Jest wieczór. Bliżej tej nieuchwytnej granicy oznaczającej
noc. Wszystko za oknem jest błękitne. Od dwu dni bez przerwy pada deszcz.
Dobrze się przy tym śpi.
Starsi powrócili z Paryża. Nad Warszawą szalały burze i
samolot musiał zastępczo lądować w Mieście Miast. Gdy starszy dzwonił by mnie o
tym powiadomić w tle było słychać odgłosy ogólnego entuzjazmu. Nie śmiała się
tylko jedna kobita, która musiała wrócić do Wawy po wóz.
Krople uderzają o parapet. Jemy francuskie sery i pasztet z
gęsich wątróbek, który cudownie smakuje z winem. Ojciec rozlewa do kieliszków
kalwados, gdy się go pije i odchyla głowę do tyłu, zapach uderza w nozdrza
wprost do mózgu. W TV leci “Pod słońcem Toskanii”.
Nie zapaliły się uliczne latarnie. Lubię tę ciemność.
Starszy zasnął w Moulin Rouge. Zgasło ostatnio na trochę kilka programów TV i
wszyscy zastanawiają się czy to trąba powietrzna czy ruski.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz