebijam się z trzaskiem na wylot. Wystrzeliwuję w fontannie magmy i mknę dalej w ciemność. Ku gwiazdom.
Nie słyszę żadnych krzyków. Wasz los jest mi obojętny.

*

wtorek, 24 listopada 2009

Piekło nas nie zaskoczy



Sukienka typu: mała – czarna,
garderobiany odpowiednik
broni termojądrowej.

(Moore)

Wraz z wieczorem przybył deszcz, i przeminął. Powietrze pełne wilgoci, wilgoć skrząca się na nawierzchniach ulic w świetle sodowych latarni. Nad tym wszystkim pochylony księżyc jak storpedowany, srebrzysty krążownik. Poczułem zew nocy, złapałem się za siaty z makulaturą i poczłapałem na osiedle.
Za moim domem remontują blok. Stoi cały spowity w siatki i rusztowania. Spojrzałem na to obiecujące zjawisko od kontenera z surowcami wtórnymi i ogień inspiracji zapłonął w komorach spalania mego mózgu. Chyba nie muszę dodawać, że kolejne półtorej godziny spędziłem upojnie skradając się po rusztowaniach i zaglądając ludziom do mieszkań.
Niesamowite! Kiedyś napiszę monstrualne tomiszcze o tym co się dzieje za tymi szybami.
A tak poza tym gdy zjeżdżałem dziś ku Langfur dorwali mnie kanarzy. Siedziałem sobie grzecznie jak dobrze wychowany potwór z tyłu autobusu, gdzie zresztą kontrola ujawniła całą bandę podobnych mi stworów. Wszyscy oprócz mnie mieli dokumenty. Zachowując w sumie pogodną obojętność, pojechałem więc otoczony wianuszkiem barczystych panów do dworca, gdzie zresztą zmierzałem i poczekałem w autobusie z eskortą na radiowóz, który nie przyjechał. Autobus musiał zaraz ruszać, komando nie mogło zweryfikować moich danych, stwierdzili więc tylko: Jest pan wolny, i poszli. A ja jak bohater Prosiaka – Bliksa miałem ochotę biec przez dworzec krzycząc: Jestem wolny! Wolny!!!
W domu trafiłem na babkę z gorejącym płomieniem fanatyzmu w oczach i rękoma po łokcie unurzane w farbie olejnej w barwie Stare Złoto. Okazało się, że coś ją natchnęło (Pewnie sam dręczony chlupoczącą miesiączką Belzebub) do pomalowania wszystkich rur i rurek wystających ze ścian w jej mieszkaniu. Są ich dziesiątki. Pojawiały się wraz z rozwojem technologicznym domu i zapewne połowa jest zupełnie niepotrzebna. Tyle, że nikt nie wie która... Enywej babka postanowiła je wszystkie ujednolicić kolorystycznie, ale jak odkryła nie wszędzie była w stanie sięgnąć. Cóż jestem oczywiście wyższy, ale też i szerszy, kolejne pół godziny spędziłem więc ekscytująco wciśnięty za kibel, lodówkę i zestaw otłuszczonych szafek kuchennych. 
Jutro jedziemy ze Stasiem do Redy wyczyścić klatkę. Witaj kwasie, żegnajcie opuszki. Szef ma przyjechać po mnie pod sam dom, więc pełen wersal. Będę mógł jak prawdziwy burżuj pospać do wpół do szóstej.

Wpadam do domu, patrzę, a żona
leży naga w łóżku z obcym facetem,
a oczy u nich jakieś takie chytre.
Rzucam się do komputera, i
faktycznie, zmienili hasło...

(CKM)

*

niedziela, 22 listopada 2009

Bezowocny powrót z polowania na tytuły



Detektyw – A więc szkodzi ci woda święcona?
Wampir – Owszem, jeśli więc jest pan agnostykiem
tudzież ateistą to radzę panu jeszcze przemyśleć to
stanowisko

Zachodzące słońce. Wzgórza. Światło przelewa się nad nimi tworząc złote smugi. W dole pośród budynków błękitny cień. Miasto pogrążone w spokoju sobotniego popołudnia oczekuje na wieczór. Z góry zaś zakrywa ten nasz ocieniony, błękitny świat złoty, przejrzysty tiul blasku, pełen wirujących jasnych drobinek.
Widzę jak w dali z dworca w Olivie wyruszają w świat pociągi. Popołudnie na budowie, nie ma już nikogo oprócz nas rozrzuconych po piętrach. W dole wynurzający się z ziemi kolejny budynek, strop czekający na zalanie betonem.Niesamowita plecionka drutów zbrojeniowych jak obnażony, żelazny mięsień Ziemi.
Mają tu takie Okna Samobójcze, od podłogi do sufitu. Podejrzewam, że w bliżej nieokreślonej przyszłości ktoś zainstaluje w nich barierki. Tymczasem jednak jeśli powiedzmy ktoś znajdzie się tu w wyjątkowo złym momencie życia, to może przekręcić klamkę (jeśli jakąś cholerę znajdzie) i wyjść sobie na powietrze...dosłownie.
W zeszłym tygodniu nie chciało mi się wlec pod Pomnik. Nikogo miało nie być. Dannonki  kolektywnie zagrypione, Szponiasta czytająca jakieś artykuły i pogoda do dupy. Po dwunastej telefon, że pod pomnikiem wylądował Kerry auf Krakau z samą Yoru Rudą Wiedźmą. Pięć minut później telefon od Aube przybyłej wprost z Wawy, że szuka nas właśnie w Herbaciarni. Co było robić, wykonałem jeszcze parę telefonów i zaprosiłem stado do siebie na tanie wino.
Było naprawdę świetnie. To jednak prawda, że spontaniczne spotkania i akcje są najlepsze. Mózg nie ma czasu ich oswoić i potworzyć scenariuszy.
Miałem dziś zadzwonić do Yoru, żeby ją ściągnąć na Spotkanie, ale nie robię tego. Pozwalam płynąć godzinom aż będzie za późno.
Wystarczy. Idę na dół do super tajnej skrytki babki żeby zaiwanić trochę ziemniaków, dla rodziców. Taki ze mnie dobry syn.

...trzeba przyznać, że na kremację
decydują się ludzie urodzeni już
po wojnie. Wcześniejszemu
pokoleniu kojarzy się ono
koszmarnie.

(wywiad z przedsiębiorcą pogrzebowym)

*

piątek, 20 listopada 2009

Ostatni prezydent Stanów Zjednoczonych



Lubię to lepkie uczucie
gdy cudza krew zasycha
mi na kostkach palców

(Średni Brat 3szklaneczek)

Byliśmy na 2012. Jeżeli widzieliście już masę filmów o końcu świata i sądzicie, że nic was już nie jest w stanie zaskoczyć to się mylicie.
Ostatnio walczymy dzielnie w kończonym właśnie bloku w Oliwie. Blok stoi tuż obok fabryki czekolady i chyba nawet samo powietrze jest kaloryczne. Czuć nawet jaką czekoladę robią tego dnia, mleczną czy z nadzieniem, jakim. Gdy otwieramy okna z odpowiedniej strony to pracujemy permanentnie uśmiechnięci.
Wczoraj spotkałem się z Marzanem aby dowiedzieć czemu straszy mnie po nocach moją możliwą nominacją do Nike. Gnając na Oliwską Pętlę podobno omal nie zadeptałem Dehnela drepczącego z nieodłączną laseczką w ręku. Podobno chce założyć knajpoklub literacki nach Langfur. Niech zakłada, jak będzie gotowe wjadę mu tam z dresiarskim oberkomando.
Z Marzanem konwersacje zaczęliśmy w Barze Przy Pętli. Zapachniało Mrokiem. Pomalowana na pomarańczowo buda rodem z kwitnących lat 70 zeszłego wieku. Prawdziwa mordownia wypełniona dość szczelnie ponurymi panami w wieku bardzo średnim i ekstraktywną dymnopiwną zawiesiną w powietrzu. Poprosiliśmy o słynne miejscowe szaszłyki. Gość wyjął długie rożno i kazał pokazać ile mięcha i różnych zachęcających fafkulców ściągnąć. Do tego po piwku. Mieliśmy jechać potem Do Biblos Głównos na spotkanie z polskimi dziennikarzami grasującymi na co dzień pośród dzikich wejstlesów Rasyji. W celu czekania na kolejkę udaliśmy się do Trolla, który jest akurat nieopodal torów. W trakcie absorpcji płynów, podskakujących w takt podkręconych basów, doszliśmy do wniosku, że w naszej operacji podboju literackiego świata, w trakcie to którego zmurszałe autorytety będą trzaskać niczym gałązki pod podkutymi podeszwami moich trampków marki Vans, będą mi potrzebne pomoce w postaci „Listonosza” Bukowskiego i „Czarnej Matki” Stamma. Położyliśmy więc już z lekka chwiejąc się, szeroko pojętą laskę na rosyjskojęzycznych dziennikarzach i udaliśmy się kolejką w kierunku przeciwnym a mianowicie gotenhavskiej pakamery M. Zanim tam dotarliśmy przemknęliśmy jeszcze przez opustoszałe, małomiasteczkowe centrum Gottenhaven by wpaść do knajpy, w której udzielają się stoczniowcy. Mrok się skoncentrował do materialnej formy, przeciekającej przez palce. Grzmiące echem podwórka pokryte dachem, w kiblu na śmierć wystraszyła mnie zmumifikowana babcia klozetowa.
Na koniec zapadliśmy „U Jurasa”, gdzie na ścianach wiszą szaliki i stare mapy, na wielkim tv wykrzywia usta w uśmiechu Lady Gaga. I tu kumulował się kwiat miejscowego wieku średniego. Popatrzyli na nas trochę kątem oka od swojej wyspy. Potem zostaliśmy najwyraźniej uznani za swoich bo barman w dresie postawił przed nami paluszki w porcelanowej, poobtłukiwanej głowie murzyna. Chłopaki zdjęli ze ściany gitarę i pośpiewali, pośpiewaliśmy z nimi. Pierwszy raz chyba słyszałem wykonanie Chopina na gitarę.
Od M zabrałem też wiersze zebrane Wencla, skoro już pracuję w Matarni o rzut granatem od jego ogrodu to mogę zapoznać się z poetyckim genius loci okolicy.

- A ty co byś chciał na urodziny?
- Eksplozję

*